Jazydzi nie są tylko ofiarami. Są naszymi partnerami i potrzebują pomocy


Geoffrey Clarfield 2015-07-02

Chloe Cushman/National Post Kanadyjski antropolog opowiada historię dzielnego młodego człowieka, który stara się uratować swój lud przed ISIS
Chloe Cushman/National Post Kanadyjski antropolog opowiada historię dzielnego młodego człowieka, który stara się uratować swój lud przed ISIS

Jazydzi są rdzenną społecznością iracką liczącą niespełna milion ludzi, którzy od tysięcy lat żyją w północnym Iraku. Są kurdyjsko- i arabskojęzycznymi monoteistami, którzy wywodzą swoje pochodzenie od Adama. Ponieważ ich duchowni i święci mężowie nigdy publicznie nie ujawnili swoich tajemnic ani ksiąg świętych (tak samo jak sekta Druzów z gór Syrii, Libanu i Izraela – gdzie ich religia jest szanowana i gdzie Druzowie mają pełne prawa obywatelskie) sąsiedzi muzułmańscy nazywają ich czcicielami diabła i niewiernymi, zasługującymi na śmierć w świętej wojnie czyli w dżihadzie.

Islamskie Państwo Iraku i Al-Szam (ISIS) ogłosiło, że Jazydzi są niewiernymi i skazało ten lud i ich wsie na śmierć i zniszczenie.

Islamskie Państwo Iraku i Al-Szam (ISIS) ogłosiło, że Jazydzi są niewiernymi i skazało ten lud i ich wsie na śmierć i zniszczenie. Mając obfitość najnowocześniejszej broni amerykańskiej, jaką zagrabili od armii irackiej, terroryści ISIS zazwyczaj otaczają wieś Jazydów, a potem żądają nawrócenia się na islam, trzymając ich na celowniku, bijąc u upokarzając starych mężczyzn i kobiety na przymusowych zgromadzeniach publicznych, powtarzając taktykę nazistów w okupowanej Europie podczas II wojny światowej.


Jeśli wieśniacy ociągają się, zabijają mężczyzn i sprzedają kobiety na lokalnych rynkach niewolników. Kobiety są przy tym zazwyczaj zbiorowo gwałcone, bite i często zagrożone śmiercią. Dopiero wtedy niektórzy z ich porywaczy kontaktują się z ich rodzinami, oferując ich wolność za przeraźliwie wysoki okup. Następnie cykl powtarza się. ISIS zabiło tysiące Jazydów i zgwałciło i wzięło do niewoli wielokrotnie więcej. Nie ustaną, aż wszyscy mężczyźni jazydzcy zostaną zabici i wszystkie kobiety i dzieci zgwałcone i w niewoli. Kanada obecnie oficjalnie przystąpiła do wojny przeciwko ISIS. ISIS musi zostać pokonane i to szybko.


Uchodźcy jazydzcy, którym udało się dotrzeć do naszych demokratycznych brzegów, są na ogół ludźmi w szoku, bez żadnego majątku, załamani. W najlepszym wypadku mogli przedstawić naszym przywódcom politycznym w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych sprawę potrzeby obrony ich społeczności w nadziei, że ich potworne cierpienia dadzą naszym rządom powód, by im pomóc z przyczyn humanitarnych. W tym świetle widzi się Jazydów jako nieszczęśliwe i niewinne ofiary konfliktu, którego nie rozpoczęli. Traktowani są jak ofiary.


A to wyrządza im wielką krzywdę.


Prawda zaś jest taka, że Ameryka Północna, Europa i reszta wolnego świata, którzy znowu walczą w Iraku z ISIS, są dłużnikami Jazydów, bo bez nich i bez wielu muzułmańskich Kurdów i Arabów, którzy pracowali z nimi, koalicja nigdy nie wygrałaby drugiej wojny w Zatoce. Byli oni kluczowymi partnerami.


