Śmierć wolnego słowa – Zachód zakwefia się


Giulio Meotti 2016-05-10

Theo van Gogh (po lewej) został zamordowany przez islamistę, bo zrobił film krytyczny wobec islamu. Salman Rushdie (po prawej) miał szczęście i pozostał żywy, spędził wiele lat w ukryciu, pod ochroną policyjną po tym, jak Najwyższy Przywódca Iranu nakazał zamordowanie go, bo uważał książkę Rushdiego, Szatańskie wersety, za “bluźnierczą”.
Theo van Gogh (po lewej) został zamordowany przez islamistę, bo zrobił film krytyczny wobec islamu. Salman Rushdie (po prawej) miał szczęście i pozostał żywy, spędził wiele lat w ukryciu, pod ochroną policyjną po tym, jak Najwyższy Przywódca Iranu nakazał zamordowanie go, bo uważał książkę Rushdiego, Szatańskie wersety, za “bluźnierczą”.

W zeszłym tygodniu Nazimuddin Samad siedział przy swoim komputerze w domu i pisał kilka krytycznych słów przeciwko trendowi islamistycznemu w jego kraju, Bangladeszu. Następnego dnia do Samada podeszło czterech mężczyzn z okrzykami "Allahu Akbar!" ("Allah jest wielki!") i zasiekało go na śmierć maczetami.

Te morderstwa stały się rutyną w Bangladeszu, gdzie wielu blogerów, dziennikarzy i wydawców zabito w biały dzień z powodu ich krytyki islamu. Istnieje czarna lista 84 nazwisk "szatańskich blogerów". Fala terroryzmu przeciwko dziennikarzom przypomina wydarzenia w Algierii, gdzie islamistyczne grupy zbrojne zabiły 60 dziennikarzy w latach od 1993 r. do 1997 r.


Te szokujące morderstwa zazwyczaj nie były warte nawet wzmianki w gazetach Europy.


Czy to dlatego, że ci blogerzy nie są tak słynni jak rysownicy zamordowani w “Charlie Chebdo”? Czy to dlatego, że ich historie nie docierały z Miasta Świateł – Paryża, ale z jednego z najbiedniejszych i najmroczniejszych miast świata – z Dhaki?


Nie, jest tak dlatego, że Zachód poddał się w kwestii wolności słowa. Nikt na Zachodzie nie rzucił hasła "Je Suis Avijit Roy" od nazwiska pierwszego blogera zamordowanego w zeszłym roku.  


Z Bangladesztu dostajemy teraz zdjęcia pisarzy w kałużach krwi, laptopów zabranych przez policję w poszukiwaniu “dowodów” i klawiatur roztrzaskanych przez islamistów. Otrzymujemy zdjęcia przypominające zamieszki w Bradford w Anglii z powodu Szatańskich wersetów Salmana Rushdiego w 1989 r., w dziesięć po tym, jak ajatollah Chomeini zmienił Iran w bastion islamskiego ekstremizmu.


Niemniej historie tych blogerów spoza Europy pozostają owinięte w koszmarną przejrzystą zasłoną, jak gdyby ich śmierć była jedynie wirtualna, jak gdyby Internet stał się ich grobem, jak gdyby ci polegli blogerzy nie zasługiwali na masowe powielanie informacji o ich śmierci w sieciach społecznościowych.


Jest jeszcze sprawa Raifa Badawiego w Arabii Saudyjskiej, skazanego na tysiąc batów, dziesięć lat więzienia i grzywnę 270 tysięcy dolarów za pisanie na blogu myśli takich jak: "Moim zobowiązaniem jest...odrzucenie wszelkiej represji w imię religii… cel, który osiągniemy w pokojowy i praworządny sposób”. W rozkazie o chłoście dodano, że powinien być “biczowany bardzo surowo”. W dodatku do tego adwokat Badawiego, Walid Abu al-Khayr, został 6 lipca 2014 r. skazany na 10 lat więzienia. Oskarżono go o „podżeganie opinii publicznej”, „nieposłuszeństwo w sprawach suwerena”, „brak szacunku w kontaktach z władzami”, „obrazę systemu sprawiedliwości”, „podżeganie organizacji międzynarodowych przeciwko królestwu saudyjskiemu” i wreszcie za nielegalne założenie organizacji przeciwko królestwu saudyjskiemu - „Monitora Praw Człowieka w Arabii Saudyjskiej”. Zakazano mu również podróży przez piętnaście lat po zwolnieniu i obłożono grzywną 200 tysięcy rijalów (53 tysiące dolarów), jak podaje Abdullah al-Shihri z Associated Press.


Według Amnesty International, również w Arabii Saudyjskiej, 24 marca, jawnie naruszając prawo międzynarodowe, dziennikarz Alaa Brinji został skazany na pięć lat więzienia, osiem lat zakazu podróży i grzywnę 13 tysięcy dolarów za kilka tweetów rzekomo "obrażających władcę", „podżegających opinię publiczną” i „oskarżających oficerów bezpieczeństwa o zabicie protestujących w Awamijja", wschodniej prowincji królestwa, gdzie są pola naftowe i szyici.  


Niestety, rządy zachodnie nigdy nie podnoszą sprawy Badawiego podczas wizyt u władców Arabii Saudyjskiej i przymykają oczy na sposób, w jaki ten kraj traktuje własnych obywateli.  


