Nie kupuj u Żyda, dobij Palestyńczyka


Andrzej Koraszewski 2015-11-22


Tak można najkrócej scharakteryzować główne cele europejskiego ruchu na rzecz solidarności z Palestyną. Z utęsknieniem czekam na nalepki „produkt z izraelskich osiedli”, bo wtedy wiedziałbym, czym mam wyładować mój wózek w sklepie, żeby pomóc Palestyńczykom i zrobić trochę na złość rodzimym rasistom, tym z unijnych salonów i tym z nadwiślańskiego podwórka.

Opowieść o osiedlach jest długa, więc może warto ograniczyć się do konkretnego przykładu Inona Rosenbluma, który założył farmę w Dolinie Jordanu w 1982 roku. To już ponad 30 lat, kawałek czasu. Sąsiedzi śmiali się w kułak, że na ciężko zasolonych piachach jeszcze tam nikomu nic nie urosło. Rosenblum się upierał i powolutku zmusił wyjałowioną ziemię, żeby zaczęła rodzić. Farma działa do dziś a Inon Rosenblum pracuje na niej z synem i trzydziestoma palestyńskimi pracownikami. Podzielił się z palestyńskimi sąsiadami swoją wiedzą (a zapewne i sprzętem) i dziś on i jego palestyńscy sąsiedzi eksportują daktyle, cytrusy i zioła na cały świat. Coraz mniej do Europy, bo europejscy demokraci powrócili do swojego starego hasła „Nie kupuj u Żyda”.     

 

Dolina Jordanu znajduje się po wschodniej stronie tzw. Zachodniego Brzegu i jest tam ni mniej ni więcej tylko 21 żydowskich osiedli i siedem tysięcy osadników. Obok nich mieszka ponad 10 tysięcy Palestyńczyków. Czy zainteresowanie Izraela tym miejscem spowodowane jest dostępem do wód Jordanu, czy względami bezpieczeństwa? Izraelczycy twierdzą, że chodzi wyłącznie o bezpieczeństwo, a rzeczka nie ma znaczenia. Nie będę się z nimi spierał, bo mogą wiedzieć co mówią. Wolę rozmawiać o rolnictwie i sztuce zmuszania ziemi, żeby przestała być jałowa. Żydzi opanowali tę sztukę lepiej niż inni, więc dziś na izraelskich farmach w Dolinie Jordanu pracuje około 6 tysięcy Palestyńczyków, a w okresie zbiorów nawet kilkanaście tysięcy. Bojkot uderza silniej w Palestyńczyków niż w osadników, a gospodarce samego Izraela chyba nie bardzo szkodzi, bo ta nic, tylko rośnie. Farmerzy z doliny Jordanu (żydowscy i palestyńscy) musieli zmienić rynki, eksportują teraz więcej do Rosji, Singapuru i dalej na wschód, ale pracujący tam Palestyńczycy jakoś nie wierzą, że im ten europejski ruch solidarności z Palestyną wyjdzie na zdrowie.

 

To znaczy, ci Palestyńczycy, którzy zarabiają na chleb produkując żywność, lub zakładając przedsiębiorstwa zwane po polsku wdzięcznie: start-upami. Inni Palestyńczycy pracują u pana Abbasa i dostają pieniądze za zabijanie Żydów. Pieniądze są duże (głównie dzięki rządowym i pozarządowym zachodnim ruchom solidarności z Palestyną) ale można powiedzieć, że praca połączona jest z dużym elementem ryzyka.  Ryzyko ziemskie związane jest z możliwością utraty ziemskiego życia. Tracąc życie przy tej pracy, przekazujemy ziemskie (nadal duże) zyski dla rodziny, a sami zyskujemy nagrodę niebiańską, w postaci 72 dziewic w raju. Pojawia się tu ryzyko niebiańskie. Istnieje obawa, że są to dziewice odnawialne, wielokrotnego użytku i wszystkie z twarzami Johna Kerry’ego. (Ziemski model tracił już dziesiątki razy dziewictwo, za każdym razem z jakimś nieziemskim zbirem.) Ta wiedza o estetycznej ułomności odnawialnych dziewic w raju jest dostępna tylko przez objawienie i tylko dla wybranych, więc kierownictwo Fatahu robi co w jego mocy, żeby nie dotarła do pracowników i kandydatów na pracowników, gdyż mogłoby to osłabić morale i zmniejszyć wpływy od zachodnich ruchów solidarności z Palestyną.

