Co wojny o klimat zrobiły nauce


Matt Ridley 2015-07-23


Przez większą część mojego życia zajmowałem się pisaniem o nauce. To znaczy, podsłuchiwałem to, co dzieje się w laboratoriach, by móc opowiedzieć ciekawą historię. Jest to analogiczne do sposobu, w jaki krytyk sztuki pisze o sztuce, ale z jedną różnicą: my „krytycy nauki” rzadko krytykujemy. Jeśli uważamy, że jakiś artykuł naukowy jest głupi, po prostu go ignorujemy. W nauce pojawia się zbyt dużo dobrego materiału, by tracić czas na krytykowanie złego.

Oczywiście, od czasu do czasu atakujemy pseudonaukę – homeopatię, astrologię, twierdzenia, że genetycznie modyfikowana żywność powoduje raka i tak dalej. Wspaniałą rzeczą w nauce jest jednak to, że jest samoregulująca. Dobre rzeczy wypychają złe, ponieważ powtarza się eksperymenty i sprawdza hipotezy. Tak więc naprawdę zły pomysł nie może przetrwać w nauce zbyt długo.


A tak przynajmniej myślałem. Obecnie, w znacznej mierze z powodu nauki o klimacie, zmieniłem zdanie. Okazuje się, że złe pomysły mogą trwać w nauce przez dziesięciolecia, a otoczone przez zastępy zaciekłych obrońców, mogą zamienić się w nietolerancyjne dogmaty.


Powinno było to być dla mnie oczywiste. Łysenkoizm, pseudobiologiczna teoria, że rośliny (i ludzi) można wytrenować, by zmieniły swoją odziedziczalną naturę, pomógł zagłodzić miliony, a jednak przetrwał przez dziesięciolecia w Związku Radzieckim, osiągając szczyt popularności za Nikity Chruszczowa. Teoria, że zjadany tłuszcz powoduje otyłość i choroby serca, oparta na parze okropnych badań z lat 1950., stała się niekwestionowaną ortodoksją i dopiero teraz powoli się wycofuje.


Wspólne dla tych dwóch idei jest to, że miały poparcie polityczne, które umożliwiło im zmonopolizowanie debaty. Tak samo jak wszyscy inni także naukowcy są skłonni do „efektu potwierdzenia”, tendencji, którą mamy wszyscy, szukania dowodów popierających naszą ulubioną hipotezę i pomijania lub odrzucania wszystkiego, co jej zaprzecza – jak gdybyśmy występowali w roli jej adwokata. Jest bzdurą, że naukowcy zawsze próbują obalić własne teorie, jak to czasami twierdzą, ani też nie powinni tego robić. Próbują jednak obalić teorie kolegów. Nauka zawsze była zdecentralizowana, więc profesor Smith kwestionuje twierdzenia profesora Jonesa i to utrzymuje uczciwość w nauce.


Błąd w sprawie Łysenki i tłuszczu w żywności polegał na tym, że w obu tych wypadkach powstał monopol. Oponenci Łysenki byli wsadzani do więzień lub zabijani. W książce The Big Fat Surprise Nina Teicholz pokazuje w dewastujących szczegółach, jak nietolerancyjny konsensus wspierany przez interes własny i wzmocniony przez uległą prasę odmawiał grantów i nie dopuszczał do debaty oponentów hipotezy Ancela Keysa o tłuszczach w pożywieniu.


Cheerleaderzy paniki


Dokładnie to samo dzieje się w debacie klimatycznej i istnieje ryzyko, że zaszkodzi to reputacji całej nauki. „Złym pomysłem” w tym wypadku nie jest zmiana klimatyczna ani to, że ludzie wpływają na zmianę klimatu; złym pomysłem jest to, że zmiana ta jest wystarczająco niebezpieczna, by wymagać natychmiastowej reakcji politycznej. W latach 1970., kiedy temperatury globalne spadały, niektórzy naukowcy nie mogli oprzeć się pokusie ściągnięcia uwagi prasy twierdzeniem, że nadchodzi nowa epoka lodowcowa. Inni mówili, że to nonsens i Światowa Organizacja Meteorologiczna słusznie odmówiła poparcia głosów alarmu. To jest nauka, która działa tak, jak powinna. W latach 1980., kiedy temperatury znowu zaczęły się podnosić, część tych samych naukowców odkurzyła efekt gazów cieplarnianych i zaczęła argumentować, że teraz prawdopodobne jest nieopanowane ocieplenie.


Początkowo establishment naukowy reagował sceptycznie i dyskutowano wiele różnych opinii. Aż dziwi, że wolno było w owych dniach kwestionować te twierdzenia. Jak przypomina nam Bernie Lewin w jednym z rozdziałów swojej fascynującej książki zatytułowanej Climate Change: The Facts (dalej nazywanej The Facts), jeszcze w 1995 r., kiedy ukazał się drugi raport Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) z dodanym w ostatniej chwili twierdzeniem o “zauważalnym wpływie ludzkim” na klimat, pismo “Nature” ostrzegło naukowców przed zbytnim podgrzewaniem debaty.  


Od tego czasu jednak, krok za krokiem, gigantyczne zielone grupy nacisku utuczyły się na diecie nieustannych, ale ciągle zmieniających się panicznych alarmów w sprawie przyszłości. Nie miało znaczenia, że te alarmy – przeludnienie, pestycydy, lasy deszczowe, kwaśny deszcz, dziury ozonowe, liczebność plemników, genetycznie modyfikowane rośliny – często okazywały się dziko przesadzone: organizacje, które przesadzały najbardziej, zgarniały najwięcej pieniędzy. W wypadku klimatu alarm zawsze dotyczy odległej przyszłości, nie może więc zostać obalony.


