I ty Franciszku przeciwko mnie?


Lucjan Ferus 2015-11-08


Czy papież Franciszek nie wierzy w Opatrzność?

 

Aby uniknąć nieporozumień zaznaczę na wstępie, iż tytuł niniejszego tekstu jest trawestacją słów: „Et tu, Brute, contra me” („I ty Brutusie przeciwko mnie?”), którymi zwrócił się umierający Juliusz Cezar do jednego ze swoich zabójców, dawnego przyjaciela, Brutusa. I to nie ja zadaję to tytułowe pytanie papieżowi, lecz jego najwyższy szef. To tyle tytułem wyjaśnienia, a teraz do rzeczy.


Przeczytałem ostatnio w „Listach z naszego sadu” ciekawy artykuł Bjorna Lomborga pt. „Papież Franciszek nie słucha biednych tego świata”. Otóż autor pisze w nim, że „podczas wizyty w USA wystąpienia papieża wywołały wielkie nagłówki w gazetach o pilnej potrzebie zareagowania na zmianę klimatyczną. Powołując się na potrzebę „chronienia słabszych w naszym świecie” wzywał do zakończenia uzależnienia ludzkości od paliw kopalnych”. Dalej:

 

„Wcześniej, w czerwcu oświadczył, iż globalne ocieplenie jest jednym z najważniejszych problemów przed jakimi stają ubodzy. „Elita – powiedział – jest oderwana od rzeczywistości, jeśli tego nie rozumie: wielu ludzi wolnych zawodów, opiniotwórców, media i ośrodki władzy mieszczącej się w zamożnych obszarach miejskich, są bardzo oddaleni od biednych i nie mają bezpośredniego kontaktu z ich problemami”.

 

Taki był początek tego artykułu. Z jego dalszej części wynikało jednoznacznie, iż papież myli się całkowicie w tej kwestii. Autor pyta: „Czy jednak biedni na świecie też uważają, że obcięcie emisji dwutlenku węgla jest ich najwyższym priorytetem?”. Otóż okazało się, iż ONZ przeprowadzała badania od 2013 r. na 8 milionowej grupie ludzi (prowadzone również w najbiedniejszych krajach Afryki). Poproszono ich, aby uszeregowali zaproponowanych 16 priorytetów pod względem ważności. I co się okazało?

 

Na pierwszym miejscu znalazła się edukacja, potem lepsza opieka zdrowotna, następnie lepsze możliwości zatrudnienia, uczciwy i reagujący na potrzeby rząd i finansowo dostępna, dobra żywność. Dopiero na ostatnim 16 miejscu, priorytetem dla zwykłych i najuboższych ludzi okazał się klimat. Tak zatem ten problem wygląda w konfrontacji z rzeczywistością.

 

Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, iż najwyższy kapłan Kościoła katolickiego pochyla się nad tego rodzaju problemami egzystencjalnymi i chce pomóc biednym. Bardzo to ładnie z jego strony i chwała mu za to, nawet jeśli się myli w wygłaszanych twierdzeniach. Jest tylko jedno „ale”. Jak zwykle okiem sceptyka chcę na to wydarzenie spojrzeć z innej perspektywy, skoro rzecz dotyczy głowy Kościoła i religii, która dla wielu milionów wiernych jest wyrocznią w co ważniejszych życiowych sprawach.

 

Zacznę od pytań: dlaczego w ogóle papież zajmuje się tym problemem? Dlaczego jego myśli zaprzątają problemy biednych ludzi na tym „najlepszym ze światów”? (jak to kiedyś ujął jeden z myślicieli, mający zapewne duże poczucie humoru). Dlaczego o to pytam? Otóż dlatego, iż moim skromnym zdaniem, kto jak kto, ale papież nie powinien martwić się takimi przyziemnymi sprawami i na dodatek apelować do rządów, jak i społeczności wiernych o ich poprawę, poruszając w tej kwestii ich wrażliwe, jak przypuszczam, sumienia.

 

Czyżby papież Franciszek zapomniał o istnieniu Opatrzności Bożej? Czy Pismo Święte nie mówi wyraźnie: „Żaden wróbelek nie spadnie z drzewa, jeśli On tego nie będzie chciał”? A Jezus Chrystus nie naucza w Ewangeliach?:

„Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym macie się przyodziać. /../ Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. /../ A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą /../ nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu /../ Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary?

 

Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? Co będziemy pić? Czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo (Boga) i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6, 25-34).

