Zwrot, który zmienił świat


Andrzej Koraszewski 2016-07-01

Słynny obraz „Narodziny Wenus”, SandroBotticelli był zdaniem krytyków malowany pod wpływem lektury poematu Lukrecjusza.  <br />
Słynny obraz „Narodziny Wenus”, SandroBotticelli był zdaniem krytyków malowany pod wpływem lektury poematu Lukrecjusza. 


Musiałem przerwać lekturę kupionej książki i powrócić do lektury poematu, który zamierzałem przeczytać prawie sześćdziesiąt lat temu, a czego wówczas nie zrobiłem, bo nie wydawało mi się to aż tak bardzo ważne. Pierwszy rozdział książki Matta Ridley’a The Evolution of Everything: How New Ideas Emerge, rozpoczyna się cytatem z De Rerum Natura Lukrecjusza i jest poświęcony herezji rzymskiego poety i pytaniu jak bardzo ta herezja okazała się istotna dla rozwoju nauki i racjonalizmu. Oczywiście słyszałem w szkole o Lukrecjuszu i intrygowały mnie fragmenty jego słynnego poematu, ale widać nie dość, żeby wybrać się do biblioteki.


W przywołanym przez Ridley’a cytacie Lukrecjusz stwierdza, że natura nie ma panów, jest wolna, wszystko robi sama, zaś bogowie nie odgrywają tu żadnej roli. Jest to punkt wyjścia, przestawienie zwrotnicy, dzięki czemu pociąg naszego poznania może wjechać na właściwy tor. Ridley zaczyna swoją opowieść od idei „niebiańskiego haka”, czyli czegoś, na czym można by zawiesić przedmiot na niebie. Pojęcie związane jest z anegdotą o pilocie, któremu podczas pierwszej wojny światowej polecono, żeby pozostał w tym samym miejscu przez najbliższą godzinę. Odpowiedział, że niestety, nie ma niebiańskiego haka. Amerykański filozof Daniel Dennett zakochał się w tym pojęciu i używał go wiele razy w swoich krytykach inteligentnego projektu.

 

Historia zachodniej myśli, pisze Ridley, jest zdominowana przez ideę „niebiańskiego haka”, przez koncepcję planu i stworzenia. Gromady filozofów starożytnych i nowożytnych kreśliły wizje kosmosu, porządku społecznego i moralnego oparte na intencjonalności i celowości. Ten drugi, naturalistyczny, nurt był zawsze słaby i ustawicznie się załamywał. Jego prekursorem był Epikur, ale wiemy o nim mało, prócz tego, że sądził, iż wszystko rozwija się spontanicznie i bez udziału sił nadprzyrodzonych. 

 

Ponieważ pisma Epikura zaginęły (lub zostały celowo zniszczone), informacje o jego ideach mamy z drugiej ręki i dość szczątkowe (nadal jednak bardziej wiarogodne niż opowieści o takim Abrahamie). Dopiero w trzysta lat po jego śmierci (czyli między sto a dwieście lat przed pisaniem Nowego Testamentu) Titus Lukrecjusz, który zmarł około 49 roku przed naszą erą, odrzucił wszelką magię, mistycyzm, przesądy i religijne mity, otwierając bramę dla empiryzmu.

 

Matt Ridley odwołuje się do wydanej w 2011 roku książki amerykańskiego historyka, Stephena Greenblatta The Swerve: How the World Became Modern, w której autor analizuje jak bardzo Lukrecjusz antycypował nowoczesną fizykę, twierdząc, że wszystko jest zbudowane z kombinacji niewidzialnych cząsteczek poruszających się w pustce. Kosmos nie ma stwórcy, opatrzność jest fantazją. Istnienie nie ma celu, natura polega na przypadku. W pewnym sensie Lurecjusz odgadywał mechanizm darwinowskiej ewolucji, sugerując, że natura bezładnie eksperymentuje, a zwierzęta, które się przystosowują i rozmnażają zwyciężają. Podobnie jak współcześni ateiści, twierdził, że dusza umiera, nie ma żadnego życia pozagrobowego.

