Czynić dobro dzięki własnemu sukcesowi


Matt Ridley 2015-12-18


Mark Zuckerberg i jego żona Priscilla Chan uświetnili narodziny swojej córki, Max, obietnicą przeznaczenia 99 procent swoich udziałów w Facebooku na popieranie dobrych celów. Niektórzy postawili ich za to pod pręgierzem. Ekonomista Thomas Piketty nazwał to “wielkim żartem”. Dla autorki Linsey McGoey był to “biznes jak zwykle, przemianowany na filantropię i ogłoszony ze zwodniczą aurą altruizmu”.

Sięgnęliśmy nowych głębi cynizmu, jeśli para mówi w liście do swojego nowonarodzonego dziecka, że “nasze nadzieje dla twojego pokolenia skupiają się na dwóch celach: rozwijaniu potencjału ludzkiego i promowaniu równości”, a reakcją niektórych ludzi jest wyłącznie szyderstwo. Zuckerbergów krytykowanoza to, że nie przekazali swoich akcji fundacji charytatywnej natychmiast (co radykalnie zredukowało by opodatkowanie tych zysków) i na tym samym oddechu twierdzą, że to próba uniknięcia podatków.


Ta młoda para naprawdę uważa, że mogą pomóc w uczynieniu świata lepszym i bardziej równym miejscem i chcą to zacząć robić bez zwłoki. Uważam, że już zaczęli to robić przez Facebook. Wiem o tym po części dlatego, że spotkałem się z nimi i dyskutowałem tę sprawę, ale także dlatego, że list, jaki napisali do swojej córki, jeśli czytasz go uważnie, jest dobrze przemyślanym argumentem na rzecz tezy, że technologia może być największym motorem egalitaryzmu w całej historii świata: może osiągnąć to, co obiecywał socjalizm, ale czego nie potrafił dokonać. (Czasami ten fenomen jest nazywany „dot-komunizmem”.)


Bez porównania największymi beneficjentami olbrzymich przedsięwzięć biznesowych, takich jak Facebook, nie są założyciele, ale klienci. Kiedy przedsiębiorcy w Lancashire spowodowali, że tkaniny bawełniane zaczęły być dostępne dla wszystkich, wszyscy odnieśli korzyści; kiedy Rockefellerowie zrobili to samo z ropą naftową lub Carnegie ze stalą, znowu przeważająca większość korzyści popłynęła do klientów. Badanie Williama Nordhausa pokazało, że przedsiębiorcy zyskują mniej niż 3% wartości społecznej, jaką tworzą. Część idzie do finansistów, ale olbrzymia większość korzyści przypada konsumentom.


Tak samo jest z dzisiejszymi magnatami: fortuny zgromadzone przez Gatesa, Jobsa, Bezosa i Zuckerberga są niczym w porównaniu z wartością przechwyconą przez chętnych klientów w formie lepszych usług dostarczanych taniej i łatwiej.  


Porzućmy więc mentalność gry o sumie zerowej i pamiętajmy, że przedsiębiorca, który tanio produkuje coś, co kiedyś było dostępne tylko dla bogaczy, a teraz mogą sobie na to pozwolić zwykli ludzie, dokonuje aktu filantropii poprzez swój biznes, nawet jeśli przy okazji zbija fortunę. Osiągnięcie liczby obserwujących, jaką każdy może mieć teraz na Facebooku, wymagało kiedyś albo dużych sum na zakup papieru, znaczków i sekretarek, albo jeszcze większych sum na zakup własnej gazety lub radiostacji.


Zuckerberg sądzi, że “jedynym sposobem osiągnięcia naszego pełnego potencjału, jest wykorzystanie talentów, pomysłów i wkładu każdej osoby na świecie”. W tym celu chce dostarczyć dostęp do Internetu czterem miliardom ludzi, którzy go nie mają. Poprzez „Internet.org” próbuje znaleźć sposób na używanie napędzanych energią słoneczną dronów, latających na wysokości 18 kilometrów i wyposażonych w lasery podczerwieni do dostarczania Internetu do odległych części rozwijającego się świata, gdzie mogą dawać farmerom prognozę pogody i istotne informacje o rynku oraz szansę na wykształcenie ich dzieci.


A jednak piętnowany jest także za to, bo chociaż internet.org jest otwarta na całą sieć wąskopasmową, niektórzy puryści uważają, że dostarczanie darmowego dostępu przez Facebook zagraża zasadzie „neutralności sieci” – że dostarczyciele Internetu nie powinni rozróżniać między różnymi dostarczycielami treści. Szczególnie w Indiach był opór i politycy ostro ganili Facebook za oferowanie darmowego dostępu do zróżnicowanej treści.


