Rozum i wiara, Część III -

Czyli takie sobie rozmowy o religijnych „prawdach” i problemach z nimi związanych.


Lucjan Ferus 2015-12-13


Wiara: Z tobą nie da się rozsądnie pogadać! Chciałam ostatnio porozmawiać o jednym z największych atutów religii, jakim jest nauczanie ludzi czym jest dobro i zło, to zaraz sprowadziłeś mnie na manowce myślenia jakimiś głupimi cytatami! Przecież w ten sposób do niczego nie dojdziemy. Nie potrafisz rozmawiać po ludzku?


Rozum: Potrafię, jeśli problemy, które poruszamy nie są z gruntu zakłamane, jak w tym konkretnym przypadku. Wtedy zazwyczaj nie mogę się powstrzymać od pewnych zachowań. Sama mnie sprowokowałaś tą „busolą moralną”. Chyba nie jesteś świadoma jaką głupią analogią się posłużyłaś; gdyby busole na statkach tak działały, jak ta twoja religijna, to żadna podróż morska nie byłaby możliwa, po straceniu z oczu stałego lądu.

 

W: Jak to?! Dobro i zło to problem z gruntu zakłamany?! Przecież to jeden z filarów religii! W Katechizmie Kościoła katolickiego napisano: „Człowiek zwiedziony przez szatana, pogrzebał w swym sercu zaufanie do Boga, nadużył danej mu wolności i sprzeciwił się Bożemu przykazaniu. W tym objawił się pierwszy ludzki grzech. Odtąd prawdziwa powódź grzechu zalewa świat: Kain zabił Abla; grzech stał się zgubą całej ludzkości”.

 

R: Tak, tak!Powinnaś jeszcze dodać do tego, orzeczenie soboru Wat. II w Geaudium et spes, a będziesz miała komplet:„W ciągu bowiem całej historii ludzkiej toczy się ciężka walka przeciw mocom ciemności; walka ta zaczęta ongiś u początku świata toczyć się będzie do ostatniego dnia, według słowa Pana”. To ty tak widzisz ten problem, natomiast dla mnie jest on z gruntu zakłamany, czyli od samych podstaw.

 

Uważam bowiem – tak, jak to widzi humanizm ewolucyjny – iż „dobro i zło”, „upadek ludzi w raju”, „wolna wola”człowieka,„moce ciemności”,jak i „grzech pierworodny”,są religijną fikcją, nie mającą nic wspólnego z rzeczywistością. Inaczej mówiąc, są to mity wymyślone przez kapłanów po to, by wytłumaczyć istnienie zła w dziele bożym i uczynić człowieka winnym, czyli odpowiedzialnym za nie, a nie jego Stwórcę. Dzięki takim fikcyjnym „prawdom” religie mają z czego żyć i mogą (wg nich muszą) panować nad umysłami ludzi.

 

Właśnie dlatego, widząc z góry jałowość tej rozmowy, sprowadziłem ją na inne tory myślenia. Może dla ciebie to są manowce, ale przynajmniej zaoszczędziliśmy sporo czasu.

 

W: No, ale jak to?! Znam przecież mądrych ludzi, nawet z profesorskimi tytułami, którzy z pewnością potwierdzą, iż jednym z naczelnych atutów religii, a więc i katechezy w szkołach, jest to, że uczy ona ludzi rozróżniania dobra i zła. Po to, by iść drogą pierwszego i unikać drugiego. Nie powiesz mi, że nie jest to ważne dla ludzi?! Dlatego domagam się stanowczo, abyśmy jednak porozmawiali na ten temat.

 

R: Skoro tak ci zależy, proszę bardzo. Tylko nie miej później do mnie pretensji, jeśli znów ta rozmowa nie pójdzie po twojej myśli.

W: O to nie musisz się martwić! Postaram się, aby tak się nie stało. Zacznij więc pierwszy.

R: OK.! Powiedz mi zatem w jaki sposób religia uczy wiernych czym jest „dobro i zło”?

