Rekordowe plony uwalniają ziemię dla dzikiej natury


Matt Ridley 2015-10-22


Jesienne zrównanie dnia z nocą w tym tygodniu jest tradycyjnym czasem dożynek. Właśnie przejechałem się kombajnem zbierającym na mojej farmie pszenicę. Jest to tak piekielnie skomplikowana maszyna, że dawno minęły czasy, kiedy można mi było powierzyć kontrolę nad nią podczas przerwy obiadowej. Ekran pokazywał, jak kieruje nią GPS, co do centymetra i bez użycia ludzkich rąk; inny ekran dawał natychmiastowy odczyt plonów. Przeciętnie było to pięć ton na akr (czyli 12 ton na hektar) – rekord.

Tak jest nie tylko na mojej farmie. Wszędzie w Wielkiej Brytanii, a przynajmniej tam, gdzie sierpniowe ulewy nie położyły zasiewów, plony są rekordowe.


W Lincolnshire Wolds, Tim Lamyman pobił światowy rekord plonów pszenicy z akra, jaki przez ostatnich pięć lat należał do pewnego farmera z Nowej Zelandii. Ustanowił także nowy rekord plonów rzepaku – zrobił to także w zeszłym roku, ale zimą stracił ten tytuł na rzecz Nowozelandczyka. (Wielka Brytania i Nowa Zelandia mają właściwą kombinację długości dnia i wilgotności gleby, która daje wysokie plony pszenicy i rzepaku.) 


Na nieszczęście dla farmerów ten nadzwyczaj wysoki urodzaj nie może zrekompensować ostrego spadku cen i dochody farm zmaleją zamiast wzrosnąć. Główną przyczyną spadku cen są rekordowe plony gdzie indziej. Globalnie zbiory zbóż będą w tym roku bardzo bliskie rekordowym zbiorom z zeszłego roku. Indeks cen Organizacji Żywności i Rolnictwa znajduje się teraz dużo poniżej danych z całych lat 1960 i 1970: to znaczy, że jest tańsze i łatwiejsze nakarmienie dzisiaj siedem miliardów ludzi niż było nakarmienie trzech miliardów w latach 1960.


Tego się nie spodziewano. Ceny żywności podniosły się w 2008 r. i znowu podniosły się ostro w 2011 r., dodając otuchy tym, którzy przewidywali maltuzjańskie załamanie, kiedy populacja przerośnie podaż żywności. Eko-ponuracy, którzy od dziesięcioleci mówili o nadchodzącym kryzysie żywnościowym, także wtedy, kiedy klęski głodowe zanikały, myśleli, że wreszcie nadszedł ich dzień.


Niemniej wzrost cen żywności w latach 2008-2013, który zaszkodził ubogim, ale pomógł farmerom, był w znacznej mierze wywołany przez obłąkaną decyzję Europy i Ameryki, podjętą na żądanie eko-ponuraków, by pięcioma procentami światowych zbiorów zbóż nakarmić silniki samochodowe zamiast ludzi, w błędnym przeświadczeniu, że w jakiś sposób jest to dobre dla środowiska. Nadal robimy to, ale przynajmniej przestaliśmy podnosić ilość, więc coroczny wzrost zbiorów może teraz być przeznaczony na żywność.


W zeszłym tygodniu moje pola dały 60 do 70 ziaren pszenicy na każde ziarno, które zostało zasadzone rok wcześniej. Zdumiałoby to naszych przodków. Farmer w Anglii w latach 1300 miał szczęście, jeśli otrzymywał cztery ziarna z każdego ziarna, jakie zasadził. Jedno z tych czterech trzeba było zostawić na sianie na kolejny rok, co pozostawiało marne trzy ziarna na wyżywienie nie tylko jego rodziny, ale rozmaitych wodzów, księży i złodziei, którzy karmili się jego pracą.


Prawdziwie jednak zaskakującą rzeczą w tej obfitości jest to, że nie tylko plony idą ciągle w górę, w Wielkiej Brytanii, jak również w innych miejscach na świecie, ale że spada ilość ziemi koniecznej do wyprodukowania tej żywności; spada też ilość pestycydów i nawozów. Nie tylko w kategoriach względnych, ale w liczbach bezwzględnych.


Areał pod uprawę pszenicy i jęczmienia w Wielkiej Brytanii zmniejszył się o 25 procent od lat 1980. Użycie pestycydów w kraju zmniejszyło się o połowę od 1990 r. Zużycie azotu w rolnictwie jest obecnie 40 procent poniżej poziomu z lat 1980, podczas gdy zużycie fosforu i potasu zmalało o 60 procent – chociaż częściowo dlatego, że przerabia się więcej ścieków i odchodów kurzych na nawozy w farmach.


