Jak walczyć z oznakowaniem


Eugene Kontorovich 2015-12-11


W decyzji Komisji Europejskiej o oznakowaniu nie chodzi o promowanie “rozwiązania w postaci dwóch państw” i nie chodzi o „ochronę konsumenta”. Chodzi o pełne determinacji demonizowanie Izraela.

UE twierdzi, że etykietki "Made in Israel" wprowadzały w błąd konsumentów w sprawie “kraju pochodzenia”. A przecież UE nie stara się jedynie o inne określenie geograficzne. Według reguł UE, nawet jeśli problemem jest "Made in Israel", to "Made in the West Bank" lub nawet "Made in Occupied Palestinian Territories" nie jest akceptowalnym rozwiązaniem.


UE podkreśla, że nie można używać takich alternatywnych wskazań pochodzenia geograficznego, chociaż w pełni odpowiadają one na zastrzeżenia o geograficznym/terytorialnym niewłaściwym oznakowaniu. UE wymaga, by takie produkty były oznakowane jako produkty „osiedla izraelskiego”. To jest nadzwyczajny i unikatowy krok. Wymagania „rzeczywistego pochodzenia” przy oznakowaniu towaru zawsze i jedynie dotyczą kraju lub terytorium, z jakiego towar pochodzi.


Etykietka “osiedla izraelskiego” nie mówi jednak o obszarze geograficznym. „Osiedle izraelskie” nie jest miejscem na mapie. UE zamieniła oznakę geograficzną – etykietkę informująca, gdzie coś zostało wyprodukowane – na etykietkę informującą, kto lub jak wyprodukował towar.


Te reguły otwierają pole dla kreatywności i stawiania wyzwań przez eksporterów izraelskich. Nic w regułach UE nie zabrania etykietki „Judea i Samaria”. Taki opis zaspokaja wszystkie zastrzeżenia UE: nie mówi „Izrael”, jest geograficzną nazwą miejsca. Oczywiście, UE nie lubi „Judei” i „Samarii”, bo tak nazywają te miejsca „osadnicy”. To jednak jest także najlepszym sposobem dokładnego poinformowania konsumentów, że produkt pochodzi z osiedli.


Oznakowanie jest kolejnym krokiem w szeregu coraz liczniejszych europejskich kroków karnych. Europa wydała wytyczne zakazujące wydania choćby jednego euro na projekty akademickie i inne w Judei, Samarii i na wzgórzach Golan; zakazała importu pewnych produktów rolnych; wydała niejasne ostrzeżenie przedsiębiorstwom przed związkami z „osiedlami”, a teraz narzuca oznakowanie. To wszystko tylko w ciągu ostatnich dwóch lat.


UE dosłownie przerabia punkt po punkcie na liście, która kończy się rujnującymi sankcjami. Istotnie, Europa używa braku formalnego protestu prawnego ze strony Izraela jako miary precedensu przed decyzją o następnym kroku.


Na szczęście izraelskie partie polityczne w rządzie i poza nim połączyły się w krytyce tego oznakowania. Niemniej sama krytyka nie była i nie będzie wystarczająca, by powstrzymać oznakowanie lub kolejne kroki.


Niekonsekwentne i dyskryminujące stosowanie reguł przez UE daje jednak Izraelowi wyjątkową możliwość stawienia oporu. Reguły tego oznakowania są sprzeczne nie tylko z traktowaniem przez UE innych terenów, nad którymi nie uznaje się suwerenności danego państwa; są także sprzeczne z oficjalnymi oświadczeniami polityki UE oraz z orzeczeniami sądowymi. Na przykład, podczas gdy UE nie uznaje Zachodniej Sahary jako części Maroka, nadal oznakowuje produkty z tego okupowanego terytorium: „Made in Morocco”. Nie jest to przeoczenie: organizacja Polisario pozwała obecnie UE i różne inne kraje, żądając zmiany oznakowania. UE formalnie jednak zajęła stanowisko, że oznakowanie nie wprowadza w błąd i w żaden sposób nie jest niespójne z istniejącymi przepisami UE.


Izrael może posłużyć się hipokryzją europejską, zamiast jedynie na nią narzekać, przez wniesienie sprawy przed rozmaite trybunały, takie jak Światowa Organizacja Handlu (WTO), organ, który rozstrzyga w sporach o technicznych kwestiach handlowych, takich jak oznakowanie. Głównym grzechem w systemie WTO jest dyskryminujące traktowanie, a reguły UE są wyraźnie dyskryminujące.


Niektórzy obawiają się, że skłoni to kraje arabskie do pozwania Izraela do WTO w kwestii statusu terytoriów. Zakłada to jednak, że państwa arabskie mają zdolność zrobienia tego i po prostu powstrzymują się, żeby nie robić przykrości. Jest to nieprawdopodobne. Także obawa przed przegraną w takiej sprawie nie jest powodem, by tego unikać: po prostu zostawiłoby to Izrael w tym samym miejscu, w jakim jest obecnie, z oznakowaniem. Ani też taka sprawa nie dałaby WTO okazji do wydania orzeczenia o prawnym statusie osiedli, bo nie to byłoby przedmiotem debaty: jedynym pytaniem jest, czy – przy obecnym poglądzie UE na suwerenność – takie traktowanie jest dyskryminujące?


Jeśli jednak Izrael powie wyraźnie, że nie będzie domagał się swoich praw, wynik jest pewien: coraz więcej i coraz gorszych sankcji. Na szczęście Izrael ma narzędzia do walki z tym oznakowaniem – pora je użyć.


How tio fight labeling

Israelhayom, 24 listopada 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Eugene Kontorovich


Profesor prawa, specjalista w dziedzinie prawa konstytucyjnego, prawa międzynarodowego i prawa gospodarczego. Wykładowca Northwestern University School of Law w Chicago. Obecnie przeniósł się na stałe do Izraela.