 

W: Otóż z tego co wiem, dzieci na katechezie uczone są (a przynajmniej były) z książeczki pt. Jezus z nami, „Dziesięciu Przykazań Bożych”, gdzie w prostych słowach przedstawione są najważniejsze zakazy i nakazy obowiązujące osobę wierzącą, lub mówiąc inaczej; pobożną i moralnie ułożoną. To między innymi z tych przykazań dziecko dowiaduje się, co jest dla niego dobre, a co złe i jak powinno zachowywać się w różnych sytuacjach życiowych.

 

R: Myślałem, że stosując się do słów naszego wielkiego rodaka, świętego papieża Jana Pawła II, który onegdaj powiedział: „Powinniśmy przestrzegać starego przymierza, Dekalogu, ponieważ to są prawa Boże,..” itd., uczy się dzieci na lekcjach religii, po prostu Dekalogu.

 

W: W istocie tak jest, ponieważ „Dziesięć Przykazań Bożych” z tej książeczki, to nic innego jak biblijny Dekalog, tyle, że napisany w prostszej formie, łatwiejszej do zrozumienia i zapamiętania dla dziecięcego umysłu.

R: Mówisz, że jest to Dekalog napisany w łatwiejszej do zrozumienia formie? Wyjaśnij mi więc z łaski swojej, o czym traktuje przykazanie 10: „Ani jednaj rzeczy, która jego jest”? Nie wolno tej rzeczy ukraść, sprzedać, kupić, wystawić na Allegro, zniszczyć, podarować biednym, sfotografować, poświęcić itd., itd. Jest wiele różnych możliwości, a zatem?   

 

W: No, jak to o czym?! Nie udawaj, że nie wiesz, o co w nim chodzi. Przykazanie 9 mówi…

R: Przepraszam, że ci przerywam, ale chyba mnie źle zrozumiałaś. Nie chodzi mi o wyjaśnienie 9 przykazania, lecz 10. Czy jasno się wyraziłem? Słucham.

W (nieco speszona): Ale to się tak nie da! Aby wyjaśnić o czym traktuje 10 przykazanie, kończące „Dziesięć przykazań Bożych”, muszę wpierw przytoczyć 9 przykazanie, które brzmi..

R: No, nie! Jak widzę, jesteś uparta jak przysłowiowy osioł! Powtórzę więc: nie interesuje mnie 9 przykazanie, lecz 10. Czy gdybym chciał, abyś mi wyjaśniła znaczenie 8 przykazania, to zaczęłabyś od zacytowania 7? Albo gdybym chciał poznać znaczenie 6 przykazania, to przytoczyłabyś mi 5? Ewentualnie zamiast 4, zaproponowałabyś 3? Tak mam to rozumieć?

 

W: Nie, oczywiście, że nie! To tylko w przypadku tego jednego przykazania – 10, należy zastosować taką operację łączenia, aby właściwie zrozumieć jego przesłanie. W innych nie.

R: Wytłumacz mi zatem, dlaczego tak się dzieje w przypadku tego ostatniego przykazania?

W (podniesionym głosem): A czy to takie ważne?! Przyczepiłeś się do tego, jak „rzep do psiego ogona”! Ważne, że religia uczy ludzi czym jest dobro i zło, a nie jak to robi, prawda?

 

R: Być może i masz rację, tym nie mniej z mojego punkty widzenia, ten problem wygląda bardzo dziwnie: dlaczego spośród dziesięciu przykazań bożych, to jedno, aby miało sens, musi być odczytane w połączeniu z poprzedzającym je – dziewiątym? Jak to tłumaczysz?

W: Prawdę mówiąc, nie zastanawiałam się nad tym. Jakie to ma znaczenie? Prościej chyba – zamiast jałowych dywagacji – połączyć w myślach te dwa przykazania, które nabierają od razu sensu i problem jest rozwiązany, prawda?

 

R: A nie korciło cię nigdy sprawdzić i porównać te dwa zestawy norm moralnych: „Dziesięć Przykazań Bożych” z owej książeczki dla dzieci, z oryginałem, czyli „Dekalogiem” z Biblii? Czyżbyś nie miała „za grosz” ciekawości poznania prawdy w tej kwestii?

W: Chyba wiesz, że „ciekawość, to pierwszy stopień do piekła”? Prawdziwa wiara nie polega na sprawdzaniu Prawd objawionych, lecz na ufności w nie. I co by mi to dało?

