List otwarty do Prymasa Polski

Arcybiskupa Wojciecha Polaka


Andrzej Koraszewski 2016-04-19

<div>Nacjonaliści przeszli ulicami Białegostoku. ©Konrad Karkowski<br />Czytaj więcej: http://www.poranny.pl/wiadomosci/bialystok/a/82-rocznica-powstania-onr-obchody-w-bialymstoku-marsz-nacjonalistow-zdjecia-wideo,9884130/</div>
Nacjonaliści przeszli ulicami Białegostoku. ©Konrad Karkowski
Czytaj więcej: http://www.poranny.pl/wiadomosci/bialystok/a/82-rocznica-powstania-onr-obchody-w-bialymstoku-marsz-nacjonalistow-zdjecia-wideo,9884130/


Szanowny Księże Prymasie,

 

Zwracam się do księdza Prymasa z pytaniem o stanowisko w sprawie mszy świętej celebrowanej w Białymstoku przez księdza Jacka Międlara z okazji marszu ONR w sobotę 16 kwietnia 2016 roku. Jestem ateistą, więc moje pytanie jest pytaniem współobywatela, a nie wiernego.


Przy okazji uroczystości związanych z rocznicą chrztu Mieszka I słyszeliśmy wiele słów o wpływie chrześcijaństwa na dzieje naszego kraju. Jeśli czegoś nie przeoczyłem, nikt nie akcentował tu ogromnego zróżnicowania tej tradycji. Mieszkam w miasteczku, które bodaj najlepiej symbolizuje to zróżnicowanie. Dobrzyń nad Wisłą jest miastem, do którego zaproszono pierwszych rycerzy zakonu krzyżackiego, tu również, a dokładniej kilkanaście kilometrów od Dobrzynia, urodził się Paweł Włodkowic, wspaniały prawnik i humanista.

 

Wpływ chrześcijaństwa na nasz kraj (ten oglądany w długim procesie historycznym i ten dzisiejszy) możemy badać z punktu widzenia korzyści politycznych, jakie przyniosło wejście do klubu europejskich narodów, z punktu widzenia cywilizacyjnego, jakim było wprowadzenie nowoczesnego na owe czasy systemu administracyjnego, który zachował ważne elementy prawa rzymskiego, i z punktu widzenia humanizacyjnego.

 

Same ewangelie są mgliste, podlegają interpretacjom, wybiera się z nich do czytania wiernym fragmenty, które mają pełnić rolę drogowskazów. Kiedy zastanawiamy się nad humanizacyjnym i dehumanizacyjnym wpływem chrześcijaństwa wydaje się, że skazani jesteśmy na przyglądanie się ludziom, których kojarzymy z różnymi nurtami tradycji chrześcijańskiej w naszym kraju. Do filarów humanistycznego nurtu będzie tu należał Paweł Włodkowic właśnie, Mikołaj Kopernik, Jan Ostoróg, Andrzej Frycz-Modrzewski i dziesiątki innych gorąco wierzących i równocześnie często surowych krytyków Kościoła.

 

Charakteryzowała tych ludzi wyprzedzająca swój czas wrażliwość na prawa człowieka. Ktoś powiedział mi kiedyś, że byli to ludzie bardziej wrażliwi na „Kazanie na górze” niż na inne fragmenty ewangelii. Dla mnie „Kazanie na górze” nie jest aż tak jednoznaczne, wydaje mi się jednak, że rozumiem, co mój rozmówca chciał mi przekazać. Mam wrażenie, że chodzi o ludzi, którzy przyjmowali szeroką interpretację pojęcia bliźniego, protestowali przeciwko sankcjonowaniu przez Kościół przywilejów, przeciw nawracaniu mieczem, przeciw instrumentalnemu traktowaniu religii przez władców, przeciw zepsuciu kleru.

