Salami stosuje taktykę salami


Sarah Honig 2015-05-12

Generał brygady Hossein Salami: “Nie dostaną nawet pozwolenia na inspekcję najbardziej normalnych posterunków wojskowych, niech im się nie śni”.

Generał brygady Hossein Salami: “Nie dostaną nawet pozwolenia na inspekcję najbardziej normalnych posterunków wojskowych, niech im się nie śni”.



Kto mówi, że historia nie ma poczucia humoru? Właśnie wtedy, kiedy prezydent Barack Obama próbuje ukryć plasterki salami odkrojone od jego umowy z Iranem, Irańczyk o nazwisku Salami ujawnia bardzo gruby i wiele mówiący plaster.

Bez zbędnych ceregieli zastępca dowódcy Gwardii Rewolucyjnej Iranu, generał brygady  Hossein Salami, zadał kłam jednemu z najważniejszych twierdzeń o umowie, którą Głównodowodzący Ameryką pichci z pożądającym bomby jądrowej reżimem ajatollahów.


Co znamienne, Salami nie wyszeptał tego na stronie, zastrzegając, by go nie cytowano. Nie spekulował na temat podsłuchanej w kuluarach rozmowy. Nie przekazywał aluzji, które można różnie interpretować. Salami mówił otwarcie w telewizji państwowej. Głośno oznajmił, że wbrew zapewnieniom amerykańskim, nie będzie żadnej zagranicznej inspekcji irańskich instalacji militarnych. Kropka. Koniec. Żadnych dyskusji.


Inspekcje, pomstował Salami, byłyby “sprzedaniem się”... „wizytacje instalacji militarnych przez zagranicznych inspektorów trzeba zrównać z okupacją kraju. Iran nie stanie się rajem dla szpiegów. Nie rozwiniemy czerwonych dywanów dla wroga… Nie dostaną nawet pozwolenia na inspekcję najbardziej normalnych posterunków wojskowych, niech im się nie śni”.


Kolejny plaster salami został tym samym z pewnością siebie i z pogardą odcięty przez Salamiego. Czy oficjalna Ameryka była zaskoczona? Zażenowana? Skądże znowu. W typowy dla siebie, zawiły sposób, rzeczniczka Departamentu Stanu, Marie Harf, zbyła pytanie o taktykę salami Salamiego:

“Nadal prowadzimy negocjacje o wszystkich ludzi i miejsca, gdzie MAEA będzie miała wymagany dostęp, jeśli chodzi o możliwe wymiary militarne [MWM]. Mamy tutaj drogę naprzód, zgodę, że Iran podejmie proces listy dostępu MWM do stworzenia listy, jeśli chodzi o potencjalne obiekty militarne. Ta część jest tym, o czym będziemy prowadzić negocjacje przez następne trzy miesiące, ale w zasadzie mamy porozumienie, że to jest proces, który podejmą”.   

Potrzebne tłumaczenie? Zasadniczo Harf powiedziała natrętnemu dziennikarzowi, żeby się zmywał, bo jeszcze jest robota do zrobienia o końcowych szczegółach. Odprawianie uprzykrzonych sceptyków twierdzeniem, że rzekomo są poza kręgiem wtajemniczonych, jest starą, wypróbowaną metodą unikania lęku przed odcinaniem plasterków salami – przynajmniej na trochę.  


Oczywiście, odkrawanie salami po plasterku nie jest sztuczką wynalezioną przez Irańczyków, Arabów ani żadnych innych przebiegłych graczy bliskowschodnich, chociaż taktyka salami jest ugruntowaną specjalnością lokalną. Tę znaną, choć niesławną praktykę, od dawna ukochali rozmaicie krętacze – czy to w biznesie, polityce partyjnej czy machinacjach geopolitycznych.


Istota taktyki salami w sensie przenośnym polega na małych, niewinnych i niepowiązanych działaniach, które rozpatrywane pojedynczo wyglądają na błahe. Defraudanci, złodzieje i kanciarze, na przykład, są mistrzami w odcinaniu śmiesznie małych sum z regularnie powtarzanych transakcji. Początkowo nikt nie zauważa tych drobnych strat. Z czasem jednak zbierają się z tego pokaźne kwoty.


W praktyce taktykę salami w sposób nikczemny używali sowieci, by zainstalować reżimy komunistyczne w powojennej Europie Wschodniej. Nowi władcy zaczęli dominować w polityce krajów pod ich panowaniem plasterek po plasterku, aż pożarli całą kiełbasę.


Salami weszła do naszego leksykonu politycznego dzięki uprzejmości stalinowskiej marionetki na Węgrzech, Matyasa Rakosiego, który określał środki zastosowane przez jego partię pod koniec lat 1940. jako szalámitaktika – taktyka salami. Rakosi wymanewrował opozycję przez odcinanie po plasterku jej prawego skrzydła, a potem centrum. Wkrótce pozostali tylko kolaboranci komunistów.


