Poranne oglądanie świata


Andrzej Koraszewski 2016-01-17

Marynarze amerykańscy zatrzymani przez Irańczyków.
Marynarze amerykańscy zatrzymani przez Irańczyków.

Oglądając świat wydajemy sądy. Nie widzimy wszystkiego, przeciwnie, widzimy zaledwie małe fragmenty płynącej jak lawa masy zdarzeń. Informacje o tych zdarzeniach, które widzimy, mogą być wypaczone, albo zgoła nieprawdziwe. Układamy je w ciągi, uzupełniamy obraz tym, czego się w tym miejscu spodziewamy.  Nowe informacje doklejamy do starych. Porannej porcji wiadomości nie da się odizolować od tego, co wiedzieliśmy wczoraj. Te świeże łączą się jednak w łańcuch, który wymaga interpretacji.  


Niektóre wiadomości przykuwają naszą uwagę bardziej niż inne. Ogniwa łańcucha mogły zostać połączone bez udziału naszej świadomości.    

 

Dlaczego uznaję za ważną informację, że w 2009 roku Obama, nie tyko nie poparł zielonej rewolucji w Iranie, ale zakazał jej popierania? Ach tak, w lipcu 2009 roku byłem ciągle pełen zachwytu dla człowieka, który wniósł nowego ducha do amerykańskiej polityki. Wcześniejsze zaledwie o miesiąc wystąpienie w Kairze budziło znaki zapytania. Wyraźny ukłon w kierunku Bractwa Muzułmańskiego nie wydawał się rozsądny, mógł jednak wynikać z braku rozeznania. W kilka tygodni po tym kairskim przemówieniu amerykańskiego prezydenta irańska młodzież wyszła na ulice domagając się demokracji.



Wydawało się, że brutalna, krwawa rozprawa z ich naprawdę pokojowymi demonstracjami powinna sprowokować reakcje świata, a Ameryki w szczególności.

 

Półtora roku później amerykański prezydent (wówczas już laureat pokojowej nagrody Nobla otrzymanej za obiecujący start na stanowisku prezydenta), z absurdalnym wręcz zapałem poparł Arabską Wiosnę. Dlaczego był tak chłodny wobec znacznie ciekawszych żądań irańskiej młodzieży? Sekwencja późniejszych zdarzeń powoduje uniesienie brwi. Entuzjastyczne poparcie dla prezydenta Mursiego w Egipcie, militarne poparcie dla islamistów w Libii, brak poparcia dla pokojowych demonstracji przeciw Bractwu Muzułmańskiemu w Egipcie i gorące poparcie dla premiera a potem prezydenta Turcji Erdogana. Brak potępienia bezprzykładnego łamania praw człowieka w Iranie, i (już najnowsze wydarzenie) heroiczna walka, żeby  zatrzymanie przez Iran amerykańskich marynarzy nie wywołało zbyt dużej fali oburzenia w społeczeństwie amerykańskim. Ze strony rządu irańskiego to zatrzymanie było otwartą demonstracją wrogości, z pokazowym upokarzaniem marynarzy amerykańskich przed kamerami telewizji. Ze strony amerykańskiej widzieliśmy popisy udawania Białego Domu, że nie widzi w tym niczego złego.

 

Heshmat Tabarzadi, jeden z przywódców irańskiej zielonej rewolucji, większość minionych sześciu lat spędził w więzieniu. Świat nie upominał się o niego zbyt intensywnie. W niedawnym wywiadzie powiedział, że przegapiono historyczną okazję. Nie da się już sprawdzić, na ile ma rację.     

 

Pani Clinton była w czasie zielonej rewolucji sekretarzem stanu, ale dopiero po rozstaniu z prezydentem Barakiem Obamą uznała, że brak poparcia dla tej rewolucji był wielkim błędem. Nie znam dokumentów pokazujących, w jakim stopniu aktywnie przyczyniła się do tego, że Zachód solidarnie ignorował zryw irańskiego społeczeństwa. W porannej porcji wiadomości ze świata moją uwagę zwracają ujawnione maile z grudnia 2011 roku. Nie, nie dotyczą Iranu, dotyczą Izraela. Wypłynęły, bo pani Clinton nierozważnie używała prywatnego serwera do przesyłania służbowej i objętej klauzulą tajności korespondencji.

