Pycha wierzącego, pokora ateisty


Marcin Kruk 2016-04-01


Teściowa jest przekonana, że nie oddała córki w dobre ręce.  Mówię jej, że lepiej w takie niż w żadne, ale mimo upływu lat nadal coś ją trapi. Rozumiem, w drogę nie wchodzę, ale czasem spotykamy się przy świątecznym stole. Gdyby ktoś chciał ze mną dyskutować o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą, to powiem wprost, nie ma różnicy. W taki dzień nieodwołalnie rodzina stuka do drzwi, albo my stukamy do drzwi rodziny i siadamy przy wspólnym stole.

Tym razem było podobnie, jajko, szynka, kiełbasa, mazurek, nieopatrznie zapytałem, czy wódka też święcona i poczułem, że żona przesyła mi szpilką pod stołem jakieś przesłanie. Normalnie chodzi w miękkich butach na płaskich obcasach, ale na taką okazję założyła damskie buciory, nie tylko z szpilką, ale i z twardym szpiczastym noskiem.  Spojrzałem najpierw na moją ukochaną, a potem na teściową, która z jakiegoś powodu była nadąsana. Pomyślałem, wypije kieliszek i przestanie wyglądać jakby właśnie z grobu wstała, postanowiłem wziąć podstołowe przesłanie małżonki do serca, ust nie otwierać i nie dzielić się wielkanocnymi refleksjami przy rodzinnym stole.

 

Łatwo powiedzieć, trudniej danego sobie w milczeniu słowa dotrzymać. Nie musiałem długo czekać na prowokację, bo teściowa przełknęła religijną urazę i zapytała podchwytliwie, dlaczego niby wódka miałaby być święcona. Pamiętając o jej miłości do leków homeopatycznych odpowiedziałem, że woda pamięta, a jajko nie zawsze, zaś na pamięć kiełbasy nie ma co liczyć.

 

Żona musiała wcześniej zauważyć moje skrzywienie z bólu, bo zsunęła szpilkę i tym razem poczułem czułe przesłanie przekazane bosą stopą. Spojrzałem na nią z wdzięcznością, a ona odpowiedziała  porozumiewawczym uśmiechem, co prawdopodobnie zostało odebrane jako zdradziecki sojusz niewiernych. Teść postanowił wejść w rolę negocjatora i nalał wódki do kieliszków. Powiedziałem jednak, że nie mogę pić, bo jesteśmy samochodem i poczułem, że ponownie zachowałem się nie po chrześcijańsku.

 

Oddałem się konsumpcji jaj na twardo z majonezem, mając nadzieję, że powoli przeżuję tę wizytę i raz jeszcze tradycji stanie się zadość. Na nieszczęście teściowa zapytała Stasia jak było na rekolekcjach, a Staś odpowiedział zgodnie z prawdą, że nie brał udziału.

 

Domyśliłem się, że określenie „nie brałem udziału” zostało narzucone odgórnie, bo u nas też na radzie pedagogicznej dyskutowaliśmy o problemie zagospodarowania czasu uczniów, którzy nie biorą udziału w rekolekcjach. 

 

- Jak to, nie brałeś udziału – zdziwiła się teściowa – to tak można?

- Można – odpowiedział Staś – wystarczy pozwolenie od rodziców.

- I ty poprosiłeś tatę o takie pozwolenie – dopytywała dalej teściowa.

- Mamę – sprostował Staś - ale ksiądz mówi, że jego zdaniem, to oboje rodzice powinni podpisywać, tylko dyrektor go wyśmiał.

- I ty sam wolałeś zostać w domu niż iść na rekolekcje – upewniała się babcia mojego syna, a ja zastanawiałem się, czy skrócić tradycyjne wielkanocne śniadanie, ingerować, czy raczej umyć ręce jako ten Piłat i obserwować bieg wydarzeń.

 

Staś spojrzał na mnie kątem oka i zdawał się mówić, nie wtrącaj się, ja sobie poradzę. Teściowa myślała, żona jadła mazurka, chociaż normalnie jest zdyscyplinowana i unika słodyczy, teść skorzystał z okazji i zapytał, czy nie znam mechanika, który umiałby sobie poradzić z systemem chłodzenia w audi, bo mu ciągle wysiada i kolejne naprawy nie pomagają. Doradziłem mu wymianę samochodu na jakiś nowszy model, a teść zgodził się ze mną, że to jest dobra rada, ale jej wykonanie pociąga za sobą nadmierne koszty.

 

- A ten wasz dyrektor też niewierzący – zapytała teściowa mojego syna głosem starszego inkwizytora.

 

Staś odpowiedział, że dyrektor wierzący, ale normalny.

- Co masz na myśli – zapytała teściowa, a cała jej postać  zdradzała głębokie poruszenie.

 

Tylko okiem pedagoga można było dostrzec u mojego syna nieznaczne wzruszenie ramion przeznaczone wyłącznie do użytku wewnętrznego. Odrzucił włosy z czoła i powiedział, że dyrektor jest super.     

 

- Dyrektor jest super, a ksiądz – zapytała babka potencjalnego ojca moich wnuków.

