Z krainy pobożnych ludobójców


Syed Badrul Ahsan 2016-07-09


Od Redakcji

W wielu miejscach na świecie duchowi przywódcy zachęcają do prześladowań mniejszości religijnych, żądają dyskryminacji prawnej, podburzają tłumy, aprobują mordy i zachęcają do mordów. Bangladesz ma prawie 160 milionów mieszkańców, ale słyszymy o tym kraju rzadko. Ostatnio jednak pojawił się na czołówkach gazet w związku z atakiem terrorystów w stolicy tego kraju na restaurację, gdzie zginęło 20 osób, głównie cudzoziemców.


Premier kraju, Sheikh Hasina Wazed, natychmiast zapewniła, że „żaden człowiek wyznający jakąś religię nie może tak działać. (...) ich jedyną religią jest terroryzm”. Bangladesz zamieszkały jest głównie przez sunnitów, zaś jego polityka dyskryminacji mniejszości religijnych stanowi doskonałą pożywkę dla islamistów. W niedawnym artykule publicysta z Bangladeszu, Syed Badrul Ahsan, zbadał historyczny kontekst prześladowań hindusów przez siły islamistyczne. Jego artykuł, zatytułowany „Nasz problem hinduski”, został opublikowany na witrynie internetowej w Bangladeszu. 

Poniżej podajemy fragmenty tego artykułu:


Kiedy doszło do podziału Indii w 1947 roku, hindusi stanowili trzydzieści pięć procent populacji Bengalu Wschodniego, czyli dzisiejszej Ludowej Republiki Bangladeszu. W 1971 roku, kiedy ludność Bengalu Wschodniego/Pakistanu Wschodniego postanowiła rozpocząć wojnę o niepodległą republikę bengalską, liczba hindusów w tej prowincji zmalała do dwudziestu dziewięciu procent. Dzisiaj, w teoretycznie świeckiej republice Bangladeszu, liczba hindusów wynosi mniej niż dziesięć procent.


Gdzie się podziali ci nasi rodacy, wyznający hinduizm Bengalczycy? Oczywiście o odpowiedź nie jest trudno. A kiedy rozważasz okoliczności, które zmusiły hindusów do opuszczenia kraju, z większością kierującą się do Indii, i niewielką liczbą tych, którzy znaleźli schronienie w świecie rozwiniętym, zrozumiesz, że istniały i nadal istnieją prześladowania zmuszające hindusów do porzucenia domów swoich przodków i szukania sanktuarium poza Bangladeszem.


Nie traktujemy dobrze naszych hindusów. Prawda wyłania się raz jeszcze, kiedy dowiadujesz się o złowieszczej kampanii, jaką niedawno rozpoczął poseł z Narajangondźo, Selim Osman (mający strzec prawa a nie zajmować się jego łamaniem). W zmowie z osławionym komitetem zarządzającym szkołą Pyar Sattar Latif w Narajangondźo, domagał się postawienia dyrektora szkoły, Shyamala Kanti Bhaktę, w stan oskarżenia pod zarzutem bluźnierstwa, (obrażenia islamu). To jest kłamstwo, ale teraz Osman i jego zbiry próbują rozpętać kampanię przez podżeganie organizacji islamistycznej Hefazat-e-Islam przeciwko Bhakta i przeciwko ministrowi edukacji, Nurulowi Islam Nahidowi. Bhakta jest hindusem, a więc każda okazja do ataków na niego jest dobra.


Nie, nie traktowaliśmy dobrze hindusów. Historia zaczyna się od czasów Podziału, kiedy to Mohammad Ali Jinnah i Liga Muzułmańska próbowali wbić nam do głów złą sofistykę, że hindusi i muzułmanie nie są dwiema społecznościami religijnymi, ale dwoma całkowicie różnymi narodami. Dwa miliony Hindusów i muzułmanów zapłaciło cenę życia za tę wypaczoną wersję rzeczywistości. Ci, którzy przeżyli, pozostawili domy i próbowali znaleźć schronienie na resztę życia u obcych.


To kłamstwo przetrwało przez dwadzieścia cztery lata, kiedy Bengalczycy z Bengalu Wschodniego stanowili część Pakistanu. Nawet wybitny polityk, Jogendranath Mandal, mimo swojej miłości do ojczyzny, nie był w stanie pozostać w Pakistanie. Napisał długi list do ówczesnego premiera Pakistanu, Liaquata Ali Khana, opisujący sposób, w jaki Pakistan traktował hindusów. A potem wyjechał, żeby znaleźć dom w Bengalu Zachodnim [wschodnim stanie Indii].  


W latach 1960. opętany potrzebą narzucenia ideologii pakistańskiej (cokolwiek by to znaczyło), na świeckich Bengalczyków kraju, prezydent Ayub Khan i jego minister informacji, mówiący w urdu Khwaja Shahabuddin, zadekretowali o zakazaniu publikowania i sprzedaży hinduskiego laureata Nagrody Nobla] Rabindranath Tagore. Ich zdaniem, Tagore był niebezpiecznym hindusem i nie należy go dotykać. Ostatecznie, to nie wypaliło. Ayub i Shahabuddin wkrótce zagubili się w gąszczu historii. Jak można było oczekiwać, Tagore, pozostał popularny.


Szczególnym celem armii pakistańskiej, kiedy rozpoczęła ludobójczą akcję przeciwko Bengalczykom w marcu 1971 r., była warstwa intelektualistów hinduskich. W pierwszej fazie szału mordów żołnierze zabili filozofów Gobindo Chandra Dev i Jyotirmoy Guhathakurta. Nie oszczędzili także Madhusudana Dey’a  (Madhu Da) słynnego przywódcy studentów  Uniwersytetu w Dhaka. W Comilla porwali szanowanego polityka Dhirendranath Dutta i jego syna, torturowali ich zanim ich zabili. Przez dziewięć miesięcy wojny kobiety hinduskie (ale również muzułmanki) były selekcjonowane i zabierane do garnizonów, gdzie gwałcono je bez końca. Tak było w 1971 r. podczas wojny o wyzwolenie.


