Umiarkowani muzułmanie i test prawdy


Andrzej Koraszewski 2015-12-12


Pani Hillary Clinton nie chciałaby pozostawiać Izraelowi żadnych wątpliwości – albo Abbas albo ISIS. Właśnie wystąpiła w roli analityka i, jak donosi Jose Luis Magana z Associated Press, przedstawiła wszechstronną analizę relacji izraelsko-palestyńskich. Jest to część jej kampanii prezydenckiej, w której obiecuje, że będzie robiła co w jej mocy, żeby doprowadzić, do pokoju między Izraelem a Palestyną. Palestyna, zdaniem pani Clinton, to Abbas, który, jak nas w swojej analizie zapewnia, jest jedyną szansą Izraela, bo jeśli on zniknie, to zastąpi go ISIS.

Kandydatka na prezydent(a) nie wspomina Iranu, Hezbollahu, Hamasu, ani faktu, że sam „prezydent” Abbas zupełnie otwarcie wspiera terror, finansując go, przyzwalając na jego propagowanie, urządzając pogrzeby zabitych terrorystów z wojskowymi honorami. Pani Clinton nie wspomina, że kierowana przez Abbasa Autonomia Palestyńska jest również częścią globalnego dżihadu, ani że w dotychczasowych wysiłkach zmierzających do doprowadzenia do pokoju między Palestyńczykami a Izraelem ani prezydent Carter, ani prezydent Clinton (mąż), ani prezydent Bush, ani prezydent Obama na nalegali, by szef Autonomii Palestyńskiej (wcześniej Arafat, obecnie Abbas) jednoznacznie uznał prawo Izraela do istnienia, położył tamę propagandzie nienawiści w szkołach, prasie i meczetach oraz zaprzestał finansowania terroru.

 

Pani Clinton prowadzi swoją kampanię wyborczą obiecując kontynuację polityki wywierania nacisków wyłącznie na Izrael i walki z terrorem bez zauważania, że ISIS, Iran, Hezbollah, Hamas, Bractwo Muzułmańskie, partia Sprawiedliwości i Rozwoju prezydenta Erdogana, jak również Fatah, to wszystko są elementy tego samego zjawiska – globalnego dżihadu, który we wszystkich swoich odmianach zapowiada walkę z demokracją, ale za pierwszy i najważniejszy krok do tego celu uważa likwidację Izraela. (Doskonałą analizę tego globalnego dżihadu przedstawił Maajid Nawaz, muzułmanin, były członek islamistycznego ugrupowania, który zmienił poglądy i dziś jest działaczem na rzecz praw człowieka, brytyjskim publicystą i politykiem, próbującym przekonać brytyjski rząd, że pora przestać udawać, iż zwalcza się terroryzm i dalej współpracować z tymi, którzy są nauczycielami i  organizatorami terroru.)

 

Długotrwała walka Zachodu o pokój między Izraelem i Palestyną ograniczona do nacisków na Izrael, żeby przestał się bronić, bez wątpienia wpłynęła na opinię publiczną, utrwalając głębokie przekonanie terrorystów, że w oczach zachodniego świata zabijanie Żydów nie jest terroryzmem, a nawet spotyka się z życzliwością ujawnianą, jeśli nie w inny sposób, to przez stanowcze żądanie, aby była proporcjonalność, to znaczy, by zawsze ginęło tyle samo Żydów ilu ich morderców, w przeciwnym przypadku naruszona zostaje zasada sprawiedliwości.

 

Szwedzka minister spraw zagranicznych Margot Wallström, przemawiając w szwedzkim parlamencie czwartego grudnia 2015, stwierdziła, że izraelskie reakcje na falę zamachów nożowniczych i samochodowych są „nieproporcjonalne” i wskazują na to, że śmierć zamachowców w trakcie przeprowadzania ataków jest często równoznaczna z „pozaprawnymi egzekucjami”. Krótko mówiąc, minister demokratycznego kraju stwierdziła jednoznacznie, że zbrojne reakcje wobec terrorystów, których jedyną winą jest zabijanie Żydów, jest nielegalne i Szwecja nie będzie tego akceptować.