W Izraelu entuzjaści Oslo stali się namiętnymi naiwniakami, którzy znajdowali wymówki i umniejszali każde kolejne złamanie Porozumień przez Jasera Arafata. Fałsz Arafata było już widać wyraźnie podczas eleganckiej ceremonii podpisywania Porozumień 13 września 1993 r., ostentacyjnie zorganizowanej przez tego szalonego impresario, Billa Clintona.


Arafat szybko poinformował widzów telewizji jordańskiej, że umowa z Oslo nie jest trwała i jest w rzeczywistości częścią “planu etapowego” zniszczenia Izraela – tj. zlikwidowania „tworu syjonistycznego” plasterek po plasterku salami. Podobnie jak generał Salami z Teheranu, także Arafat nie kłopotał się ukrywaniem swoich celów – i to w publicznych wypowiedziach.


Ówczesny minister spraw zagranicznych Szimon Peres oszukał ówczesnego premiera Icchaka Rabina, bo Peres nie chciał rozstać się ze swoim wielkim projektem tylko dlatego, że Arafat ujawnił go jako taktykę salami.


Zamiast uwierzyć w słowa Arafata Peres usprawiedliwiał je mówiąc, że były „do konsumpcji wewnętrznej”. Oczywiście, sam fakt, że masy arabskie wszędzie wokół nas głośno domagały się czegoś bardzo innego od trwałego pokoju, powinno było ostudzić zapał Peresa. Nie jest on jednak człowiekiem, który pozwala rzeczywistości na zakłócenie dobrej mrzonki i perspektywy Nagrody Pokojowej Nobla.


Niedługo potem, w wystąpieniu z 10 maja 1994 r. do muzułmanów w RPA, Arafat dumnie piał, że Oslo jest podstępem, jak oszukańcze zawieszenie broni z VII w. z plemieniem Kurejszów, by uśpić czujność tego bezczelnego plemienia żydowskiego aż nadarzy się okazja ataku i uda się wyrżnąć tych niesubordynowanych Żydów.


W lipcu 1994 r. Arafat triumfalnie wkroczył do Gazy, jak bohater-zdobywca. Wywiad izraelski był w pełni świadomy tego, że Arafat szmuglował w swoim konwoju broń do Gazy, jak również poszukiwanych terrorystów. Nie był to obiecujący pierwszy krok do prawdziwego pokoju, ale Peres rozkazał, by zachowano pełną tajemnicę w tej sprawie, żeby zdrada nie zepsuła świętowania.


Nie rozwodziliśmy się także nad autobusami, które wkrótce zaczęły wybuchać wszędzie w Izraelu. Martwi i ranni zostali określeni przez Rabina jako „ofiary pokoju”. Zamiast oznajmić, że Oslo straciło moc prawną, czołówki gazet izraelskich starały się przekonać obywateli, że pokój jest Molochem, który wymaga ludzkich ofiar. Uniewinniali Arafata i przypisywali rozlew krwi jakimś ogólnym „wrogom pokoju”.


Arafat jednak nieustannie frustrował ich ciągłym strumieniem natychmiastowo rozpoznawalnych posunięć w ramach taktyki salami. Ostrego zapachu salami nie można było pomylić z niczym innym 30 stycznia 1996 r. (kiedy już od dawna trwała katastrofa Oslo), kiedy chełpiący się partner pokojowy Peresa przemówił do dyplomatów arabskich w Sztokholmie. Ten laureat Pokojowej Nagrody Nobla ocenił, że „proces pokojowy” musi nieuchronnie doprowadzić do upadku Izraela.


“My, Palestyńczycy, weźmiemy wszystko, włącznie z całą Jerozolimą” – nie posiadał się z radości Arafat. „Peres i Beilin – mówił – już obiecali nam połowę Jerozolimy”. Reszta zostanie zdobyta plasterek po plasterku.


Według Arafata upadek Izraela zależy od “wysiłków OWP podzielenia psychologicznego Izraela na dwa obozy… Planujemy wyeliminowanie państwa Izraela i ustanowienie państwa czysto palestyńskiego. Uczynimy życie dla Żydów nieznośnym przez wojnę psychologiczną i olbrzymi napływ Arabów”.


Innymi słowy, Arafat obiecał kontynuację krojenia salami. Jego niezłomnym asystentem/zastępcą był Mahmoud Abbas (Abu Mazen), który teraz przywdziewa szatę Arafata w Ramallah i, podobnie jak on, serwuje plasterki salami żarłocznemu światu, paradując równocześnie jako godny litości słabszy i bohaterski altruista.


Kiedy nadszedł styczeń 2002 r., szalała druga intifada i nie dawało się zamieść pod dywan współudziału Arafata w aferze Katrine A. Izrael przechwycił gigantyczny ładunek broni z Iranu do Autonomii Palestyńskiej właśnie w chwili, kiedy specjalny wysłannik USA, generał Anthony Zinni, naradzał się z Arafatem w kolejnej próbie ponownego rozpoczęcia konających targów o pokój.


