Paryski szczyt klimatyczny


Matt Ridley 2015-08-08


Pierwszy sobór w Nicei, 1690 lat temu, podjął decyzję o konsensusie w sprawie natury Boga, a mianowicie, że syn został „zrodzony, a nie uczyniony, współistotny Ojcu”, jak argumentował Atanazy, nie zaś stworzony z niczego, jak argumentował Ariusz. Uf! Cieszę się, że to rozwiązali.

Konferencja dot. zmian klimatu COP21, znana także jako “11. sesja stron protokołu z Kioto” w grudniu bieżącego roku nie będzie mniej teologiczna.


Jej celem jest osiągnięcie porozumienia międzynarodowego na obcięcia emisji, które ograniczą globalny wzrost temperatury do 2C powyżej poziomów przedindustrialnych. Ponieważ nikt nie wie na pewno, jakie były te poziomy, jak wrażliwa jest temperatura globalna na emisje przemysłowe, jak zmienią się te emisje, kiedy zostanie osiągnięty próg 2C, ile będzie naturalnej zmiany klimatu lub jak wiele szkód (albo korzyści) spowodowałoby globalne ocieplenie o dwa stopnie, jest to równie praktyczne jak dyskutowanie o naturze trójcy.


Można się bezpiecznie założyć, że za 17 stuleci szczyt klimatyczny w Paryżu będzie uważany za równie oderwany od rzeczywistości, jak pierwszy Sobór w Nicei, a znacznie mniej konsensualny. Wszystkie poprzednie szczyty klimatyczne (a było ich już 20) okazały się jałowe, mimo że uczestnicy zazwyczaj ogłaszają zwycięstwo na końcowej konferencji prasowej. Nie ma wiążącego porozumienia międzynarodowego o obcięciu emisji i szanse na takie porozumienie i tym razem są niewielkie.


Kraje rozwijające się nie zgodzą sie na ograniczenie wzrostu emisji (i zagrożenie ich wzrostowi gospodarczemu), chyba że dostaną 100 miliardów dolarów rocznie, które im obiecano w Kopenhadze pięć lat temu. Niewiele krajów rozwiniętych ma ochotę spełnić tę obietnicę. Wiążący traktat klimatyczny ma tyle szans na uchwalenie przez kontrolowany przez Republikanów Kongres w Stanach Zjednoczonych, ile deklaracja ateizmu miałaby wówczas w Nicei.


Dla rozwiązania tego Szerpowie, którzy pomagają we wspinaczce na paryski szczyt klimatyczny, wymyślili zgrabną formułę. Jak informuje Bloomberg, “łączą się wokół umowy, która zobowiązałaby wszystkie kraje do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, ale nie wiązała nikogo konkretnymi celami”. Genialne w swej prostocie - wiążące porozumienie do niewiążących celów!


Innymi słowy, jest to po prostu gest. Wydaje się, że rząd brytyjski bardzo dobrze to rozumie. Amber Rudd, minister energetyki, powiedziała w przemówieniu w piątek, że chce “mocnego, ambitnego, opartego na regułach porozumienia, które spowoduje przejście do czystej gospodarki czymś nieodwracalnym” – wiedząc doskonale, że taka rzecz ma urzekająco małe prawdopodobieństwo powstania w formie, która zobowiązuje nas do czegokolwiek. Po prostu wyrecytowała nicejskie wyznanie wiary.


Tymczasem pani minister odważnie próbuje powstrzymać niektóre wsteczne, ukradkowe podatki Eda Milibanda i Chrisa Huhne’a na rachunki za elektryczność, które subsydiowały  zaprzyjaźnionych kapitalistów w przemyśle energii odnawialnej i wspomagały ucieczkę miejsc pracy za granicę. Ponieważ te posunięcia w niezmiernie małym stopniu obniżają emisje kosztem za tonę daleko przekraczającym prawdopodobne szkody uczynione przez zmianę klimatu, jest to rozsądna reforma.


Widowisko polityków z partii Labour i Liberal Democrat lamentujących nad szkodami, jakie te reformy uczynią bogatym inwestorom w przemysł wiatrowy, to jest prawdziwy cyrk. Nie było żadną tajemnicą, że manifest wyborczy Torysów obiecywał zatrzymanie rozwoju farm wiatrowych na lądzie i pozwala konserwatystom na opowiadanie się za biednymi, na których w znacznej części spadły koszty tych zielonych posunięć, poprzez ich rachunki za energię. Brytyjskie ceny elektryczności są dwukrotnością cen amerykańskich.


