Wielki wyrównywacz wszystkich Żydów


Sarah Honig 2015-06-11

Liege, Belgia - “Wejście dozwolone dla psów, ale w żadnych okolicznościach nie dla Żydów!”

Liege, Belgia - “Wejście dozwolone dla psów, ale w żadnych okolicznościach nie dla Żydów!”



Zeszłego lata kawiarnia na przedmieściach belgijskiego miasta Liege odsłoniła obecną twarz antysemityzmu w jednej, zwartej wystawie okiennej.  

Okno było przyozdobione flagą palestyńską, udekorowane kefijami Fatahu i pokazywało flagę izraelską przekreśloną wielkim, czerwonym “X”. Gdyby jednak Marsjanin, który właśnie wylądował, nie zrozumiał, o co chodzi, było tam także dwujęzyczne wyjaśnienie. Wersja francuska, na benefis tubylców, śmiało głosiła:


“Wejście dozwolone dla psów, ale w żadnych okolicznościach nie dla syjonistów!”


Niemniej, ograniczenia politycznej poprawności wyraźnie nie dotyczyły tureckiego. Gdyby jakiś zagubiony Turek miał kłopoty z ustaleniem, kto jest syjonistą, napis po turecku wyjaśniał mu wyraźnie – już bez syntetycznych prób zachowania europejskich subtelności. Wypuścił przysłowiowego kota z worka ku uciesze zarówno miłośników psów, jak i nienawidzących Syjonu.


“Wejście dozwolone dla psów, ale w żadnych okolicznościach dla Żydów!”


Ten kawałek o syjonistach był wyłącznie na konsumpcję europejską. Od końca II wojny światowej nieskrywane tyrady antyżydowskie utraciły na większej części kontynentu swój dawny blask. Społecznie akceptowanych alternatyw dostarcza jednak perorowanie o postawach antyizraelskich i antysyjonistycznych. W istocie, w dzisiejszych czasach, te substytuty stały się obowiązkowe dla tych, którzy chcą być modni.

 

Nie dbając jednak o panujące konwenanse, tureccy właściciele kawiarni jasno pokazali, że tych określeń można używać zamiennie. Jak już, to antysyjonizm i antyjudaizm są synonimami, mimo gorliwych i wygodnych zaprzeczeń nieszczerych propagandzistów europejskich i arabskich.


Przyziemnym usprawiedliwieniem odrodzenia jawnego antysemityzmu jest zapewnianie, że absolutnie tym nie jest – że jest to tylko uzasadniony protest przeciwko polityce Izraela. Sugeruje to, że gwałtowność protestu jest bardzo ad hoc i zniknie w momencie, kiedy ustanie ta konkretna prowokacja izraelska.


Problem polega oczywiście na tym, że trudno jest przyszpilić przyczyny i cechy tych domniemanych prowokacji. Zmieniają się i mutują szybciej niż wirusy. Każdy czyn izraelski w każdej sferze działalności ludzkiej można wypaczyć w występek, a każdy występek w podnoszącą włosy na głowie zbrodnię przeciwko ludzkości. Lista przestępstw Izraela staje się zbyt wszechobejmująca, by brać ją za dobrą monetę.


W końcu trzeba dojść do nieuniknionego wniosku, że Izrael niczego nie może zrobić dobrze i że przez samo swoje istnienie stanowi ohydny twór – który musi zostać usunięty. Dlatego też to głośne domaganie się zmiany polityki nie jest czymś, co można spełnić, jak długo Izrael nadal istnieje.


Odmianą tego pretekstu jest całościowy sprzeciw wobec syjonizmu. Pozornie jest to głębsza, bardziej nieustępliwa warstwa rozprzestrzenionej akcji antyizraelskiej. Nie ma tutaj udawania, że antypatia może zniknąć przy zmianie kierunku przywódców Izraela – bez wymagania samobójstwa narodowego.


U podstaw tego rodzaju antysyjonizmu jest  założenie, że Izrael jest z natury nie do przyjęcia, nieważne, jaką prowadzi politykę. Najwyraźniej, ruch narodowo-wyzwoleńczy narodu żydowskiego – a tym jest syjonizm – musi zostać natychmiast zlikwidowany, by można było wybaczyć narodowi żydowskiemu.


Siłą rzeczy znaczy to, że Żydzi, aby zostać zaakceptowani, muszą wyrzec się swojej tożsamości narodowej, nadziei i samostanowienia. Logicznie rozumując, antysyjonizm żąda by Żydów wyróżnić negatywnie spośród wszystkich innych narodów i kazać im zrzec się samego prawa do narodowości. Tylko to, w oświeconym światopoglądzie antysyjonistów, stanowiłoby elementarną sprawiedliwość.