Te olbrzymie zielone organizacje międzynarodowe z budżetami setek milionów dolarów systematycznie przeniknęły obecnie do nauki, jak też do przemysłu i mediów, w wyniku czego wielu głośnych naukowców klimatycznych i dziennikarzy, którzy o nich piszą, stało się jednostronnymi cheerleaderami alarmu, podczas gdy oddziały specjalne coraz bardziej zacietrzewionych blogerów pilnują debaty, by zapewnić karę każdemu, kto wyłamuje się z ustalonej linii. Nalegają na wyplenienie wszelkiej wzmianki o herezji, że zmiana klimatyczna może nie być zabójczo niebezpieczna.


Dzisiejsza nauka o klimacie, jak pisze Ian Plimer w rozdziale w The Facts, opiera się na „z góry ustalonych wnioskach, ignorowaniu olbrzymich ilości danych i traktowaniu jako dowodów procedur analitycznych”. Nie ma funduszy do badania alternatywnych teorii. Tych, którzy wyrażają najmniejszą choćby wątpliwość w kwestii niebezpieczeństwa zmiany klimatycznej, poddaje się ostracyzmowi, oskarża o bycie na żołdzie przedsiębiorstw paliw kopalnych lub odmawia funduszy; tych, którzy biorą pieniądze od zielonych grup nacisku i przedstawiają dziko przesadzone twierdzenia, obsypuje się nagrodami, media zaś traktują ich jako neutralnych naukowców.


Spójrzcie, co stało się z ekolożką zajmująca się motylami, Camille Parmesan, kiedy opublikowała pracę Climate and Species Range, w której obwiniała zmianę klimatyczną za zagrożenie wymarciem w Kalifornii motyla  Euphydryas Edith przez przesunięcie na północ jego zasięgu. Pracę tę cytowano ponad 500 razy, zaproszono ją do Białego Domu i poproszono o wkład do trzeciego raportu IPCC.


Niestety, wybitny ekolog Jim Steele znalazł błąd w jej wnioskach: w południowej części zasięgu tego motyla był więcej miejscowych wymarć spowodowanych rozwojem miast niż w północnej części, więc tylko statystyczne przeciętne przesunęły się na północ, nie zaś sam motyl. Nie było zresztą korelacji między lokalną zmianą temperatury a motylami, które od tego czasu odrodziły się na całym obszarze zasięgu. Kiedy Steele poprosił Parmesan o jej dane, odmówiła. Artykuł Parmesan nadal jest cytowany jako dowód zmiany klimatycznej. Steel natomiast jest wyszydzany jako “negacjonista”. Nic dziwnego, że pewien niezmiernie sceptyczny ekolog wśród moich znajomych jest bardzo niechętny ujawnieniu swoich opinii.


Jim Hansen, emerytowany niedawno szef Goddard Institute of Space Studies w NASA, zdobył ponad milion dolarów w lukratywnych nagrodach zielonych, regularnie uczestnicząc w protestach przeciwko elektrowniom węglowym i dając się przy tym aresztować, kiedy równocześnie kierował regulowaniem i ujednolicaniem rzekomo obiektywnych zestawów danych o globalnej temperaturze powierzchniowej. Jak zareagowałby, gdyby mu powiedziano o dowodach, że zmiana klimatyczna nie jest takim wielkim problemem?


Michael Oppenheimer z Princeton University, który często zeznaje przed Kongresem na rzecz pilnej akcji w sprawie zmiany klimatu, był przez dziewiętnaście lat w kierownictwie Environmental Defense Fund i nadal jest ich doradcą. EDF ma majątek w wysokości 209 milionów dolarów, a od 2008 r. otrzymał ponad 540 milionów dolarów od fundacji dobroczynnych plus 2,8 miliona dolarów w grantach federalnych. W tym czasie wydał 11,3 miliona dolarów na lobbing i ma pięćdziesięciu pięciu ludzi w trzydziestu dwóch federalnych komisjach doradczych. Jakie jest prawdopodobieństwo, że Oppenheimer zmieni zdanie i powie, że globalnej ocieplenie prawdopodobnie nie jest niebezpieczne?


Dlaczego jest w porządku, pyta bloger Donna Laframboise, kiedy IPCC “wyznacza na kierowanie pracą nad najnowszym rozdziałem o oceanach świata człowieka, który spędził swoje życie zawodowe na realizowaniu czeków od zarówno World Wildlife Fund (WWF), jak Greenpeace?” Ma tu na myśli Ove Hoegha-Guldberga z University of Queensland’s.


Ci naukowcy i ich strażnicy ognia nieustannie twierdzą, że są tylko dwa sposoby myślenia o zmianie klimatu – że jest rzeczywista, spowodowana przez człowieka i niebezpieczna (poprawne myślenie) lub, że się nie zdarza (błędne myślenie). Jest to jednak fałszywa dychotomia. Istnieje trzecia możliwość: że jest rzeczywista, częściowo spowodowana przez człowieka i nie jest niebezpieczna. Siebie umieszczam w tej szkole myślenia „łagodnego ocieplenia”. Zwolennicy łagodnego ocieplenia nie uważają, że niebezpieczna zmiana klimatu jest niemożliwa; uważają jednak, że jest mało prawdopodobna.


Odkryłem, że bardzo niewielu ludzi w ogóle wie o tym. Większość zwykłych ludzi, którzy nie śledzą debat klimatycznych, zakłada, że albo zmiana nie zachodzi, albo jest niebezpieczna. Odpowiada to tym, którzy mają interes własny w odnawialnej energii, ponieważ sugeruje, że jedynym sposobem w jaki można być przeciwko ich bezsensownym pomysłom, jest „niewiara” w zmianę klimatu.


Jaki konsensus o przyszłości?