Alex to nie jest jego prawdziwe imię. Jest Jazydem, który mieszka teraz gdzieś w Stanach Zjednoczonych, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy i pracowaliśmy razem nad projektem badawczym o Iraku. Jego historia jest typowa dla dziesiątków jazydzkich mężczyzn i kobiet, którzy ryzykowali życiem własnym i swoich rodzin, pracując jako tłumacze z arabskiego i kurdyjskiego na angielski dla sił koalicji, które podczas drugiej wojny w Zatoce nie miały ekspertyzy językowej ani kulturowej, niezbędnej dla zdobycia serc i umysłów w strefach wojennych takich jak północny Irak (Kurdystan). Brak tej ekspertyzy był wynikiem tego, że przez ostatnie 30 lat większość specjalistów uniwersyteckich języków tego obszaru w Ameryce Północnej oznajmiła, że interesy Ameryki na Bliskim Wschodzie są „imperialistyczne” Tak więc podczas pierwszej i drugiej wojny w Zatoce Jazydzi, umiarkowani Kurdowie i Arabowie muzułmańscy, którzy z nimi pracowali, dostarczali niezbędnych usług lingwistycznych.


Alex opowiedział mi: “W 2003 r., podczas drugiej wojny w Zatoce, siły koalicji odwiedziły naszą wieś w północnym Iraku. Wkrótce potem mój brat zgłosił się na ochotnika jako tłumacz z kurdyjskiego i arabskiego, kiedy powoli konsolidowali władzę w Iraku północnym, chroniąc autonomiczny regionalny rząd kurdyjski, który został założony po pierwszej wojnie w Zatoce.


Mój brat był pierwszym człowiekiem z naszej wsi, który podjął się takiej pracy. Bał się, ale jest odważnym człowiekiem. Przez następne dwa lata słyszałem od niego i innych ludzi w okolicy, że on i rosnąca liczba tłumaczy jazydzkich zdobyła zaufanie oficerów koalicji na północy. Postanowiłem do nich dołączyć.


Moja matka ogromnie niepokoiła się o moje bezpieczeństwo. Wiedzieliśmy, że wrodzy muzułmanie miejscowi, którzy mówili ludziom, by nie pomagali Amerykanom i ich sojusznikom, regularnie grozili tłumaczom jazydzkim. Chciałem wtedy zrobić coś dla polepszenia sytuacji. Chciałem także spróbować zmienić fałszywy stereotyp muzułmański o Jazydach, że jesteśmy czcicielami diabła i niewiernymi, których nie interesuje dobro wspólne.


Zgłosiłem się do bazy wojskowej, zdałem egzamin tłumacza, odbyłem rozmowę kwalifikacyjną i otrzymałem pracę. Zacząłem pracować następnego dnia. Doskonale wiedziałem, że iraccy islamiści nienawidzą koalicji i grożą śmiercią każdemu, kto z nią współpracuje. Nazywali nas ‘szpiegami’ i ‘zdrajcami’. Później także moja rodzina otrzymywała pisemne groźby śmierci z żądaniem, bym zrezygnował z tej pracy. Omówiłem to z moimi braćmi i zignorowaliśmy to. Byliśmy zdecydowani nadal pracować nad polepszeniem sytuacji. Wierzyliśmy w siły koalicji, a szczególnie w Stany Zjednoczone Ameryki.


Zacząłem pracę w lutym 2005 r. Jeśli ludzie myślą, że tłumacz siedzi w bazie i prowadzi wywiady z miejscowymi ludźmi otoczony ciężką bronią i płotem z drutu kolczastego, to się zdziwią. Większość pracy tłumacza odbywa się w terenie, wśród ludzi, na farmach, we wsiach, miastach i na patrolach. Jest to równie niebezpieczne, jak zadanie piechura w służbie czynnej. Pod pewnymi względami jest bardziej niebezpieczne, bo idziesz na patrol bez tego samego solidnego szkolenia, jakie oni otrzymali jako zawodowi żołnierze.


