Mrożąco symboliczna Islandia


Sarah Honig 2015-09-30


Bojkot, jaki władze miejskie Reykjaviku ogłosiły na wszystkie produkty izraelskie (a potem niezdarnie wycofały się z tego, by obejmował tylko towary z „okupowanych terytoriów”) zawsze był bezsensowny w kategoriach praktycznych. Jego znaczenie jednak było niesłychanie przygnębiające na poziomie moralnym.

Islandia jest mrożącym symbolem zjawiska większego niż jej własna, maleńka rola w sprawach świata.


Ta samotna, owiana wiatrami wyspa – siedząca okrakiem na punkcie łączącym oceany Atlantycki i Arktyczny jak również płyty tektoniczne północnoamerykańską i europejską – jest tak oddalona od narodu żydowskiego, państwa żydowskiego i całego Bliskiego Wschodu, jak to możliwe.


Nasze izraelskie kłopoty są nie tylko zanurzone w historii, ale są niewyobrażalnie skomplikowane. Nawet łebskim obserwatorom trudno jest uniknąć generalizowania i upraszczania. Jest bardziej niż wątpliwe, by oddaleni Islandczycy zgromadzili znakomite znawstwo historii i zawiłości naszej walki o przetrwanie. Prawdopodobnie wiedzą o nas jeszcze mniej niż przeciętny zadowolony z siebie Europejczyk.


Nie tylko mieszkańcy Islandii z całą pewnością nie mają pojęcia o naszej zawiłej historii, ale są prawdopodobnie rozpaczliwymi ignorantami w kwestii naszej wyjątkowej geografii. Byłoby zaskakujące, gdyby potrafili wskazać nasz malutki kraj na mapie. Byłoby całkowicie zdumiewające, gdyby wiedzieli, że w bezpośredniej bliskości naszych najgęściej zaludnionych centrów populacyjnych – w samym sercu naszego wijącego się i wąskiego terytorium – talia Izraela ma przerażające piętnaście kilometrów szerokości.


Dodajmy do tego fakt, że Izrael jest narodem, który otrzymuje najwięcej gróźb na świecie – z całym obszarem arabsko/muzułmańskim, jaki go otacza, przysięgającym mu unicestwienie – takie granice stają się zagrożeniem egzystencjalnym.


Można o tym nie wiedzieć i można nie chcieć zagłębiać się w nasze położenie. W porządku. Jest jednak czymś zupełnie innym, kiedy ci, którzy nie wiedzą, także roszczą sobie prawo osądzania nas i podpierają swoje przesądy karnymi posunięciami przeciwko nam.


Podnosi to pychę na wyjątkowo złowrogi poziom – taki, który w znaczący sposób przewyższa irytującą hucpę. Przekształca się w irracjonalną wrogość, nawiązującą do rodzaju rasistowskiej odrazy, z jaką Żydzi stykali się raz za razem w tym kraju lub w innym.


Nie ma sensu oskarżać Islandczyków o odrazę do Żydów, ponieważ w naszej postmodernistycznej rzeczywistości antysemityzm jest tak politycznie niepoprawny, że instynktowną reakcją każdego bigota jest zaprzeczenie temu z pełnym oburzeniem. Zresztą Islandczycy mieli zbyt mało kontaktów z Żydami, by wyhodować szczególnie złe uczucia wobec nich. Tu jednak natykamy się na kompletny irracjonalizm.


Większość ludzi, którzy nienawidzą Żydów, nie ma przekonujących powodów do tego antagonizmu. Może to być atawistyczna wrogość datująca się do dawnej demonizacji prowadzonej przez Kościół, która obecnie niepostrzeżenie przywarła do państwa żydowskiego. Upoważnia to każdego i wszędzie do aroganckiego potępiania nas bez żadnego powodu.


Islandczycy nie wiedzą niczego o naszych kłopotach, ale czują się świętoszkowato upoważnieni do narzucania na nas sankcji. Twierdzą, że uciskamy Palestyńczyków, ale jest to ewidentnie sfingowany pretekst, w którym pełne złej woli oszczerstwa wymazują prawdę. Niewątpliwie nie ma wielu w Reykjaviku, którzy mogliby choćby udawać, że potrafią podeprzeć swoje uprzedzenia solidnymi faktami, a nie tylko obrzydliwą propagandą.


Przybrali pełną pretensji pozę zrodzoną z ambicji zaimponowania sobie i innym swoją rzekomą prawością.


Wiele mówi fakt, że odległy mini kraj, Islandia, czuła się zmuszona do napadu na państwo żydowskie wraz z mocarstwami europejskimi – których siłą napędową jest cynizm Realpolitik i podświadoma potrzeba ostentacyjnego oczyszczenia swojej zakrwawionej historii prześladowań i ludobójstwa.


Nienawiść szerzy się tam, gdzie nie spodziewalibyśmy się, że zapuści korzenie, a wszystko po to, by pławić się w rzekomej aurze oświecenia.


Oczywiście, w rzeczywistości zbłaźnili się radni miasta Reykjavik, którzy mogli być nieświadomi faktu, że jest nieistotny (jeśli jakikolwiek) eksport izraelski do ich odległego miejsca, nie mówiąc już o jakimkolwiek eksporcie z tak zwanych terytoriów okupowanych.


Islandczycy są prawdopodobnie rozkosznie nieświadomi takich podstawowych faktów, nie mówiąc już o trudniejszych intelektualnie aspektach naszych ciągłych izraelskich wysiłków, by utrzymać się przy życiu w olbrzymim morzu kipiącym prymitywną, morderczą nienawiścią. Podobnie jak Islandia, my też jesteśmy wyspą – ale bardzo innego rodzaju.


Chillingly emblematic Iceland

24 września 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Sarah Honig


Izraelska publicystka, pracuje w redakcji "Jerusalem Post" od 1968 roku.