Czy i jak możemy pomóc uchodźcom?


Andrzej Koraszewski 2015-09-03


Lawina uchodźców, nieustanny ciąg dramatów ludzi tonących w morzu, ryzykujących życie, żeby wydostać się z piekła.

 

Doniesienia o wyczynach ISIS, Boko Haram, talibów, Al-Kaidy, Hezbollahu, Hamasu, Fatahu, afrykańskiej Armii Boga, o Iranie nawet nie wspominając, pokazują dużą część świata w objęciach morderczego religijnego fanatyzmu i w stanie chaosu. Bliski Wschód i Afryka borykają się dziś z wieloma milionami ludzi bez dachu nad głową i bez środków do życia.  Rzeczywistych liczb nikt nie zna. Rozmiary humanitarnej tragedii umykają naszej uwadze. Uchodźcy docierający do Europy to czubek góry lodowej.


Oczywiście najłatwiej powiedzieć, że dramat spowodowany został destabilizacją Bliskiego Wschodu w wyniku zainicjowanej przez Amerykę interwencji w Iraku, a następnie w Libii. Poszukiwanie winnych to pasjonujące zajęcie, doskonale odciągające od poszukiwania rozwiązań.

 

Strumień uchodźców, głównie z krajów muzułmańskich, narasta od kilku dziesięcioleci. Poszukiwacze winnych mogą się cofnąć do osławionej islamskiej rewolucji w Iranie, jak również do amerykańskiej interwencji w Somalii w początkach lat 90. ubiegłego wieku, do upadku cesarza w Etiopii i zastąpienia go przez jeszcze koszmarniejszego komunistycznego watażkę.

 

Jakkolwiek na sprawę nie patrzeć, my mieszkańcy sytego i bezpiecznego świata mamy problem – coś musimy zrobić z naszymi wyrzutami sumienia w obliczu wyrzucanych na brzeg ludzkich trupów i coś musimy zrobić w obliczu naporu milionów ludzi, uciekających przed koszmarem, ale  kulturowo obcych i w znacznej mierze odmawiających zaakceptowania wartości, na których opiera się nasz ład społeczny.

 

Właśnie dostałem propozycję podpisania petycji do rządu, prezydenta i marszałków dwóch izb o „szybkie podjęcie skutecznych działań”. Petycje nie mają wielkiego wpływu na polityków, mogą zaledwie poprawiać samopoczucie apelujących do polityków obywateli. Ci z nas, którzy są wrażliwi na ludzką tragedię, chcieliby aby coś zostało zrobione i to zarówno szybko, jak i skutecznie. Autorzy petycji przypominają, że „Polacy na przestrzeni dziejów wielokrotnie korzystali z gościnności i pomocy innych krajów i narodów. Teraz powinniśmy odwzajemnić to wsparcie. Uchodźcy mają prawo do azylu i Polska jest moralnie zobowiązana tego azylu im udzielić.”

 

Działania skuteczne są możliwe tylko wtedy, kiedy rozumiemy problemy, które próbujemy rozwiązać. My, szarzy obywatele europejskiego kontynentu, patrzymy na obroty błędnego koła. Możemy podpisać jakąś petycję i uznać, że zrobiliśmy co w naszej mocy, możemy szukać organizacji charytatywnej, która budzi nasze zaufanie i wpłacić jakieś pieniądze na pomoc dla uchodźców. Nie powinniśmy się jednak łudzić, że nasze działania będą skuteczne. Możemy jednak próbować przynajmniej zrozumieć złożoność problemów i możliwe konsekwencje zarówno braku zdecydowanego działania, jak i  działań doraźnych bez analizy problemu jako całości.

 

Wojny na Bliskim Wschodzie i w Afryce Centralnej nawet gdyby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zakończyły się dziś, pozostawiłyby te regiony w sytuacji w jakiej Europa była w chwili zakończenia drugiej wojny światowej – z milionami uchodźców bez dachu nad głową i bez środków do życia, ze zniszczonym przemysłem i rolnictwem, z setkami zburzonych miast i wsi oraz astronomicznym ładunkiem wzajemnych nienawiści.

 

Wiele wskazuje na to, że doraźne działania i wielkie nakłady skierowane zostaną na wzmocnienie granic, zasieki, płoty, mury, których łączne koszty pójdą w dziesiątki miliardów dolarów. Budżetowe decyzje już zostały podjęte, prace są w toku. Arabia Saudyjska buduje mur długości tysiąca kilometrów. Chce się zabezpieczyć przed ISIS i jego ofiarami. Turcja planuje budowę 800 kilometrów muru na granicy z Syrią, chce na to wydać półtora miliarda dolarów. Węgry rozpoczęły umacnianie granicy z Serbią. Grecja już włożyła ogromne pieniądze w umocnienia granicy z Turcją. Bułgaria również planuje kosztowne umocnienie granicy z Turcją. Ukraina chce wydać ćwierć miliarda dolarów na uszczelnienie granicy z Rosją. Francja i Wielka Brytania nie szczędzą pieniędzy ani na płoty, ani na technikę, ani na ludzi. 

 

Polska posłanka do Europejskiego Parlamentu, Róża Thun  w wywiadzie dla „Deutsche Welle” na pytanie, czy nie rozpadnie się układ z Schengen, odpowiada:  

 

 „Mam nadzieję, że się nie rozpadnie. Na to nie będzie zgody. Instytucje europejskie, Komisja, Parlament i Rada nie mogą do tego dopuścić.”