Sceptycy tacy jak Plimer skarżą się często, że na „konsensus” nie ma miejsca w nauce. Ściśle biorąc, mają rację, ale sądzę, że jest to rozumowanie mylące. Godzę się, że mieliśmy pewien stopień konsensusu naukowego w przeszłości i mamy obecnie. Ziemia jest kulista; ewolucja jest faktem; dwutlenek węgla jest gazem cieplarnianym. IPCC twierdzi w swoim najnowszym raporcie, że ma „95procent” pewności, iż „ponad połowa” (łagodnego) ocieplenia „od 1950 r.” jest spowodowana przez człowieka. Mogę się zgodzić, choć jest to dość słabe twierdzenie. Nie można jednak mieć konsensusu w sprawie przyszłości. Naukowcy są okropni w robieniu przewidywań – istotnie, jak udokumentował Dan Gardner w książce Future Babble, często są gorsi od amatorów. Klimat zaś jest chaotycznym systemem z wieloma wpływającymi czynnikami, z których emisje człowieka są tylko jednym, a to jeszcze bardziej utrudnia przewidywania.


IPCC istotnie przyznaje możliwość łagodnego ocieplenia w ramach swojego konsensusu, ponieważ daje wachlarz możliwych temperatur w przyszłości: sądzi, że pod koniec stulecia temperatura na świecie będzie przeciętnie o między 1,5 do 4 stopni cieplejsza. Jest to olbrzymi wachlarz, od marginalnie korzystnego do przerażająco szkodliwego, nie jest to więc konsensus co do niebezpieczeństwa, jeśli zaś spojrzysz na „funkcje gęstości prawdopodobieństwa” wrażliwości klimatu, zawsze gromadzą się one przy niższym końcu skali.


Co więcej, przy opisie drobnym drukiem założeń „scenariuszy RPC (representative concentration pathways)”, IPCC przyznaje, że górny zasięg będzie osiągnięty tylko, jeśli wrażliwość na dwutlenek węgla jest wysoka (co jest wątpliwe); jeśli wzrost populacji świata przyspieszy (co jest mało prawdopodobne); jeśli absorpcja dwutlenku węgla przez oceany stanie się wolniejsza (co jest nieprawdopodobne); i jeśli gospodarka świata pójdzie w bardzo dziwnym kierunku, rezygnując z gazu, ale dziesięciokrotnie zwiększając zużycie węgla (co jest nieprzekonujące).


Komentatorzy zignorowali jednak wszystkie te zastrzeżenia i nadal trajkoczą o ociepleniu „aż do” czterech stopni (lub jeszcze więcej), a potem surowo ganią jako „negacjonistę” każdego, kto mówi – tak jak ja – że niższy koniec skali wygląda znacznie bardziej prawdopodobnie przy rzeczywistych danych. Jest to świadoma taktyka. Idąc za tym, co psycholog Philip Tetlock nazywał „psychologią tabu”, prowadzi się systematyczną i bezwzględną kampanię, by wykluczyć stanowisko pośrodku jako herezję: nie po prostu błędne, ale niewłaściwe, niemoralne i niedopuszczalne. Tego ma dokonać słowo „negacjonista” z jego świadomym nawiązaniem do negacji Holocaustu. Z powodów, których w pełni nie rozumiem, dziennikarze z haniebnym zadowoleniem podporządkowują się temu fundamentalnie religijnemu projektowi.


Politycy kochają tę polaryzację, ponieważ znaczy ona, że mogą atakować stracha na wróble. To potrafią robić. „Wątpliwości zostały wyeliminowane”, powiedziała Gro Harlem Bruntland, była premier Norwegii i Specjalna Przedstawicielka ONZ do sprawy Zmiany Klimatu, w przemówieniu w 2007 r.: „Kwestionowanie powagi sytuacji jest nieodpowiedzialne,  lekkomyślne i głęboko niemoralne. Pora na diagnozę minęła. Teraz jest pora na działanie”. John Kerry powiedział, że nie mamy czasu na spotkania towarzystwa płaskiej ziemi. Barack Obama mówi, że 97 procent naukowców zgadza się, iż zmiana klimatu jest „rzeczywista, spowodowana przez człowieka i niebezpieczna”. To jest po prostu kłamstwo (albo wypowiedź człowieka bardzo niedoinformowanego): jak wskazałem powyżej, nie ma konsensusu, że jest to niebezpieczne.


Gdzie jest więc oburzenie naukowców na to prezydenckie wypaczenie? W rzeczywistości jest jeszcze gorzej. Liczba 97 procent została wzięta z dwóch pseudobadań, które zawstydziłyby homeopatę. Pierwszym był sondaż, który stwierdził, że 97 procent spośród zaledwie siedemdziesięciu dziewięciu naukowców uważało, że zmiana klimatu jest spowodowana przez człowieka – nie zaś, że jest niebezpieczna. Późniejszy sondaż 1854 członków Amerykańskiego Towarzystwa Meteorologicznego podaje prawdziwą liczbę: 52 procent.


Drugim źródłem owych 97 procent był przegląd artykułów naukowych, który został obecnie wszechstronnie rozgromiony przez profesora Richarda Tolla z Sussex University, który jest prawdopodobnie wiodącym na świecie ekonomistą spraw klimatycznych. Australijska blogerka, Joanne Nova, streszcza wyniki Tola: John Cook z University of Queensland i jego zespół użył niereprezentacyjnej próby, pominął bardzo dużo użytecznych danych, posługiwał się stronniczymi obserwatorami, którzy w niemal dwóch trzecich wypadków nie zgadzali się z autorami artykułów, jakie oceniali, i zbierali i analizowali dane w taki sposób, by pozwolić autorom na dopasowanie swoich wstępnych wniosków w trakcie badania, co jest naukowym terenem zakazanym. Danych nie dawało się replikować, a Cook sam groził działaniami prawnymi, by je ukryć. Niemniej żadne pismo ani uniwersytet, na którym pracuje Cook, nie wycofało artykułu, a establishment naukowy odmawia zaprzestania cytowania go, nie mówiąc już o powiedzeniu prawdy. Jego wnioski są zbyt użyteczne.