 

Przygoda z książką Greenblatta uświadomiła Ridley’owi, iż nawet o tym nie wiedząc od dawna był lukrecjańskim epikurejczykiem. Nie wiem, czy słusznie jest wściekły na swoich nauczycieli za to, że karmili go na przemian kiepską prozą Nowego Testamentu i Juliusza Cesara, zamiast dostarczyć solidnej strawy o naturze wszechrzeczy. Kto wie, może do Lukrecjusza trzeba dojrzeć i spotkanie z nim na starość okazuje się spotkaniem starego znajomego, którego poznawaliśmy wcześniej przez jego otwartych i ukrytych wielbicieli. Wśród polskich autorów najwyraźniej widać wpływ tego poematu na Staszica i Kościuszkę.

 

W czasach Renesansu, a potem Oświecenia rewolucja naukowa w niemałym stopniu wspierała się na ludziach, którzy bezpośrednio lub pośrednio wiele  Lukrecjuszowi zawdzięczali. Giordano Bruno przed pójściem na stos cytował Lukrecjusza, atomizm był jednych z grzechów Galileusza obok kopernikańskiego heliocentryzmu, Isaac Newton zapoznał się z ideami Lukrecjusza, kiedy jako student czytał książkę Waltera Charletona, i jak pisze Ridley, prowadziło to do rezygnacji z idei niebiańskiego haka (co nie przeszkadzało mu w religianctwie na innym poziomie).

 

Poemat Lukrecjusza cieszył się popularnością na początku naszej ery, sporadycznie był cytowany w kolejnych stuleciach, ale w początkach XV wieku nikt nie widział kompletnego egzemplarza od tysiąca lat. Dlaczego? Niechęć do przesądów, atomizm i ateizm nie pozwalały na pogodzenie go z chrześcijaństwem. Jego pochwała przyjemności i obrzydzenie do cierpienia, to dodatkowe grzechy główne kwalifikujące jego dzieło na stos. Platona i Arystotelesa można było obłaskawić, Lukrecjusza w żaden sposób. Święty Hieronim pisał o Lukrecjuszu nazywając go pijącym oszałamiające mikstury lunatykiem, który popełnił samobójstwo (okoliczności nagłej śmierci Lukrecjusza nie są znane). Nic dziwnego, że kopie poematu lądowały w najciemniejszych zakątkach bibliotek, a często były niszczone.

 

Niespodziewanie w 1417 roku papieski sekretarz, Gian Francesco Poggio Bracciolini, poszukiwacz białych kruków, natrafił na egzemplarz poematu Lukrecjusza w jakimś zakonie w środkowych Niemczech. Świątobliwy mąż, chyba nie był tak bardzo świątobliwy, bo natychmiast kazał sporządzić kopię, którą przesłał do swojego przyjaciela Niccolo Niccoli, który zorganizował kolejnych 50 kopii, a w 1473 poemat został wydrukowany i zaczął silnie wpływać na umysły w całej Europie.    

 

Kończąc pierwszy rozdział Matt Ridley pisze, że Oświecenie objęło ideę, iż można wyjaśnić zjawiska astronomii, biologii, społeczeństwa bez odwoływania się do inteligentnego projektu. Kopernik, Galileusz, Spinoza i Newton zrobili pierwsze ostrożne kroki odchodząc od myślenia od nieba ku ziemi, czyli uciekając od niebiańskiego haka. Potem w miarę gromadzenie wiedzy opartej na eksperymentach Lock, Monteskiusz, Wolter, Diderot, Hume, Smith, Franklin, Jefferson, Darwin i Wallace i inni, jeden po drugim popełniali tę samą herezję przeciw idei boskiego planu. Wyjaśnienia naturalne zaczęły wypierać wyjaśnienia teologiczne.

 

Kiedy zobaczyłem, że kolejny rozdział, o ewolucji moralności, zaczyna się od kolejnego cytatu z poematu Lukrecjusza, przerwałem lekturę Ridley’a i otworzyłem O naturze wszechrzeczy.    

Poemat zaczyna się od pokłonu dla bogini: „Rzymian pramatko, Wenus! Bogów i ludzi kochanko...” Pierwsza strona nie zapowiada bezbożnego gniewu. Czy jest literacką zabawą, czy unikiem? Jeśli tym drugim, to raczej rytualnym. Niebawem bowiem docieramy do informacji, że jest to list do przyjaciela, by zgłębił naturę niebios i bogów.  

