Siedem rzeczy, których Izrael nie potrzebuje
Na Zachodzie popularna jest teza, że konflikty rozwiązuje się przez zaspokojenie potrzeb ludzi. Jeśli będziemy umieli odpowiedzieć na pytanie, jak zaspokoić potrzeby wszystkich, będzie powszechny pokój i harmonia. Administracja amerykańska i europejska chcą pomóc reszcie świata – a szczególnie Izraelowi – w zaspokojeniu tych potrzeb.
Nie potrzebujemy milionów dolarów i euro, które idą do wywrotowych organizacji pozarządowych w Izraelu. Mamy ich dziesiątki, pracujących rzekomo na rzecz praw człowieka, ale w rzeczywistości demonizujących Izrael w oczach świata, osłabiających naszą zdolność samoobrony, wzmacniających naszych wrogów, tworzących i podtrzymujących konflikt między Żydami i Arabami, i ingerujących w nasze procesy polityczne. Nasza kadra antypaństwowych aktywistów nie dostaje wsparcia od Izraelczyków. Czy bylibyście tak dobrzy i przestali im płacić?
Nie potrzebujemy waszej pomocy w czynieniu naszego społeczeństwa bardziej sprawiedliwym. Rozumiemy, że macie obsesję na punkcie kwestii rasowych, religijnych i płci i żywimy do tego sympatię. Ale zupełnie nie rozumiecie naszego społeczeństwa i kiedy przysyłacie tutaj swoją delegację, by brała udział w demonstracjach (czasami z udziałem przemocy) przy barierze bezpieczeństwa lub wyrażacie groźby o tym, co stanie się, jeśli nie będziemy bardziej przyjaźni wobec nieortodoksyjnego judaizmu, możliwe, że stajecie po złej stronie, a z pewnością nie polepszacie sytuacji.
Nie potrzebujemy porad od absurdalnie niepoinformowanych lub błędnie poinformowanych Żydów amerykańskich, którzy otrzymują swoje informacje od organizacji antysyjonistycznych, takich jak J Street i wydają się wierzyć, że ich żydowskie pochodzenie uprawnia ich do udziału w rządzeniu państwem Izrael. Jeśli chcecie pomóc w określeniu losu tego kraju, możecie tu przyjechać, posłać wasze dzieci do wojska, płacić podatki, niepokoić się o rakiety i terroryzm i głosować. W innym wypadku, nie mówcie nam, co mamy robić.
Ameryka ma u siebie mnóstwo przemocy rasowej, a Europa doświadcza dziś epidemii gwałtów i molestowania seksualnego. Czy mogę zasugerować, byście zajęli się tymi problemami zanim zaczniecie dawać nam rady? Dziękuję.
Nie potrzebujemy was w charakterze naszego ministerstwa budownictwa. Mamy skomplikowane prawo o własności ziemi, datujące się od okresu osmańskiego i mamy staranny proces udzielania pozwoleń na budowę. Mamy sądy, które rozstrzygają kwestie sporne i są one bardzo uczciwe i sprawiedliwe również w stosunku do Palestyńczyków. Możemy i powinniśmy być w stanie egzekwować nasze reguły planowania zabudowy bez ingerencji. Obecnie mamy sytuację, w której antyizraelskie NGO, wspierane pieniędzmi z Europy i Ameryki, donoszą Departamentowi Stanu USA o tym, co uważają za działania dyskryminacyjne, po czym Department Stanu składa protest do rządu izraelskiego.
A budowanie czegokolwiek w naszym kraju bez pozwolenia, a potem powoływanie się na “immunitet dyplomatyczny” (mówię to do przyjaciół z Unii Europejskiej) oznacza, że wasze twierdzenie, że nie potrzebowaliście pozwolenia na budowę, nie trzyma się kupy. Nie skarżcie się, kiedy je burzymy.
Nie potrzebujemy, byście nam mówili, gdzie Żydzi mogą żyć. Także – szczególnie – w naszej stolicy, Jerozolimie. USA i UE systematycznie protestują, kiedy Żydzi wprowadzają sie do dzielnicy, którą “Palestyńczycy chcieliby by była stolicą ich planowanego państwa”. Czy Izrael protestuje, kiedy chrześcijańska rodzina wprowadza się do żydowskiej dzielnicy w Silver Spring, Maryland? Jak o tym trochę pomyśleć, fakt, że Zachód tak gorąco popiera rasistowski plan arabski stworzenia państwa wolnego od Żydów, dążąc do czystki etnicznej w XXI wieku, przyprawia o zawrót głowy.
Nie potrzebujemy was do definiowania naszych granic. Nasze granice są tam, gdzie są, tak samo jak wszędzie gdzie indziej na świecie, w rezultacie wojen i dwustronnych porozumień. Rozumiemy, że nasi wrogowie chcieliby, by się skurczyły, żeby łatwiej im było nas zetrzeć z powierzchni ziemi, ale potrafimy i będziemy bronić tych granic, które mamy. Nie jest nam potrzebny nacisk skorumpowanej Organizacji „Narodów Zjednoczonych” ani wrogiej administracji Obamy, by odwrócić wynik wojny obronnej i byśmy znowu byli tak narażeni jak przed 1967 r. Niech USA najpierw oddadzą większość swojego południowego zachodu Meksykowi.
