Fiasko poszukiwań dobrego Boga


Lucjan Ferus 2016-10-02


Niniejszym tekstem chciałbym zakończyć cykl o „szukaniu dobrego Boga”, przypomnę  pokrótce jak doszło do jego powstania. Chociaż moje religijne zainteresowania jak najbardziej dotyczą nie istniejących w rzeczywistości „istot nadprzyrodzonych”, to mimo wszystko nie zajmuję się poszukiwaniem na przykład białych jednorożców, lub innych bajkowych stworzeń. Skąd zatem wziął się u mnie pomysł szukania takiej rzadkości, jak „dobry Bóg”?

Otóż niejako „zachęciła” mnie do tego pewna Czytelniczka „Listów z naszego sadu”, powołując się w swoich komentarzach na osobiste kontakty z „dobrym biblijnym Bogiem”. Chciałem więc sprawdzić na własne oczy (raczej własnym umysłem) ile jest prawdyw tych optymistycznie brzmiących twierdzeniach. Postanowiłem jednak zrobić to po swojemu i spojrzeć na ten problem z nieco innej perspektywy niż pozycja „na kolanach”, która moim zdaniem nie sprzyja poszukiwaniu prawdy.

 

Niestety, jak dotąd nie udało mi się znaleźć owego „dobrego Boga”, ani w rzeczywistości (będącej ponoć jego dziełem), ani tym bardziej w Biblii, będącej jakoby Słowem Bożym. To fakt, iż w tych poszukiwaniach używałem tylko swojego zawodnego rozumu i nie angażowałem weń serca, jak radziła mi owa Czytelniczka. Taką mam już naturę, iż „serce” używam do kontaktów z realnie żyjącymi osobami (zazwyczaj płci odmiennej) i nie potrafię kochać idei, czy też fikcyjnej postaci, choćby nawet miała reprezentować sobą rzekomy „ideał człowieczeństwa i boskości”.

 

Prawdę mówiąc fiasko tych poszukiwań wcale mnie nie zaskoczyło. Interesuję się religiami i religioznawstwem od trzydziestu paru lat i jakoś w tym czasie nie udało mi się natrafić na bóstwo lub boga, który w moim rozumieniu zasługiwałby na miano „dobrego”. Może dlatego, iż według mnie owa „dobroć” powinna iść w parze z „doskonałością” Boga, czyli jego dobroć powinna wynikać z jego doskonałości, a jego doskonałość powinna się przejawiać także w dobroci. Chodzi mi jednak o taką dobroć i doskonałość, które przejawiają się w bożych działaniach i rezultatach tych działań,a nie tylko w czczych deklaracjach:

„Pod nazwą Bóg – rozumiem Ducha najczystszego, obdarzonego rozumem i wolą, nieskończonego pod względem doskonałości wszelkich i w sobie i ze siebie najszczęśliwszego” (Katechizm ks. kard. Piotra Gasparri).

Pięknie to brzmi, lecz kiedy się czyta Pismo Święte, widać do jakich przerażających zbrodni i podłości nawołuje swych wiernych ten „Duch najczystszy i nieskończony pod względem doskonałości”. Ile krwi przelano z jego rozkazu i ile krzywd i cierpienia zadano ludziom  w imię tegoż Boga i przy jego wyraźnej aprobacie. Ilu ludzi poniosło śmierć, stając na drodze tej bożej „szczęśliwości” i rzekomej „doskonałości”. Aż strach pomyśleć!

 

Nie, nie! W żadnym wypadku nie chodzi mi o taką fałszywą „dobroć i doskonałość” Boga. A może – teraz to do mnie dotarło – mam zbyt wygórowane kryteria tych bożych cech? Byłoby to możliwe?! Ee,.. chyba nie; przecież to niepodobne aby stworzenie mogło mieć „wygórowane” oczekiwania odnoszące się do doskonałości Bożej!Przeczy temu religijna zasada, mówiąca, iż „niższe nie może stworzyć wyższego, gorsze czegoś lepszego, głupsze czegoś mądrzejszego, a niedoskonałe – doskonalszego”. A tym bardziej najdoskonalszego!

 

Zatem nic innego nie pozostaje, jak przedstawić  warunki jakie moim zdaniem powinny zostać spełnione, abym mógł uznać, iż mam do czynienia z doskonałym i dobrym Bogiem. Wiem, wiem: „Człowiecze! Kimże ty jesteś, byś mógł się spierać z Bogiem?” (Rzym 9,20) i dalej jest naiwna analogia do naczynia glinianego, które nie ma prawa robić wyrzutów swojemu twórcy. Tak, religie potrafią zabezpieczyć się z każdej możliwej strony, byle tylko ludzie nie próbowali ich krytykować. Mimo tych „zabezpieczeń” nie widzę innej możliwości, uczciwie rozstrzygającej ten teologiczny problem. Zatem do rzeczy.

