Brazylia i Francja są w żałobie po uczciwości


Andrzej Koraszewski 2016-06-20


Incydent zabawny, aż wart opisania. Jak donoszą brazylijskie media, minister spraw zagranicznych tego  kraju, Jose Serra, zamierza zmienić głos oddany podczas głosowania w kwietniu tego roku, popierający rezolucję stwierdzającą, że Izrael nie ma prawa do kulturowych zasobów na terenach ziem zajętych w wyniku wojny sześciodniowej w 1967 roku.

Gdyby przypadkiem ktoś się zastanawiał, o co tu może chodzić, to spieszę wyjaśnić, że UNESCO uchwaliło rezolucję, która daje  między innymi do zrozumienia, że Wzgórze Świątynne, włącznie z Ścianą Zachodnią (pozostałością po świątyni Salomona, nazywaną czasem „ścianą płaczu”) nie ma nic wspólnego z historią Izraela i Żydów.

 

Od tej rezolucji odcięła się stanowczo  stojąca na czele UNESCO, Irina Bokowa. Na 58 krajów zaledwie sześć (USA, Estonia, Holandia, Litwa, Niemcy i Wielka Brytania) głosowało przeciwko kilkanaście krajów wstrzymało się od głosu. Francja, Szwecja, Hiszpania i pozostałe Unii Europejskiej głosowały za.

 

Prezydent Francji po pewnym czasie również doszedł do wniosku, że chyba to było łajdactwo, ale nie powiedział tego tak wyraźnie jak brazylijski minister. Francois Hollande orzekł półgębkiem (i tylko w wypowiedzi do przedstawicieli francuskich Żydów), że było to „nieporozumienie”. Ciekawe  „nieporozumienie”, aż chciałoby się, żeby jakiś odważny francuski dziennikarz zapytał francuskiego prezydenta o naturę tego nieporozumienia i spróbował ustalić, dlaczego te dyplomatyczne antyizraelskie „nieporozumienia” liczą się w setkach.

 

Oczywiście w złym tonie jest przypominanie dziś, że zajęcie Jerozolimy Wschodniej przez Legion Arabski (armię Transjordanii) w 1948 roku oznaczało wymordowanie części jej żydowskich mieszkańców, wygnanie tych, którzy pozostali przy życiu, i zburzenie wszystkich synagog w tej części miasta. Nie wiem, czy warto również przypominać, że Transjordania zmieniła wkrótce potem nazwę na Jordania, czyli kraj nie tylko „za Jodanem” ale po jego obu stronach, wtedy również po raz pierwszy pojawiła się nowa nazwa geograficzna „Zachodni Brzeg”. Jeszcze ciekawsze było jednak zachowanie Izraelczyków po wkroczeniu do Jerozolimy w 1967 roku. Pierwszą rzeczą, która zrobili, to zapewnili swoich wrogów, że muzułmanie będą mieli  swobodny dostęp do Al-Aksy. No, może to nie była pierwsza rzecz,  może trzecia.

 

Jeszcze w czerwcu, zaraz po zakończeniu wojny sześciodniowej, minister obrony Izraela, Mosze Dayan, spotkał się z przedstawicielami muzułmańskich instytucji religijnych  w sprawie „zmiany status quo”. W nowej sytuacji Izraelczycy zażądali prawa swobodnego dostępu do Ściany Zachodniej dla Żydów „z poszanowaniem muzułmańskich uczuć religijnych”. Dziwni ci żydowscy okupanci, nie ma co mówić. Niebawem ówczesny izraelski premier, Levi Eshkol, przekazał nadzór nad Wzgórzem Świątynnym Jerozolimskiemu islamskiemu Wakf, czyli w praktyce Jordańczykom.

 

W 1948 nikt po muzułmańskiej stronie nie zastanawiał się nad pytaniem, jak uszanować żydowskie uczucia. Przewodniczący Ligi Arabskiej zapowiadał w dzień przed napaścią, że będzie to masakra na miarę Dżengis Chana,  zaś w Kairze, rektor tysiącletniego uniwersytetu Alzhar (najbardziej prestiżowej uczelni sunnickiej), Szejk Mamoun Al Szinawi wezwał do świętej wojny przeciwko Żydom nowego państwa, Izraela.



„Przyszła rozstrzygająca godzina – mówił szejk w przemówieniu radiowym do wszystkich muzułmanów – Chodźcie na wojnę na rzecz Allaha.

 

Ten dzień jest waszym dniem. Cały świat na was patrzy. Jeśli nie powstaniecie, by bronić waszych praw, jeśli nie będziecie walczyć z waszym wrogiem gotowi umrzeć za Allaha i wasze kraje, waszym losem będzie poniżenie.”

Wezwania świętego i uczonego męża posłuchały dziesiątki tysięcy, w napaści na Izrael uczestniczyły armie arabskie i tysiące ochotników. Jednak zapowiadana masakra nie powiodła się. Transjordania zajęła jednak część Jerozolimy oraz Judeę i Samarię.