Antysyjoniści marzą o tym, żeby zobaczyć Żydów – w odróżnieniu od każdej innej grupy na powierzchni tej planety – raz jeszcze bezdomnych, porozrzucanych i, nade wszystko, bezsilnych. A więc, antysyjoniści chcą, by Żydzi raz jeszcze zostali poddani łasce narodów, które od niepamiętnych czasów nie cierpiały Żydów – domagając się tego czy to z wściekłością wywołującą pianę na ustach, czy z dystyngowanym oszustwem.


A to wszystko, zgodnie z logiką antysyjonistyczną, nie zahacza nawet o antyjudaizm – a już z pewnością nie jest to nic, co zasługuje na określenie “antysemityzm”.


Osobliwie, podczas gdy straszliwie wkurza ich starożytny naród żydowski, ci sami „nie-antysemici” przycisnęli do piersi narodowe roszczenia Palestyńczyków – tych, którzy do wczoraj pogardliwie odrzucali samą nazwę „Palestyńczyk” i zaprzeczali, że stanowią grupę narodową, odrębną od wielkiej grupy panarabskiej (lub jej podgrupy syryjsko/irackiej)


Zdumiewająco, wszystkie te sprzeczności i niedorzeczności umykają uwadze pompatycznych europejskich kaznodziei. Albo jest tam zbyt dużo strawy intelektualnej do przeżucia i strawienia, albo jest niechęć do kłopotania się Żydami, których nigdy nie lubili (chociaż to, nawet przy największym wysileniu wyrafinowanej wyobraźni, nie powinno być uważane za antysemityzm).


Czasami jednak – jak w tej belgijskiej kawiarni – głoszony sprzeciw wobec polityki izraelskiej, antysyjonizm i fanatyczna stronniczość pro-palestyńska zlewają się w jedno, bezdyskusyjnie już antysemickie opakowanie. Chociaż w swej istocie mierzy w żydowską przynależność narodową, nie jest jednak niepodobne do wczorajszej nienawiści, która celowała w żydowską przynależność religijną.


W obu wypadkach Żydzi są piętnowani z powodu tego, kim są. Przez tysiąclecia wiara żydowska była pretekstem do wyróżniania Żydów i poddawania ich wszelkiego rodzaju niezwykłym karom. Stanowcze żądanie brzmiało: nawróćcie się i przestańcie być Żydami, by można było was tolerować.


To jednak też nie działało i zabójcze szczucie trwało nadal. Ci, którzy zazdrościli talentom i osiągnięciom conversos, oskarżali ich, że pozwolili się ochrzcić tylko pozornie, żeby uniknąć prześladowań i wygnania. Podejrzewano tylko, ale te podejrzenia, że nadal w ukryciu praktykują judaizm, prowadziły do tortur i palenia conversos na stosach.


Niezależnie od tego, jak bardzo “nowi chrześcijanie” próbowali uniknąć żydowskiego losu, ich “zła krew” przeszkadzała. To samo dotyczy dzisiaj rozmaitych izraelskich artystów i akademików, którzy robią, co mogą, by uniknąć przeszkód, jakie szalejący antysyjonizm stawia na ich drodze do kariery.


Tak więc – podobnie jak conversos w dawnych czasach – izraelscy pisarze, profesorzy, filmowcy i aktorzy nie szczędzą wysiłków, by zdystansować się od kolektywu izraelskiego. Szybko zrozumieli, że opłaca się zdobyć wpływy w judeofobicznej Europie, towarzystwo i fanów przez podkreślanie, jak są szlachetnie inni od odrażających obywateli grzesznego państwa żydowskiego.


Ewidentnie jest to warunek wstępny kariery w miejscach, gdzie związki z Izraelem nie są pomocą w karierze ani nie przysparzają dochodów. Dla zadufanych aspirantów dawno przeważyło to nad niestosownością kłaniania się odrazie do Żydów, która paraduje za granicą jako krytyka Izraela.


Z wyraźnym delektowaniem się i wyrachowaną konsekwencją rzucają wybuchowe inwektywy na linie obronne swoich rodaków. Antyizraelskie diatryby służalczych Izraelczyków, prezentuje się ze złośliwą satysfakcją, jako ostateczny autorytet w sprawie wrogów naszego istnienia.


Nic nie jest słodsze dla antysyjonistycznych prowodyrów niż uzasadnianiem swoich inicjatyw BDS (bojkotu, wycofania inwestycji, sankcji) cytatami lewicowych (często anarchistycznych) kolaborantów izraelskich. Ci ostatni sami także czasami sponsorują akcje bojkotu lub z wielkimi fanfarami rozprowadzają petycje antyizraelskie.