 

Zacznę od przykładu, którego DRASTYCZNOŚĆ w najbardziej dobitny sposób sprzeczna jest z ideą „dobrego Boga”; jest to ogniste piekło z wiecznymi mękami dla grzeszników. Jakim trzeba być sadystycznym potworem, aby wymyślić pośmiertną karę trwającą w nieskończoność, w czasie której cierpieć będą niewysłowione męki ludzkie dusze, skazane przez „dobrego biblijnego Boga”? Oto Jego słowa:

„Plemię żmijowe, kto wam pokazał, jak uciec przed nadchodzącym gniewem?” /../ Syn Człowieczy pośle aniołów swoich; ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. /../ Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 3,7. 13,41,49).

 

„Lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do życia, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła ognistego. /../ Węże, plemię żmijowe, jak wy możecie ujść potępienia w piekle? /../ „Idźcie precz ode Mnie przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! /../ I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego” (Mt 18,8. 25,41,46).

Czy tę przerażającą wizję wiecznych mąk piekielnych można połączyć w logicznie spójną całość z dobrym i doskonałym Bogiem? Ja tego w żaden sposób nie potrafię i jestem pewien, iż jest to jedna z największych sprzeczności w tej religii, której żadna teodycea nie potrafi wyjaśnić (za to bardzo dobrze można wytłumaczyć ją z pozycji religioznawczych).

 

To może chociaż OBIECANEprzez Boga niebo dla wierzących i sprawiedliwych, zrównoważy w jakiś sposób ten niezbyt korzystny jego wizerunek? Czy przedstawiana przez teologię wizja nieba jest naprawdę aż taka kusząca? Wydaje mi się, że jednak nie bardzo: otóż w niebie wszyscy muszą być dobrzy, czyli ludzkie dusze tam przebywające będą pozbawione wolnej woli, cechy, która na ziemi jest najbardziej ponoć ceniona i nawet jest wymówką dla Boga, by nie ingerować w dziejące się zło w jego dziele.W niebie jak widać, brak wolnej woli u jego mieszkańców nie będzie nikomu przeszkadzał.

 

Po drugie, zastanówmy się nad rozrywkami jakie tam będą dostępne: chóralne śpiewy wraz z aniołami, zespołowe i indywidualne granie na harfach, oraz nieustająca kontemplacja oblicza bożego,.. przez całą wieczność. To, co człowiek najbardziej ceni sobie na Ziemi: seks, dobre jedzenie, alkohol, różnego rodzaju rozrywki (także umysłowe) i sporty, jak i wiele innych przyjemności związanych z naszą cielesnością – tam będą niemożliwe z racji braku takowej. Będzie tylko wszechobecna nuda, która nawet nie będzie w stanie zabić nieśmiertelnej duszy.

 

A poza tym, jak to świadczy o naszym wszechmogącym Bogu, iż mogąc stworzyć nasz świat doskonały z żyjącymi weń doskonałymi istotami, stworzył „marność nad marnościami” , kompensując ją piękną iluzją nieba, przeznaczonego dla wierzących w siebie i posłusznych sobie, oraz przerażającym obrazem piekła dla wszystkich niewierzących i niepokornych. Jednym słowem; nawet ta „piękna” iluzja nieba nie może zaświadczyć o „dobroci biblijnego Boga”, bo wizja piekła, jako jego przeciwieństwa i tak będzie ją zatruwała skutecznie.   

 

Następny warunek może wydawać się absurdalny, a jednak go sformułuję: dobry i doskonały Bóg to taki, który NIE JEST MIŁOSIERNY,ani przebaczający, ani litościwy dla swych stworzeń.Dlaczego?! Moim zdaniem dlatego, iż „miłosierdzie” Boże, polegające zazwyczaj na przebaczaniu ludziom ich win i grzechów, pokazuje fałszywą dobroć biblijnego Boga.

Naprawdę dobry i doskonały Bóg, nie powinien dopuścić do sytuacji, by stworzyć ułomne i grzeszne istoty, przekazujące następnym pokoleniom ów grzech pierworodny, żyjące w świecie rządzącym się bezlitosnymi okrutnymi prawami. To oczywiste, iż dla takich istot, owe cechy Stwórcy są wręcz konieczne przy ich „grzesznej” naturze.

