Kto wygrał i co wygrał?


Andrzej Koraszewski 2015-05-26


 W Irlandii w referendum wyborcy pokazali gest Kozakiewicza Kościołowi, w Polsce wyborcy wybrali się na długą pielgrzymkę do Ciemnogrodu. Co wybierali? Jaka Polska jawiła się w świadomości społecznej wyborców podczas tych wyborów?  Czy swoimi głosami bardziej mówili „nie”, czy bardziej mówili „tak”? Jeśli ich głos był głównie głosem protestu, to przeciwko czemu, jeśli głosem nadziei, to na co?


Ponad połowa tych, którzy poszli do wyborów głosowała tak, jak oczekiwali tego biskupi. Czy to głosowanie oznaczało  poparcie dla Kościoła? Badania opinii wydają się temu przeczyć. Wybrano zdecydowanego przeciwnika in vitro, gdyby decydował stosunek do in vitro, prawdopodobnie wygrałby Bronisław Komorowski. Obietnica przywrócenia wcześniejszego przechodzenia na emeryturę mogła być rozstrzygająca dla kilku procent i zapewne nie to zadecydowało o ostatecznym wyniku, z innymi obietnicami Andrzeja Dudy jest podobnie. Czy wynik może być efektem niemrawej kampanii wyborczej urzędującego prezydenta, któremu zdawało się, że ma zwycięstwo w kieszeni? Zapewne, chociaż mam wrażenie, że przede wszystkim obserwujemy efekt tabloidalonego patriotyzmu.  

 

Trudno o wątpliwości, że te wybory były gestem Kozakiewicza w kierunku urzędującej władzy. Andrzej Duda wygrał głównie głosami nieobecnych, tych, którzy  uważali, że Komorowski i tak wygra, a oni nie muszą przykładać do tego ręki i tych, którzy uważali, że nie ma znaczenia, kto wygra. Tak czy inaczej, mobilizacja zwolenników kandydata PiS-u i Episkopatu była zdecydowanie większa i skuteczniejsza niż mobilizacja zwolenników urzędującego prezydenta. Ci, którzy mogli przeważyć szalę, zostali w domach.

 

Wśród głosujących elektorat PiS i elektorat PO jest prawdopodobnie mniej lub bardziej stały, o wynikach wyborów decydują ostatecznie ci, którzy głosują taktycznie, zastanawiają się i byliby skłonni pod wpływem argumentów zmienić zdanie. Jakie rodzaje kalkulacji kierowały wyborcami, którzy mogli zadecydować tak lub inaczej? Przed drugą turą pod jednym z moich artykułów czytelnik napisał:

 

Panie Andrzeju,

 

Szkoda, że antyklerykalizm wyłączył w Panu przed wyborami racjonalizm.

Jestem ateistą i świadomie zagłosuję na Dudę. Dlaczego? Bo nie boję się państwa wyznaniowego, które nam nie grozi (laicyzacji społeczeństwa nie zatrzyma jeden prezydent czy nawet rząd). Natomiast mam dość rządów układu, który został wyhodowany w 89 roku (a nawet wcześniej) przez Michnika i środowisko GW. Proszę spojrzeć na listę 100 (a nawet tylko 10) najbogatszych Polaków, na ich życiorysy. To są prawdziwi beneficjenci "wolnej" Polski i to oni de facto rządzą tym krajem od 89 roku. To ten układ (komuniści-TW-WSI) doprowadził do tego, że mamy europejskie ceny i niemal białoruskie pensje, a w UE jesteśmy po prostu tanią siłą roboczą. Dlatego uważam, że głosowanie na Dudę jest znacznie mniejszym złem. PiS po wyborach i tak nie będzie miał większości parlamentarnej, a PO musi mieć jakąś przeciwwagę. Przez 8 lat mogli się wykazać, przez 5 mieli pełną władzę, tymczasem ja pamiętam tylko afery i ostatnie nagrania rozmowy Wojtunika z Bieńkowską, z których dowiedzieliśmy się, że min. Sienkiewicz podpalił budkę przed ambasadą Rosji, rząd miał przez 7 lat gospodarkę głęboko w poważaniu, a "za marne 6 tys. zł to pracuje chyba tylko złodziej albo idiota". Władza pluje nam w twarz od 8 lat, nie możemy dłużej udawać, że to deszcz. Nie możemy legitymizować rządów złodziei i aferzystów tylko w imię antyklerykalizmu (przypomnę, że PO w kwestiach światopoglądowych i stosunku do KK nie różni się de facto od PiS - spotykają się tylko z innymi księżmi).