Nie potrzebujemy waszej interwencji w nasze demokratyczne wybory. Izrael ma chyba najbardziej demokratyczny (i bardzo frustrujący) system wyborczy na świecie. Jak już, to jest on zbyt demokratyczny, z małymi partiami mającymi za duże wpływy. Nie potrzebujemy zagranicznych mocarstw i ich najemników wstrzykujących pieniądze w nasze kampanie wyborcze lub dostarczających konsultantów takiej lub innej partii. Wiem, że nie lubicie Netanjahu, ale Izraelczycy go wybierają, więc po prostu zaakceptujcie to. To nazywa się „demokracja”. My też niezbyt lubimy Obamę.
Nie potrzebujemy waszej pomocy militarnej. Tutaj mówię do Amerykanów. Pomoc militarna szkodzi naszemu przemysłowi, zmusza nas do kupowania rzeczy, których nie potrzebujemy, wypacza proces decyzyjny naszych wojskowych planistów i daje wam zdecydowanie zbyt wiele możliwości skutecznego wpływania na naszą politykę. Możemy kupować to, co potrzebujemy, za własne pieniądze i byłoby to dobre dla Izraela i dobre dla Ameryki.
Wszystko powyższe to aspekty jednego, podstawowego problemu: USA i Europa nie traktują Izraela jak niezależnego, suwerennego państwa. Nieingerowanie w sprawy wewnętrzne innych narodów jest podstawową zasadą stosunków międzynarodowych, niemniej w naszym wypadku jest to lekceważone.
Po trochu, za każdym razem, kiedy ustępujemy przed zagraniczną presją, stajemy się coraz mniej niezależni. To jest nasz kraj, nasza stolica, nasze wybory, nasze granice, nasze ulice i nasze budynki, i nasza armia. Nic z tego nie należy do Waszyngtonu ani do Brukseli. Rządzi tym nasz Kneset według praw interpretowanych przez nasze sądy i egzekwowanych przez naszą policję.
Izrael ma pewne problemy, których zmiana nie leży w naszej mocy. Nie będzie pokoju z Arabami, dopóki nie zaakceptują istnienia państwa żydowskiego, a to oni muszą do tego dojrzeć. Choć jednak skierowałem powyższe zażalenia do USA i do Europy, możemy sami rozwiązać niemal wszystkie z nich tylko decydując się na większą stanowczość. Oto niektóre sposoby, na jakie próbujemy lub powinniśmy próbować to zrobić:
- Kneset podjął temat kontrolowania finansowanych z zagranicy NGO i po długim wysiłku zrodził mysz, prawo o przejrzystości NGO, gdzie maksymalna kara za niepoinformowanie o milionach wydawanych na działalność wywrotową, to grzywna w wysokości 7,5 tysiąca dolarów. Ostre prawo pomogłoby w kilku poruszonych przeze mnie sprawach, ponieważ tak dużo zagranicznych interwencji odbywa się poprzez te grupy.
- Do niedawna nie było systematycznego prześwietlania “turystów” przybywających do kraju, żeby zapewnić, że nie są to aktywiści, którzy zamierzają uczestniczyć w demonstracjach. Obecnie takie prawo jest i zobaczymy, czy jest skuteczne.
- Izrael prosił – i nadal prosi – o pomoc USA dla armii. Wycofajmy się z tego stopniowo.
- Zamiast bronić naszej suwerenności przez Departamentem Stanu lub UE, często uciekamy się do biurokracji, usprawiedliwiamy lub nawet przepraszamy. Jedynym sposobem jednak nauczenia ich, że mówimy poważnie, jest stanowcza postawa za każdym razem. Odpowiedzią na „Żydzi mieszkający we wschodniej Jerozolimie są przeszkoda dla pokoju” musi być: „Nie mówicie nam, kto ma gdzie mieszkać w naszej stolicy” i nic więcej.
- Nasze stanowisko w sprawie granic powinno brzmieć: mamy historyczne, moralne i prawne roszczenia do tych terytoriów, które są silniejsze niż roszczenia arabskie, i choć możemy ustąpić z części ziemi w drodze negocjacji, nie mamy obowiązku tego zrobić. I z pewnością nie mamy obowiązku „wymienić” ziemi na zachód od Zielonej Linii za żadną, jaką zatrzymamy po stronie wschodniej, jak gdyby 19-letnia okupacja jordańska w jakiś sposób nadała Arabom prawo własności tej ziemi.
Izrael stał się suwerennym państwem w 1948 r., ale wygląda, jakbyśmy o tym zapomnieli. Suwerenność wymaga używania, podobnie jak mięśnie: używaj jej, albo ją stracisz.
Seven things Israel doesn’t need
18 sierpnia 2016
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Vic Rosenthal
Emeryt. Zajmował się rozwijaniem programów komputerowych. Studiował informatykę i filozofię na University of Pittsburgh. Mieszka w Izraelu. Publikuje w izraelskiej prasie. Jego artykuły często zamieszcza również świetny amerykański bloger Elder of Ziyon.