 

Będąc wszechmogącym i wszechwiedzącym Bogiem, mógł on stworzyć doskonałe istoty w doskonałym świecie, w stosunku do których nie byłoby potrzebne ani jego „miłosierdzie”, ani jego „przebaczanie”, ani jego fałszywa „litość”. Ostatecznie mógł z niej skorzystać w jedynym najwłaściwszym do tego momencie – w rajskim ogrodzie – lecz wtedy nie skorzystał z tej możliwości i wolał ludzi ukarać. Wszelka jego późniejsza „litość” i „miłosierdzie” do ludzi jest z gruntu fałszywe i obłudne, a zatem nic nie warte w kontekście jego atrybutów.

 

A jeśli już mówimy o owym zakłamanym „miłosierdziu” Bożym, to należy przy okazji poruszyć problem równie OBŁUDNEJ łaski Bożej, którą według religii Stwórca szczodrze obdziela swych wyznawców. W jednym z apologetycznych „dzieł” jest napisane:

„Każdy człowiek posiada wolną wolę, czyli z natury jest zdolny dokonywać wyboru. Jednak do pełnej i prawdziwej wolności potrzeba, by człowiek miał skłonność do wybierania dobra a unikania zła, ta zaś nie jest naturalną właściwością człowieka, lecz zależy od łaski Boga. Ale Bóg nie udziela łaski za zasługi człowieka – to, co dane za zasługę nie jest przecież łaską. A zatem, bez łaski człowiek nie może być dobrym, a na łaskę w żaden sposób nie może zasłużyć” (wg Ludzkie oblicza boskiej prawdy Jerzy Kopania, esej pt. „Rozum i nadzieja” poświęcony Gottfriedowi W. Leibnizowi).

Jeśliby ktoś jeszcze miał jakieś wątpliwości w tym względzie, przytoczę katolicką definicję wiary: „Jest to cnota nadprzyrodzona, dzięki której za łaską Boga /../ wierzymy w to, co objawił /../ dla powagi samego Boga objawiającego” (Sobór Wat. I). I dalej: „Akt wiary jest to przyjęcie prawdy nadnaturalnej przez rozum, pod nakazem woli, pod wpływem łaski, ze względu na powagę Boga objawiającego”. Gdyby jednak i to było mało, może coś z Biblii:

„Przecież On mówi do Mojżesza: „Ja wyświadczam łaskę komu chcę i miłosierdzie nad kim się lituję”. Wybranie więc nie zależy od tego, kto chce lub o nie się ubiega, ale od Boga, który okazuje miłosierdzie. /../ A zatem komu chce, okazuje miłosierdzie, a kogo chce, czyni zatwardziałym” (Rz 9,15,16,18).

 

Jakby na to nie patrzeć, problem „miłosierdzia Bożego”, jak i „łaski Bożej” jest w równym stopniu zakłamany, a biorąc pod uwagę boże atrybuty, jest zakłamany podwójnie. Bowiem mimo osławionej „wolnej woli” człowieka, Bóg i tak „lejce pozostawił sobie”; skoro bez jego „łaski” człowiek nie może być ani dobry, ani wierzący, a nawet dzięki Bogu – jak się okazuje – może być ateistą o zatwardziałym sercu. Tak wygląda „dobroć” naszego Boga w szczegółach (w których wiadomo kto tkwi). Dalej:

 

Dobry i doskonały Bóg to taki, który NIE POTRZEBUJE  dowartościowania ze strony  ludzi, prześcigających się w okazywaniu mu dziwnie pojmowanego „uwielbienia”, „czci” i „szacunku”. W religiach jest już odwieczną tradycją, iż pobożność i bogobojność u wiernych okazywana jest zazwyczaj poprzez liturgię, rytuał i obrzędowość. I jakże by inaczej – za pośrednictwem kapłanów odgrywających wyuczone rytuały w świątyniach. W inny sposób jest to nie do zaakceptowania. Dla mnie tak okazywana „pobożność” jak i „bogobojność” przez wiernych, są dość infantylnymi zachowaniami w kontekście Bożych atrybutów.

 

Dlaczego? Wystarczy wyobrazić sobie wszechmogącego Boga, Stwórcę niewyobrażalnie wielkiego Wszechświata, który „czczony” jest przez swych wyznawców oraz współczesnych odpowiedników szamanów ubranych w cudaczne kolorowe szaty, w podobny sposób jak tysiące lat temu, przez rytualne czynności i obrzędy. Odeszły w przeszłość zbiorowe tańce przy ogniskach i składanie krwawych ofiar z dzieci, lecz istota kultu pozostała taka sama: bogów należy czcić w rytualny i liturgiczny sposób, w „świętych” miejscach.