Czy z tych nauk jezusowych nie wynika wyraźnie, iż wierni tejże religii nie powinni się wcale martwić o swój byt, czyli o ziemską egzystencję, ponieważ Bóg wie dokładnie (i wcześniej)czego ludziom potrzeba? Wystarczy więc, aby wierni postarali się, by zaistniało na ziemi królestwo boże, a o resztę już sam Bóg się postara, zapewne w nagrodę za te starania. A co na ten temat mówi sama doktryna katolicyzmu?  Otóż „przez Opatrzność Bożą (Providentia) rozumie się odwieczny plan Boga, obejmujący wszystko”. Sobór Wat. I orzekł:

„Wszystko co stworzone, Bóg swoją Opatrznością strzeże i prowadzi, kierując od początku do końca, mocno rozrządzając wszystko w słodyczy”. Dalej: „Według przedmiotu i stopnia troski Bożej rozróżniamy Opatrzność Bożą ogólną, która odnosi się do wszystkich stworzeń, nawet pozbawionych rozumu i Opatrzność Bożą specjalną, która odnosi się do wszystkich stworzeń rozumnych – nawet grzeszników, oraz Opatrzność najbardziej specjalną, która jest zastrzeżona predestynowanym /../.

 

Według natury czynności Bożej rozróżnia się Opatrzność zwykłą i Opatrzność niezwykłą. Pierwsza polega na czynności zwykłej Boga, druga na niezwykłej, np. przez cuda, natchnienia itp.”. /../ Katechizm Rzymski uczy: „Jeśli Opatrzność Boża nie zachowywałaby rzeczy z taką samą siłą, z którą je stworzyła na początku, wszystkie zapadłyby się natychmiast w nicość”  (ks. bp dr Zbigniew Józef Kraszewski Sto dowodów na istnienie Boga).  

W kontekście trójstopniowej Opatrzności, obejmującej całość bytu, dzięki której „wszystko co stworzone, Bóg strzeże, prowadzi i kieruje od początku do końca”, czy można żywić najmniejsze podejrzenie, iż Stwórca tego dzieła sam nie poradzi sobie ze skutkami globalnego ocieplenia i należy wobec tego zachęcać ludzi, by wyręczyli Boga w tej kwestii? Nie do wiary, że z taką niepoważną propozycją (bo niezgodną z Pismem św. i doktryną tej religii) występuje najwyższy kapłan religii, która od wieków uczy wiernych, by wierzyli i ufali swemu Bogu, a spotka ich za to pośmiertna nagroda.    

 

Czy zatem papież Franciszek, wzorem swoich świętych (i nie tylko) poprzedników, nie powinien co najwyżej zaapelować o wspólną modlitwę do Boga, w intencji naprawienia skutków globalnego ocieplenia? (wzorem grupy polskich parlamentarzystów, która wsławiła się w 2006 r. modłami o deszcz). To też co prawda byłoby – delikatnie mówiąc – okazanie Bogu braku zaufania do jego koncepcji zarządzania swym dziełem, ale lepsze to, niż odważne (a może ostentacyjne?) zwrócenie się w tej sprawie do samych bożych stworzeń – ludzi, by wzięli los w swe ręce i nie oglądali się na boski plan opatrznościowy.

 

Tym bardziej wydaje mi się to niezrozumiałe w kontekście słów, jakie papież wypowiedział  na zakończenie ostatniego synodu: „Cierpienia i konflikty są dla Boga okazją do miłosierdzia”. Tu ma papież rację i zgodne jest to z doktryną katolicyzmu, bowiem jedno z orzeczeń soboru Watykańskiego I wyraźnie tłumaczy dlaczego istnieje tyle zła w dziele Bożym, mimo istnienia Opatrzności Bożej:

„Bez dopuszczenia zła moralnego, czyli grzechu, na świecie, nie ujawniłby się ten przymiot boży, któremu na imię Miłosierdzie. /../ Dopiero na przykładzie grzesznej ludzkości, grzesznego człowieka, ujawniło się miłosierdzie Boga przebaczającego”. I dalej: „Zło moralne w ostatecznym wyniku, służy również celowi wyższemu: chwale bożej, która się uzewnętrznia przede wszystkim w jego miłosierdziu, wtórnie zaś w sprawiedliwości przez karę”.