 

Te ruchy mają długą i wspaniałą tradycję. W czasach ponowoczesnych kolejni prezydenci Stanów Zjednoczonych przekonywali kolejnych premierów Izraela, że najlepszą drogą do pokoju nie jest troska o to, żeby Palestyńczycy mieli gospodarkę opartą na wiedzy i czerpali swoją godność z poczucia równości, ale żeby dojść do porozumienia z tymi, którzy przysięgają, że będą zabijali Żydów do Dnia Sądu Ostatecznego.

 

Wielcy tego świata z Ameryki i Europy przekonywali zatem uparcie, że drogą do pokoju jest sprowadzenie do Palestyny Arafata i jego uzbrojonych po zęby zbirów, że należy traktować zapowiedzi wymordowania mieszkańców Izraela jako taktyczną retorykę, że należy łagodnie traktować podżeganie do mordowania i samych morderców. Krótko mówiąc, nieodmiennie wygląda to tak:



W orzeczeniach prezesa ONZ słyszymy o „nadmiernym użyciu siły” wobec morderców, o  „egzekucjach niewinnych ludzi”, którzy przecież tylko strzelali, rzucali bomby, czy wbijali noże w przechodniów, o „usprawiedliwionej” przemocy.

 

Na poziomie parlamentarnym Europa żąda tylko bojkotu mającego na celu skłonienie do spotkania „w pół drogi”.  



Na poziomie dyplomatycznym walczymy przecież tylko  o pokój, walczymy pod Jego (prezydenta Obamy) przewodem, a gdzież można lepiej pokazać walkę o pokój jak nie w Rammalah?



Trzeba tylko udawać, że nie znamy celów Organizacji Wyzwolenia Palestyny (konstytucyjnych), że nie znamy logo Autonomii Palestyńskiej (mapy z wymazanym Izraelem), że nie wiemy o wynagradzaniu naszymi pieniędzmi morderców, ani tego jak wyglądają ulice, które nie zostały przygotowane na naszą wizytę.



W walce o pokój ważni są rodzimi wyborcy, więc chociaż informacje o popularności nazistowskiej ideologii (nie tylko wśród palestyńskiej młodzieży, ale, a może nawet przede wszystkim, wśród palestyńskich partnerów procesu pokojowego) są odrobinę kłopotliwe, to na poziomie parlamentarnym można to przemilczeć (możemy w pełni liczyć na sojuszników w mediach), a wspierające walkę o pokój pozarządowe ruchy solidarności z Palestyną powinny się uporać z niewygodnymi faktami, odpowiednio reinterpretując tę problematykę.



Zachodnia lewica w ciemnych okularach może również liczyć na pełne poparcie chrześcijańskiej wierzącej części społeczeństwa (o muzułmańskiej nawet nie wspominając) przepełnionej miłością bliźniego i troską o pokój:



Jak widać bojkot izraelskich towarów jest w walce o pokój absolutnie niezbędny, jest zarówno głęboko humanitarny, jest również najlepszą częścią naszej walki o prawa człowieka. Ten bojkot jest zgodny z bożym planem, o którego realizację były prezydent USA i weteran dyplomatycznej walki o pokój, Jimmy Carter, walczy bezpośrednio w Gazie, gdzie cele palestyńskiego ruchu pokojowego są wyrażane jeszcze bardziej klarownie.



Odnosi się wrażenie, że tu, na Zachodzie, wszyscy absolutnie się zgadzają - gospodarczy rozwój to nie może być droga do pokoju, praca tych Palestyńczyków jest po prostu niemoralna.