 

Nawiasem mówiąc, 7 kwietnia Senat uczcił 360 rocznicę ślubów lwowskich Jana Kazimierza, jak pamiętamy, w kilka miesięcy po tych ślubach, 27 lipca 1656 roku, Jan Kazimierz złożył uroczysty ślub, że po zwycięstwie nad Szwedami wypędzi Braci Polskich. Kiedy mówimy o humanistycznym nurcie w polskim chrześcijaństwie, ta grupa wydaje się szczególnie ciekawa i zastanawia fakt niesłychanie skąpej refleksji teologicznej na temat stosunku dzisiejszego Kościoła nie tyle i nie tylko do samego faktu wygnania, co do interpretacji norm moralnych głoszonych przez tę sektę chrześcijańską, norm które wydają się dziś bliskie wielu współczesnym chrześcijanom.   

 

Chrześcijańscy humaniści byli często oskarżani o herezję. Te oskarżenia płynęły zazwyczaj ze strony przedstawicieli innego nurtu chrześcijańskiej tradycji. Nurtu związanego z głęboką wiarą w chrześcijaństwo władcze, narzucające jedną interpretację wiary przemocą i ujednolicającego religijne i polityczne idee na jedno kopyto. Symboliczną postacią tego nurtu jest dla mnie kardynał Hozjusz, gorący przeciwnik Konfederacji Warszawskiej i zwolennik powtórzenia w Polsce Nocy św. Bartłomieja.

 

Kulminacją tego walczącego z tolerancją nurtu polskiego chrześcijaństwa była Konfederacja Barska, która zdaniem części naszych historyków była przede wszystkim niezwykle krwawą wojną domową pod duchowym przywództwem księdza Marka. Nie była to chyba najciekawsza postać, pijaczyna wygłaszający obłąkane historie, jarmarczny prorok, który zyskał poparcie biskupów i znacznej części wychowywanej w jezuickich szkołach szlachty. Niektórzy sądzą, że mamy i dziś w Polsce dziwnie podobną postać.  

 

Jestem prawie o ćwierć wieku starszy od księdza Prymasa i kiedy ksiądz się urodził, ja byłem już od ponad dziesięciu lat ateistą, studentem socjologii, żywiącym naiwną jak się okazało nadzieję, że komunizm wyrządził polskiemu Kościołowi przysługę, skłaniając go ku rozwijaniu słabego wcześniej nurtu humanistycznego. Czytałem namiętnie „Tygodnik Powszechny”, biegałem na spotkania Klubu Inteligencji Katolickiej, podniecałem się wystąpieniami posłów z koła „Znak”. Na dwa lata przed księdza urodzeniem patrzyliśmy z nadzieją i osłupieniem na zdumiewającą postać Jana XXIII. Był nadzieją dla wierzących i niewierzących, był nadzieją na odnowę i zwycięstwo humanizmu. Uczestnicząc później w różnych badaniach socjologicznych coraz częściej zdawałem sobie sprawę, że patrzyłem na to wszystko z perspektywy inteligenckiego getta, że za rogatkami stolicy świat wygląda inaczej, a Kościół jest nie tylko nadal bardzo konserwatywny, ale głęboko osadzony w tradycji, która była dla mnie odrzucająca.

 

Ta tradycja, to powiązania polskiego Kościoła z ruchem narodowym, z antysemityzmem, ksenofobią, to głęboka niechęć do uznania praw kobiet, to nieufność do ludzi wierzących inaczej i nieufność do nauki. Sobór Watykański II nie tylko nie wywoływał entuzjazmu wśród szeregowych księży, był przyjmowany bardzo niechętnie przez większość hierarchów polskiego Kościoła katolickiego. 

 

Orędzie biskupów polskich do biskupów niemieckich było w 1965 roku powiewem świeżego powietrza. Wywołało gniewne reakcje komunistycznego rządu, ale również niechęć znacznej części społeczeństwa. Na tak chrześcijańskie odruchy to społeczeństwo było zupełnie nieprzygotowane.

 

Kiedy pytam o mszę celebrowaną przez księdza Jacka Międlara w Białymstoku z okazji marszu ONR w tym mieście, nie mogę pominąć długiego kościelnego patronatu nad ksenofobią. Mam wrażenie, że słowo patronat jest tu zbyt delikatne. Zostańmy jednak tylko przy patronacie, przy błogosławieństwach dla narodowych pielgrzymek na Jasną Górę w okresie międzywojnia, dla przesiąkniętej skrajnym antysemityzmem prasy katolickiej, dla całkowicie sprzecznych z duchem chrześcijaństwa idei zgoła faszystowskich.