Pozdrawiam,

Marcin

 

Ten list przypomniał mi egzamin z socjologii miasta zdawany w 1959 roku. Egzaminujący zapytał mnie, czy czytam „Express Wieczorny”. Zdziwiłem się i niemal oburzyłem. Stary profesor uśmiechnął się i przypomniał mi, że postanowiłem studiować społeczeństwo, jego strukturę, postawy, zachowania, mechanizmy oddziaływania na umysły. Uświadomił mi, że istnieje powód, dla którego „Express Wieczorny” ma wielokrotnie wyższy nakład niż czytane przeze mnie „Życie Warszawy”. Zamiast odpowiadać na pytania, słuchałem krótkiego wykładu i zdałem ten egzamin raczej jako dobry słuchacz, niż student zdający sprawę z opanowania przerobionego materiału.

 

 

List czytelnika wydaje się być raczej doskonałym opisem obrazu Polski w polskich mediach aniżeli rzeczywistości. Pojawia się w tym komentarzu jakiś demoniczny Adam Michnik, ale autor listu nawet nie zauważa, że gdyby jego jedynym źródłem informacji była „Gazeta Wyborcza”, to ten jego obraz Polski byłby dokładnie taki sam. Ta karykatura polskiej rzeczywistości jest kreślona bardziej grubą krechą w „Rzeczpospolitej”, w dziennikach telewizyjnych, czy w „Fakcie” niż w „Gazecie”, ale obraz przekazywany przez „czwartą władzę” ludziom wybierającym władzę pierwszą, drugą i trzecią jest w zasadzie ten sam. Stąd moje określenie patriotyzmu tabloidalnego. Jest to obraz zawierający jakieś elementy rzeczywistości, ale pomijający wszystko, co moglibyśmy zapisać po stronie osiągnięć i przekonujący odbiorcę do absurdalnej tezy, że od 25 lat staczamy się w przepaść. (Sprawa powiązań owych „beneficjentów” wymagałaby osobnego artykułu z pokazaniem powiązań części owych najbogatszych z Kościołem, z Kaczyńskimi, braku jakichkolwiek powiązań większości „beneficjentów” z PZPR i ZSL, z „Gazetą Wyborczą” i Michnikiem, a wreszcie reakcji na owe „marne 6 tysięcy”).

 

 

Ciekawe jest zderzenie tego tabloidalnego obrazu Polski z reakcjami korespondentów zagranicznych na wyniki drugiej tury wyborów prezydenckich. Widzimy tu głównie zdumienie. Polska oglądana z perspektywy, to kraj gospodarczego sukcesu  i politycznej stabilności, piszą że ten wybór jest oczywistym zagrożeniem dla dalszego rozwoju gospodarczego. (Pomińmy wszystkie rozważania na temat miejsca Polski na arenie międzynarodowej i oceny PiS, jako partii ultrakatolickiej, nacjonalistycznej i gotowej do pójścia drogą Węgier.) Polska w oczach Zachodu to kraj może nie cudu gospodarczego, ale kraj, który forsownym marszem nadrabia wielowiekowe zaległości.

 

 

A jak to wygląda z perspektywy mojego małego miasteczka? Identyczny obraz Polski jak przedstawiony przez mojego czytelnika mogę tu usłyszeć na każdym rogu. Jest wykuty przez journalistów w miękkiej szarej masie i utrwalony w duszy.  Zapewne jestem w tym miasteczku jedyną osoba przyglądającą się uważnie losom absolwentów tutejszego gimnazjum i notującą postępy miasteczka: od odciętej dechami od świata, zapitej i zaplutej dziury, do schludnego miejsca, będącego integralną cząstką zamożnej części świata. Prawdziwi beneficjenci tej ustrojowej przemiany zazwyczaj zarabiają mniej niż owe 6 tysięcy, często mają powody do zmartwień, bo raju na świecie nie ma. Przeklinają biurokrację i lokalne układy, czasem uciekają przed beznadzieją do Niemiec, Irlandii, Wielkiej Brytanii czy Szwecji, część po pewnym czasie wraca, inni zostają. Dzieci rolników zdobywają zawody, uciekają do dużych  miast, większość odnosi jakieś sukcesy, czasem spektakularne.