 

R: Tobie chyba niewiele, albo i nic. Jednak ja – kiedy to sprawdziłem, wiele lat temu – dowiedziałem się przy tej okazji wielu ciekawych rzeczy o tejże religii, posłuchaj chwilę. Otóż jeśli porówna się te przykazania z biblijnym Dekalogiem (Wj 20,2-17), od razy widać wyraźną różnicę: w „Dziesięciu Przykazaniach Bożych” nie znalazło się II przykazanie Dekalogu, a X zostało rozbite na dwa oddzielne, aby zgadzała się ich ilość. To dlatego pozbawione jest ono sensu, ponieważ stanowi całość z IX i brzmi następująco:

„Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego. Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego, ani jego niewolnika, ani jego niewolnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego” (Wj 20,17).

Natomiast II przykazanie, które Kościół kat. pospołu z władzą cesarską wyrugował z Dekalogu w IX w. (po trwającym 90 lat okresie tzw. obrazoburstwa), brzmi:

„Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę do tysięcznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań” (Wj 20,4-6).

Jakie wnioski narzucają ci się na podstawie powyższego? Może jakieś refleksje?

W: Chyba tylko takie, iż Kościół wie co robi, ponieważ kierowany jest przez Ducha Świętego, a w związku z tym nie może się mylić w swoich poczynaniach. Ergo; miał moralne prawo do wprowadzenia tychże zmian w Dekalogu, które jego wiernym wyszły tylko na dobre. A czego oczekiwałbyś ode mnie?  

 

R: Prawdę mówiąc, niczego więcej. Posłuchaj zatem jakie refleksje z powyższego mi się narzuciły. Otóż twierdzisz, że religia jest potrzebna ludziom (a więc i katecheza w szkołach dla dzieci i młodzieży), ponieważ uczy ich czym jest dobro i zło. I uczy ich tego na najwyższej jakości wzorcu zachowań moralnych, bo na Dekalogu biblijnym (w przypadku dzieci na pochodnych od niego publikacjach), który – jak słusznie zauważył nasz papież – jest przymierzem z Bogiem, reprezentującym jego prawa, spisane na kamiennych tablicach.

 

Tymczasem ten święty zestaw praw i norm moralnych ocenzurowano w IX w., usuwając z niego II przykazanie i jednocześnie sfałszowano go, rozbijając X na dwa oddzielne przykazania, aby zgadzała się ich ilość. Dlaczego tak uczyniono?  Z powodu korzyści materialnych; malowanie i sprzedaż ikon stały się niezwykle opłacalne dla mnichów-malarzy, których 100-tysięczna armia sprzeciwiała się zakazowi wytwarzania i czczenia obrazów, wyrażonym w owym II przykazaniu Dekalogu.

 

Dlatego po prawie wiekowej walce z przeciwnikami malowania ikon (obrazoburcami lub ikonoklastami) zwyciężyli czciciele ikon (synod w 843 r.), mimo tego, że synod z 754 r. w Chalcedonie orzekł: „Pismo św. raz na zawsze zabrania sporządzania jakichkolwiek podobizn”. Edmund Lewandowski w doskonałej książce W kręgu religii i historii, w której dokładnie opisał te wydarzenia, spuentował to tak:

„Ale zakaz Pisma Świętego i wysiłki pierwszych ojców Kościoła były sprzeczne z tym, co ludzie lubią i czego pragną. Okazało się, że nawet prawda objawiona nie ma szans przyjęcia w przypadku, gdy nie odpowiada potrzebom i interesom człowieka”.

Powiedz mi, jak w takiej u podstaw zakłamanej sytuacji, można uczyć czym jest dobro i zło, jeśli ci, których zadaniem jest głoszenie tych nauk, samemu nie mają szacunku do wzorca, według którego nauczają wiernych rozpoznawać te przeciwległe stany moralnej oceny ludzkich zachowań? Co jest warta ta religijna nauka o tym, czym jest dobro i zło, skoro nawet autorytet Boga nie jest wystarczający dla pasterzy Kościoła, aby przestrzegać i kierować się normami moralnymi, które wyznaczył im Stwórca? Co mi odpowiesz na to?