Wyobrażenie, że farmy wiatrowe i słoneczne zatrzymają globalne ocieplenie, zawsze było bujaniem w obłokach. Mimo olbrzymich subsydiów ich rozbudowa nie dotrzymuje nawet kroku wzrostowi potrzeb energetycznych. W zaokrągleniu do najbliższej liczby całej wiatr wyprodukował w 2014 r. 1 procent energii globalnej (tj. 3 procent globalnej elektryczności); energia słoneczna, 0 procent. Udział paliw kopalnych wynosił 87 procent, czyli pozostał bez zmiany w stosunku do okresu dziesięć lat wcześniej. Przy obecnej technologii tylko olbrzymia ekspansja energii nuklearnej, przejście z węgla na gaz i ostre podniesienie wydajności energii, szczególnie w Chinach i Indiach, mogą znacząco obniżyć emisje. (Jak zawsze, deklaruję, że mam interes w paliwach kopalnych, głównie w węglu.)


[Według BP Statistical Review of World Energy, który jest najlepszym źródłem w tych kwestiach, produkcja energii wiatrowej wzrosła w 2014 r. o 14,8 milionów ton ekwiwalentu ropy (mter), a energii słonecznej o 11,6 mter. Razem więc w 2014 r. wzrosły o 26,4 mter, podczas gdy totalne zużycie energii wzrosło o 121 mter. Całkowita produkcja wiatrowa wynosiła 145 mter, słoneczna 30 mter. Całkowite światowe zużycie energii wynosiło 12, 928 gigaton ekwiwalentu ropy. Tak więc udział wiatru wynosił 1,23%; słońca 0,23%. Łącznie źródła odnawialne wynosiły 317 mter (2,4%), co obejmuje również energię wodną i biomasę.]


Pani Rudd zasygnalizowała także, że zatrzyma politykę Wielkiej Brytanii jednostronnej dekarbonizacji w szybszym tempie niż tempo innych krajów, jak ustanowiono w Climate Change Act pana Milibanda w 2008 r. Rozumie ona (i słusznie), że jest to po prostu eksport problemu wraz z miejscami pracy w przemysłach wysokoenergetycznych. Panowie Miliband i Huhne uzasadniali jednostronność tym, że dajemy przykład, który świat będzie naśladował. Jesteśmy „liderami światowymi” w morskiej energii wiatrowej, która produkuje elektryczność za trzykrotność ceny i z przerwami, tylko dlatego, że świat nie ma ochoty nas naśladować.


Zakładając, że konferencja paryska zaowocuje spodziewanym tortem, jak powinna wyglądać nasza polityka energetyczna? Unia Europejska próbuje osiągnąć porozumienie o 40 procentach redukcji emisji (z poziomów 1990 r.) do roku 2030, ale zależy to od porozumienia w Paryżu. Polacy i inne kraje wschodnioeuropejskie są przeciwne, nawet przed niewiążącym porozumieniem z Paryża.  


Da to rządowi brytyjskiemu możliwość zrewidowania własnych celów. Według części 1, paragrafu 2 Climate Change Act, minister ma prawo zmiany celów CO2 tego Aktu, jeśli nastąpi istotna zmiana w światowej polityce klimatycznej. Pani minister powinna skorzystać z tej możliwości. Cele były oparte na rosnących cenach paliw kopalnych, by źródła odnawialne wyglądały na przystępne (podczas gdy ceny paliw kopalnych spadły na łeb na szyję), na gwałtownie rosnących temperaturach (temperatury podnosiły się znacznie wolniej przez ostatnich 40 lat niż przewidywano) i na międzynarodowym porozumieniu (które nie zostanie osiągnięte). Wydajmy lepiej te pieniądze na badania.


Ryzyko polityczne będzie niewielkie. Partie sceptyczne wobec energii odnawialnej nieźle dały sobie radę przy urnach wyborczych w Polsce, Kanadzie i Australii. Wielkie zielone grupy nacisku mają niewielkie poparcie w społeczeństwie, a tylko wielki wpływ w parlamencie, City i BBC. W badaniu opinii publicznej ONZ, w którym proszono ludzi na całym świecie, by uszeregowali swoje najpilniejsze priorytety, na które otrzymano już ponad siedem milionów odpowiedzi, zmiana klimatyczna zajmuje ostatnie miejsce z 16 możliwości. Ludzie nie mają większej obsesji w sprawie polityki zmiany klimatu niż w AD 325 mieli wobec kwestii, czy syn został spłodzony przez ojca.


Pierwsze publikacja w Times.

 

The Paris climate summit

Rational Optimist, 30 lipca 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska