Wytyczanie Zielonej Linii


Liat Collins 2015-05-03

Bliźniacy Haim oraz Yitzhak Levinovitch z fotografią ich ojca, Yehoshuy, zabitego podczas masakry w kibucu Kfar Etzion w 1948, kiedy mieli dwa lata.
Bliźniacy Haim oraz Yitzhak Levinovitch z fotografią ich ojca, Yehoshuy, zabitego podczas masakry w kibucu Kfar Etzion w 1948, kiedy mieli dwa lata.

Niewiele ponad rok temu Emily Amrousi napisała artykuł w “Israel Hayom” pod tytułem “Czyja to ziemia?”. Porównała w nim sytuację Ramat Rahel i Kfar Ecjon. Ten pierwszy jest kibucem zaakceptowanym jako część enklawy wewnątrz granic miejskich Jerozolimy, ten drugi jest kibucem w bloku Ecjon – wewnątrz Izraela według powszechnego konsensusu w Izraelu, ale nie do przyjęcia dla większości świata, świata, któremu niewygodnie było nazywać ten obszar Judeą od czasu, kiedy Rzymianom udało się wreszcie zakończyć tam żydowską suwerenność w 135 r. n.e. i przemianowali cały region na Syria Palestyna.

Pytanie, gdzie przeciągnąć linię granicy, nigdy nie jest łatwe. Ani też ważne jest pytanie, gdzie i jak została przeciągnięta Zielona Linia.


To są linie, granice – jeśli chcesz, zamazane przez łzy.

Zarówno Gusz Ecjon, jak Ramat Rahel założono około 1926 r.

Szczególnie obszar Ecjonu cierpiał z powodu sporadycznych śmiertelnych zamieszek arabskich przeciwko Żydom w 1929 i 1933 r. W 1948 r. losy kibucu Ramat Rahel i kibucu Kfar Ecjon rozeszły się. Podczas Wojny o Niepodległość Legion Arabski przypuścił ciężkie ataki na oba. Kfar Ecjon po morderczej walce padł w dniu proklamowania państwa. Większość jego mieszkańców zabito; szczęściarzy, którzy przeżyli, przetransportowano do ponurych obozów dla więźniów wojennych w Transjordanii. Ramat Rahelowi udało się obronić. Od tego momentu Ramat Rahel był uważany za prawomocną część Izraela, w odróżnieniu od czterech kibuców bloku Ecjon zniszczonych w 1948 r.

Wojna 1948 r. nie toczyła się o “osiedla”, ale o samo istnienie państwa żydowskiego. Tak samo było z wojną sześciodniową w 1967 r., w której Jordania straciła Gusz Ecjon i powrócił on w ręce żydowskie.

Żydzi rzucili się do odbudowywania tego terenu. Nazwy obecnych społeczności żydowskich w tych miejscach są odbiciem nazw nadanych przez pierwotnych pionierów.

W zeszłym tygodniu w programie radiowym Reszet Bet dziennikarka Liat Regev przeprowadziła wywiad z bliźniętami Haimem i Icchakiem Lewinowicz, których ojciec, Jehoszua, był jednym z 127 zabitych w Kfar Ecjon tego brzemiennego w skutki piątku, 14 maja 1948 r.

Opowiadali, jak mieszkańcy i wojownicy, trzymając białą flagę, zostali zgromadzeni, jak do fotografii – a potem wykoszeni ogniem, mężczyźni i kobiety ginący razem.

To dziwne, ale przez lata nie używano słowa “masakra” na opisanie tej rzezi. Ale była to masakra. Masakra, która nie często jest przypominana.

Sceniczna droga między Ramat Rahel a blokiem Ecjon zabiera około 15 minut. Nie są one “na dwóch krańcach świata”, ale świat ich nie łączy. Martwi Żydzi z Kfar Ecjon nie liczą się dla Organizacji Narodów Zjednoczonych, Unii Europejskiej i większości krajów świata.

Jest to kolejny przykład podwójnych standardów, które, niestety, już nie zdumiewają.