 

Cały wywiad pokazuje do jakiego stopnia słodka naiwność zastępuje rzeczową analizę. Polska posłanka zaczyna od zapewnienia, że  „ludzie, którzy podejmują straszne ryzyko dotarcia do Europy, mogą stać się cennym elementem w społeczeństwie”.  Jakoś nic nie słyszała, że wielomilionowa imigracja z krajów muzułmańskich źle się integruje, nie słyszała krytyk dotychczasowej unijnej polityki imigracyjnej. Rozkoszna paplanina o pięknie wielokulturowości nie zastąpi jednak analizy problemu i namysłu, co może być zrobione, aby ta wielokulturowość mogła być bardziej harmonijna.    

 

Chwilowo możemy być pewni, że żadna siła nie powstrzyma strumienia uchodźców z piekła.  Możemy być pewni, że będzie dalsza tendencja do tworzenia się gett obrastających europejskie metropolie i że próby współpracy z „duchowymi liderami” religijnych i etnicznych społeczności imigrantów mogą tylko pogłębiać problemy społeczne, które już dziś są bardzo poważne w wielu krajach zachodniej Europy. Te problemy coraz silniej rzutują na postawy wyborcze i już dziś widzimy radykalny wzrost popularności partii faszyzujących, otwarcie apelujących do sentymentów ksenofobicznych.

 

Dyskusja, jeśli można to nazwać dyskusją, ogranicza się do kwestii uszczelnienia granic, ograniczenia zasiłków, imigracyjnych kwot pozwalających na rozłożenie ciężaru. Polityczna poprawność nie pozwala wspomnieć o jakichkolwiek problemach cywilizacyjnych i (broń boże) o możliwości ograniczenia swobody wykorzystywania religii do prowadzenia zorganizowanych działań antyintegracyjnych. 

 

Imigracyjna przestępczość rośnie w lawinowym tempie. Tu również nie odważamy się na uczciwe badania. Zakłamuje się statystyki, w efekcie nie umiemy nawet porządnie opisać problemu. Oczywiście takie podejście nie może prowadzić do wypracowania jakiejkolwiek strategii pozwalającej na złagodzenie problemu. Milczenie o problemie przestępczości rzecz jasna powoduje wzrost postaw ksenofobicznych. Nie tylko nie oczekuje się od imigrantów współpracy w zwalczaniu przestępczości w ich środowiskach, ale wzmacnia się przesądy przez zamazywanie różnicy między dyskryminacją a ściganiem przestępstw.

 

Brak wystarczająco silnego rozróżnienia między uchodźcami politycznymi i ekonomicznymi. Zasada, że uchodźcy polityczni nie powinni być odsyłani do krajów pochodzenia, nawet jeśli wchodzą w konflikt z prawem kraju, który udzielił im azylu, w nowej sytuacji wymaga zrewidowania, w szczególności jeśli chodzi o przestępstwa przeciwko życiu i udział oraz wspomaganie aktów terroru. (Społeczeństwo nie może mieć poczucia, że prawo jest łagodniejsze wobec imigranta niż wobec własnych obywateli, tymczasem w krajach takich jak Wielka Brytania, Szwecja, Holandia, czy Niemcy coraz większa część społeczeństwa ma takie odczucie i jest ono w dużym stopniu uzasadnione.)


Reakcją na słodkie opowieści o cudowności harmonijnego społeczeństwa wielokulturowego są słusznie postrzegane jako zamykanie oczu na rzeczywistość. Kwestia stosunku do imigracji coraz silniej wpływa na postawy wyborcze. Poszukiwanie strategii często wrzuca się do jednego worka z ksenofobią. W prasie nie znajdujemy poważnej analizy różnic między powiedzmy  antyimigracyjną postawą prawicowego premiera Węgier Orbana, czy lewicowego premiera Słowacji Fico, a propozycjami takich polityków jak premier Wielkiej Brytanii Cameron.

 

Niezależnie od uszczelniania granic, ograniczania świadczeń socjalnych i oferowania pieniędzy za powrót do kraju pochodzenia, napływ uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki będzie trwał nadal. Od dziesiątków lat Zachód nie wywiera nacisków na reformy polityczne i gospodarcze, wspierał jednych dyktatorów i zwalczał innych. Zachodni politycy ściskali się z Kaddafim, z Assadem, Mubarakiem, wcześniej z Saddamem Husajnem, nadal ściskają się z królem Arabii Saudyjskiej czy królem Jordanii i śnią po nocach o uściskach z naczelnym ajatollahem Iranu. Nie widać żadnych perspektyw na to, aby komukolwiek w regionie konfliktu można było zaproponować coś w rodzaju Planu Marshalla, zarówno politycy europejscy, jak i amerykańscy wydają się być całkowicie niezdolni do myślenia w tych kategoriach. Wszystko wskazuje na to, że humanitarny kryzys będzie narastał i niezależnie od wysokości murów, którymi się otoczymy, zrozpaczeni ludzie będą w nich znajdowali dziury.


Polska może przyjąć pięć, dziesięć, sto tysięcy uchodźców i będzie to nadal tylko gest. Apelując, żebyśmy przyjęli nie pięć a powiedzmy dziesięć tysięcy uchodźców próbujemy uciszyć nasze sumienia. Oczywiście liczy się każde życie i każda pomoc, ale bezmyślność w tych działaniach może spowodować, że urządzimy piekło sobie i innym. Nawet ograniczona liczba imigrantów musi być przyjmowana nie tylko z otwartymi ramionami, ale i z rozwagą. To jednak wymaga innego języka dyskusji o całym problemie.