To powinien być wielki skandal, nie zaś materiał do tweetów przywódcy wolnego świata. Nawiasem mówiąc, Joanne Nova jest przykładem nowego gatunku krytyków nauki, jaki zrodziła debata klimatyczna. Bez poparcia i narażona na ostracyzm za swoją herezję ta utalentowana dziennikarka naukowa porzuciła wszystkie szanse na normalną, dochodową karierę i systematycznie demaskuje sposób, w jaki olbrzymi finansowy rozdawca bonanzy, a tym jest nauka klimatyczna, wypaczył metody nauki. W swoim rozdziale w The Fact Nova pokazuje, że cały bilionowy przemysł polityki zmiany klimatycznej spoczywa na jednym hipotetycznym założeniu, przedstawionym po raz pierwszy w 1896 r., na które do dzisiaj nie ma żadnych dowodów.


Założeniem tym jest, że skromne ocieplenie spowodowane dwutlenkiem węgla trzeba potroić z powodu dodatkowych oparów wodnych – że jeśli powietrze ociepla się, będzie wzrost absolutnej wilgotności, który dostarcza “pozytywnego sprzężenia zwrotnego”. To założenie doprowadziło do konkretnych przewidywań, które można przetestować. I raz za razem testy były negatywne. Po prostu nie ma wielkiego pozytywnego sprzężenia zwrotnego, które może zamienić łagodne ocieplenie w niebezpieczne. Nie ma gorących punktów w troposferze. Trzony lodowe jednoznacznie pokazują, że temperatura może opaść przy wysokim poziomie dwutlenku węgla. Oszacowania wrażliwości klimatu, które powinny być wysokie, jeśli pozytywne sprzężenie jest silne, obniżają się zamiast tego. A przede wszystkim, temperatury nie podniosły się tak jak przewidywały modele.


Skandal za skandalem


Praca Cooka jest jednym z wielu skandali i błędów w nauce klimatycznej. W 2012 r. badacz klimatu, Peter Gleick podszył się pod tożsamość członka (sceptycznego) zarządu Heartland Institute, ujawnił konfidencjonalne dokumenty i dołączył do tego “strategiczne memorandum”, opisujące rzekome plany Heartland, co było zwykłym fałszerstwem. Gleick przeprosił, ale nadal jest szanowanym naukowcem.


Stephan Lewandowsky, wówczas z University of Western Australia, który opublikował artykuł zatytułowany NASA faked the moon landing therefore [climate] science is a hoax (NASA sfałszowała lądowanie na Księżycu i dlatego nauka [klimatyczna] jest mistyfikacją), z czego czytelnicy mogli wyciągnąć wniosek – słowami nagłówka “Guardiana” – że “ nowe badanie odkryło, iż sceptycy na ogół popierają także teorie spiskowe, takie jak to, że lądowanie na księżycu było fałszerstwem”. Niemniej w sondażu przeprowadzonym do tego artykułu tylko dziesięciu respondentów na 1145 sądziło, że lądowanie na księżycu było fabrykacją, a siedmiu spośród nich nie sądziło, że zmiana klimatu jest mistyfikacją. Szczególną ironią jest tutaj, że dwóch ludzi, którzy rzeczywiście byli na księżycu, jest głośnymi sceptykami klimatycznymi: Harrison Schmitt i Buzz Aldrin.


Zabrało lata uporu zanim fizykowi Jonathanowi Jonesowi i politolożce Ruth Dixon udało się opublikować (w marcu tego roku) szczegółową i miażdżącą krytykę błędów metodologicznych i dziwacznego rozumowania w artykule Lewandowskiego, a jedno pismo zaakceptowało sprzeciw samego Lewandowskiego i zatrzymało publikację ich riposty. Lewandowsky opublikował później artykuł twierdzący, że reakcje na jego pierwszy artykuł dowiodły, iż miał rację, ale tekst był tak wadliwy, że go wycofano.


Jeśli te przykłady dziwacznych praktyk naukowych są zbyt mało znane, spróbujcie Rajendrę Pachauriego, przez trzynaście lat pełniącego funkcję przewodniczącego IPCC i często opisywanego jako „najlepszego na świecie badacza klimatu”. Zbył on kiedyś jako „naukę woodoo” oficjalny raport czołowego glacjologa Indii, Vijaya Rainy, ponieważ kwestionował on dziwaczne twierdzenie w raporcie IPCC (cytujące raport WWF, który cytował artykuł w „New Scientist”), że lodowce Himalajów znikną do roku 2035. Było to pierwotnie twierdzeniu Syeda Hasnaina, który następnie podjął pracę w Instytucie Energii i Zasobów (TERI), firmie mieszczącej się w Delhi, której dyrektorem generalnym był dr Pachauri i gdzie jego twierdzenie o lodowcach umożliwiło TERI uzyskanie udziału w grancie wysokości trzech milionów euro od Unii Europejskiej. Nic dziwnego, że dr Pachauri nie chciał, by ktokolwiek kwestionował twierdzenie o zniknięciu lodowców do 2035 r.


Niemniej Raina miał rację, okazało się to być najgłośniejszą pomyłką IPCC i dr Pachauri musiał wycofać zarówno to twierdzenie, jak swoją uwagę o „nauce woodoo”. Skandal doprowadził do bardzo krytycznego raportu o IPCC, napisanego przez kilku najlepszych naukowców świata, którzy zalecali, między innymi, by przewodniczący IPCC ustępował po jednej kadencji. Dr Pachauri zignorował to, zatrzymał posadę, jeździł po świecie, upominając równocześnie innych, by tego nie robili, i opublikował powieść z erotycznymi scenami uwodzenia starszego mężczyzny przez młode kobiety. (Zrezygnował z pracy w tym roku po oskarżeniach o nadużycia seksualne wobec 29-letniej pracownicy, czemu zaprzecza i co jest przedmiotem dochodzenia policyjnego.)