Różnica statusu między tymi dwoma kibucami przychodziła na myśl w zeszłym tygodniu, kiedy ministrowie spraw zagranicznych 16 krajów europejskich wysłali list do szefowej polityki zagranicznej UE, Federiki Mogherini, prosząc ją o promowanie oznaczania produktów przemysłu będącego własnością Żydów, a ulokowanego poza linią zawieszenia broni z 1949 r., tak zwaną Zieloną Linią.

Rozwścieczyło mnie to tak bardzo, że trudno wiedzieć, gdzie zacząć moją odpowiedź. Trudno także wiedzieć, gdzie się to skończy, ale nie zapowiada to niczego dobrego.

Obrońcy pomysłu oznakowywania mówią, że da to konsumentom możliwość dokonywania wyboru produktów, które kupują. Ten wybór istnieje jednak już teraz. Nikt nie musi kupować produktu z nalepką „Made in Israel”, tak jak nikt nie musi kupować produktu “Made in Spain”, jeśli nie czuje się dobrze z myślą o rządach hiszpańskich nad terenem Basków, albo też zresztą w Barcelonie.

Trudno jest oczywiście unikać tanich produktów “Made in China”, ale nigdy nie widziałam produktu oznakowanego “Made in Occupied Tibet”. To jednak najwyraźniej światu nie przeszkadza.

Wina z historycznie spornego terenu Alzacji-Lotaryngii nie mają etykietki w negatywnym sensie tego słowa. Dlaczego otwarcie butelki z Wzgórz Golan ma być inne? I w czyje krwawe ręce mamy przekazać Golan: sił Baszara Assada czy Al-Kaidy, która obecnie stacjonuje wzdłuż granicy z Izraelem? A może w ręce Państwa Islamskiego? Zarówno reżim Assada, jak Państwo Islamskie są w tym miesiącu zajęte zarzynaniem syryjskich i palestyńskich mieszkańców Damaszku i okolic.

Wytykanie palcami wyłącznie żydowskich przedsiębiorstw nie robi niczego dla zwalczania antysemityzmu, który to cel tak często powtarzają kraje europejskie, takie jak Francja i Belgia, kiedy patrzą na śmiertelne ofiary nienawiści. Robi nawet jeszcze mniej na rzecz prawdziwego pokoju z Palestyńczykami. Odpycha Autonomię Palestyńską jeszcze dalej od stołu negocjacyjnego. Po co mają ryzykować, że będą zmuszeni do oddania czegokolwiek w rozmowach, kiedy mogą zyskać tak wiele przez pozwolenie innym na zredukowanie dla nich obszaru Izraela? Jest bardziej prawdopodobne, że pokój wyrośnie z bezpieczeństwa ekonomicznego niż z destabilizujących gróźb gorliwych zaprowadzaczy pokoju, ale wśród głównych ofiar bojkotu przeciwko przedsiębiorstwom żydowskim za Zieloną Linią będą pracujący w nich Palestyńczycy. Zaś etykietowanie „osadników” jako ludzi różniących się od innych Izraelczyków, wskazuje ich jako cel dla terrorystów.

Trudno też o bardziej niefortunny moment dla tego listu UE. Ogłoszono to w przeddzień Dnia Pamięci O Ofiarach Holocaustu, co sprowokowało ministra spraw zagranicznych Avigdora Libermana do gniewnego stwierdzenia: „Mogą oznakować wszystkie produkty z Judei i Samarii i z Wzgórz Golan żółtą gwiazdą”.

Przez moment miałam nieprzyjemną wizję noworodków w jerozolimskim Uniwersyteckim Centrum Medycznym Hadassad na Górze Scopus z pieczątkami “Made in Israeli-occupied territory” odbitymi na tyłeczkach. Potem zrozumiałam, że nie dotyczyłoby to wszystkich urodzonych tam dzieci: tylko tych żydowskich.

Szpital został założony na Górze Scopus w 1934 r., ale dostał się pod oblężenie podczas Wojny o Niepodległość.