Spójrzcie także na to, co zdarzyło się nie w biednym i islamskim Bangladeszu, ale w bogatych i świeckich Niemczech, gdzie komik o nazwisku Jan Böhmermann szydził i obrażał prezydenta tureckiego w programie telewizyjnym. Prokuratura miasta Mainz właśnie otworzyła sprawę przeciwko Böhmermannowi z paragrafu 103 niemieckiego kodeksu karnego, który przewiduje do pięciu lat więzienia za obrazę głowy obcego państwa. Kanclerz Angela Merkel stanęła po stronie Turków. Potępiła wiersz komika, nazwała go "świadomą obrazą", a następnie zatwierdziła śledztwo przeciwko niemu.


Tymczasem niemiecka publiczna stacja telewizyjna, Zdf, zdjęła film wideo ze swojej strony internetowej, a Böhmermann podniósł białą flagę i zawiesił swój program. Po groźbach śmierci ze strony islamistów komik otrzymał ochronę policyjną.


W konfrontacji ze światem islamskim Zachód zakwefia swoją wolność słowa: to jest historia Salmana Rushdiego, duńskich karykatur, Theo van Gogha, „Charlie Hebdo”.


Kilka tygodni temu w rzymskim muzeum na Kapitolu, słynnej skarbnicy zabytków zachodnich, rząd Włoch nakazał umieszczenie wielkich pudeł na nagich rzeźbach, nazywając to “respektem” wobec wrażliwości prezydenta Iranu, Rouhaniego.  


Minister spraw zagranicznych Iranu, Mohammed Dżavad Zarif, właśnie opublikował wywiad, jakiego udzielił największej gazecie we Włoszech, “Il Corriere della Sera”, w którym zaproponował rodzaj wielkiego handlu wymiennego: my, Irańczycy, zgodzimy się na rozmowy z wami o naszych prawach człowieka, jeśli wy, Europejczycy, zdławicie wolność wypowiedzi o islamie: "Prawa człowieka są powodem do troski dla wszystkich – powiedział Zarif. – Jesteśmy gotowi do dialogu. Przedstawimy nasze uwagi o alienacji społeczności muzułmańskich w wielu społeczeństwach europejskich i o tym, jak wolność słowa jest nadużywana, by bezcześcić symbole islamu”.


I to właśnie dzieje się obecnie – oczywiście bez wspominania, jak wolność słowa lub prawa człowieka są łamane w “wielu społeczeństwach muzułmańskich”. Ani jak pełne przemocy represje w tych krajach “są nadużywane, by bezcześcić symbole wolnego świata”.


Irańscy ajatollahowie zwiększyli ostatnio nagrodę za głowę Salmana Rushdiego. I, jak to zdarzyło się z blogerami w Arabii Saudyjskiej i Bangladeszu, nikt w Europie nie protestował, a pani Merkel jest gotowa porzucić niemieckiego komika na pastwę autokratycznych islamistów tureckich.


W Pakistanie chrześcijanka, Asia Bibi, walczy teraz o życie w więzieniu, gdzie – skazana na śmierć za “bluźnierstwo” – oczekuje swojego losu. Europejska opinia publiczna, która zawsze jest gotowa do wiecowania przeciwko “prześladowaniu mniejszości”, nie wypełniła ulic i placów, by protestować przeciwko uwięzieniu Asi Bibi.


Ponadto europejskim dziennikarzom i pisarzom coraz trudniej jest znaleźć wydawcę. Tak było, na przykład, z Caroline Fourest, francuską autorką książki Eloge du blasphème. "Traktowanie jej pracy przez przemysł wydawniczy pokazuje, jak wiele już jest stracone – pisał dziennikarz brytyjski, Nick Cohen. - Żaden wydawca anglosaksoński nie chciał tego dotknąć i tylko strach może wyjaśnić listy z informacją o odrzuceniu książki”.


"Żaden amerykański ani brytyjski wydawca nie jest skłonny opublikować tej książki – powiedziała mi pani Fourest. - 'Nie ma rynku na tę książkę’, powtarzano mi wielokrotnie, by usprawiedliwić niechęć do ruszania czegoś tak wybuchowego. To był ważny projekt, który  Salman Rushdie próbował sponsorować u swoich wydawców. Jest to alarmujące, bo widzę coraz więcej moich kolegów zachowujących się jak użyteczni idioci”.


Europa dławi także wolność słowa tych niewielu umiarkowanych głosów islamskich. 31 stycznia 2016 r. pisarz algierski, Kamel Daoud, opublikował artykuł we francuskiej gazecie “Le Monde” o wydarzeniach w noc sylwestrową w Kolonii w Niemczech. Kolonia pokazała, napisał Daoud, że seks jest „wielkim nieszczęściem w świecie Allaha”.  


Kilka dni później “Le Monde” opublikował reakcje socjologów, historyków i antropologów, którzy oskarżyli Daouda o "islamofobię", Jeanne Favret-Saada, orientalistka z École Pratique des Hautes Études, napisała, że Daoud "mówił jak europejska skrajna prawica". Daouda broniło tylko kilku innych pisarzy arabskich na wygnaniu w Europie.  


Ta sprawa odzwierciedla porzucenie przez Europę wolności słowa: wielki pisarz arabski wyraża cenne prawdy, a europejskie media i intelektualiści głównego nurtu, zamiast bronić Daouda, gdy islamiści grożą mu śmiercią, wywierają naciski na pisarza, by milczał.


The Death of Free Speech: The West Veils Itself

Gatestone Institute, 26 kwietnia 2016

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Giulio Meotti

Włoski publicysta, autor książki „A New Shoah: The Untold Story of Israel’s Victims of Terrorism”.