 

Bóg, którego mógłbym uznać za dobrego i doskonałego, nie byłby „zaszczycony”  tak okazywanym „uwielbieniem” i „hołdami” składanymi sobie przez wyznawców. Już raczej zachowałby się tak, jak opisuje to Biblia: „Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu /../ I nie będą musieli się wzajemnie pouczać, jeden mówiąc do drugiego: „Poznajcie Pana!” (Jr 31,33,34). Dla tego Boga, bogobojne i pobożne zachowanie jego stworzenia polega na nie gwałceniu natury, którą dostało od Niego. Nasz „dobry” Bóg zamiast tego, dał nam religię opartą na rytuałach idwulicową,zakłamaną moralność.  

 

Doskonałemu i dobremu Bogu do niczego NIE POTRZEBNA jest ludzka wiara w niego. I to nie tylko dlatego, że jest wymuszana w perfidny i podstępny sposób (o karze piekła już pisałem), poprzez wczesną indoktrynację małych dzieci, które nie są w stanie skorzystać z „wolnej woli” i obronić się przed nią. Uważam to, za jedną z największych „psychicznych zbrodni”, jaką religie przeprowadzają na umysłach niewinnych dzieci, byle tylko mieć nad ludźmi władzę. Powód jest ulokowany w samym Bogu i co oczywiste, w jego atrybutach.

 

Dlaczego miałoby mu zależeć, by ludzie w niego wierzyli i to do tego stopnia, iż uzależnił od tego zbawienie lub potępienie człowieka? „Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego” (J 3,18).Przecież według religijnych, teologicznych prawd, człowiek i tak nie ma wpływu na swoją wiarę i nie od niego zależy, czy jest osobnikiem wierzącym czy ateistą. Adla ludzi wierzących i tak bardziej liczy się wola boska, a nie ich własna, o czym przypominają mu w swych modlitwach: „Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi..”, itd.

 

Najistotniejsze w tym problemie jest jednak to, że Bóg dzięki swym atrybutom i tak ma absolutną władzę nad umysłami ludzi. Wie o każdym z nas WSZYSTKO, na bardzo długo przed tym, zanim zaistniejemy w rzeczywistości i może wyegzekwować od nas wszystko, co tylko zapragnie i to nawet bez naszej wiedzy. Po co mu zatem potwierdzenie swojego istnienia, ze strony swych marnych stworzeń? Jaką w tym kontekście wartość przedstawia dla Boga, wymuszona na tyle sposobów wiara w siebie?

 

Mógłbym przytoczyć jeszcze wiele przykładów zaprzeczających owej rzekomej „dobroci biblijnego Boga”, lecz poprzestanę na powyższych. Jednakże na koniec dam jeszcze jeden znamienny przykład, który swoją wymową przebija wiele innych; chodzi mi o NARÓD WYBRANYprzez Boga. Przypomnę w czym rzecz: otóż w pewnym momencie dziejów ludzkości, dobry biblijny Bóg zrezygnował ze swej opieki nad wszystkimi ludźmi żyjącymi wtedy na Ziemi i upodobał sobie i wybrał spośród nich jeden naród, nad którym roztoczył swoją opiekę, obiecując im swoją pomoc w dążeniu do panowania nad światem, jak i własną ziemię, którą dla nich przeznaczył w swej „niewyobrażalnej dobroci”. Jednakże to z pozoru „dobre” zachowanie Boga ma istotne wady i to nie tylko moralne.

 

Czy to normalne, iż ten Bóg, miłujący ponoć swoje stworzenia „jak własne dzieci”, upodobał sobie jedno z nich, a resztę pozostawił własnemu losowi? Czy przypadkiem wszyscy ludzie nie są jego dziećmi, które powinien kochać w jednakowy sposób i dbać o nie? Cóż to za Bóg Ojciec, który tak wybiórczo „kocha” swoje stworzenia? Ba! Gdyby rzeczywiście zostawił je własnemu losowi. Jednak prawda w tej kwestii jest o wiele bardziej odrażająca, bowiem jego „opieka” nad narodem wybranym skutkowała tym, iż prowadził go od wojny do wojny ze swymi sąsiadami, nakazując nie oszczędzać nikogo;zabijać wszystkich bez wyjątku, także kobiety i dzieci, ich konie okulawiać a ich dobytek rabować. Tak w dużym skrócie wyglądało owo Boże „błogosławienie świata poprzez naród wybrany”, jak to do dziś widzą niektórzy.