 

W: A co ci mogę odpowiedzieć w tej sytuacji? Ty zawsze potrafisz tak poprowadzić rozmowę, aby wyszło na twoje!

R: To zrób tak, aby wyszło na twoje: powiedz, że fakty historyczne związane z usunięciem II przykazania Dekalogu, to fikcja. Że Kościół katolicki respektuje nie ocenzurowany i nie sfałszowany Dekalog, że zawsze starał się przestrzegać II przykazanie i w związku z tym zakazuje kultu świętych obrazów, a także figur i posagów, oraz oddawanie im czci w jakiejkolwiek formie (np. pielgrzymki, stawianie pomników świętym itp.). Jeśli to wszystko byłoby prawdą, to przecież wyjdzie na twoje! Jest tak w rzeczywistości?

 

W: (milczy, nie wiedząc zapewne co powiedzieć).

R: Dobrze,.. nie musisz nic mówić. Milczenie jest lepsze, niż kłamstwo. Pozwól więc, iż uznam je za przyzwolenie na dokonanie podsumowania powyższego problemu. Otóż ta cała historia z wyrugowaniem II przykazania z Dekalogu w IX w., mimo tego, że interesująca, bo w wyraźny sposób pokazująca jedno z licznych zakłamań tejże religii, to jednak nie oddaje właściwej skali tego zjawiska, któremu na imię religijna hipokryzja.

 

Mimo ciągłej indoktrynacji wiernych w kwestiach wiary, (czyli nauczania czym jest dobro i zło), trwającej od początków tej religii i Kościoła, efekty owej pozornej ewangelizacji były zawsze nadzwyczaj mizerne, o wręcz przeciwnych skutkach od zamierzonych. Na przykład; uczono wiernych przykazania: „Nie zabijaj”, a już od IV w. (jak piszą historycy)  „Kościół kat. idzie ku triumfowi krzyża po zgliszczach i trupach”. Papieże, kardynałowie i biskupi dowodzili całymi armiami, a kler przez wieki propagował „świętą wojnę”, pod hasłem: „To nakazuje Chrystus!”.

 

Podczas dziewięciu krucjat (wg oceny historyków) wyrżnięto setki tysięcy innowierców i jak zanotował kronikarz jednej z nich: „nasi następnie ścigali ich i mordowali aż do świątyni Salomona; tu była taka rzeź, że nasi po kostki brodzili we krwi. /../ O takich rzeziach pogan nikt dotąd nie słyszał ani ich nie widział, bo stosy trupów wyglądały jak wały graniczne, a nikt nie znał ich liczby, tylko sam Bóg”. Przy okazji w dwóch tzw. „krucjatach dziecięcych” zginęło (i zaginęło) ok. 50 tys. dzieci, których czyste, niewinne serca miały jakoby pokonać Saracenów.

 

„Od XIII do XIX w. chrześcijański Kościół palił kobiety oskarżone o czarownictwo. Po ich uśmierceniu kler zagrabiał ich mienie i nierzadko był to prawdziwy powód wszczynania procesów o kacerstwo i czary” (jak dowodzą historycy). Zatem w tym przypadku, nie przestrzegano jednocześnie trzech przykazań: „Nie zabijaj”, „Nie kradnij” i „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”, bo zazwyczaj oskarżenie  opierało się na fałszywym donosie jednego z sąsiadów, którego personaliów nie ujawniano, i który potem dostawał część majątku spalonej „czarownicy” w nagrodę za właściwą postawę obywatelską, względem  Kościoła i wyznawanej religii.

 

Jeśli chodzi o działalność inkwizycji, to sam „Wolter obliczył, że w imię wiary 9 468 800 chrześcijan straciło życie za sprawą innych chrześcijan. Większość z nich to ofiary inkwizycji. /../ Mienie straconych było konfiskowane przez Kościół, a ich wydziedziczeni potomkowie przez trzy pokolenia uchodzili za ludzi niegodnych. /../ do wykazania winy wolno było uciekać się do wszelkich oszustw, istniało jednoznaczne sformułowane przyzwolenie na stosowanie takich metod”.