Pierwszego dnia pracy przydzielono mnie do jednostki bojowej, które miała pozbyć się zbrojnych terrorystów z sąsiedniego miasta. Dali mi mundur żołnierski i powiedzieli, że idziemy na pieszy patrol. Mundur miał mnie chronić przed snajperami, którzy widząc lokalnego cywila z żołnierzami, zastrzeliliby mnie pierwszego jako ostrzeżenie dla lokalnej ludności. Powiedziano mi, że terroryści postanowili obierać za cel tłumaczy, żeby przeszkodzić komunikacji koalicji z miejscowymi mieszkańcami miast i wsi.


Dowódcą był amerykański sierżant. Poprosił mnie, bym trzymał się środka zespołu, kiedy wejdziemy do miasta, żebym wtopił się w resztę żołnierzy. Kiedy wysiedliśmy z Humvee, natychmiast rozkazał, byśmy biegli tak szybko, jak potrafimy, do kamiennego muru. Kiedy dotarliśmy tam, zaczęliśmy marsz. Gdy tylko dochodziliśmy do skrzyżowania lub do otwartej przestrzeni, biegliśmy, by uniknąć ognia snajperów.


Słońce wzeszło, wszystko było łatwo widoczne i wszyscy pokryci byliśmy potem. Każda minuta dłużyła się jak godzina. Ostrożnie wspięliśmy się na kamienny dach i nagle poczuliśmy zimno. Chwilę potem dostaliśmy się pod ogień snajperów. Nigdy w życiu nie byłem tak skupiony.


Z podziwem patrzyłem, jak moi towarzysze odpowiadali ogniem, starannie, świadomie i zdecydowanie. Co pewien czas któryś z nich śmiał się. Później dowiedziałem się o angielskim powiedzeniu ‘śmiech w obliczu śmierci’. Wtedy zrozumiałem, co znaczył ten ich śmiech.


Ich dobry humor i skupienie uspokoiły mnie, kiedy przez kilka godzin obserwowałem, jak odpowiadali ogniem. Kiedy wracaliśmy do obozu, ja, młody dwudziestokilkulatek, zacząłem rozumieć co naprawdę znaczy pokaz siły militarnej. To byli odważni i patriotyczni Amerykanie.


Pewnego razu strzegliśmy odcinka granicy Iraku z Syrią. Kiedy nasz patrol zbliżał się do granicy, nagle zobaczyliśmy grupę pięciu mężczyzn uzbrojonych AK-47. Moi oficerowie sądzili, że mogą to być szmuglerzy. Oficer krzyknął do nich i powiedział, że mają podnieść ręce, bo będziemy strzelać.


Kiedy zobaczyliśmy ich wyraźniej, natychmiast zrozumiałem, że byli to dość niezdyscyplinowani policjanci graniczni, którzy są po naszej stronie. Krzyknąłem: ‘To nie są szmuglerzy’. Nasi żołnierze wstrzymali ogień. Kilka godzin później zrozumiałem, że prawdopodobnie uratowałem życie tych młodych mężczyzn dzięki temu, że wiedziałem, jak rozróżnić niezdyscyplinowanych, marnie umundurowanych policjantów od żołnierzy-zdrajców, którzy zajmują się zbrojnym szmuglem.


Moja najbardziej niebezpieczna misja początkowo wyglądała prosto. Pracowałem z zespołem sił koalicji. Byliśmy na wspólnym patrolu z członkami nowo zorganizowanej Armii Irackiej. Naszym zadaniem było znalezienie miejsc na bazy nowej armii irackiej. Kiedy nasz patrol zszedł z drogi gruntowej i zbliżał się do szosy, wybuchła bomba o 6 metrów ode mnie. Na wszystkie strony poleciały kamienie i kawałki metalu i powietrze wypełniło się kurzem. Jeden odłamek zranił mnie. Gdybym nie miał hełmu, mógłbym nie przeżyć.