 

Czy ten boży wybór był trafny?Z biblijnych opisów wyraźnie widać, ile się ów Bóg musiał „naużerać” ze swoimi wybrańcami, nim doprowadził ich do ziemi obiecanej, która była już zasiedlona przez wiele innych plemion, które należało „wypędzić”, a tych co by się opierali temu „sprawiedliwemu” planowi bożemu,.. wiadomo: „Gdy Pan, Bóg twój, wytępi narody, których ziemię ci daje, abyś je z nich wypędził i zamieszkał w ich miastach i domach /../ Skoro ci je Pan, Bóg twój odda w ręce – wszystkich mężczyzn wytniesz ostrzem miecza /../ niczego nie zostawisz przy życiu” (Pwt 19,1. 20,13).

 

Czas na podsumowanie: otóż według moich kryteriów wartości i mojej wiedzy religijnej, dla wszechmogącego, wszechwiedzącego, doskonałego i dobrego dla nas Boga, nie byłoby ŻADNEGO ZAJĘCIAw naszym świecie, jak i w naszym życiu. Bowiem istoty przez niego stworzone nie potrzebowałyby jego pomocy w jakiejkolwiek dziedzinie życia. Nie musiałby ów Bóg objawiać się im w celu przekazania norm moralnych, bo te miałyby „wyryte głęboko w swych sercach”. Ani też dlatego, aby go kochały „całym swym sercem, całą swoją duszą i całym swym umysłem”, by wierzyły w niego i służyły mu (co jest już nad wyraz infantylne).

 

Nie musiałby też nieustannie ingerować w swoje dzieło w celu jego naprawy, gdyż z racji jego atrybutów nie byłoby to konieczne. Doskonały Stwórca powinien stworzyć doskonałe dzieło od samego początku, a jakiekolwiek późniejsze „poprawki”, zaprzeczałyby jego doskonałości. Z tego samego powodu nie musiałby też ów Bóg „poświęcać” swego Syna w celu „zbawienia” człowieka, bo o tym powinien pomyśleć na początku, kiedy karał ludzi w raju, nakazując im rozmnażać się z grzeszną naturą. Jako wszechwiedząca istota, która zna całą przyszłość swego dzieła, nie powinien mieć z tym żadnego problemu, prawda? Nie musiałby też wymyślać Sądu Ostatecznego, Ognistego Piekła z wiecznymi mękami i nieba, które to „byty” potrzebne są Bogu do wymierzenia ludziom pośmiertnej kary i nagrody.

 

Jedyne, co w tej sytuacji mógłby zrobić, to obserwować z daleka swoje doskonałe dzieło, które dzięki jego prawom będzie przez miliony (miliardy) lat funkcjonowało z precyzją „szwajcarskiego zegarka”. I z owej doskonale zaprojektowanej i wykonanej pracy, Stwórca powinien czerpać wystarczającą satysfakcję, a nie z aktywnego włączenia się w jego historię, kierowania osobiście swymi stworzeniami, z nagradzania ich i karania za byle przewinienia. Takie zachowanie Stwórcy Wszechświata  zaprzecza jego doskonałości, będącej ponoć jednym z głównych jego atrybutów i dyskredytuje go w oczach jego stworzeń.

 

W ten sposób rozumiem pojecie „dobrego i doskonałego” Boga i jego relacje ze swymi stworzeniami. To, że różnią się one zasadniczo od tych ogólnie przyjętych za prawdziwe i jedynie słuszne, nic na to nie poradzę. Różnica w moim spojrzeniu na religie wynika między innymi z tego, że rozpatruję je (i oceniam) rozumem, a nie „sercem”, czyli uczuciami, emocjami. Los bowiem obdarzył mnie taką zaletą (lub wadą, zależy od punktu widzenia), iż nie potrafię wyzbyć się rozumu na rzecz idei, która za ową rezygnację obiecuje mi pośmiertną korzyść.Być może jest to kusząca propozycja, ale nie za aż TAKĄ CENĘ.

 

                                                           ------//------

 

Na koniec mała dygresja: otóż do tematyki przedstawionej w niniejszym mini-cyklu, wróciłem po wielu latach z powodu pewnego zbiegu okoliczności. Jednakże kiedyś, jeszcze w dawnym Racjonaliście poświęciłem jej sporo tekstów, ponieważ te teologiczne sprzeczności już wtedy były dla mnie wyraźnie widoczne i w sposób twórczy zaprzątały moją uwagę. O tych problemach, jak i o wielu innych, którymi się wtedy pasjonowałem, już dawno przestałem myśleć z powodu ich oczywistości. I gdyby nie ów dziwny zbieg okoliczności zapewne nie wypłynęłyby one na światło dzienne z mroków mojej coraz bardziej zawodnej pamięci. Czyli jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

 

   

Październik 2016 r.