Państwo na prawach bożych,
czyli długa droga od Józefa Kępy do Beaty Kempy


Andrzej Koraszewski 2015-12-14


Jak zasadne jest nasze zdumienie faktem brutalnego łamania prawa przez obecną władzę? W maju, przed wyborami prezydenckimi, bloger Armand Ryfiński pisał:

„Jeżeli chcesz zagłosować na Andrzeja Dudę to zrób to, miej tylko świadomość za czym głosowałeś, żeby nie było tak jak z oszczędnościami w Amber Gold czy w SKOKach.”

Wymieniał nazwiska osób, które będą tworzyły polską politykę i oczywiście jego przepowiednia okazała się bezbłędna. Dorzucał również proroctwo zniszczenia porządku prawnego:    

„Jeżeli uważasz, że tzw. prawo naturalne (ustalone przez biskupów) jest ważniejsze niż konstytucja RP, prawo cywilne, pozostałe kodeksy, zarządzenia, rozporządzenia i uchwały to poprzyj Andrzeja Dudę.”


O tej wyższości prawa bożego nad prawem stanowionym słyszeliśmy już od pewnego czasu. Można powiedzieć, że słyszeliśmy to od ćwierć wieku. Religia w szkołach, konkordat, dyskusja o projekcie konstytucji, to były tylko kolejne kamienie milowe.


W sierpniu 2013 roku uważni obserwatorzy dostrzegli interesującą interpretację przesłania papieża Franciszka, który na sympozjum międzychrześcijańskim powiedział, że wpisuje się ono w rocznicę edyktu Konstantyna Wielkiego „dekretującego chrześcijanom wolność sumienia”.


Ktokolwiek zna odrobinę historię, zdaje sobie sprawę z semantycznego nadużycia i z różnicy między gwarancją swobody wyznaniowej a ustanowieniem religii państwowej. Dalej jednak było jeszcze ciekawiej, bo porównując późniejszy rozwój historii na Wschodzie i na Zachodzie papież mówił:

„Jednocześnie jednak, w obu przypadkach, zachowały się pewne podstawowe cechy wspólne, jak przekonanie, że władza świecka znajduje swój kres w obliczu prawa Bożego, domaganie się właściwego miejsca dla autonomii sumienia, czy świadomość, że władza kościelna i świecka są wezwane do współpracy na rzecz integralnego dobra wspólnoty ludzkiej”.

Nie dało się z tego zrozumieć, czy autonomia sumienia jest w opinii papieża czymś dobrym, czy zgoła przeciwnie, a jeśli dobrym, to czy ta autonomia musi być podporządkowana władzy kościelnej, czy też może być od niej niezależna.


Informując o tym przesłaniu „Gość Niedzielny” podpowiadał już w tytule: „O wyższości prawa Bożego nad władzą świecką”. Potem widzieliśmy jak działa autonomiczne sumienie profesora Chazana, a następnie pojawiły się kamienne tablice trzech tysięcy lekarzy gotowych do odmawiania wykonywania obowiązków służbowych ze względu na klauzulę sumienia (jednak najwyraźniej ich autonomiczne sumienie leciało na automatycznym pilocie, bo nakazywało im bezwzględne wykonywanie poleceń biskupiej władzy).  


Najwyraźniej zazdroszcząc muzułmańskim teokracjom, biskupi katoliccy w wielu krajach wsiedli na wysokiego konia walki o wyższość prawa bożego nad stanowionym i otwartego kwestionowania samej idei państwa świeckiego gwarantującego wolność wyznania, a tym samym blokującego zarówno coś takiego jak religia państwowa, jak i pozostawanie instytucji religijnych poza lub ponad prawem.


Teoretycznie Sobór Watykański II odżegnał się od idei religii państwowej, ale nie kijem go to pałką, potem przyszła wprowadzana tylnimi drzwiami koncepcja, że formuła rozdziału państwa i Kościoła wyczerpała się oraz bardziej gromkie okrzyki o wyższości prawa bożego nad państwowym.