A jednak blogerom klimatu, którzy nieustannie szkalują sceptyków, udało się uniknąć choćby poinformowania o większości z tych skandali. Jeśli chcecie prześledzić karierę dra Pachuariego, musicie polegać na niezmordowanej, ale samofinansującej się dziennikarce śledczej: Kandyjce Donnie Laframboise. W swoim rozdziale w The Facts Laframboise opisuje, jak dr Pachauriemu udało się doprowadzić świat do opisywania go jako laureata Nagrody Nobla, mimo że po prostu nie jest to prawdą.


Nawiasem mówiąc, warto zauważyć, jak wiele spośród tych nieustraszonych wolnomyślicieli, gotowych powiedzieć cesarzom, że są nadzy, to kobiety. Susan Crockford, kanadyjska  zoolog, nieugięcie demaskuje mity, które otaczają alarmizm w sprawie niedźwiedzi polarnych, ku oczywistemu zakłopotaniu ludzi uznanych za autorytety w tej dziedzinie. Jennifer Marohasy z Central Queensland University, przez uparte pytanie dlaczego trendy ochładzania zapisane w australijskich stacjach meteorologicznych zostały zamienione na trendy ocieplania, zawstydziła Biuro Meteorologii i skłoniła je do zrewidowania procedur. W swoim rozdziale w The Facts podkreśla, że modele komputerowe nie potrafiły przewidzieć opadów deszczu.


Także sceptycy płci męskiej odnieśli sukcesy. Na przykład w sprawie artykułu, na którym oparł się IPCC, żeby pokazać, iż miejskie wyspy ciepła (fakt, że miasta są ogólnie cieplejsze niż otaczające tereny wiejskie, więc urbanizacja powoduje ocieplenie lokalne, nie zaś globalne) nie powodują przesadnej oceny niedawnego ocieplenia. Okazało się – jak dowiódł sceptyk Doug Keenan – że ten artykuł opierał się częściowo na nieistniejących danych z czterdziestu dziewięciu stacji meteorologicznych w Chinach. Po wniesieniu poprawek okazało się, że efekt wysp ciepła odpowiada za 40 procent ocieplenia w Chinach.  


Była sprawa rdzenia wiertniczego osadów w jeziorach skandynawskich, przytaczana jako dowód nagłego, niedawnego ocieplenia, podczas gdy w rzeczywistości użyto tej próbki opisując ją „do góry nogami” – powinna była być odwrócona w drugą stronę do tej, jaka zdaniem autorów była poprawna: w efekcie, jak już, to pokazywała ochłodzenie.


Była sprawa wykresu, który pokazywał bezprecedensowe, niedawne ocieplenie, który, jak się okazało, opierał się na jednym tylko drzewie modrzewiowym z półwyspu Jamał na Syberii.


Była sprawa „kija hokejowego” dla półkuli południowej, który został stworzony przez pominięcie serii niewygodnych danych.


Był niesławny incydent “ukrycia spadku”, kiedy wykres oparty na kręgach drzewnych został  okrojony, by ukryć fakt, że kręgi wydawały się pokazywać niedawne ochłodzenie.  


I, oczywiście, był największy ze wszystkich skandali, sam “kij hokejowy”: wykres, który rzekomo pokazywał ocieplenie przez ostatnie trzydzieści lat dwudziestego wieku jako bezprecedensowe w tysiącleciu, wykres, który tak rozentuzjazmował IPCC, że opublikowano go sześć razy w trzecim raporcie i pokazywano na ekranie za przewodniczącym IPCC podczas konferencji prasowych. Był to wykres, który przekonał mnie do porzucenia sceptycyzmu (aż odkryłem jego błędy), bo sądziłem, że pismo „Nature” nigdy nie opublikowałoby go bez sprawdzenia. Jest to wykres, który, jak pokazali Steven McIntyre i Ross McKitrick, całkowicie wprowadza w błąd, co pokazuje McKitrick ze szczegółami w rozdziale w The Facts.


Kształt kija hokejowego opierał się w olbrzymim stopniu na jednym zestawie danych z drzew sosnowych z amerykańskiego południowego zachodu, wzmocniony podejściem statystycznym, który około 200 razy przesadzał każdy wykres w formie kija hokejowego. Niemniej, według tych, którzy zbierali dane, kręgi drzewne tych gatunków sosen w ogóle nie odzwierciedlają temperatury. Co więcej, naukowiec, który stał za tą pracą, Michael Mann, wiedział przez cały czas, że jego dane opierają się na tych nienadających się do tego drzewach, ponieważ, kiedy wreszcie został zmuszony do pokazania swoich danych, niechcący dołączył dokument zatytułowany „ocenzurowane”, który tego dowodził: sprawdzał skutek usunięcia serii tych drzew sosnowych i jeszcze jednej serii i stwierdził, że kształt kija hokejowego znikał.


W marcu bieżącego roku dr Mann opublikował artykuł, w którym twierdzi, że Golfsztrom  zwalnia swój bieg. Zgarnęło to nagłówki w mediach na całym świecie. Zdumiewająco, jego dowody, że Golfsztrom zwalnia, nie pochodzą z Golfsztromu, ale z „zastępców”, wśród których są – tak – sosny w Arizonie, odwrócone do góry nogami rdzenie osadów w Skandynawii i modrzewie na Syberii.