 

Zapewne jako ateista nie powinienem się wypowiadać na temat „ducha chrześcijaństwa”.  Może raczej powinienem mówić o długu, jaki mam u chrześcijańskich humanistów, u Erazma z Rotterdamu, u Hugo Grotiusa i dziesiątków innych myślicieli, którzy dziś mają pomniki, ale za życia nierzadko musieli uciekać przed karzącą ręką kościelnej władzy.  

 

Zdawać by się mogło, że przynajmniej od czasu Soboru Watykańskiego II pojawiły się przesłanki dla ekumenizmu w łonie chrześcijaństwa, dla czerpania z jego dziedzictwa we wszystkich jego odmianach.

 

Od dawna przestały mnie frapować spory o Boga. Jako socjologa, który uciekł w kierunku historii gospodarki, religia interesuje mnie raczej jako niezwykle ważny, organizujący społeczeństwo element kultury. Religia kształtuje społeczną mentalność, konserwuje wizję bliźniego w społecznej świadomości.

 

Od początku lat siedemdziesiątych mieszkałem poza Polską, z ciekawością przyglądałem się zmieniającej się na moich oczach religijności protestanckiej. Oczywiście kamieniem probierczym było dla mnie nieodmiennie społeczeństwo polskie. Mieszkając najpierw w Szwecji, a potem w Anglii przyglądałem się ze zdumieniem o ile wyższy jest tam poziom zaufania między obcymi sobie ludźmi. Oczywiście różnie to wyglądało w wielkich miastach i w mniejszych miejscowościach, ale nieodmiennie miałem wrażenie, że pojęcie bliźniego jest w tych społeczeństwach lepiej przyswojone, czy może lepiej powiedzieć, głębiej zakorzenione.

 

Na ludzkie zachowania wpływa tak wiele czynników, że nie da się z całą pewnością powiedzieć, jaka jest siła oddziaływania religii, gdzie religia jest wykorzystywana instrumentalnie, a gdzie zaledwie jest jakimś tłem. Propagowanie postaw ksenofobicznych w świątyniach daje się jednak mierzyć i kiedy badamy jak ksenofobiczne jest jakieś społeczeństwo, możemy przynajmniej z grubsza powiedzieć, jaki udział w kształtowaniu tych postaw mają religie i to co ludzie słyszą w świątyniach.

 

Dziś wiele takich obserwacji dotyczy politycznego islamu, wcześniej koszmar nazizmu skłaniał do poszukiwania odpowiedzi na pytanie jak przeciwdziałały i jak wspierały tę ideologię różne wyznania chrześcijańskie. Widzieliśmy tu całą gamę postaw i zachowań, od heroicznego oporu i wspierania ofiar z narażeniem własnego życia, do cichego (i nie tylko cichego przyzwolenia). Być może jeszcze ważniejsze były pytania o wcześniejsze nauczanie, które pozwoliło tak wielu na objęcie tej straszliwej ideologii.

 

Od dłuższego czasu mam wrażenie, że polski katolicyzm powraca w stare koleiny amalgamatu z myślą narodową. Postać księdza Jacka Międlara wydaje się dla niektórych ludzi szokująca. Jednak analiza treści wielu kazań, coraz częściej obserwowany patronat duchownych nad imprezami organizowanymi przez ugrupowania propagujące nienawiść, coraz silniejsze odwołanie się tych ruchów do Boga bez wyraźnego sprzeciwu ze strony kościelnej hierarchii budzi niepokój. (I nie jest to wyłącznie niepokój ateistów.)

 

Możemy powiedzieć, że powrót brunatnej fali widoczny jest w całym zachodnim świecie. Wiele ugrupowań wyrażających mroczne sentymenty wydaje się być powiązanych z religijnym fundamentalizmem, inne paradoksalnie nawiązują do laickich tradycji lewicowych.