 

Trudno się dziwić, że Dżibril Radżoub, jeden z najważniejszych polityków Autonomii Palestyńskiej (zdaniem niektórych analityków drugi po Abbasie), zachęcając młodzież do przeprowadzania zamachów terrorystycznych, powiedział wyraźnie, że jego zdaniem świat zachodni daje na nie przyzwolenie.

 


 

Czy mamy tu do czynienia z szaleńcem, który nie tylko prezentuje opinie całkowicie sprzeczne z polityką Autonomii Palestyńskiej i „prezydenta” Abbasa, ale również sprzeczne  z poglądami umiarkowanych muzułmanów na całym świecie i absurdalne w świetle postaw polityków zachodnich?

 

Szwedzka minister spraw zagranicznych nie jest żadnym szczególnym wyjątkiem. Przedstawicielka Departamentu Stanu USA, Jen Psaki,oświadczyła swego czasu stanowczo, że obrzucanie bombami zapalającymi samochodów, w których siedzą Żydzi, nie jest aktem terrorystycznym.

 

Dżibril Radżoub wydaje się być bardziej wnikliwym analitykiem niż kandydatka do fotela amerykańskiego prezydenta. Nie jest również odosobniony w swoich poglądach na temat sympatii Zachodu dla terroru skierowanego przeciwko Żydom. Mówili o tym wielokrotnie politycy irańscy i nie tylko oni. Niezwykle ciekawym przypadkiem była wypowiedź ojca terrorysty z San Bernardino Syeda Rizwana Farooka. Pochodzący z pakistańskiej rodziny Syed Rizwan Farook wraz z żoną zamordowali 14 osób i ranili dalszych 17. Terrorysta urodził się już w USA, był wykształcony, należał do klasy średniej, w ostatnich czasach stał się bardzo religijny i (jak podaje prasa amerykańska) zradykalizował się. Oznacza to, że zaopatrzył się w ogromny arsenał broni i materiałów wybuchowych i zaczął przygotowywać się do dalszej działalności religijnej.

 

Ojciec pobożnego terrorysty to przykład sukcesu i doskonałej integracji muzułmanina w społeczności amerykańskiej. Jak pisał autor artykułu w tabletmag.com, Liel Leibovitz, przyjechał do Stanów Zjednoczonych z Pakistanu w 1973 roku, zdobył tytuł inżyniera, jego najstarszy syn służył w marynarce, zdobył kilka odznaczeń, w tym medal za global War on Terrorism, krótko mówiąc modelowy wzór umiarkowanego muzułmanina i lojalnego obywatela Stanów Zjednoczonych. Po tym jak jego drugi syn okazał się modelowym wzorem religijnie motywowanego terrorysty, Syed Farook senior dał wywiad dla włoskiego dziennika „La Stampa”, w którym mówił o swojej rozpaczy i niedowierzaniu, że jego syn mógł coś takiego zrobić. Powiedział, że jego syn nieustannie przeklinał Izrael i że on starał się go uspokoić.

„Mówiłem mu, że musi mieć cierpliwość- powiedział Farook włoskiemu dziennikarzowi – że za dwa lata Izrael już nie będzie istniał. Geopolityka się zmienia, Chiny, Rosja i Ameryka nie chcą już więcej Żydów. Po co walczyć? Robiliśmy to już i przegraliśmy. Izraela nie należy zwalczać zbrojnie, ale na polu polityki. Ale on mnie nie słuchał, miał obsesję.”

Ta opinia wyrażona zupełnie otwarcie, bez najmniejszych zahamowań, wydaje się być niesłychanie znamienna. Zrozpaczony ojciec terrorysty zakładał, że jest to opinia całkowicie akceptowalna i odzwierciedlająca postawy i zamiary zachodnich polityków. Kiedy Ali Chamenei mówi, że Izraela nie będzie za 25 lat, a Izraelczycy będą martwi, kiedy generałowie irańscy mówią, że Zachód nie będzie bronił Izraela, kiedy palestyński dygnitarz mówi, że Zachód nie przejmuje się nożowniczymi zamachami terrorystycznymi, a szwedzka minister spraw zagranicznych stwierdza, że oni są „w takiej desperacji, że muszą uciekać się do przemocy”, miał do tego solidne podstawy.

