Uchodźcy z katolickiego świata


Andrzej Koraszewski 2015-09-25

Papież Franciszek w Białym Domu (Foto: Stephen Crowley/The New York Times)
Papież Franciszek w Białym Domu (Foto: Stephen Crowley/The New York Times)

Papieża Franciszka powitano w Ameryce z fanfarami. W środę 23 września przyjęto go hucznie w Białym domu, w czwartek, jako pierwszy papież w historii przemawiał w amerykańskim Kongresie, piątek zarezerwowany na wystąpienie przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ.

Wizyta papieża w Ameryce skłania do kilku refleksji na temat biedy, uchodźców i religii. Prasa amerykańska prezentuje tę wizytę jako „podróż w obronie sprawiedliwości”. Papież Franciszek występuje głównie przeciw biedzie, ociepleniu i kapitalizmowi. Wygląda na to, że większość odprawionych w USA papieskich mszy jest w języku hiszpańskim. Nic dziwnego, uciekinierzy z katolickiego świata stanowią już znaczną część amerykańskich katolików. Przybysze z Ameryki Łacińskiej zaczynają poważnie zmieniać skład demograficzny USA.

 

Jak powszechnie wiadomo, Kościół katolicki bezgranicznie kocha ubogich. Ubodzy wydają się jednak preferować paskudny, protestancki kapitalizm, więc ponad trzy tysiące kilometrów zasieków i płotów na długiej granicy z Meksykiem nieudolnie chroni chciwy świat konsumeryzmu przed przybyszami z świata miłości ubogich.      

 

Arcybiskup Los Angeles, José H. Gómez, mówił na marginesie tej wizyty między innymi:

„Etniczny skład wiernych zmienia się, punkt ciężkości i wpływów w Kościele [amerykańskim] zmienia się z wschodu na zachód i z północy na południe. [...] Papież zdaje sobie z tego sprawę. Wie, że oblicze Kościoła się zmienia, zna dziedzictwo hiszpańskiego katolicyzmu ze swojego kraju i wie jak ważni są hiszpańskojęzyczni wierni dla przyszłości Kościoła [w Ameryce]”.

Jak pisze w NYT Laurie Goodstein, z 68 milionów zarejestrowanych w USA katolików jedną trzecią stanowią przybysze z Ameryki Łacińskiej. Nie  jest to cała prawda, bo bardzo wielu nielegalnych imigrantów nie rejestruje się w parafiach z obawy przed deportacją z USA, równocześnie w ostatnich latach bardzo wielu katolików przestało chodzić do kościoła w związku z niekończącymi się skandalami. (Nie można wykluczyć, że hiszpańskojęzyczni wierni to raczej połowa niż jedna trzecia amerykańskich katolików. Lwia część chrztów w kościołach to dzieci imigrantów, głównie hiszpańskojęzycznych.) Siłą rzeczy zmienia się również skład kleru i hierarchii kościelnej. Coraz więcej księży jest jednak z importu, ponieważ nowych powołań jest w samych Stanach jak na lekarstwo. 

 

Wielu (również amerykańskich) katolików upatruje w papieżu Franciszku „odnowiciela Kościoła” i wyraża nadzieję, że ten papież zmniejszy przepaść między konserwatywną wizją moralności nauczaną przez Kościół, a poglądami większości wiernych. Papież Franciszek faktycznie mówi wiele rzeczy nowych, jednak przyczyn tak silnej obecności uciekinierów z katolickiego świata (mimo tak pilnie strzeżonych granic) nie rozważa, a co więcej wydaje się proponować paskudnemu kapitalistycznemu światu jakąś nową wersję katolickiego komunizmu.       

 

Laicyzacja dotyka również amerykańskich katolików hiszpańskojęzycznych, uczestnictwo w mszach spada, sakramenty są lekceważone. Laurie Goodstein cytuje księdza Jesusa Reynagę, który mówi, że w konfesjonale trudno namówić grzeszników, żeby mówili tylko o swoich grzechach, a nie o swoich problemach. 

 

Uciekinierzy z katolickiego świata mają kłopoty z integracją w demokratycznym świecie. Ciekawym wskaźnikiem jest edukacja, a w szczególności pozycja różnych grup etnicznych w nauce. Długo narzekano na nadreprezentację Żydów w wolnych zawodach i na uniwersytetach. Obecnie obserwujemy w Ameryce ogromną falę studentów, badaczy i wybitnych naukowców będących imigrantami z Chin, Japonii, Korei Południowej, Wietnamu, czy z Indii i nadal nieproporcjonalnie mało z Ameryki Łacińskiej.        

 

Jaką rolę odgrywa tu religia i oparta na tej religii kultura? Dawniej szukano odpowiedzi na to pytanie w badaniach, dziś badacze unikają tak drażliwych pytań. To co widzimy, to że ludzie uciekający od biedy w swoich katolickich krajach, tworzą getta biedy w Ameryce i mają problemy ze zrozumieniem, że edukacja dzieci jest najlepszą strategią do zapewnienia im lepszego życia w nowym świecie. Wysyłają swoje dzieci do religijnych szkół z hiszpańskim jako językiem wykładowym, zamykają się we własnym świecie, zazdrośnie strzegą przywiezionej ze sobą tożsamości i mentalności, własnej, swoich dzieci i sąsiadów.