 

Teraz, Memmiado, uszy i bystry rozum podaj,

Zapomnij trosk codziennych przy wiernej prawdy wywodach,

Z czego, z jakiego tworzywa rodzi przyrody potęga,

Jak je żywi, rozwija, w co je po śmierci rozprzęga.

To, skąd się wszystko bierze i dokąd znowu wraca,

Zwykliśmy w naszym wykładzie materią zwać, lub inaczej:

Rzeczy ciałkami rodnemi, albo też miano im dawać

Ciałek pierwszych, bo wszystko z nich naprzód musi powstawać.

 

Gdy przed oczyma ludzi życie, z wolności wyzute,

Leżało w błoto wdeptane ciężkim religii butem,

Która nad ziemię ciemną i ponad niebo niewidne

Raziła strachem śmiertelnych tocząc swój łeb ohydny,

Pierwszy Epikur, Greczyn, trwogą nie splamił twarzy,

Podniósł zuchwałe oczy, do walki stanąć się ważył.

 

Zdumiewa intuicja o prawach natury, intuicja, bo nagromadzona wiedza była skromna, ograniczona do powierzchownych obserwacji. Te obserwacje były gromadzone i dostępne w czasach biblijnych, a ich odrzucenie było konsekwencją zawierzenia wyjaśnieniom uproszczonym, opartym na intencjonalności wszystkiego. Odrzucenie religii otwierało oczy. Lukrecjusz jest Panem Cogito. Nie może nic powstać z niczego, bogowie niczego nie tworzą, gdyby się rzeczy rodziły z niczego, to każde istnienie mogłoby powstać bez nasienia. Ludzki strach krzyczy jednak, domaga się objawienia, kiedy ludzie rzeczy nie rozumieją „zaraz ich sprawstwo przypisują bogom”. Jednak cudów nie widzimy, wszystko ma początek i koniec bez woli bogów i bez ich udziału. Ryby nie wypełzają z ziemi, owoce nie pojawiają się bez nasienia. Gdyby było inaczej, nie w zarodkach byłaby płodność.       

 

Oczywiście motywem przewodnim jest atomizm, idea cząsteczek najmniejszych:

 

Tylko ich ruch jest inny i inny kształt położeń.

Oto w mych własnych wierszach odnajdziesz, przyjacielu,

Wiele jednakich liter, wspólnych wyrazom wielu,

Przyznasz jednak, że słowa i każdy z nich heksametr

Ma inny dźwięk, treść inną, znaczenie nie to samo –

Tyle potrafi zdziałać zmiana układu liter,

ale zarodki rzeczy są bardziej rozmaite,

Z nich nieskończone powstaje bogactwo form materii.          

 

Docieranie do prawdy o naturze wszechrzeczy wymaga zerwania religijnych więzi, zadania kłamu bogom, pójścia drogą lekarza  podającego gorzkie lekarstwo. Kpi Lukrecjusz bezlitośnie z ludzi wybierających ignorancję i prawiących przemądrzale, że ziemia nie mogła by tak bez woli bogów, zgodnie z ludzkimi potrzebami, zmieniać pór roku, rodzić zboża i kierować słodką siłą, która rozkrzewia ludzką miłość.

 

Która przez czar Wenery, w cieniu samotną godziną,

Łączy spragnione pary, by rodzaj ludzki nie zginął.

Kiedy tak sobie roją, że wszystkim bogi rządzą,

Widać, że jak najdalej od źródła prawdy błądzą.

 

Nie boskiej jest świat nasz skutkiem pracy i nie stworzył go żaden cud – mówi poeta, gdyż nawet gdyby wątpił w prawa natury i ruch odwieczny, to przekonywało by go o tym zarówno urządzenie nieba, jak i wiele innych racji. Szansą jest wydarcie bogom potęgi, co pozwoli na pójście własną drogą  i przezwyciężenie konieczności.          

 

Ci z nas, którzy przedzierali się przez „Ród ludzki” Staszica widzą nagle, gdzie Staszic czytając Lukrecjusza zatrzymał wzrok na dłużej,:       

 

...ma ziemia ciałka, przez które żywi strawą

Rodzaj ludzki i wszystkim zwierzętom pól i lasów

Dostarcza legowiska i paszy z swych zapasów.