 

W 19 lat później kraje arabskie podjęły kolejną próbę. Polski poeta emigracyjny, Marian Hemar opisywał ją przez pryzmat pewnego znaczka pocztowego.

 

W wydanym w 1968 roku tomiku wierszy „Ściana płaczu” jest wiersz zatytułowany  „Znaczek”.  Ten pocztowy znaczek, pisze Hemar, jest wyjątkowo sensacyjny, egipski. Jest to rarytas i trzeba go opisać. Więc znaczek jest duży, prostokątny, po lewej stronie literki UAR – United Arab Republic. (Zjednoczona Republika Arabska to była federacja egipsko-syryjska, która istniała w latach 1958-1961, potem Syria wycofała się z tego małżeństwa, ale Egipt dalej używał tej nazwy do 1971 roku.) Na znaczku jest ówczesny prezydent Egiptu, Nasser. Hemar pisze”

„Prezydent Nasser mowę

Zdaje się jakąś wygłasza,

Podniósł rękę i głowę

I śmieje się – a przed nim,

na prawo, znaczy w dole,

tłum ogromny zalega

Plac jakiś, czy jakieś pole

[...]

Wołają: Sig heil! Sig heil!

Niech żyje Faraon!

Nasz Firer! (Po arabsku

Tak krzyczą, rzecz jasna.) A on

Wskazuje im na prawo

Ku górze – a tam nad nimi

Jest mapa Izraela.

I ona pali się – dymi.

Objęła ją chmura ognia,

Jak jakiś płonący balon –

Pali się Jerozolima !

Tel- Awiw, Ashkelon.”

Znaczek ukazał się w czerwcu, tuż przed wojną sześciodniową, ale jego przygotowanie musiało zająć kilka miesięcy. Miał być symbolem blitzkriegu, zwycięstwa, po którym z izraelskich miast pozostaną tylko zgliszcza. No chyba, że to było, jakby dziś powiedział prezydent Hollande „nieporozumienie”.   

 

W tym samym tomiku Mariana Hemara jest inny wiersz pod tytułem „Tysiąc milionów dolarów”, to opowieść o wyliczonej przez analityków kwocie braterskiego wsparcia ZSRR dla egipskich towarzyszy. Na dzisiejsze pieniądze, to plus minus dwadzieścia razy tyle. Samoloty, okręty, czołgi, broń lekka i ciężka i wszystko w kilka dni zamienione w kupę złomu. Hemar pisze, że jedna czwarta tej sumy mogłaby położyć kres arabskiej nędzy. Ale cele są inne:

A już przez radio moskiewskie

Drą się zaciekłe głosy,

Że oni uzupełnią

te szkody i te straty!

Że przyślą nowe czołgi!

I migi i armaty!

Autor przypomina dalej, że te obfite dary płyną nie tylko z ZSRR, że mieszkańcy innych krajów, w tym Polski muszą też do tego interesu dokładać.

 

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Hemar pisał swój tomik, inny polski poeta (też pochodzenia żydowskiego), kpił z wrzasków Władysława Gomułki.  Antoni Słonimski mówił, że on rozumie, iż Polak powinien mieć tylko jedną ojczyznę, że nie rozumie tylko, dlaczego to koniecznie musi być Egipt. 

 

Dziś moglibyśmy zapytać, dlaczego tak wielu ma ojczyznę w Gazie? Palestyna jako przybrana ojczyzna Europejczyków i Amerykanów może wydawać się cokolwiek dziwaczna, ale raz za razem widzimy jak dyplomaci, dziennikarze, studenci i kibice zgodnie głoszą swoją miłość do przybranej ojczyzny, zawsze gotowi do dyplomatycznego, finansowego i moralnego wsparcia.

 

W przeszłości przybraną ojczyzną wielu myślicieli była Trzecia Rzesza, innych Związek Radziecki, teraz modna jest Palestyna.         

 

Brazylijscy politycy niespodziewanie zawstydzili się swojego udziału w tym cyrku. Inni są nazbyt zajęci troską o ludzkość i nie mają czasu na zauważenie swojego łajdactwa. 

 

Może to w tym miejscu jest trochę od rzeczy, a może nie. Kilka dni temu  Światowa Organizacja Zdrowia, która wcześniej potępiła Izrael za nie dość dobrą opiekę nad arabskimi mieszkańcami, ostrzegła Syryjczyków, że palenie tytoniu jest niezdrowe. W swoim oświadczeniu WHO przyznaje, że słyszała o kryzysie humanitarnym w tym kraju, ale mimo to, chciałaby przypomnieć, że zarówno palenie tytoniu, jak i fajek wodnych to są rzeczy bardzo niezdrowe i należy ich unikać. Przedstawicielka WHO w Syrii, pani dr Elizabeth Hoff, chciałaby również, żeby opakowania papierosów były proste, a nie jakieś fanowe i dodające szyku.


Niby drobiazg, a takie ludzkie, prawda?