Hindusom nie działo się lepiej w naszym niepodległym Bangladeszu. Od pierwszej chwili po  wyzwoleniu rząd nowej republiki był niechętny odbudowie świątyni hinduskiej Kali Mandir, którą zburzyła armia pakistańska 25 marca 1971 r. Było to przygnębiające doświadczenie tak dla hindusów, jak dla muzułmanów.


W 1974 r., u szczytu kryzysu żywnościowego w Bangladeszu, któremu rząd Bangabandhu  rozpaczliwie próbował zaradzić, duchowny islamski maulana Abdul Hamid Khan Bhashani nie czuł wstydu grając pod publiczkę i podburzając religijne sentymenty. Są braki żywności, powiedział, ponieważ ministrem ds. żywności jest hindus. Odnosiło się to do wyjątkowo szlachetnego i starszego wiekiem Phani Bhushan Majumdara.


Natychmiast po wyzwoleniu Bangladeszu bengalscy kolaboranci armii pakistańskiej, przebywający w Pakistanie, zostali wyprawieni na Bliski Wschód przez rząd Zulfikara Ali Bhutto, by szerzyć kłamstwa, że hindusi przejęli „Pakistan Wschodni” i muzułmanie są systematycznie eliminowani. Wśród tych agentów kłamliwej propagandy byli przywódcy Dżamaat-e-Islami, Ghulam Azam i Motiur Rahman Nizami. Nawet Nurul Amin, ówczesny wiceprezydent Pakistanu pod rządami Z. A. Bhutto, nie potrafił oprzeć się pokusie, by umniejszyć swoją straconą ojczyznę (Bangladesz). Twierdził, że w Bangladeszu odbywa się mordowanie na wielką skalę na rozkaz rządu. Implikacja była jasna: rząd pod wpływami hinduskimi zabijał muzułmanów.


Były poważne oskarżenia o konfiskowanie własności hinduskiej przez osoby zaangażowane w politykę i to również przez wpływowych ludzi z rządzącej partii świeckiej Liga Awami. Osoba zajmująca wysokie stanowisko w społeczności hinduskiej w Dhaka publicznie potępiła polityka partyjnego w Faridpur za przejęcie własności hinduskiej.  Następnego dnia przywódcy hinduscy w Faridpur potępili wypowiedź swojego człowieka z Dhaka i powiedzieli społeczeństwu, że wszystko jest dobrze. Nie potrzeba wielkiej wyobraźni, żeby zrozumieć, co mogło się zdarzyć.


W ostatnich dniach warstewka szacowności, z jaką niektórzy z możnych się obnoszą, została nieco zdarta, kiedy „filantrop” Ragip Ali został zmuszony do zwrotu własności, jaką zabrał dziesięciolecia temu prawowitemu właścicielowi hinduskiemu. Czy prawo postawi teraz Ragiba Alego przed sądem za grabież, jakiej jest winny? To jest nieprawdopodobne. Istnieje  zbyt wielu możnych rabusiów, by państwo mogło ich przyszpilić.


W październiku 2001 r., w kilka chwil po triumfie wyborczym Nacjonalistycznej Partii Bangladeszu, na rodziny hinduskie w różnych częściach kraju zaczęli napadać aktywiści i poplecznicy tej partii. Hinduskich mężczyzn bito, hinduskie kobiety gwałcono, hinduskie wsie podpalano. To była dziwaczna sprawa, niemal prosto z instrukcji dla armii pakistańskiej, używanych w 1971 r. 


Ponad dziesięć lat temu byłem w Pakistanie na konferencji. Podszedł do mnie uśmiechnięty Pakistańczyk, uścisnął mi rękę i chciał wiedzieć, czy w Bangladeszu jest wielu hindusów. Powiedziałem mu, że nie ma hindusów w moim kraju. Uśmiechnął się szeroko. Żeby nie miał wątpliwości powiedziałem mu jeszcze, że nie ma również w Bangladeszu buddystów ani chrześcijan. Możecie sobie wyobrazić wyraz szczęścia, jaki malował się na jego twarzy. W końcu powiedziałem mu, że w Bangladeszu nie ma muzułmanów. Przestał uśmiechać się. Wydawał się być w szoku.


Musiałem go uspokoić. Powiedziałem mu, że w Bangladeszu są muzułmanie, hindusi, chrześcijanie, buddyści i ludzie innych wyznań i przekonań, i kultur. Każdy z nich modli się do swoich bogów na własny sposób. Każdy z nich jest równy przed prawem. I wszyscy jesteśmy obywatelami świeckiej republiki, bo Bangladesz zrodził się z tygla wojny jako kraj dla każdego, jako dom dla ludzi wielu wiar. Podejrzewam jednak, że nie całkiem potrafił zrozumieć, jak różna jest Ludowa Republika Bangladeszu – jej etos, filozofia i historia – od Islamskiej Republiki Pakistanu. Po wszystkich tych latach, po tych uśmiechach, uściskach dłoni, szoku i uspokojeniu, zastanawiam się jednak, czy miałem rację, że aż tak różna.


Źródło: BDNews.com (Bangladesh), 23 maja 2016.
/tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Tłumaczenie za MEMRI, Specjalny komunikat nr 6500 z 3 lipca 2016. 



Syed Badrul Ahsan


Redaktor naczelny dziennika 'The Daily Star', mieszka i pracuje w Dhaka, autor książki "Szejk Mujibur Rahman: From Rebel to Founding Father'".