Dlatego też jedną, co żywi nas i rodzi,

co nam na sobie daje rozwijać się i płodzi,

Ją jedną, równie świętą zwierzętom, ludziom, bogom,

Wszystkie stworzenia żywe Matką nazywać mogą.    

 

Staszic zrzucił sutannę, ale zachował ostrożność, jego ukłony pod adresem religii nie są tylko rytualne, chociaż uważny czytelnik bez trudu może zauważyć jak chytrze osobowego boga zstępuje naturą. Lukrecjusz nie owija niczego w bawełnę, wali prosto z mostu:

 

Piękne to są przenośnie, zasady znakomite,

Ale dalekie od prawdy i zawsze zostaną mitem.

Taka już jest i musi być natura wszystkich bogów,

Że obca dla spraw ludzkich, wzniesiona ponad ogół.

Używa w pełnej ciszy nieśmiertelnego bytu.

Wolna od bólów naszych w przestrzeni górnych błękitów,

Własną potęgą można, na nas nie pragnie polegać

I ani modłów nie słucha, ani bluźnierstwa dostrzega.

Ziemia już zwłaszcza sama niczego nie odczuwa.

Że zaś mnóstwo zarodków zawiera, tedy uważ,

Jaką na światło wydaje mnogość rzeczy i stworzeń.

Jeśli kto mianem Neptuna nazywać zechce morze,

Zboże chrzcić mianem Cerery, Bachusem wino zastąpić,

Skoro na nazwę właściwą przyzwyczajenia skąpi,

Niech już nazywa sobie krąg ziemski Bogów Macierzą

Byle, kultu słów pustych przeciw prawdzie nie szerząc,

Ducha nie skalał ohydnym religii zabobonem.                

 

Ludzkie plemię, powiada Lukrecjusz, jest na bajki bardzo łase. Strach każe ludziom budować ołtarze, rzeźbić posagi, wierzyć, że wszystko dzieje się za sprawą bogów, dziwią się jak to być może, by niebem nikt nie władał. Ale nie powinniśmy się dawać oślepiać religijnym zabobonom. Nie bójmy się, że giganci myśli poniosą jakąś straszną karę. Opowieści o stworzeniu wszystkiego przez bogów to bujda na resorach. Skąd niby bogowie wzięli  model wszystkich rzeczy, jak mogli przewidywać i znać przed czasem ludzi, co mają tworzyć. To natura tkwiąca w zarodkach odtwarza życie, tworzy nowe kształty, zmienia materię jedną w drugą. 

        

Natura jest ułomna, zmieniamy ją naszą pracą, dostosowując do naszych potrzeb. Jednak strach, modlitwy, wróżby, krwawe ofiary powstrzymują nas przed poznawaniem natury.

 

Biedny, biedny ród ludzki, co bogom przypisywał

Takie czyny niezwykłe, tak straszne zagniewania!

Jakąż mękę dla siebie, jakie rany dla nas,

Ileż łez pokoleniom niepotrzebnie przydał!

Bo czyliż to nabożność, kiedy świętoszka widać

Wciąż przy kamieniu ofiarnym, wciąż przy dymiących ołtarzach,

Jak wyciągnięte ku niebu ręce błagalnie obnaża

Przed posągami bogów, jak na ołtarzu miesza   

Krew ofiarną bydlęcą, jak ciągle wota wiesza?

Lepiej umieć spoglądać na świat z duszą spokojną.      

 

Kiedy dotarłem do końca przerwanego śmiercią poety poematu zrozumiałem, jak bardzo stał się ważny dla Matta Ridley, piszącego książkę o ewolucji wszystkiego, w której nie tylko usuwa z rozumowania niebiański hak, ale i kwestionuje doniosłość rewolucyjnych planów i wielkich wizji i przywraca godność temu, co umyka z pola widzenia – stopniowej ewolucji kosmosu, życia, społeczeństwa, moralności, kultury, gospodarki, techniki, ale również religii.  


Wiem, będę się z nim miejscami spierał, ale znając wcześniejsze książki Matta Ridley’a wiem również jak ewoluował. Wracam teraz do przerwanej lektury z uczuciem wdzięczności, że zmusił mnie do sięgnięcia najpierw do Lukrecjusza.            

 

*Korzystałem z tekstu „O naturze wszystkiego” w przekładzie Edwarda Szymańskiego z 1957 roku (wydanie komputerowe)