 

Na przestrzeni dwóch dni trzy razy słyszałem porównanie sprawy księdza Lemańskiego i sprawy księdza Międlara, we wszystkich tych trzech przypadkach były to gorzkie uwagi osób wierzących.

 

Homilia księdza Prymasa na Ostrowie Lednickim podczas ekumenicznej mszy, różniła się znacznie od homilii wygłoszonej w Gnieźnie. Było to wezwanie do przezwyciężenia podziałów, do wyjścia poza religijność wykluczającą. Mówił ksiądz Prymas wówczas, że

"chrzest Polski, zakorzeniony w wierze niepodzielonego Kościoła, owocował duchem ekumenicznej wolności i tolerancji. Nie było wojen między wyznaniami, lecz twórcze ich współistnienie".

Niespełna sto lat dzieliło chrzest Mieszka I od wielkiej schizmy wschodniej, a groźne pomruki narastały od dawna. Groźba morderczych antagonizmów jest zawsze blisko, a budowanie i utrzymanie tolerancji jest niezwykle trudne. 

 

W tym samym kazaniu podkreślał ksiądz Prymas, że polska kultura tworzona była na przestrzeni dziejów przez chrześcijan łacinników, przez prawosławnych, grekokatolików, protestantów, a jednocześnie przez Żydów i muzułmanów, jak i ludzi niewierzących. Nie dodawał ksiądz Prymas, że każda z tych grup miała swoje jaśniejsze i bardziej mroczne karty, że niezależnie od naszych religijnych, ideologicznych i etnicznych tożsamości, każdy człowiek ponosi odpowiedzialność za swoje czyny i za to, w którym kierunku popycha innych.

 

Zatrzymał mnie kilka dni temu zdumiewający tytuł prasowego doniesienia: „Franciszek na Lesbos ratuje wiarogodność Boga.” Oczywiście jako ateista mam kłopot i  nie jestem pewien, czy jakikolwiek człowiek, choćby i papież, może ratować wiarogodność Boga.

 

Mogę być w błędzie, ale mam wrażenie, że człowiek może ratować co najwyżej wiarogodność swojego Kościoła. To jednak sprawa wtórna i w tym miejscu nieistotna.

 

Rzeczony artykuł to sprawozdanie z rozmowy z księdzem Rafałem Pastwą o podróży papieża Franciszka na Lesbos i o zabraniu stamtąd trzech muzułmańskich rodzin.  

 

Komentując to wydarzenie ksiądz Pastwa mówił:

„Wizyta papieża na Lesbos zbiegła się w czasie z rocznicą chrztu Polski. To, co zrobił Franciszek, kojarzy mi się z ewangelicznym ryzykiem, jakie podjął Mieszko. Porzucił wiarę ojców, tradycje, lęki i wszedł odważnie w nową sytuację. To musiał być dla współczesnych wielki szok.”

Porzucenie wiary ojców uważane jest często za kontrowersyjne, bywało karane śmiercią, a i dziś w wielu krajach zagrożone jest karą śmierci. To chrześcijańscy humaniści domagali się bardziej liberalnego podejścia do tej kwestii, tak jak domagają się tego dziś humaniści muzułmańscy. Narastający fundamentalizm religijny prowadzi do innych żądań. W Białymstoku władze zwróciły się do studiujących tam cudzoziemców, aby nie wychodzili sami z domów, gdyż grozi im niebezpieczeństwo. Ci, którzy stanowią zagrożenie, byli zapewne na mszy celebrowanej przez księdza Jacka Międlara i wybierają się na pielgrzymkę do Częstochowy. 

 

Dlatego właśnie, jako obywatel naszego wspólnego kraju, zwracam się do księdza Prymasa z pytaniem o stanowisko w sprawie tej jednej, konkretnej mszy. Milcząc bowiem Kościół ratuje wiarygodność ksenofobicznego nurtu w polskim chrześcijaństwie.    

 

Z głębokim poważaniem

Andrzej Koraszewski

sadownik          
      

Dobrzyń nad Wisłą, 18 kwietnia 2016r.