ONI polską racją stanu


Marcin Kruk 2016-03-10


- Myśli pan – zapytała pani Mariola. Odpowiedziałem jej uczciwie, że przestałem, bo to się u nas zupełnie nie kalkuluje. Pani Mariola nie była pewna, czy tak można. Można , odpowiedziałem zdając sobie sprawę, że idę skrótem myślowym.

 

Pani Mariola wyraziła opinię, że druga terapia szokowa może się okazać bardziej dramatyczna w skutkach niż ta pierwsza.


- Jak nas nie zabije, to może nas uzdrowi, naród może niespodziewanie zrozumieć, że nie każdy nadaje się do pokrywania klaczy zarodowych.

 

- Cały naród – zapytała podejrzliwie pani Mariola, która często cytuje wypowiedzi internautów, dodając z przekąsem, że bóg wcale nie chciał nas pokarać i niczego nam nie odbierał, po prostu nigdy go nie mieliśmy. Próba uściślenia, czego nigdy nie mieliśmy, regularnie wywołuje na twarzy pani Marioli tajemniczy uśmiech.

 

Odpowiedziałem, że cały naród pewnie nie, ale niektóre cząsteczki na pewno.

 

-  Szok - powiedziała i zgodziłem się z nią w całej rozciągłości. Tu żadne weneckie okna nie pomogą, oni naprawdę to robią szybko i sprawnie,  od piwnicy aż po dach, albo odwrotnie, w takim szoku to człowiek już sam nie wie.

 

- Czyli dzieciom raczej doradzać wyjazd?

 

Też nie jestem do końca pewien, czy to jest dobre rozwiązanie, nie wiadomo bowiem  w którym kierunku.

 

Pani Mariola zgodziła się, że północ przestała być atrakcyjna, a wschód jest niepewny. Dodała, że dostajemy zupełnie nową prawdę.

 

- To prawda, nie wiem, czy pani też od dzieciństwa słyszała to powiedzenie, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.

 

- Też miałam dziadków - odpowiedziała pani Mariola z przekąsem.

 

- A dostała pani kiedyś konia – zapytałem retorycznie.

 

Pani Mariola sprawdzała w malutkim lusterku swój makijaż, a osobliwie, czy jej się tusz z rzęs ze smutku nie przedostał na policzki, pokręciła głową i spojrzała na mnie pytająco.

 

- Zastanawiała się pani nad pytaniem, czy darowanej prawdzie powinniśmy zaglądać w zęby. Prawdy dostajemy codziennie.

 

Wyszczerzyła własne do lusterka, sprawdzając, czy się aby jakiś kamień na nich nie pokazał (też rzuciłem okiem, ideał, chociaż dolna lewa czwórka jakby odrobinę cofnięta).

 

- A właściwie, gdzie był ten raj – rzuciła nagle pytanie z innej beczki.

 

Powiedziałem jej, że nad Eufratem, bo tu panuje konsensus wśród uczonych, chociaż dokładnie nie wiadomo, czy w górnym, czy w dolnym. W górnym raczej nie, bo ani Turcja, ani Syria nie nadawały się, więc raczej już za zaporą w Kebanie.

 

Pani Mariola pokręciła głową, bo tam teraz bardzo niepewnie, popiła herbaty, która jej dawno temu wystygła i zamyśliła się nad kwestią zasadniczą, czy stworzenie świata miało miejsce przed, czy po wyjściu z Afryki.

 

Powiedziałem jej, zgodnie z prawdą, że całe dziesiątki tysięcy lat po wyjściu z Afryki.

 

Upewniła się, czy po pierwszym, czy po drugim, a kiedy powiedziałem, że po drugim, to powiedziała, że tak właśnie myślała.

 

Ucieszyłem się, że jesteśmy zgodni, chociaż nie wiedziałem, co mógłbym z tego mieć, a pani Mariola wróciła na łono czwartej Rzeczpospolitej, która najwyraźniej przestała być mirażem.                                            

- No to znów mamy onych - powiedziała stanowczo - znów one z narodem i naród z onymi. One polską racją stanu.  Trochę się zastanawiałem, czy spierać się o formę, bo niby powinno być oni, a z drugiej strony pani Mariola mogła mieć coś na myśli. W końcu bardziej stosowne wydało mi się przypomnienie starego czeskiego dowcipu. Też abstrakcja, może nawet bardzie wyrafinowana:

      

Potkají se dva a jeden se zeptá: "Ahoj, co teď vlastně děláš?"
"Druhý odpoví: "Ale, hraju v kvartetu."
"A kolik vás tam je?"
"Tři."
"A kdo všechno?"
"Já a brácha."
"Cože, ty máš bráchu?"
"Ne a proč se ptáš?"