 

Zupełnie inną sprawą (choć także o podłożu religijnym) jest zachowanie chrześcijańskich konkwistadorów w stosunku do tubylców z Nowego Świata, podczas ich „ewangelizacji”. Do dziś pozostało wiele opisów bestialskich zachowań owych „pobożnych i bogobojnych” zdobywców i oprawców, których lektura jeży włos na głowie. Jak pisze Las Casas (naoczny świadek, hiszpański dominikanin): „nie oszczędzali ani dzieci, ani starców, ani kobiet brzemiennych, ani tych w połogu, rozpruwali im ciała, /../ Robili też szerokie szubienice, takie, że stopy prawie dotykały ziemi i na każdej z nich wieszali na cześć i chwałę Zbawiciela i dwunastu apostołów, po trzynastu Indian, potem podkładali drewno, rozniecali ogień i palili wszystkich żywcem”. Itd. itd.

 

Długo można by jeszcze wyliczać te przerażające świadectwa opisujące zachowania ludzi, uważających się za prawych i pobożnych obywateli, którzy od dziecka przecież byli uczeni rozróżniania dobra i zła i zapewne na pamięć znali nie tylko cały Dekalog (ocenzurowany co prawda i sfałszowany, ale zawsze!), ale też wiele innych norm moralnych i formułek, które wpajano im na lekcjach katechezy, a jako osobom dorosłym w czasie coniedzielnych i świątecznych nabożeństw w kościołach. Czy uchroniło ich to przed wejściem na drogę zła?

 

Nie! Bo co z tego, że religia uczy wiernych czym jest „dobro i zło”, skoro sama (w osobach duszpasterzy, jak i hierarchów, włącznie z papieżami) nie tylko nigdy nie przestrzegała tychże przykazań, ale wręcz świadomie nakazywała wiernym te przykazania łamać, w imię jakoby „wyższego celu” lub Boga, który ponoć tego żądał od swych wyznawców. Jaką w tej sytuacji wartość ma to religijne nauczanie dobra i zła, jeśli sami duszpasterze wg własnego „widzi mi się” (a raczej dla korzyści własnej) określają arbitralnie w jaki sposób wierni powinni w danym czasie i sytuacji rozumieć, co jest aktualnie złem, a co dobrem?

 

I co najważniejsze – co zakrawa na absurdalny żart, perfidną ironię ze strony losu – że owa katolicka koncepcja „zbawienia” ludzkości, która przejawia się w siedemnastowiekowej historii tego Kościoła i papiestwa stojącego na jego czele, nie ma nic wspólnego z Jezusową koncepcją zbawienia człowieka, przedstawioną na stronach czterech ewangelii Nowego Testamentu. Dosłownie nic! I kto jak kto, lecz ty przede wszystkim powinnaś o tym wiedzieć.

 

Dlatego mam do ciebie ogromną prośbę: nie staraj się więcej przekonywać mnie, że religia jest potrzebna ludziom (a więc i katecheza w przedszkolach i szkołach), bo tylko ona może nauczyć ich czym jest dobro i zło. Jest to jedno z największych zakłamań religijnych (i to chyba dotyczy wszystkich religii), które bezmyślnie i bez najmniejszego zastanowienia (bo o odniesieniu do historii nawet nie wspomnę) powtarza się przy każdej nadarzającej się okazji, traktując jako niepodważalny argument za wczesną i powszechną indoktrynacją religijną.

 

Przyznam ci się, że kiedy to słyszę, od razu tracę cały szacunek do wypowiadającego lub wypowiadającej te bzdury, niezależnie od tego czy jest kapłanem (co można zrozumieć, choć nie podzielać tego poglądu), czy osobą świecką, uhonorowaną profesorskimi tytułami (co już jest trudniejsze do zrozumienia). Pamiętaj o tym na drugi raz, jeśli chcesz jeszcze ze mną prowadzić jakąkolwiek dyskusję o moralności.

 

W: No, tak! Tego się mogłam spodziewać. Mówiłam ci już, że z tobą nie da się porozmawiać w rozsądny sposób, tak, aby obie strony były usatysfakcjonowane? Mówiłam, prawda? No, to jeszcze raz ci powtórzę na koniec, by nie było żadnych wątpliwości. Żegnam!

 

Grudzień 2015 r.