Przewodniczący Episkopatu Polski, arcybiskup Gądecki, przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, w maju 2015 mówił:

„Nie wystarczy jednak powiedzieć, że każdy obywatel posiada prawo i obowiązek udziału w wyborach. Trzeba ponadto właściwie głosować, to znaczy zgodnie ze swoimi przekonaniami moralnymi. Ludzie wierzący winni oddać głos na te osoby, których postawa i poglądy są im bliskie, a przynajmniej nie sprzeciwiają się wierze katolickiej i katolickim wartościom oraz zasadom moralnym”

Najkrócej to ujmując, czcigodny pasterz wyjaśniał obywatelom katolikom, że ich poglądy mają obowiązek być zgodne z jego poglądami i wyjaśniał dlaczego:

„Gdy bowiem zlekceważymy prawo Boże, nasze przedsięwzięcia doprowadzą nas prędzej czy później do zguby.”

Odwołał się nawet do autorytetu samego świętego Augustyna:

„Wszelka władza, która nie respektuje prawa Bożego, prędzej czy później staje się bandą złoczyńców".

Moglibyśmy tu przytoczyć długą listę biskupich homilii traktujących o tej wyższości prawa bożego nad państwowym, i przekonywania, jak to ujął biskup radomski Tomasik, że „wierzący człowiek nie może mieć wątpliwości, co jest ważniejsze - prawo Boże czy prawo ludzkie”.


Te wezwania do ignorowania prawa państwowego wierni słyszeli z ambon w swoich parafiach, na pielgrzymkach i z mediów ojca Rydzyka. Nic dziwnego, że Jarosław Kaczyński pojechał do Torunia złożyć hołd właścicielowi świątobliwego koncernu medialnego, zapewniając go, że bez niego nie byłoby tego wielkiego zwycięstwa. Wspierała go na tej imprezie Beata Kempa, dziś szefowa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

 

Przebyliśmy długą drogę od Józefa Kępy do Beaty Kempy i od demokracji socjalistycznej do demokracji katolickiej, które jednako uważają, że nad prawem konstytucyjnym stoi prawo partyjne, którego wykładnię orzekają nie jakieś tam Trybunały Konstytucyjne, a sekretarze lub biskupi.

 

Jeśli kogokolwiek dziwiło, że minister Kempa przemawiała w Toruniu jak na zjeździe KC PZPR, to najwyraźniej nie rozumie ducha czasu.


Oczywiście poprzednie rządy nie były bez winy. Kościół stosował taktykę salami, a politycy z wszystkich możliwych stron sceny politycznej nie tylko nie bili go po łapach, ale prześcigali się w tym, kto odkroi więcej plasterków.

 

Tak długo dominował strach przed obrażeniem uczuć religijnych biskupów, że w końcu hasło „prawo boże jest ważniejsze od prawa państwowego” mogło stać się hasłem zwycięskiej kampanii wyborczej.

 

W Urzędzie Rady Ministrów krzyż właśnie zastąpił zegar, by, jak się dowiedzieliśmy, „ministrowie podczas obrad mogli patrzeć na Chrystusa”.

 

Czy to znaczy, że polska demokracja utknęła w ślepym zaułku i powróciliśmy do państwa na prawach bożych? Odwrócenie tego, co już się stało, nie będzie łatwe. Być może jesteśmy świadkami przebudzenia. Przyszłość pozostaje nieznana, ale jedno jest pewne, koszty długiej śpiączki, podczas której większość społeczeństwa nie dostrzegała narastającego zagrożenia demokracji, będą bardzo wysokie.

 

P.S. Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku Polską Sekcję BBC odwiedził w Londynie biskup Pieronek. Podczas kameralnego spotkania z kierownictwem sekcji, biskup mówił z odrazą o wyczynach ojca Rydzyka. Zapytałem go dlaczego biskupi nie popierają powstania chadeckiej partii politycznej, katolików takich jak Tadeusz Mazowiecki, czy Władysław Bartoszewski, akceptujących konstytucyjny ład społeczny. Biskup Pieronek wydawał się być urażony, wręcz wściekły. Odpowiedział mi z gniewem, że Kościół nie angażuje się w politykę.

 

Najzabawniejszy był w tym wszystkim mój kolega (nawiasem  mówiąc ateista), który po tym spotkaniu zapytał mnie z nutą pretensji w głosie, dlaczego byłem taki agresywny wobec Pieronka. Trochę się zdziwiłem, a potem pomyślałem, że moje zdziwienie też może być odczytane jako  mikroagresja.