- A ksiądz idiota – odparł spokojnie Staś, sięgając po kolejne jajo na twardo.

 

Wiele razy zastanawiałem się nad pytaniem ile taki nastolatek potrafi wrzucić w siebie żarcia i w co to właściwie idzie. W rozum raczej nie, chociaż nie powinniśmy narzekać, bo inni mają gorzej.      

 

- A dlaczego uważasz, że ksiądz jest idiotą – usłyszałem ponownie głos teściowej.

 

Staś uśmiechnął się ciepło do babci i orzekł, że ksiądz ma uszkodzone zdolności poznawcze i żyje w świecie odległym o setki lat świetlnych od rzeczywistości.

 

Moja żona otworzyła usta, a potem je zamknęła ponownie, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że łatwiej przetrwać nic nie mówiąc.  Staś obierał jajko ze skorupki, dając babci czas na kolejny ruch. Teściowa łapała oddech, teść skorzystał z okazji i powiedział, że ta Szydło to mu się nie podoba, co mogło być manewrem mającym na celu zmianę tematu. Wiedziałem, że u teściów są dwa obozy polityczne w jednej kuchni i oczekiwałem z zainteresowaniem jaki będzie dalszy rozwój sytuacji. Uwaga teściowej była jednak nadal skoncentrowana na wnuku.

 

- Tak uważasz? I kto ci powiedział, że to ksiądz jest o lata świetlne odległy od rzeczywistości, a nie ty?

 

Staś uśmiechnął się, jakby tylko na to czekał i zapytał, czy babcia umie sobie wyobrazić odległości mierzone latami świetlnymi. Teściowa zaimponowała mi cywilną odwagą w bojowych warunkach, bo uczciwie przyznała, że nie, dodając jednak, że chyba nikt tego tak naprawdę nie umie sobie wyobrazić.

 

- No dobrze – powiedział Staś z gębą pełną jaja na twardo – załóżmy, że coś stworzyło wszechświat, który ciągnie się na miliony, albo miliardy lat świetlnych we wszystkie strony, a jakiś ksiądz mówi, że to coś o każdym z nas myśli, każdego cały czas obserwuje i że my mamy tego czegoś bronić, bo to coś nas bardzo kocha.  

 

Sądziłem, że albo posypią się gromy na mojego syna, albo oskarżycielski palec teściowej skieruje się w moim kierunku. A jednak babka mojego syna wybrała taktykę łagodności i orzekła, że nikt nie zna umysłu Boga. 

 

- Ale ja znam umysł księdza, który myśli, że Pan Bóg to taki misiek z suszarką, który wyskakuje zza krzaka i wlepia mandat – odpalił Staś.                      

 

 Żona pochyliła twarz nad talerzem, chyba szukając językiem ości w mazurku, albo dławiąc się z innego powodu. Ja trwałem w nastrojach manichejskich, obawiając się zwycięstwa sił ciemności. Teściowa potrzebowała uściśleń i zapytała jaki misiek z suszarką.

 

Staś udzielił informacji, że miśkami z suszarką nazywa się policjantów z radarem polujących na zbyt szybkich kierowców. Teściowa przemyślała sprawę i zadała kluczowe pytanie, czy Staś nie sądzi, że ktoś musi czuwać, żeby ludzie nie zachowywali się jak samobójcy.

 

- Babciu, żachnął się Staś – taki kierowca to przekracza szybkość o trzydzieści, czterdzieści kilometrów na godzinę, a ksiądz komunikuje się z Panem Bogiem szybciej od światła.

 

Pomyślałem, że mój syn przesadził, ale wolałem się nie wtrącać.

 

- I kto ci te wszystkie głupstwa do głowy włożył – zapytała teściowa, nie patrząc w moim kierunku.

 

- Długa historia odpowiedział Staś z wyżyn swojej embrionalnej dojrzałości. – Ale muszę babci opowiedzieć o alternatywnych rekolekcjach z naszym dyrektorem. On mnie do Pana Boga nie przekonał, ale podobało mi się to. Przyszedł do świetlicy i powiedział, że on rozumie i szanuje naszą decyzję, powiedział, że on sam wierzy, chociaż nie zawsze jest pewien jak to jest. A potem powiedział, że jego zdaniem człowiek wierzący powinien ufać, że Bóg się nim opiekuje, ale nigdy nie powinien wierzyć, że to on ma bronić Pana Boga i pouczać innych. Mówił, że to jest pycha, która prowadzi do fanatyzmu...

 

- To ładnie wam powiedział – przerwała babka mojego syna – ale czy ty naprawdę chcesz powiedzieć, że nie wierzysz w Boga?

 

Staś podparł głowę zastanawiając się nad odpowiedzią, a potem powiedział, że nie ma w nim pychy wiary i że wybrał pokorę niewiary. Pewnie gdzieś to wyczytał, albo nawet wkleił sobie jakiś mem na Facebook, ale to, co działo się potem, to jest nie do opisania.

 

Prawda jest taka, że prawdopodobnie Boże Narodzenie spędzimy w Tunezji, a następną Wielkanoc jeszcze dalej, te kolejne narodziny i zmartwychwstania stały się nazbyt kłopotliwe.