Demokratyzacja nauki


Każdy z tych skandali w, na przykład, medycynie mógłby spowodować zawieszenia, dochodzenia lub wycofanie publikacji. Niemniej naukowy establishment klimatyczny reaguje, jakby nic się nie stało. Wytyka każdy błąd zwolenników łagodnego ocieplenia, ale ignoruje błędy tych, którzy wyolbrzymiają rozmiary ocieplenia. Zaszokowało mnie to samozadowolenie i bardziej niż cokolwiek innego osłabiło moje poparcie dla nauki jako instytucji. Powtarzam, że nie jestem sceptykiem zmiany klimatycznej, nie mówiąc już o „negacji”. Uważam, że ocieplenie spowodowane przez dwutlenek węgla w tym stuleciu jest prawdopodobne, choć sądzę, że jest mało prawdopodobne, by okazało się szybkie i niebezpieczne. Nie zgadzam się więc z tymi, którzy mówią, że ocieplenie jest całkowicie naturalne, tylko spowodowane aktywnością słońca, lub że jest tylko artefaktem złych pomiarów, nie uważam jednak, że cokolwiek usprawiedliwia złe praktyki naukowe dla poparcia teorii o dwutlenku węgla i za każdym razem, kiedy wybucha jeden z tych skandali, a establishment naukowy mówi nam, byśmy to zignorowali, zastanawiam się, czy skrajni sceptycy nie mają jednak racji. Czuję się autentycznie zdradzony przez profesję, propagowaniu której poświęciłem tak wiele czasu w moim życiu zawodowym.


Jest jednak pewna dobra rzecz, która zdarzyła się nauce w wyniku debaty klimatycznej: demokratyzacja nauki przez sceptycznych blogerów. Nie jest przypadkiem, że strony sceptyków zdobywają nagrody „Bloggies”. Nie ma niczego podobnego pod względem masowych otwarć, bogatej debaty i autentycznie otwartego recenzowania przez innych. Śledzenie Stevena McIntyre o kręgach drzewnych, Anthony’ego Wattsa lub Paula Homewooda o zapisach temperatur, Judith Curry o niepewności, Willisa Eschenbacha o chmurach i rdzeniach lodowych lub Andrew Montforda o relacjach medialnych było w ostatnich latach jedną z przyjemności dla tych, których interesuje nauka. Artykuły, które przeszły formalny proces recenzji przez innych naukowców i zostały opublikowane w pismach, rozrywano niemniej na strzępy na blogach. Tak było, kiedy Steven McIntyre odkrył, że trendy temperaturowe Antarktydy wynikły „wyłącznie z powodu sklejenia razem dwóch zestawów danych”. Lub kiedy Willis Eschenbach pokazał, że opublikowany wykres „odcina nowoczesny koniec zapisu dwutlenku węgla w rdzeniu lodowym dokładnie w momencie, kiedy dwutlenek węgla znowu zaczyna narastać” około 8 tysięcy lat temu, omijając w ten sposób zaskakujący, ale niewygodny fakt, że poziomy dwutlenku węgla rosły, podczas gdy temperatury spadały w mijających tysiącleciach.


Oczywiście, naukowcy nie lubią tego lèse majesté. Jest to jednak nauka obywatelska, którą od dawna obiecywał Internet. Tak powinno wyglądać podsłuchiwanie nauki – śledzenie skrętów i zwrotów każdej historii, riposty i kontr riposty, dochodzenie do własnych wniosków na podstawie dowodów. I tego właśnie nie rozumie strona niesceptyczna. Jej blogerzy są niemal powszechnie nużąco protekcjonalni. Zachowują się jak szesnastowieczni duchowni, którzy nie uważali, że Biblia powinna być tłumaczona na angielski.


Szczególnie obierają za cel buntowniczych heretyków w nauce. BBC obrzucono potokiem obelg za przeprowadzenie wywiadu z Bobem Carterem, wybitnym geologiem i ekspertem nauki klimatycznej, który nie podporządkowuje się linii alarmistycznej i który jest jednym z redaktorów Climate Change Reconsidered, poważnego i kompleksowego badania stanu nauki klimatycznej, zorganizowanego przez Non-governmental Panel on Climate Change i zignorowanego przez media głównego nurtu.  


Judith Curry z Georgia Tech przeszła od alarmu do łagodnego sceptycyzmu i skierowano na nią jadowitą krytykę. Napisała niedawno:


Istnieje olbrzymi nacisk na naukowców klimatycznych, by podporządkowali się tak zwanemu konsensusowi. Ten nacisk pochodzi nie tylko ze strony polityków, ale także ze strony federalnych agencji finansujących naukę, uniwersytetów i stowarzyszeń zawodowych oraz naukowców, którzy sami są aktywistami i adwokatami zielonych. Ten konsensus wzmacniają silne interesy monetarne, reputacji i władzy. Zamknięcie umysłów na kwestię zmiany klimatu jest tragedią tak dla nauki, jak dla społeczeństwa.


Wybitny meteorolog szwedzki, Lennart Bengtsson, tak obawiał się o zdrowie swojej rodziny  i własne po ogłoszeniu w zeszłym roku, że dołącza do rady nadzorczej Global Warming Policy Foundation, że wycofał się, mówiąc: „Ta sytuacja przypomina mi o czasach  McCarthy’ego”.


Astrofizyk Willie Soon został fałszywie oskarżony przez działacza Greenpeace o nieujawnienie konfliktu interesów pismu akademickiemu, które to oskarżenie szeroko powtórzyły media głównego nurtu.