 

W liście do  pani Clinton amerykański ambasador w Izraelu, Thomas Pickering, 18 grudnia 2011 pisał:

„Droga Pani Sekretarz

Miałem przyjemność być w Pani towarzystwie wczorajszego wieczoru. Szczególnie ucieszyło mnie pani przemówienie i jego  główne punkty. Zarówno tego dnia, jak i przez wiele dni poprzednich zajęty byłem rozmowami z ważnymi Palestyńczykami, innymi Arabami i Izraelczykami rozmawiając o problemach pokoju. Pani uwagi wniosły nowy i bardzo dla mnie ważny punkt, co chciałbym pokrótce przedstawić. Nasza grupa słusznie doszła do wniosku, że żeby osiągnąć jakiś postęp potrzebna jest zmiana reguł gry.  Netanjahu nie zrobi żadnego kroku w reakcji na to, co Palestyńczycy mogliby zaoferować i dotrzymać słowa. Jego koalicja jest zbyt krucha i prawdopodobnie będzie podzielona w kluczowej kwestii. Bez naszej pomocy nie zgodzi się na nic, co Palestyńczycy zaakceptowaliby. Raczej wybierze podtrzymanie status quo niż ryzyko zmiany.   

 

Palestyńczycy też są podzieleni i znajdują się w podobnej sytuacji – nic z tego co mogą zrobić na polu politycznym nie może zaspokoić nawet ich minimalnych potrzeb, tak jak oni je postrzegają, a zarazem przyciągnąć Izraelczyków do procesu pokojowego, a tym bardziej skłonić do działania. Niewiele mamy do zaoferowania by przełamać pata.”

Dalej amerykański ambasador narzeka, że amerykańskie wybory są zawsze blisko co przeszkadza w procesie pokojowym i stwierdza. że „utknęliśmy zapewne na długi czas”. Pisze, że zmiana reguł gry zazwyczaj oznacza wojnę, ale wojna jest niebezpieczna, szczególnie gdyby to miała być wojna z Iranem. Dalej jest najciekawszy fragment tej korespondencji:

„W Pani przemówieniu pojawiła się sugestia innego rodzaju zmiany reguł gry. Byłby to rodzaj powolnego walca drogowego, trudnego do uruchomienia zarówno przez nas, jak i przez innych i być może takiego, który wymagałby walki o zdobycie zaufania.

 

Mówiła Pani o sile i możliwościach kobiet, aby wpłynąć na wydarzenia i wskazywała na wzory z Liberii i Wybrzeża Kości Słoniowej.„

Dalej mamy garść pięknych słów o protestach bez przemocy i przyznanie, że Palestyńczycy mają do przemocy skłonność. Amerykański ambasador proponuje organizowanie kobiecych demonstracji, bez udziału mężczyzn, bo ci byliby szybko sfrustrowali i używali siły, a to skłoniłoby żołnierzy izraelskich do działania. Te protesty – pisze ambasador, podchwytując propozycję pani Sekretarz Stanu – powinny powoli narastać, tak jak to było na Tahrir Square, by w końcu ściągnąć uwagę świata.

 

Interesujące zabawy wielkich tego świata. Te dwie sprawy są ciekawe. Pryncypialna rezygnacja z poparcia spontanicznych pokojowych protestów na rzecz demokracji i spiski w celu zorganizowania „pokojowych” protestów społeczności odrzucającej prawo Izraela do istnienia. Czy daje się to zrozumieć? Czym wyjaśnić antyizraelską obsesję wielkich tego świata? Nie ma tu rozsądnej odpowiedzi, możemy co najwyżej stawiać dalsze pytania na marginesie bieżących wiadomości ze świata.