Jak zatem należy rozumieć tę wypowiedź papieża na zakończenie synodu i powyższe, już nie raz cytowane przeze mnie orzeczenia soborowe? Wydaje mi się, iż w taki sposób, że ani Kościół z papieżem na czele, ani nikt inny (np. matka Boska, czy wszyscy święci, do których zanosi się modły o zmianę na lepsze swego marnego losu), nie powinni tak na poważnie brać się za poprawę ludzkiej egzystencji na tym „łez padole”. Indywidualne modlitwy i zbiorowe modły owszem, lecz nic poza tym.

 

Nie wykluczone bowiem, iż Bóg przez cały czas chce mieć okazję do okazywania miłosierdzia swym wyznawcom. W przeciwnym razie sam by zadbał o poprawę ich egzystencjalnych warunków na Ziemi. Ale po co? Doświadczenie bogatych państw aż nadto wyraźnie pokazuje, iż model sytego, zamożnego, mądrego i szczęśliwego społeczeństwa nie idzie w parze z tym rodzajem pobożności i bogobojności, na jakim najbardziej zależy chyba wszystkim duszpasterzom: wierni prędzej sobie od ust odejmą, a dadzą na potrzeby Kościoła.

 

Na koniec już bardziej poważnie. Do jakiej konkluzji na podstawie powyższego wydarzenia powinien dojść człowiek myślący? Przede wszystkim do takiej, jak bardzo elastyczna stała się doktryna tejże religii. Jak szybko potrafi się ona dopasować do potrzeb wiernych, byle tylko przetrwać na „rynku idei”. Jeszcze do niedawna papieże i wyższa hierarchia Kościoła siłą (nie tylko swego autorytetu) narzucali wiernym „jedynie słuszny”, bo przez nich akceptowany styl życia, którego nie przestrzeganie groziło poważnym konsekwencjami, włącznie z utratą życia na ziemi i pośmiertnymi, wiecznymi mękami w piekle.

 

Obecnie Kościół katolicki odszedł już od triumfalizmu i autorytarnego rządzenia, bo niestety owieczki nie pozwalają już sobą rządzić, jak to od zawsze bywało i odwracają się od tej zakłamanej instytucji, która przez te wszystkie wieki wykorzystywała ich daleko idącą naiwność i łatwowierność. Teraz jego najwyższy pasterz doskonale wie, iż lepiej opłaca się kontrolowana tolerancja i otwartość na potrzeby egzystencjalne człowieka, niż forsowanie na siłę naprawy moralnej jego grzesznej natury, którą to Kościół „naprawia” różnymi metodami od kilkunastu wieków, bez wyraźnych efektów.     

 

Dlatego papież może sobie pozwolić na tego rodzaju wystąpienia, jak w Ameryce, bo biednych jest tam wyjątkowo dużo, a poza tym ekologia jest obecnie prawie wszędzie modna i łącząc w jedno te dwie sprawy, zyskuje się poklask znacznej części społeczeństw. Tyle tylko, że takimi problemami zazwyczaj zajmują się politycy, a nie przywódcy duchowi, którzy zgodnie z doktryną swej religii powinni zajmować się zupełnie innymi problemami, niż poprawa ziemskiej egzystencji człowieka, bo wszak „ich królestwo nie jest z tego świata”.

 

Najciekawsze jest jednak to, iż Kościół, który przy obecnym papieżu dokonuje niebywałej ekwilibrystyki wizerunkowej (przy zachowaniu dogmatów i niezmienionej doktryny), nigdy nie przeprosił swych wiernych za niewyobrażalny ogrom zła (za wyjątkiem obłudnych przeprosin Jana Pawła II w 2000 r., który nie prosił o wybaczenie grzechów popełnionych przez Kościół, a jedynie za grzechy popełnione przez chrześcijan, wobec współbraci w wierze i wobec wyznawców innych religii), wyrządzonego ludzkości podczas  swego istnienia i można odnieść mylne wrażenie, że to, co robi papież Franciszek jest naturalną ideową ciągłością tego Kościoła i tej religii.

 

Dopiero ci, którzy znają tę historię mogą w pełni docenić determinację papieża, który postanowił  (na ile poważnie, to się okaże w przyszłości) posprzątać tę odwieczną „stajnię Augiasza”, mimo, iż żadnemu z jego poprzedników wcześniej to się nie udało. I przyciągnąć więcej wiernych do Kościoła, który ostatnio stracił wiele ze swego wątpliwego autorytetu, dzięki gigantycznym przekrętom w watykańskim banku i licznym pedofilskim ekscesom z udziałem „sług bożych” nie tylko niższego, ale też i wyższego szczebla hierarchii kościelnej. 

 

 

Listopad 2015 r.