 

Czyszczenie środkowego pola


Wiele z wojen klimatycznych jest porównywalne z tym, co dzieje się z islamizmem i jest wynikiem podobnej, świadomej polityki polaryzacji i uciszania debaty. Opatrywanie oponentów etykietkami „islamofobów” lub „negacjonistów” jest w olbrzymiej większości wypadków równie nieścisłe i ma równy cel polaryzacji. Jak napisała niedawno Asra Nomani w „Washington Post”, społeczność policji antybluźnierczej wyrosła ze świadomej decyzji politycznej Organizacji Współpracy Islamskiej:


i zaczęła kontrolować debatę o islamie. Ten szerszy zespół narzuca etykietę “islamofoba” na ekspertów, dziennikarzy i innych, którzy ośmielają się mówić o ekstremistycznej ideologii w religii… Obelgi mogą być podobne do trollowania w Internecie i jadowitych komentarzy, jakie znajdziesz na każdym blogu lub stronie z wiadomościami. Są jednak bardziej skoordynowane, przerażające i uporczywe.


Porównaj to do tego, co zdarzyło się Rogerowi Pielke Jr, jak opowiada o tym James Delingpole w The Facts. Pielke jest profesorem badań nad środowiskiem na University of Colorado i niezmiernie szanowanym ekspertem ds. katastrof. Nie jest on żadnym negacjonistą, uważając za rzeczywiste ocieplenie spowodowane przez człowieka. We własnym obszarze ekspertyzy twierdzi jednak wyraźnie, że wzrost strat ubezpieczeniowych spowodowany jest tym, że świat staje się bogatszy i mamy więcej rzeczy, które możemy stracić, nie zaś dlatego, że jest więcej burz. Jest to niebudząca wątpliwości prawda i IPCC zgadza się z nim. Kiedy jednak powiedział to na stronie internetowej FiveThirtyEight Nate’a Silvera, on i Silver zostali z furią zaatakowani przez komentatorów pod przewodnictwem niejakiego Roba Honeycutta. Zmiażdżony rozpętaną furią Silver wystosował przeproszenie i wyrzucił Pielkego.


Rob Honeycutt i jego sojusznicy wiedzieli, co robią. Delingpole pisze, że Honeycutt (na innej stronie internetowej) wzywał ludzi, by “wysłali oddziały i przywalili” wszystkiemu, co umiarkowane lub sceptyczne i “wychowali zespół młotów na przeciwników”. Ci z nas, którzy byli po stronie otrzymującej te ciosy, wiedzą dokładnie, co policja bluźnierstw robi z islamofobią. Otrzymujemy fałszywe etykietki „negacjonistów” i ataki za herezję w sposób często najbardziej ad-hominem.


Jeszcze bardziej szokująca była zgraja dokonująca samosądu, zwołana w tym roku przez alarmistów, by przeszkodzić University of Western Australia, byłemu pracodawcy zdemaskowanego teoretyka spiskowego, Stephana Lewandowskiego, w zatrudnieniu ekonomisty Bjorna Lomborga. Jako podstawę podano, że Lomborg jest „negacjonistą”. Nie jest nim jednak. W ogóle nie kwestionuje nauki. Kwestionuje podstawy ekonomiczne niektórych aspektów polityki zmiany klimatycznej i skrzywione priorytety, które prowadzą do nieefektywnego wydawania pieniędzy na niewłaściwe rozwiązania środowiskowe. Jego poglądy wiele razy okazywały się całkowicie słuszne, co potwierdzali czołowi ekonomiści świata. Niemniej ze strony establishmentu uniwersyteckiego słychać było jedynie cichutki pisk protestu wobec sposobu, w jaki został zakrzyczany i oszkalowany za czelność próby założenia grupy badawczej na australijskim uniwersytecie.


No cóż, trolle internetowe przemierzają fora na każdy temat, na co więc ja się skarżę? Różnica polega na tym, że w debacie klimatycznej mają one ukryte lub jawne poparcie establishmentu naukowego. Szacowne organy, jak Towarzystwo Królewskie, nigdy niemal nie krytykuje dziennikarzy za nadmierne panikarstwo, tylko za zbytnie umiarkowanie. Zachowuje się też coraz częściej jak pseudonaukowcy, usprawiedliwiając i usuwając niewygodne fakty.


Usprawiedliwianie przewidywań, które zawiodły


Na przykład, naukowcy przewidywali cofanie się lodu morskiego na Antarktydzie, ale zamiast tego rozszerzył się. Dzisiaj twierdzą więc, jak każdy szanujący się astrolog, że jednak jest tak z powodu ocieplenia. “Proszę...” mówi Mark Steyn w The Facts:

...nie chichotać, że to takie infantylne – każdy profesor klimatologii wie, że najgrubszy lód jest wyraźnym sygnałem cienkiego lodu, ponieważ, kiedy ogrzewają się oceany, lodowce odrywają się od Himalajów i El Ninja znosi je w dół Golfsztromem koło Przylądka Dobrej Nadziei, gdzie zlewają się z topniejąca pokrywą lodową, nazwaną od podnoszącego świadomość rapera, Ice Sheet …


Albo rozważ ten przykład z niedawnej broszury Towarzystwa Królewskiego o zmianie klimatu:


Czy niedawne spowolnienie ocieplenia oznacza, że zmiana klimatu już dłużej nie zachodzi? Nie. Od czasu bardzo wysokich temperatur powierzchniowych z 1998 r., które przyszły po silnym El Niño w 1997-98 r., wzrost przeciętnej temperatury powierzchniowej zmniejszył się w stosunku do poprzednich dziesięcioleci szybkich wzrostów temperatury z większą ilość nadmiaru ciepła magazynowanego w oceanach.