 

To miasteczko nie ma przemysłu, nie ma zasobów naturalnych, mało sprawna władza lokalna nie umiała jak dotąd wykorzystać jego walorów turystycznych. A jednak to, co widzę, jest cudem gospodarczym.

 

Miasto miało przez jedną kadencję dobrego burmistrza i wymieniło go na kogoś, kto obiecywał złote góry. Roszczeniowa demokracja polega na marzeniach i oczekiwaniu, że władza je zrealizuje. (Ci którzy sami realizują swoje marzenia, oczekują, że władza przestanie przeszkadzać.)

 

 

Naród się wypowiedział i wypada się zgodzić z moim czytelnikiem, że Polska nie stanie się państwem wyznaniowym. Nie w tym sensie w jakim państwem wyznaniowym jest Iran, Arabia Saudyjska czy ISIS. Prezydent do wyborów parlamentarnych może zablokować kilka ustaw, usłyszymy trochę więcej pisowskiej retoryki, ludzie zaczną sie domyślać, że pan Duda żadnej ze swoich obietnic spełnić nie może, bo nic z tego, co obiecywał, nie leży w kompetencjach prezydenta.

 

 

To zwycięstwo podniesie morale Ciemnogrodu, zwiększą się szanse zwycięstwa parlamentarnego PiS. Nie, nie zwiększy się praworządność, nie zmniejszy się biurokracja, nie zacznie sprawniej działać wymiar sprawiedliwości. Wyborcy nie oczekiwali takich zmian. Żądali, żeby szybciej było lepiej, żebyśmy mieli płace jak w Anglii i ceny jak na Białorusi.

 

Jacek Bocheński napisał na swoim blogu, że te wybory przypominają mu jazdę Polaka po pijanemu:

 

Znana rzecz: Polakowi się śpieszy, pijanego to jeszcze bardziej nakręca, a więc nabuzowany mówi kurwa, siada za kierownicą i po pijanemu jedzie. Nie każdy, oczywiście, ale wielu. Można w skutek tego stracić życie, ostatnio też więcej pieniędzy albo prawo jazdy.

 

Polakowi śpieszy się do zmiany politycznej, nie każdemu natychmiast i do byle jakiej, ale wielu trochę tak jak pijanemu w samochodzie. Nabuzowany zwłaszcza kampanią wyborczą, którą media pokazują głównie jako zawody w sztuce oszustwa i miotania oszczerstw, mówi: kurwa, K. ma zostać? Nie, kurwa, zamiast K. wybieram, kurwa, D. , niech będzie, kurwa, zmiana. Wszystko jedno, czym się skończy, może rąbniemy w drzewo albo utopimy się w rzece, może trzeba będzie tylko wybulić kasę albo stracić prawo jazdy. Politycznej. Razem z demokracją, która dostanie łupnia. Ale na razie fajnie, kurwa, zapieprzamy.

 

Zdaje mi się, że Polska jedzie nowoczesną, komfortową autostradą po pijanemu. Być może, nie jedna Polska. Być może, cała demokracja zachodnia jedzie już podobnie. Po idiotycznych kampaniach wyborczych ludzie mają absolutnie pomącone w głowach, niczego nie są pewni i wielu gotowych jest podejmować decyzje, jak pijany kierowca.

 

Zgadzam się z Jackiem Bocheńskim, ale mam inny problem – czy jest szansa, że zaczniemy się uczyć demokracji, korzystania z wolności? Media nam w tym nie pomogą. Przeciwnie, używki, po których wyborcy idą do urn, są produkowane przez media. Poszukiwań odtrutek na tabloidalny patriotyzm nawet nie rozpoczęliśmy. Może czas na głębszą refleksję niż tylko na temat nieudanej kampanii.