Światowe zbiory zboża wzrosły o 20 procent w ciągu ostatnich dziesięciu lat (zboża dostarczają 65 procent naszych kalorii). Muszą jeszcze wzrosnąć o 70 procent w ciągu następnych 35 lat, żeby wyżywić dziewięć miliardów ludzi, prawdopodobnie wymagających lepszej żywności.


Jesteśmy na drodze do zrobienia tego i do równoczesnego uwolnienia ogromnych obszarów ziemi obecnie zajętych pod uprawy roślin jadalnych. To znaczy więcej rezerwatów przyrody, więcej pól golfowych, więcej rekreacyjnych stadnin koni i uprawiania ziemi jako hobby, więcej lasów i dzikiej przyrody.


Jesse Ausubel, z Rockefeller University w Nowym Jorku, policzył to. Parafrazując nieco jego wnioski: jeśli będziemy nadal podnosić przeciętne plony ku poziomom pokazanym przez Tima Lamymana, przestaniemy karmić samochody pszenicą i ciężarówki rzepakiem, nieco ograniczymy naszą dietę i zredukujemy marnowanie się żywności, to w ciągu następnych 50 lat globalnie będziemy mogli uwolnić od rolnictwa obszar wielkości Indii.


W XIX wieku świat podnosił zbiory przez zdobywanie nowych terenów uprawnych: w Ameryce Północnej, Rosji, Argentynie i Australii. Na początku XX wieku podnosił zbiory przez zastąpienie koni traktorami i uwolnienie ziemi, na której wcześniej hodowano siano dla koni. Później w XX wieku plony podnosiły się dzięki nawozom sztucznym, do produkcji których nie potrzeba ziemi, tak jak do nawozów naturalnych. Pomogły także pszenica krótkosłoma, lepsze pestycydy, bezpieczniejsze przechowywanie i transport.


Dzisiaj plony podnosi rolnictwo precyzyjne. Satelity mówią farmerowi, które części każdego pola mają dostać więcej lub mniej ziaren, więcej lub mniej nawozów. Nadchodzą mniej marnotrawne nawozy, które nie uciekają do chwastów lub zbiorników wody. Lepsze odmiany pojawiają się nieustannie, chociaż zbiory pszenicy są teraz przytłoczone w skali światowej zbiorami kukurydzy, która odnosi korzyści z modyfikacji genetycznych. Pestycydy, regulatory wzrostu, dodatki minerałowe – to wszystko można teraz dostroić, by dało najwięcej korzyści i najmniej szkód ubocznych.


W tym czasie wydajność, z jaką kury zamieniają karmę na mięso, z grubsza potroiła się w ciągu ostatnich 50 lat, a więc także hodowla mięsa obniża swój ekologiczny odcisk stopy.


Z punktu widzenia dochodów farmerów nie jest to szczęśliwy obraz. Z ciągle zwalniającym wzrostem populacji i Afryką szybko dołączającą do Azji pod względem użycia maszyn, lepszych odmian i większych ilości lepszych nawozów, świat może być zalany żywnością przez resztę stulecia, utrzymując ceny na niskim poziomie.


Oczywiście, jeśli nie będzie katastrof. Zieloni luddyści są zdecydowani nie dopuścić do genetycznych i chemicznych innowacji, które są dobre tak dla planety, jak dla zbiorów. Olbrzymi wybuch wulkaniczny może spowodować globalny głód. Tymczasem jednak obfite plony oznaczają więcej miejsca dla dzikiej przyrody.


Bumper harvests save nature

Rational Optimist, 12 października 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Matt Ridley

Brytyjski pisarz popularnonaukowy, sympatyk filozofii libertariańskiej. Współzałożyciel i b. prezes International Centre for Life, "parku naukowego” w Newcastle. Zrobił doktorat z zoologii (Uniwersytet Oksfordzki). Przez wiele lat był korespondentem naukowym w "The Economist". Autor książek: The Red Queen: Sex and the Evolution of Human Nature (1994; pol. wyd. Czerwona królowa, 2001, tłum. J.J. Bujarski, A. Milos), The Origins Of Virtue (1997, wyd. pol. O pochodzeniu cnoty, 2000, tłum. M. Koraszewska), Genome (1999; wyd. pol. Genom, 2001, tłum. M. Koraszewska), Nature Via Nurture: Genes, Experience, and What Makes us Human (także jako: The Agile Gene: How Nature Turns on Nurture, 2003), Rational Optimist 2010.