Papież Franciszek rozmawiający w Hawanie z Fidelem Castro 20 września 2015 (BBC wideo, zrzut z ekranu)
Papież Franciszek rozmawiający w Hawanie z Fidelem Castro 20 września 2015 (BBC wideo, zrzut z ekranu)

Papież Franciszek w swojej misji walki z biedą wydaje się utrwalać to nieszczęście. Do Ameryki jechał przez Kubę, gdzie porozmawiał ze schorowanym Fidelem Castro. Latem ubiegłego roku, w wywiadzie dla włoskiej gazety, papież powiedział, że :”Komuniści ukradli nasz sztandar. Sztandarem biednych jest chrześcijaństwo. Ubóstwo jest samym jądrem Ewangelii.”

 

Historia gospodarki pokazuje, że reformy wolnorynkowe wyciągnęły setki milionów ubogich z głodu i biedy, czego od dwóch tysiącach lat w żaden sposób nie da się powiedzieć o ewangelizacji. Papież Franciszek nie traci jednak nadziei. Na Kubie wspomniał o potrzebie wolności religijnej, ale jak się wydaje, nie wspomniał o uwięzionych z okazji jego przyjazdu opozycjonistach, ani o tych, którzy gniją w kubańskich więzieniach od lat, nie domagał się spotkania z dysydentami, nie domagał się zmiany systemu gospodarczego, tak żeby ubodzy mieli nieco więcej materialnych korzyści ze swojej pracy.  (Przesadziłem, papież powiedział, że chciałby uściskać tych, których nie miał okazji spotkać, co może być interpretowane, jako bardzo parlamentarna krytyka kubańskiego rządu.)       

 

Jak się wydaje, papież wypowiedział wojnę globalnemu ociepleniu, kapitalizmowi, materializmowi, egoizmowi i innym nieszczęściom. Fakt, że mówi teraz o tym wszystkim w Ameryce (do której tak bardzo chcą się dostać mieszkańcy katolickich krajów Ameryki Południowej i nie tylko), fakt, że ci, którym udało się legalnie lub nielegalnie porzucić katolickie ojczyzny, mają astronomiczne problemy z korzystaniem z wolności, powinien być przedmiotem codziennej refleksji polityków, analityków i badaczy.


Stosunkowo najlepsza monografia, która pokazuje jak wielką kulę u nogi wiozą w bagażu imigranci z katolickich krajów, to wydana w latach 1918-1920 praca Floriana Znanieckiego i Williama I. Thomasa The Polish Peasant in Europe and America („Polski chłop w Europie i Ameryce” – polskie wydanie ukazało się dopiero w 1976 roku). Pięciotomowe dzieło było znakomitym studium pokazującym jak uciekający od ubóstwa polscy chłopi pozostawali w Ameryce pod ścisłym nadzorem księży i polonijnej społeczności, zachowując mentalność polskiej feudalnej wsi, ignorując szanse integracji i rozwoju. Ci przybysze z Polski stawali się nie tyle Amerykanami co polskimi Amerykanami, ludźmi, którzy przenieśli swój polski zaścianek za ocean.


Praca dotyczy głównie Polaków, którzy przybyli w końcu XIX wieku i na początku XX wieku do Chicago. Do dziś ich potomkowie stanowią sporą część mieszkańców tego miasta, a jednak odnosi się wrażenie, że w amerykańskim życiu akademickim częściej spotyka się polskich imigrantów z późniejszej emigracji, którzy nigdy nie wpadli w pułapkę imigranckiego getta.


Amerykańskie uniwersytety są dziś najbardziej wielokulturową społecznością pod słońcem. Nikt nie odważa się robić takich badań, ale nawet pobieżne obserwacje pokazują, że różne grupy etniczne i religijne mają odmienne modele sukcesu, a niektóre grupy mają wyraźnie zwiększone trudności integracyjne. Masowa imigracja polskich chłopów do Chicago na przełomie XIX i XX wieku, prowadząc do powstawania dużych enklaw pozwalających na konserwowanie kultury religijnej i narodowej przez zamknięte środowiska, umożliwiała dalsze blokowanie rozwoju ludzkiego potencjału również w świecie, który dostarczał zupełnie nowych możliwości. Polskim imigrantom w Ameryce z książek miała wystarczać książeczka do nabożeństwa wydrukowana w języku przodków.


Nawet pobieżny ogląd amerykańskich publikacji naukowych pozwala na postawienie hipotezy, że dzisiejsi amerykańscy imigranci z krajów Ameryki Łacińskiej zasługują na podobną monografię.


Dobra papieska rada, by zabrać bogactwo jednym i dać innym, nie wydaje się być dobrą radą, chociaż zapewne płynie z dobrego serca i z pewnością pozwala zarobić dziennikarskiej braci. Jednak nie tylko należy wątpić, czy zmniejszy liczbę ubogich, ale można zasadnie podejrzeć, że niejednemu drogę do wyjścia z ubóstwa utrudni.