Nie jest to tylko szalony margines ekscentryków, którzy pomagają europejskiemu i arabskiemu/muzułmańskiemu antysemityzmowi przebranemu za antysyjonizm. Zbyt wiele nieprzekraczalnych granic zostało zamazanych dla zbyt wielu gwiazd domowego chowu, których droga do sukcesu za granicą często była torowana przez ich miażdżącą krytykę „polityki rządu Izraela”.


Ich dyskredytowanie Izraela jest tak intensywne, że nie potrzebują właściwie wzywać do BDS – przynajmniej nie bezpośrednio – by podsycać jego płomienie swoją świetnie im służącą retoryką


Izraelscy jajogłowi i celebryci, którzy są najbardziej popularni w Europie, to niemal bez wyjątku ci, którzy szukali aprobaty przez podkreślanie swojej dezaprobaty dla Izraela. Europa obsypuje ich zaszczytami i dowodami uznania. To oni przygotowują grunt pod BDS.


Ultralewicowa piosenkarka izraelska, Achinoam Nini, znana za granica pod łatwiej wymawianym i chwytliwym imieniem Noa, oświadczyła tak głośno, by usłyszała cała Europa i by jej to zaimponowało, że rząd Netanjahu jej nie reprezentuje (podobno jej nie dotyczą werdykty wyborców), że zajmuje się on podżeganiem do wojny i jest winien szeregu oburzających ją potworności.


Choć formalnie trzyma się z dala od poparcia BDS, Nini obficie obwiniała wybranych przywódców Izraela za zaistnienie tego objawu antysemityzmu.


Proszę pamiętać, że sama nie stroni od bojkotowania. Wytrwale odrzuca przedstawienia poza Zieloną Linią (tą obecnie uświęconą linią zawieszenia broni). Zbojkotowała ceremonię przyznania nagród przez Stowarzyszenie Kompozytorów, Autorów i Wydawców Muzyki w Izraelu w 2014 r., ponieważ jednym z laureatów był Ariel Zilber, którego prawicowe poglądy są dla niej anatemą.


Dlatego nie ma co ukrywać nieco wstydliwej mściwej przyjemności, kiedy dostała za swoje od krzykaczy z BDS podczas niedawnego koncertu w Hiszpanii.


Ci, którzy znają idiomy Szekspira mogliby powiedzieć, że Nini wyleciała na własnej beczce z prochem. Takie beczki napełnione prochem były używane w minionych stuleciach do przełamania fortyfikacji wroga. Czasami urządzenie eksplodowało w niewłaściwym momencie czyniąc tym, którzy go podkładali, to, co zamierzali uczynić innym.


Po tym nieprzyjemnym incydencie Nini skarżyła się na Facebooku, że “ruch Bojkotu chce agresywnie zamknąć mi usta przez prześladowanie i oczernianie” mimo faktu, że jest ona przecież słynną działaczką na rzecz pokoju. Według jej świętoszkowatych słów: „sztuka jest dla wolności i dialogu” – oczywiście pod warunkiem, że nie jest to sztuka Zilbera.

Jej zdaniem BDS był tak straszliwie niesprawiedliwy. Ruch ten stara się, pisze Nini, „zamknąć usta każdemu obywatelowi mojego kraju, włącznie z milionami, którzy dążą do pokoju i pracują na jego rzecz, jak ja to robię, wbrew działaniom rządu i mimo gróźb miejscowych ekstremistów”.


Mówiąc wprost, Nini w zasadzie zapewnia, że lewicowcy, tacy jak ona, zasługują na wyłączenie spod represji BDS – przypuszczalnie także spod wrogości arabsko/muzułmańskiej.


Można się tylko zastanawiać, czy namiętne, pro-palestyńskie tyrady Nini, zdobyłyby dla niej wyjątek w zakazie wstępu do kawiarni w Liege. Sądząc po sformułowaniu po francusku, mogłaby wcisnąć się do kawiarni i uzyskać przywilej zetknięcia się z jej wolnomyślącymi klientami.


Jednak jest bardzo prawdopodobne, że właściciele kawiarni wyrazili swoje prawdziwe preferencje po turecku. Z ich niedyskryminującej perspektywy nie ma żadnej różnicy między Noa a Arielem. Patrzyliby na oboje z równą pogardą.


To jest kwestia zasadnicza w antysemityzmie – Żydzi są pogardzani, niezależnie od tego, kim są, niezależnie od tego, w co wierzą, co mówią lub co osiągają. Antysemityzm, także w swoim wygodnym kamuflażu, jest wielkim wyrównywaczem wszystkich Żydów.


The great equalizer of all Jews

4 czerwca 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Sarah Honig


Izraelska publicystka, pracuje w redakcji "Jerusalem Post" od 1968 roku.