 

Kiedy umiarkowany muzułmanin i lojalny obywatel amerykański mówi o swoim przekonaniu, że świat dziś podziela jego pragnienie, żeby Izrael przestał istnieć, albo rozumie pewne rzeczy lepiej niż pani Clinton lub prezydent Obama, przekonujący nas, iż Abbas jest wiarogodnym partnerem pokojowych rozmów, albo prezydent Obama i pani Clinton oszczędnie posługują się prawdą, a naiwność ojca terrorysty polega tylko na tym, że takich rzeczy nie mówi się otwartym tekstem.     

 

Zdaniem autora artykułu, ten pogląd zrozpaczonego ojca ujawnia ciekawe zjawisko. Wielu ludzi przyjmuje wygodną dychotomię, dzieląc  muzułmanów na tych dobrych, umiarkowanych i tych zradykalizowanych z morderczymi (wobec nas) planami. Proponuje on eksperyment myślowy, wyobrażenie sobie umiarkowanego, konserwatywnego chrześcijanina, który tylko proponuje wyłapanie homoseksualistów i wywiezienie ich do Monako, albo umiarkowanego białego Amerykanina, który kulturalnie przekonuje, że nie umiemy sobie poradzić z przestępczością czarnych, ale nie ma się czym martwić, bo prędzej czy później załaduje się ich na okręty i wywiezie z powrotem do Afryki. 

 

Zapewne słowo „umiarkowany” byłoby ostatnim, które przyszłoby nam do głowy przy opisie takiego człowieka.

„A jednak – pisze Liel Leibovitz - kiedy mowa o umiarkowanych muzułmanach uważamy, że nienawiść do Żydów jest zrozumiała, a nawet akceptowalna.”

Autor opisuje kampanię na rzecz tolerancji wobec muzułmanów, do której zaproszono przedstawicieli organizacji mającej na swojej stronie internetowej koraniczne hasło” „Żydzi to potomkowie małp i świń”. Dodaje, że mający takie poglądy ludzie fetowani są jako umiarkowani muzułmanie i przyjmowani są wszędzie od Białego Domu poczynając, na lokalnych społecznościach kończąc.

 

Ta mordercza nienawiść kwitowana jest jakimś mamrotaniem o okupacji, Gazie, czy religijnej tradycji. Tymczasem jego zdaniem jest to test, który świadczy o odrzuceniu idei tolerancji, demokracji i pokoju.

 

Hillary Clinton, czy pani Margot Wallström, nie widzą żadnej przeszkody na drodze Izraela do pokoju z ludźmi deklarującymi chęć ich zgładzenia. 

 

Kiedy kilka dni temu opublikowaliśmy Deklarację Ruchu Reformy Muzułmańskiej, jeden z czytelników nazwał to oszustwem, przekonując, że nie ma umiarkowanych muzułmanów. (Właściwie powinienem się z nim po części zgodzić, ci zwolennicy reform są zdecydowanie radykalni, a nie umiarkowani - odważnie, często z narażeniem życia, domagają się reform nauczania ich religii, tak, aby była ona do pogodzenia z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka.)

 

Czy stosunek do Izraela i Żydów jest tu rzeczywiście jakimś papierkiem lakmusowym, pokazującym gotowość zaakceptowania zasad demokracji i tolerancji? Na to pytanie wydaje się odpowiadać pochodzący z Libanu kanadyjski muzułmanin, Fred Maroun w artykule pod tytułem An Arab voice that the World needs to hear (Głos Araba, który świat powinien usłyszeć).


Maroun zaczyna swój artykuł od ponurego stwierdzenia:

„Dziś jest zbyt mało głosów na rzecz pokoju, które docierają z arabskiego świata. W rzeczywistości ubóstwo tych głosów jest tak tragiczne, że Mahmood Abbas, notoryczny kłamca i promotor terrorystów, jest powszechnie celebrowany przez zachodnie rządy jako nadzieja na pokój. Cóż za kpina.” 

Maroun pisze dalej, że potrzebujemy uczciwych arabskich głosów na rzecz pokoju, a nie arabskich głosów ukrywających za pokojową retoryką wściekły antysemityzm.

