Błędy lekkie, ciężkie i śmiertelne


Andrzej Koraszewski 2016-04-07


W związku z doniesieniami prasowymi, że na murze warszawskiego ratusza 10 kwietnia będzie odsłonięta tablica poświęcona Lechowi Kaczyńskiemu z informacją dla potomności, iż „poległ w służbie Ojczyzny” (dodano słowo „prawdopodobnie” więc sprawa nie jest w stu procentach pewna), wpadłem w zadumę i zacząłem się zastanawiać jak też wypadłby sondaż wśród tysiąca niezależnych pilotów samolotów pasażerskich. (Piszę niezależnych, gdyż gdyby odpowiedź rzutowała na dalszą karierę zawodową wyniki takiego sondażu byłyby poważnie zakłócone.)

Pytanie proste: czy podjąłbyś decyzję o lądowaniu w gęstej mgle, po ostrzeżeniach z wieży kontrolnej i mając dość paliwa, żeby dolecieć na inne lotnisko? Znam odpowiedzi kilkunastu pilotów na to pytanie i zdaniem wszystkich decyzja o lądowaniu 10 kwietnia 2010 na lotnisku w Smoleńsku była błędem śmiertelnym, była decyzją, której żaden pilot o zdrowych zmysłach nawet by nie rozważał.


W dyskusjach o tej katastrofie uderza odmowa przyznania oczywistego faktu, że ta decyzja o próbie lądowania wbrew wszelkim regułom sztuki pilotażu była jedyną przyczyną katastrofy z prezydentem na pokładzie. Jest ona zrozumiała tylko w kontekście desperackiej próby ucieczki od logicznych konsekwencji przyznania, że albo podejmujący tę katastrofalną decyzję kapitan samolotu był niepoczytalny, albo znajdował się pod tak silną presją, że działał wbrew swojej woli.


Elementarne poczucie odpowiedzialności za życie powierzonych mu ludzi skłoniłaby każdego pilota do przekazania pasażerom informacji, że ze względu na warunki atmosferyczne samolot leci na inne lotnisko. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że decyzja o lądowaniu przy tak wysokim ryzyku nie była związana z ułańską fantazją pilota, a z kryminalnymi naciskami.


Jeśli były to naciski samego prezydenta, to proponuje nam się budowanie pomników „poległego” prezydenta i 95 ofiar jego głupoty. Gdyby prezydenta nie było na pokładzie mamy niemal pewność, że pilot podjąłby decyzję o lądowaniu na innym lotnisku. Doszukiwanie się win Rosjan, zamachu, szukanie przyczyn w złej organizacji lotu, to uderzająco nieudolne próby odwrócenia uwagi od faktu, że do tej absurdalnej próby pilot mógł być przymuszony. To, czego nie wiemy, to są tylko szczegóły, nie znamy treści rozmów, nie znamy słów samego prezydenta. W niedawnym wywiadzie z Jarosławem Kaczyńskim uderza fakt, że bez wątpienia głęboko poruszony śmiercią brata, nie ma cienia żalu do pilota o to, że ten nie skierował maszyny na inne lotnisko. Już to samo jest moim zdaniem dowodem pełnej świadomości Jarosława Kaczyńskiego, iż wina pilota za tę decyzję jest tu minimalna. Ma on bardzo poważne powody, aby winnego za tę tragiczną, i dla niego osobiście szczególnie dramatyczną katastrofę nie poszukiwać za sterami samolotu.


Dalsze próby ustalenia „prawdy”, co było przyczyną katastrofy samolotu z prezydentem państwa na pokładzie, są jednym z najbardziej irracjonalnych obszarów działania obecnego rządu. Ta decyzja była błędem śmiertelnym, co skłania do rozważań o grzechach powszednich zwanych lekkimi i śmiertelnych, zwanych ciężkimi. Przypominam sobie co kiedyś czytałem:


Istnieją dwa stany duchowe człowieka:
1. ‘Stan łaski uświęcającej’, w którym znajduje się osoba ochrzczona w Kościele Rzymsko-Katolickim, a która nie popełniła grzechu śmiertelnego.
2.‘Stan grzechu śmiertelnego’, w którym znajduje się osoba, która popełniła coś, co według KRK jest grzechem śmiertelnym.


Ja już dawno nie grzeszę, popełniam błędy (błędu śmiertelnego udało mi się jak dotąd uniknąć), ale ciekaw jestem, czy jest jakieś nowe stanowisko w kwestii grzechów śmiertelnych, bo to, które pamiętałem z czasów nauk w dzieciństwie wydaje mi się głęboko niemoralne. Uczono mnie, że ktoś, kto umiera w stanie grzechu śmiertelnego idzie do piekła i nie ma tu żadnego odwołania. Ostatni włodarze Stolicy Piotrowej wydawali się być z tym piekłem nico ostrożniejsi, ale o żadnej generalnej zmianie stanowiska nie słyszałem. Grzech śmiertelny może być wybaczony tylko tu na ziemi, przez spowiedź i pokutę. Pan Bóg nie ma możliwości wybaczania takich grzechów.       