W maju 1948 r. Arabowie zaatakowali konwój, który wyjechał ze szpitala i zabili wszystkich 77 lekarzy i pielęgniarki, którzy wracali do domu. Następnie szpital wpadł w ręce jordańskie, powracając do Izraela w 1967 r. Został ponownie otwarty jako główne centrum medyczne, leczące i zatrudniające tak Żydów, jak i Arabów, w 1976 r.

Propozycja etykietkowania jeszcze bardziej delegitymizuje Izrael. Niektóre ultra-liberalne kręgi przeszły już poza delegitymizację i doszły do demonizacji. Muszą uważać to za zwycięstwo: z jednej strony lubią przedstawiać Izrael jako państwo apartheidu, a z drugiej promują bojkot i sankcje Izraela, nigdy nie zatrzymując się na Zielonej Linii.

Nieustannie bombardują mnie komunikaty prasowe o anty-izraelskich “sukcesach”, jak oświadczenie, które otrzymałam w zeszłym tygodniu, przechwalające się: “Aktywiści palestyńscy, z NC4P, BDS South Africa, PSA, COSAS, ANCYL i innych odnieśli sukces w protestach przeciwko udziałowi Izraelczyków w mistrzostwach świata w hokeju wczoraj wieczorem w Cape Town. Na lodzie rozsypano szklane kulki i rozlano czerwoną farbę, żeby przypominała krew tysięcy Palestyńczyków cierpiących pod rządami apartheidu Izraela”.

Przeglądałam pocztę i wiadomości, ale nie znalazłam potępienia brutalnych ataków na „cudzoziemców”, jakie mają miejsce w RPA. Sama więc zapłaczę nad nimi.

Kiedy świat spędza tak wiele czasu i energii na wyróżnianiu i specjalnym traktowaniu Izraela za to, co postrzega jako jego nadużycia władzy, pozwala na to, by gdzie indziej działy się potworności. Całe statki migrantów toną, kiedy próbują dotrzeć do brzegów Europy; dżihadyści masakrują chrześcijan i muzułmanów w całej Afryce i na Bliskim Wschodzie.

Co z tym zrobić? Odwrócić uwagę i skierować ją na izraelskie domy, przedsiębiorstwa i rolnictwo: to zazwyczaj pomaga.

Ani Jordania, ani Egipt, które podpisały traktaty pokojowe z Izraelem, nie ustanowiły niepodległego państwa palestyńskiego na terytoriach pod swoim panowaniem w latach 1948-1967. Żadne nie chce teraz ryzykować wzmocnienia Hamasu, jego dżihadystycznych partnerów ani jego irańskiego sponsora. Ale UE nie dopuści, by to zakłócało jej obraz. My widzimy siebie jako naród Start-up – tworzący mnóstwo przełomowych wynalazków medycznych i technologicznych. Ale świat postrzega nas jako żydowski biznes nowobogackich parweniuszy.

Nadal jest trochę nadziei: w tym tygodniu na przykład, izraelska Akademia Nauk i brytyjskie Royal Society ogłosiły wspólny program stypendiów. Nie ma bojkotu Izraela, mówią Europejczycy. Tylko tych terytoriów za Zieloną Linią.

Ale na tym się przecież nie skończy.

Co za szczęście dla Ramat Rahel, że jego najstarszym członkom udało się uniknąć śmierci i niewoli w 1948 r.

Co za pech dla mieszkańców bloku Ecjon, że jego członkowie założyciele sprzed czasu powstania państwa nie mieli aż tyle szczęścia.

Arbitralna linia zawieszenia broni z 1949 r. może być punktem definiującym dla Unii Europejskiej, ja jednak nie mogę odpędzić myśli o Europie z 1939 r.

 

Drawing  the Green Line

Jerusalem Post, 23 kwietnia 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Liat Collins

Urodzona w Wielkiej Brytanii, osiadła w Izraelu w 1979 roku i hebrajskiego uczyła się już w mundurze IDF, studiowała sinologię i stosunki międzynarodowe. Pracuje w redakcji “Jerusalem Post” od 1988 roku. Obecnie kieruje The International Jerusalem Post.