„Potrzebujemy arabskich głosów, które mówiąc, że opowiadają się za pokojem, opowiadają się również za uznaniem praw Izraela.”

Czy są takie głosy? Fred Maroun odpowiada, że tak i daje przykład Abouda Dandachiego, syryjskiego uchodźcy mieszkającego obecnie w Turcji, jednego z milionów Syryjczyków rozrzuconych dziś po świecie.


Jak pisze Maroun, Dandachi jest niezwykłym uchodźcą, publikuje artykuły, udziela wywiadów, zabiera głos w najbardziej kontrowersyjnej sprawie, mieszkając nadal na Bliskim Wschodzie. Ta „kontrowersyjna” sprawa, to twierdzenie, że nie może być pokoju bez uznania praw Izraela.


Aboud Dandachi, 38-letni elektronik, autor blogu From Homs to Istanbul, w lutym 2015 opublikował książkę: The Doctor, The Eye Doctor and Me. (Doktor, Lekarz okulista i ja)  [Assad studiował medycynę, ma specjalizację w dziedzinie okulistyki. – A.K. ]
Aboud Dandachi, 38-letni elektronik, autor blogu From Homs to Istanbul, w lutym 2015 opublikował książkę: The Doctor, The Eye Doctor and Me. (Doktor, Lekarz okulista i ja)  [Assad studiował medycynę, ma specjalizację w dziedzinie okulistyki. – A.K. ]

Maroun cytuje z artykułu Dandachiego:

„Współczesny antysemityzm, w jego nowym przebraniu stanowi realną egzystencjalną groźbę dla społeczności żydowskich [...] Wszystko czego trzeba to gangów chłystków z flagami Hamasu i ISIS na ulicach Londynu, Paryża, Kopenhagi, aby stworzyć zagrożenie dla europejskich społeczności żydowskich. Strzelaniny w  Paryżu i Danii w 2015 roku nie pojawiły się w próżni, miesiące antysemickiego podżegania stworzyły atmosferę zapraszającą do terrorystycznych ataków.”

Ten syryjski uchodźca pisze z gniewem o hipokryzji ludzi ignorujących niezliczone zbrodnie popełniane przez Arabów przeciwko Palestyńczykom i udających, że obchodzą ich Palestyńczycy. Pisze, że jako Syryjczyk, nie ma nic prócz pogardy dla solidaryzujących się z Gazą i całkowicie obojętnych na zbrodnie ISIS, czy syryjskiego rządu masakrujących Palestyńczyków w Jarmuk pod Damaszkiem.


Prezentując długą listę artykułów i wywiadów tego arabskiego dysydenta, Fred Maroun pisze, że czasem słyszymy pytanie, gdzie są muzułmanie, którzy nie popierają terroryzmu i ilu z nich gotowych  jest również protestować wobec terroryzmu przeciw mieszkańcom Izraela. Jak wielu odważa się robić to otwarcie, narażając się na zemstę, tych, którzy żyją z podsycania tej nienawiści?


Aboud Dandachi jest jednym z tych nielicznych i pora odwrócić pytanie – kto słyszy jego głos? Kto jest gotów wzmocnić ten głos, przekazując go dalej, przyznając, że to jest prawdziwy głos na rzecz pokoju, a nie krętactwa „prezydenta” Abbasa.


To, że tego i innych podobnych głosów nie usłyszy ani prezydent Obama, ani kandydatka do fotela prezydenta USA, Hillary Clinton, wydaje się dziś zrozumiałe, to pytanie jest raczej skierowane do dziennikarzy, do uczestników niezliczonych dyskusji o pokoju, do walczących z islamofobią przez zamykanie oczu nie tylko na prawdę o źródłach terroru, ale i głuchych na głosy tych muzułmanów, którzy je widzą i o nich krzyczą z narażeniem swojego życia, licząc na to, że ich wreszcie usłyszymy.            


P.S. W kierowanej przez "prezydenta" Abbasa Autonomii Palestyńskiej dzieci wychowuje się w ten sposób:



A co na to odpowiadają amerykańscy i europejscy politycy i dziennikarze?
- No to co?