Nigdy byś się z tego nie domyślił, że wymówka „ciepło ukrywa się w oceanach”, jest tylko jedną, niedowiedzioną hipotezą – i to taką, która sugeruje, że zmienność naturalna przesadziła ocieplenie w latach 1990., wzmacniając tym argument łagodnego ocieplenia. Nie wiedziałbyś również (jak opowiada Andrew Bolt w rozdziale w The Facts), że pauza w globalnym ociepleniu zaprzecza konkretnym i wyraźnym przewidywaniom, takim jak to z Biura Meteorologicznego Wielkiej Brytanii: „przewidujemy, że do roku 2014 będzie o 0,3 stopnia cieplej niż w 2004 r.”. Albo, że pauza minęła już punkt czasowy, przy którym wielu naukowców mówiło, że będzie to obalenie hipotezy o szybkim ociepleniu spowodowanym przez człowieka. Dr Phil Jones, szef Climatic Research Unit na University of East Anglia, powiedział w 2009 r.: “Wniosek: ‘trendu braku wzrostu’ [temperatury] musi trwać przez 15 lat, zanim zaczniemy się martwić”. Już trwa od ponad 15 lat.  


Usprawiedliwianie niespełnionych przepowiedni jest chlebem codziennym astrologii; jest to sposób argumentacji pseudonauki. W nauce, jak dawno temu pisał Karl Popper, jeśli czynisz przewidywania i zawodzą one, nie przedstawiasz wymówek i nie upierasz się, że masz jeszcze więcej racji niż przedtem. Towarzystwo Królewskie obiecywało kiedyś „nigdy nie wydawać opinii, jako organ, na żaden temat”. Samym jego mottem jest: nullius in verba: nie wierz nikomu na słowo. Teraz wydaje katechizmy, w które musisz wierzyć. Z pewnością ogłaszanie dogmatów jest rzeczą kościołów, nie naukowców. Ekspertyza, autorytet i przywództwo nie powinny liczyć się w nauce. Wielki Thomas Henry Huxley tak to ujął: „Ten, który ulepsza wiedzę o naturze, odmawia absolutnie uznania autorytetu jako takiego. Dla niego najwyższym z obowiązków jest sceptycyzm; ślepa wiara jest grzechem niewybaczalnym”. Richard Feynman był jeszcze zwięźlejszy: „Nauka jest wiarą w ignorancję ekspertów”.


Szkody uczynione nauce


Przeraża mnie myśl, jakie szkody cała ta sprawa wyrządzi reputacji nauki, kiedy już osiądzie kurz. Nauka potrzebuje reformacji. Garth Paltridge jest wybitnym australijskim badaczem klimatu, który w The Facts napisał mądry akapit , a jak się obawiam, będzie to epitafium nauki klimatycznej:


Musimy przynajmniej wziąć pod uwagę możliwość, że establishment naukowy stojący za kwestią globalnego ocieplenia, został wciągnięty w pułapkę poważnego wyolbrzymienia problemu klimatu – lub, co na jedno wychodzi, poważnego niedocenienia niepewności związanych z problemem klimatu – starając się promować swój pogląd. Jest to szczególnie paskudna pułapka w kontekście nauki, ponieważ zagraża zniszczeniem, być może na kilka stuleci, wyjątkowej i trudno zdobytej reputacji uczciwości, która jest podstawą szacunku społeczeństwa do przedsięwzięcia naukowego.


A i tak to nie działa. Mimo lawin pieniędzy wydawanych na badania, by znaleźć dowody na raptowne ocieplenie spowodowane przez człowieka, mimo jeszcze większych sum wydawanych na propagandę i marketing oraz na subsydiowanie energii odnawialnej, publiczność pozostaje nieprzekonana. Najnowsze dane sondażowe Gallupa pokazują, że liczba Amerykanów, którzy „bardzo” niepokoją się zmianą klimatyczną nieco spadła w porównaniu do liczby trzydzieści lat temu, podczas gdy liczba tych, którzy „wcale” się nie martwią, podwoiła się z 12 do 24 procent i przekracza teraz liczbę tych, którzy niepokoją się „tylko trochę”, lub „dość dużo”. Całe to wzniecanie strachu osiągnęło mniej niż nic: jak już, to wzmocniło sceptycyzm.


Nic a tego nie miałoby znaczenia, gdyby chodziło tylko o dociekania naukowe. Olbrzymią różnicą jest to, że ci naukowcy, którzy nalegają, byśmy im uwierzyli na słowo i którzy bardzo się złoszczą, jeśli tego nie robimy, żądają także od nas, byśmy poczynili olbrzymie, kosztowne i ryzykowne zmiany w gospodarce światowej i życiu ludzi. Chcą, byśmy wydawali majątek na obniżenie emisji tak szybko, jak to możliwe. I chcą, byśmy to zrobili, mimo, że szkodzi to biednym ludziom dzisiaj, ponieważ, jak mówią, ich wnuki (które, jak podkreśla Nigel Lawson w The Facts, i jak ich model zakłada, będą bardzo bogate) znaczą więcej.


Niemniej nie są gotowi debatować o nauce, na której opierają swoją troskę. Wydaje mi się, że jest to złe.


What the climate wars did to science

Rational Optimist, 5 lipca 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Matt Ridley


Brytyjski pisarz popularnonaukowy, sympatyk filozofii libertariańskiej. Współzałożyciel i b. prezes International Centre for Life, "parku naukowego” w Newcastle. Zrobił doktorat z zoologii (Uniwersytet Oksfordzki). Przez wiele lat był korespondentem naukowym w "The Economist". Autor książek: The Red Queen: Sex and the Evolution of Human Nature (1994; pol. wyd. Czerwona królowa, 2001, tłum. J.J. Bujarski, A. Milos), The Origins Of Virtue (1997, wyd. pol. O pochodzeniu cnoty, 2000, tłum. M. Koraszewska), Genome (1999; wyd. pol. Genom, 2001, tłum. M. Koraszewska), Nature Via Nurture: Genes, Experience, and What Makes us Human (także jako: The Agile Gene: How Nature Turns on Nurture, 2003), Rational Optimist 2010.