Ale jak odróżnić grzech lekki od śmiertelnego? Teologii nie studiowałem i chyba już nie będę, pozostaje pamięć tego, czego mnie uczono plus nowoczesne techniki poszukiwania odpowiedzi na intrygujące nas pytania. Z tego co pamiętam pozostało przekonanie, że najgorszym grzechem śmiertelnym jest porzucenie wiary i kwestionowanie dogmatów Kościoła. Grzechy lekkie, to te najczęściej występujące przy spowiedzi, a więc kłamstwo, kradzież, pijaństwo, bicie żony i dzieci, chciwość, cudzołóstwo. Zabójstwo niby grzech ciężki, ale wybaczyć je łatwiej niż odstępstwo od katolickiej wiary, więc tak naprawdę grzechem śmiertelnym nie jest.


Sprawdzam w Internecie, czy coś się tu zmieniło. Forum Tradycji katolickiej odpowiada na pytanie dlaczego jakiś grzech nazywa się śmiertelnym: 

„Ten grzech nazywa się śmiertelnym dlatego, że odwracając duszę od jej celu ostatecznego, pozbawia ją jej życia nadprzyrodzonego, czyli łaski uświęcającej, skazuje ją na śmierć wiekuistą w piekle, uśmierca zdobyte zasługi, tak, że już się nie mogą przydać na żywot wieczny, dopóki nie odżyją przez odzyskanie na nowo łaski; w końcu grzech śmiertelny czyni człowieka niezdolnym do nabywania dalszych zasług na niebo.”

Wygląda na to, że i w tej sprawie Nauka Kościoła jest niezmienna, a przynajmniej nie uległa żadnym modyfikacjom za mojego życia. Czym się zatem różni grzech śmiertelny od błędu śmiertelnego? Błąd śmiertelny kończy życie doczesne. Może być spowodowany zwykłą nieuwagą, błędem w ocenie sytuacji, ale również głupotą pomieszaną z pychą. Grzech śmiertelny, jeśli nie zdążymy go wyspowiadać przed kapłanem i odpokutować w głębokim żalu, skazuje nas na wieczne męki w ogniu piekielnym, z dzikimi wrzaskami diabłów i przeraźliwym wyciem innych zmarłych w stanie grzechu śmiertelnego. Krótko mówiąc piekło, czyli wieczny byt doskwierający. Błąd śmiertelny, nawet taki, który kończy się śmiercią nie tylko własną, ale i dziesiątków innych ludzi, przy grzechu śmiertelnym pozostaje grzechem lekkim, chociaż powszednim bym go nie nazwał, w niektórych sytuacjach można go natomiast nazwać błędem w służbie Ojczyzny.


Żyjemy w czasach, w których błędem jest zadawanie pytania, dlaczego nikt z patriotów pierwszego sortu nie ma najmniejszej pretensji do pilota, że nie podjął jedynej racjonalnej decyzji. Takie pytanie okazać się może błędem, jeśli nie śmiertelnym, to skazującym na piekło wykluczenia z grona pretendentów do wysokich stanowisk.


Brat „poległego w służbie Ojczyzny” prezydenta uporczywie twierdzi, że ten spór musi zakończyć się w prawdzie. Tragiczna śmierć ukochanego brata jest dla niego narzędziem politycznej walki. Jak mówił:

„Mój śp. brat, prezydent Lech Kaczyński, miał w przemówieniu, którego nie mógł już wygłosić, mówić m.in. o prawdzie, która jest warunkiem zgody między ludźmi, między narodami. Ta prawda jest nam potrzebna, tę prawdę trzeba uświadamiać społeczeństwu (...)” -


 „Sprawiedliwość jest potrzebna, bez niej nie można zakończyć czegoś co było tak tragiczne, co kosztowało życie 96 Polaków, wielu najwybitniejszych przedstawicieli naszej politycznej elity”.

W rozważaniach o tragicznej śmierci prezydenta, towarzyszących mu osób i załogi samolotu jeden element nie wchodzi w rachubę, zastanawianie się nad pytaniem dlaczego kapitan samolotu złamał wszystkie reguły, dlaczego potrzeba wygłoszenia napisanego wcześniej przemówienia, mimo oczywistych i niezawinionych przeszkód, musiała prowadzić do śmiertelnego błędu?


Pozostaje również pytanie, czy na tym tragicznym błędzie mamy budować tożsamość młodego pokolenia Polaków? Co właściwie upamiętniają poświęcone tamtemu tragicznemu wydarzeniu tablice i pomniki? 


O grzechu tej instrumentalnie traktowanej „prawdy” nie mówię, bo to jest sprawa sumienia  wierzących, a nie myślących.