Dużo tłumaczyłem dla armii irackiej i przywódców plemiennych kurdyjskich i arabskich. Kiedy pokazałem, że daję sobie radę jako tłumacz w terenie, proszono mnie czasami, żebym pozostał w bazie i tłumaczył dokumenty. Cały czas pracowałem nad lepszą znajomością amerykańskiego angielskiego. Obejmowało to militarne akronimy, które nie są częścią normalnego angielskiego, ale są zasadnicze dla życia w armii. Oglądałem dużo amerykańskich filmów i programów telewizyjnych.


Pracowałem jako tłumacz dla koalicji prawie pięć lat, dzień za dniem. Byłem lojalny, godny zaufania i pracowity. Pokładałem wielkie nadzieje w fakcie, że rząd kurdyjski i ich milicja peszmerga próbują stworzyć miejsce, gdzie Jazydzi i chrześcijańskie mniejszości Iraku mogą, podobnie jak oni sami, żyć w wolności i bezpieczeństwie. Podczas tych lat jako tłumacz widziałem, że Jazydzi byli istotnymi partnerami sił koalicji w Iraku północnym. Wiem, że przez ostatnich 10 lat wielu naszych jazydzkich tłumaczy zostało zabitych przez radykalnych islamistów w Iraku. To trudna praca i nie jest ona dla mięczaków.


Kiedy dotarłem do Ameryki i zostałem obywatelem amerykańskim, zrozumiałem, że mam teraz prawo lobbować na rzecz praw Jazydów i wszystkich zagrożonych mniejszości w Iraku, masakrowanych obecnie przez ISIS. Jestem teraz mieszkańcem USA, ale mam wrażenie, że moje zadanie życiowe dopiero się zaczyna. Jest tam tyle cierpienia”.


Alex odwiedza teraz Irak. W zeszłym tygodniu przysłał mi numer telefonu, gdzie mogłem się z nim skontaktować. Podczas rozmowy telefonicznej wymieniliśmy się wiadomościami. Powiedział mi: „Wiesz, Geoffrey, urodziłeś się i wychowałeś w Ameryce Północnej. Ameryka jest uwodzicielskim miejscem. Miasta błyszczą, ludzie prowadzą swoje życie, Amerykanie traktują wolność jako rzecz oczywistą i łatwo zapomnieć, skąd się pochodzi. Ja nie mogę tego zrobić. Prześladują mnie niedawne masakry i trwające niewolenie Jazydów. Nie uspokoję się, dopóki ktoś nie pokona ISIS. Nie chcę i nie mogę zapomnieć o moim narodzie, jak długo nie są równie wolni jak ja – w Iraku i w Ameryce”.


Od masakry i oblężenia Jazydów w Sindżar i na równinach Niniwy przez ISIS latem zeszłego roku, ci miłujący pokój ludzie wreszcie chwycili za broń przeciwko swoim prześladowcom. Wielu młodych mężczyzn i kobiet wstąpiło ostatnio do jazydzkich sił samoobrony. Z kilkoma tysiącami karabinów kałasznikow i z jeszcze mniejsza liczbą kul stoją gotowi do walki z ISIS na liniach frontu w wojnie, do której oficjalnie dołączył nasz kraj.


Kanada wysyła obecnie odrzutowce przeciwko ISIS w Iraku. Zwykli Kanadyjczycy muszą żądać, by premier Harper i prezydent Obama zrobili coś, by obronić Jazydów. Nowa koalicja musi zrobić wszystko, co w jej mocy, by bronić ich w terenie i pomóc im powrócić do ich rodzinnych domów, okupowanych obecnie przez bojówkarzy ISIS. Równocześnie ci, którzy znajdują się w obozach dla wysiedlonych w Iraku potrzebują natychmiastowej pomocy humanitarnej. Musimy pomóc Jazydom w każdy możliwy sposób. Jesteśmy im to dłużni. Zawsze byli naszymi sojusznikami.


The Yazidis are not victims, they are our partners and they need our help

National Post, 10 marca 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Geoffrey Clarfield

Kanadyjski antropolog. Przez dwadzieścia lat badał społeczenstwa Afryki i Bliskiego Wschodu.