 

W samym Izraelu skandal wokół wyznania fetowanego na Zachodzie obrońcy praw człowieka, który z dumą wyznał, że udaje chętnego nabywcę palestyńskiej ziemi, następnie skłonnych do sprzedaży Palestyńczyków oddaje w ręce palestyńskich służb bezpieczeństwa, którzy ich potem torturują i zabijają. Wyznanie nie było przeznaczone do użytku publicznego, rozmawiający udawał, że podziela sadystyczne skłonności tego „obrońcy praw człowieka”, a chełpiący się swoimi dokonaniami nie wiedział, że jest nagrywany.  

 

W całą sprawę zaplątanych jest kilka suto finansowanych przez zachodnie rządy, kościoły i szacowne instytucje izraelskich „organizacji praw człowieka”, co wzmocniło determinację izraelskiego rządu, by organizacje te miały obowiązek informowania, kto je finansuje.

 

Nawiasem mówiąc, serwer pani Clinton dostarczył również informacji o jej zażyłych stosunkach z Maxem Blumenthalem. Ten amerykański dziennikarz żydowskiego pochodzenia należy do najczęściej cytowanych przez antysemickie portale, jak i przez osławioną „electronicintifada.net”. Max Blumenthal jest synem jednego z najbliższych doradców pani Clinton, Sidney’a Blumenthala. Jak się okazuje, doradca w swoich poradach gęsto posługuje się tekstami swojego syna, który deklaruje się jako antysyjonista, zwolennik bojkotowania Izraela i wręcz likwidacji tego państwa. Nie są to poglądy, z którymi pani Clinton gotowa jest występować publicznie, jednak (jak się okazuje), prywatnie artykuły Maxa Blumenthala chwali i wyraźnie nie widzi w nich niczego sprzecznego z rzeczywistością, ani sprzecznego z moralnością. 

 

Zarzut, że jakieś poglądy polityka są sprzeczne z moralnością jest niepoważny, chociaż można się zastanawiać ile w tych postawach widzimy cynizmu, a ile ideologii? Intryguje sprawa amerykańskich marynarzy zatrzymanych na kilka godzin przed wygłoszeniem przez amerykańskiego prezydenta orędzia o stanie państwa. Normalnie takie zatrzymanie oznaczałoby kryzys w stosunkach międzynarodowych i co najmniej stanowcze wystąpienia. Prezydent sam nie wspomniał o tej sprawie ani jednym słowem, John Kerry wylewał hektolitry oliwy na wzburzone fale i zapewniał, że nic takiego się nie stało.

 

Saudyjski pisarz i dziennikarzTareq Al-Homayed, który niegdyś był naczelnym wychodzącej w Londynie gazety „Al-Sharq Al-Awsat”, napisał, że to wydarzenie było porwaniem nie tylko amerykańskich marynarzy, ale i samego prezydenta. Tuż przed wygłoszeniem orędzia o stanie państwa, którego centralnym elementem był „sukces” porozumienia z Iranem, Iran pokazał całą słabość zarówno porozumienia, jak i prezydenta. Jeśli Obama zamierzał pokazać się jako silny człowiek, który zmusił Iran do kapitulacji w sprawie procesu nuklearnego, Iran pokazał, że jest wręcz odwrotnie.  

 

Nie tylko marynarzy amerykańskich rzucono na kolana, nie tylko zarekwirowano urządzenia nawigacyjne, aby nikt nie mógł zakwestionować naruszenia irańskich wód terytorialnych, ale jedyna kobieta w amerykańskiej załodze została zmuszona do nałożenia hidżabu.

 

Prezydent Barack Obama zignorował nie tylko domagające się demokracji irańskie społeczeństwo, ale w sześć lat później świadomie i z premedytacją zignorował upokorzenie własnego społeczeństwa.  


Teheran 2009
Teheran 2009

Nigdy nie wiemy, czy nasze sądy są prawidłowe, ale podobnie jak w nauce swego rodzaju testem jest możliwość przewidywania przyszłości, a tu mamy gwarancję, że tchórzliwa potulność i upokorzenie wielkiego mocarstwa będzie maskowane wyniosłym pohukiwaniem na ten straszny i rzekomo łamiący prawa człowieka Izrael. To jest zawsze skuteczne i pozwala zjednoczyć szerokie spektrum opinii publicznej.