Moja sympatia jest tutaj całkowicie po stronie blogera Tima Worstalla, który napisał niedawno: “Ktoś oferuje podarowanie jednej z niewielu rzeczy, o których wiemy z pewnością, że podnosi wzrost gospodarczy. I ludzie na to marudzą? Uczciwie mówiąc, gdyby Facebook żądał, by ludzie rozbierali się do naga, obracali się trzy razy zgodnie z wskazówkami zegara i krzyczeli ‘Niech żyje Zuckerberg’ zanim użyją internet.org, uważałbym to za niewygórowaną cenę za korzyści ekonomiczne, jakie wynikną z jej użycia”.


Trudno zmierzyć efekt, jaki Internet ma na wzrost gospodarczy, ale niemal z pewnością jest on olbrzymi. Kiedy Zuckerberg był w październiku w Indiach, cytował oszacowanie, powtórzone w liście do córki, że na każde dziesięć osób, które zdobywają dostęp do sieci, jedna osoba zyskuje pracę i jedna osoba wydostaje się z nędzy. Czy był w Indiach, żeby spróbować pochwycić więcej klientów na lukratywnym rynku, czy dlatego, że chciał dostarczyć ubogim korzyści przez działalność filantropijną? A może jedno i drugie?


Filantropia nie musi boleć, żeby czynić dobro. Fakt, że niektórzy dzisiejsi miliarderzy, podobnie jak „wyzyskiwacze” stulecie temu, są w pełni świadomi tego, jakie mieli szczęście, że byli we właściwym miejscu we właściwym czasie i dlatego są hojni ze swoim osobistym majątkiem, jest jedynie dodatkową korzyścią. Fakt, że niektórzy z nich, szczególnie Bill Gates i Warren Buffet, wydają te pieniądze bardzo ostrożnie i skutecznie – znacznie lepiej niż zrobiłby to rząd – nie jest złą rzeczą.


Niemniej większość fundacji zaczyna działać skutecznie i stopniowo przechwytują je poprawność polityczna i interes własny. Rockefeller Foundation zrobiła coś naprawdę wspaniałego w połowie XX wieku, kiedy wspierała niestrudzone wysiłki Normana Borlauga, by wyhodować wysokoplenne odmiany pszenicy w Meksyku, a następnie przystosować je do Indii i Pakistanu, rozpoczynając w ten sposób “zieloną rewolucję”, która ocaliła od głodu miliardy ludzi. Później Fundacja ta poddała się dyktatowi mody i nie wsparła prób Borlauga, by zrobić to samo dla Afryki, argumentując, że wysokoplenne uprawy mogą być złe dla środowiska. (Niedawno znowu zmieniła zdanie i dołączyła do Gates Foundation, wspierając rolnictwo w Afryce.)


Przy takiej historii nic dziwnego, że młodzi Zuckerbergowie chcą zachować elastyczność decydowania o tym jak ich inicjatywa Chan-Zuckerberg ma czynić dobro. Nie stworzyli więc organizacji dobroczynnej, ale spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, co znaczy, że nie muszą rozdawać 5 procent rocznie i mogą użyć części funduszy na stawianie na ryzykowne i nastawione na zysk przedsięwzięcia. Jak, powiedzmy, napędzane słońcem drony lub rozwój software do samoorganizującego się nauczania w szkołach.


Zuckerbergowie uważają, że “rozwijanie potencjału ludzkiego i promowanie równości są ściśle ze sobą związane”. Dowody sugerują, że mają rację: innowacje stale poprawiają globalną równość, jak również zamożność.


Pierwsza publikacja na łamach Times.

 

The Chan Xuckerberg  initiative

Rational Optimist, 13 grudnia 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Matt Ridley


Brytyjski pisarz popularnonaukowy, sympatyk filozofii libertariańskiej. Współzałożyciel i b. prezes International Centre for Life, "parku naukowego” w Newcastle. Zrobił doktorat z zoologii (Uniwersytet Oksfordzki). Przez wiele lat był korespondentem naukowym w "The Economist". Autor książek: The Red Queen: Sex and the Evolution of Human Nature (1994; pol. wyd. Czerwona królowa, 2001, tłum. J.J. Bujarski, A. Milos), The Origins Of Virtue (1997, wyd. pol. O pochodzeniu cnoty, 2000, tłum. M. Koraszewska), Genome (1999; wyd. pol. Genom, 2001, tłum. M. Koraszewska), Nature Via Nurture: Genes, Experience, and What Makes us Human (także jako: The Agile Gene: How Nature Turns on Nurture, 2003), Rational Optimist 2010.