Na pokładzie Karine A były rakiety, pociski rakietowe, materiały wybuchowe, pociski, karabiny snajperskie, kałasznikowy i amunicja. Całość została oceniona na około 15 milionów dolarów. I tyle o pokoju. Biorąc jednak pod uwagę elokwencję Arafata od samego początku, nikt nie miał prawa nawet udawać zaskoczenia.


To samo jest teraz prawdą o irańskich rozmówcach Obamy. Podobnie jak Arafat, mówią oni, jak jest i mówią to często. Niemniej wydaje się, że dla Obamy podpieranie tej szopki jest ważniejsze niż rzeczywistość. Szum wokół procesu jest ważniejszy niż jego rzekomy cel.


Dzień po wygłoszeniu przez Obamę przymilnych życzeń dla narodu irańskiego z okazji perskiego Nowego Roku, najwyższy przywódca Iranu, ajatollah Ali Chamenei, powtórzył hasło „śmierć Ameryce” przed wiwatującymi tłumami.


Zapytany, czy Ameryka może prowadzić z Iranem negocjacje w dobrej wierze, sekretarz prasowy Białego Domu, Josh Earnest, wykręcał się: „To, co widzieliśmy, jest – widzieliśmy Irańczyków siedzących przy stole negocjacyjnym i okazujących gotowość do konstruktywnej rozmowy”.


Później, w odpowiedzi CNN, Biały Dom bagatelizował ten incydent jako “zamierzony dla krajowej publiczności politycznej”. To z pewnością pozwala powiedzieć, że wszystko jest w porządku.


Kiedy Iran następnie utrzymywał, że wszystkie sankcje zostaną zniesione “jednego dnia”, podsekretarz stanu USA, Wendy Sherman, komentowała na MSNBC, że “rozumieliśmy, że nasze narracje prawdopodobnie będą nieco różne”.


Mówiąc bez ogródek, irańscy odcinacze salami otrzymali zielone światło na dalsze krojenie plasterków. Nic dziwnego, że Obama natychmiast zasugerował, że jest otwarty na koncepcję natychmiastowego usunięcia wszystkich sankcji. Ten kawałek salami z powodzeniem dostał się pod nóż.


Pobłażliwość Obamy dla decyzji Rosji dostarczenia Teheranowi pocisków rakietowych S-300 pokazała więcej tej samej gotowości przyzwolenia na każdy rodzaj taktyki salami.


To jest znacznie gorsze niż katastrofa Oslo. Stawka jest nieporównywalnie wyższa. Zamiast wojny konwencjonalnej, groźbą, przed jaką stoi Izrael, jest unicestwienie nuklearne. Kogo to jednak obchodzi? Obama mówi, że nas strzeże i to samo powinno wystarczyć, byśmy byli grzeczni i ma nam pomóc spać spokojnie w nocy.


Jest całkowicie oczywiste, że aby uśpić naszą czujność, Obama potrzebuje usług ludzi kupczących środkami uspokajającymi w stylu Peresa na najwyższych szczeblach władzy w Izraelu. No cóż, obecny rząd w Jerozolimie nie kolaboruje z obecnym mieszkańcem Białego Domu w jego usilnych staraniach, by ukryć pokrojone salami i przedstawiać je jako brzoskwinie ze śmietanką.


Odmowa premiera Benjamina Netanjahu na wtórowanie Obamie, dała mu najwyższe miejsce na liście „zasranych tchórzy” pana Obamy. Netanjahu jest obiektem zjadliwego szyderstwa jako pełne urojeń źródło irytacji, które zakłóca spokój rzekomego strażnika globalnej dobrej woli.


Oczywiście Peres nie spotykał się z oskarżeniami. Zawsze przymilał się o międzynarodową sympatię i chłeptał łapczywie wyrazy uznania od świata, niezależnie od kosztów dla Izraela. Każdy jednak, kto piśnie o podstępnych planach narusza pozorną stabilność. Nie ma w tym nic nowego. Ci, którzy bili w ostrzegający dzwon, nie byli mile widziani, nawet w najczarniejszej godzinie dla Żydów.


Chaim Weizman, który z czasem został pierwszym prezydentem Izraela, podniósł alarm po dokonanej przez nazistów w 1938 r. Kristallnacht w Niemczech, wybuchu zamieszek i zorganizowanych pogromów, który zapowiadał Holocaust. Wspominał później międzynarodową irytację na Żydów, za robienie szumu – taką samą jak teraz kiedy państwo żydowskie podnosi alarm w sprawie irańskiej taktyki salami.  


“Nasze protesty – pisał Weizman – były uważane za prowokację. Nasza odmowa podpisania zgody na naszą śmierć, była publicznym uprzykrzeniem”. 


Salami slices: some salami

7 maja 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska




Sarah Honig


Izraelska publicystka, pracuje w redakcji "Jerusalem Post" od 1968 roku.