Szukanie wiary z ludzką twarzą


Andrzej Koraszewski 2015-04-29


Nie ma tygodnia, byśmy nie słyszeli zapewnień, że nasza europejska cywilizacja jest oparta na chrześcijańskim fundamencie, że Polska to przede wszystkim katolicka tradycja, że religia to sama podstawa naszej kultury.


Nikt, ani ludzie wierzący, ani ludzie, którzy porzucili religię, nie twierdzi, że możemy odrzucić całe dziedzictwo, które otrzymaliśmy po naszych głęboko wierzących przodkach. To dziedzictwo jest jednak niezwykle złożone, a pięknie wierzący albo byli nazywani heretykami, albo ich heretyckie przesłanie zniknęło z podręczników szkolnych, a ich poszukiwanie wiary z ludzką twarzą jest starannie ukrywane przed kolejnymi pokoleniami. Również ich krytyka zinstytucjonalizowanej religii została skutecznie zamieciona pod dywan.


Wiele lat temu wpadła mi w rękę książka Pawła Hulki-Laskowskiego, polskiego pisarza, rówieśnika mojego dziadka. Paweł Hulka-Laskowski był potomkiem czeskiej rodziny osiadłej w Polsce. była to rodzina pielęgnująca tradycję bardzo szczególnego protestantyzmu „Braci czeskich”. W robotniczej dzielnicy Żyrardowa bycie innym nie było łatwe. Kościół katolicki rzadko zachęcał do tolerancji, a jego nauki często zmieniają się w zachowaniach dzieci w okrucieństwo. Hulka-Laskowski doświadczył tego okrucieństwa w dzieciństwie. Po studiach filozoficznych, na których wiele uwagi poświęcił historii religii, zaczął szukać tego, co w polskiej historii było mu najdroższe i najbliższe. Tak powstały szczególne wypisy z literatury polskiej „Pięć wieków herezji”, pięć wieków myśli zbuntowanej, skazanej na nieobecność, wymagającej samodzielnego szukania i tworzenia swojej osobistej schedy narodowego dziedzictwa.

Dziwna to była droga docierania do polskości przez inność i obcość.

„Ojczyzna dziadów i pradziadów była tak daleko, a serce chciało swojej ojczyzny i znajdowało ją tak łatwo w gromadce rówieśników [...] ale wtedy nieoczekiwanie zrodził się pierwszy, nieoczekiwany ból wygnaństwa wtórnego. W pewnej chwili, któryś z chłopców jął recytować wierszyki:

„Niemcze, szwabie, kartoflarzu,
gonisz dziwki po cmentarzu,
Pana Boga nie znasz,
Kopytem sie żegnasz”.

Czasami – pisze dalej Autor – w tej dziecięcej rzeczpospolitej panowała tolerancja, czasem wracało mroczne średniowiecze i dziecięca inkwizycja. Donos i szantaż wobec innowiercy przychodziły łatwiej. Potem przyszły lektury, z których wynikało czarno na białym, że Polak to oczywiście katolik.


Paweł Hulka-Laskowski powoli odkrywał, że byli Polacy protestanci, że byli tolerancyjni katolicy. W opowieściach rodzinnych z wdzięcznością wspominano polskich księży katolickich, którzy chrzcili dzieci czeskich wygnańców nie domagając się zmiany wiary. Odkrywając, że różnice wiary nie muszą dzielić i odbierać człowieczeństwa, pisarz zaczął składać własne dzieje narodu polskiego, tropiąc w nich humanizm i swoje prawo do bycia Polakiem bez wyrzekania się wiary.

„Przy czytaniu książek, które wpadały mi w ręce czyniłem wypisy, które radowały serce tym, iż mówiły mi, że Polska jest ideą tak szeroką i tak dla wszystkich dostępną i wszystkich przyjmującą, którzy chcą być jej synami...”

Sprowadzanie Polski do katolicyzmu i parafii – pisał - jest pomniejszaniem ojczyzny, a tym, którzy chcieli mu zagrodzić drogę do polskości, cytował głosy największych Polaków. Ten syn czeskich wygnańców pisze rzecz na pozór oczywistą, że Polakiem człowiek nie rodzi się, że staje się nim w ciągu całego życia.


Szukając tego, co najcenniejsze, pisarz znajduje wspólnotę z tymi, którzy nie wahali się krytykować.

„Im większy pisarz, im większy jego autorytet, tym większy krytycyzm i tym mniejsza prawowierność. [...] Herezja wielkich duchów polskich ratowała nas przed biernym poddawaniem się losowi i przed radami tych, co dla ojczyzny niebieskiej kazali nam się wyrzekać ojczyzny ziemskiej.”

Dziwna to lektura, która natychmiast przypomniała mi dzieciństwo. Mieszkaliśmy w Poznaniu, przy ulicy Marcelińskiej i do tramwaju, który jeździł ulicą Grunwaldzką mieliśmy do wyboru jedną z czterech ulic – Ostroroga, Skarbka, Lubeckiego lub Włodkowica. Ojciec wybierał ulicę w zależności od nastroju, żeby po kilku minutach marszu zacząć swoje historyczne opowieści. O naprawianiu, co zaczynało się zazwyczaj od tego, co w domu trzeba naprawić, a kończyło na Rzeczpospolitej, którą naprawić trudno, o powstaniach bez kwatermistrzów, bo generałowie mało od biskupów mądrzejsi, o szkołach, które bywają różne, ale trzeba z nich wynieść tyle, ile tylko się da. Skarbka cenił wyżej od Lubeckiego, albo tak to zapamiętałem, bo nie bardzo się starał, żebym wszystko rozumiał.


Włodkowica zabudowana była tylko po jednej stronie, dalej ciągnęły się pola, wieś wchodziła w miasto, albo miasto powoli wchodziło w wieś, ale po drugiej stronie Grunwaldzkiej gęsta zabudowa ciągnęła się dalej całymi kilometrami, aż do Junikowa. Może dla tych pól Włodkowica lubił najbardziej, chociaż wtedy nakładaliśmy kawałek drogi, omijając koszary Armii Czerwonej, które były na rogu Skarbka i Rycerskiej, a które ojcu niedobrze robiły na wątrobę.


Paweł Hulka-Laskowski zaczyna swoje wypisy od młodszego 130 lat od Włodkowica Ostroroga i jego uwag przeciw rzymskiemu wyzyskowi i daninom, którymi Polska musiała się opłacać. Nie tylko gniewało go, że Rzym kazał płacić Polakom horrendalne sumy, ale za tragedię uważał nieuctwo duchownych: „...wyniesiony na księdza przez zawdzianą sutannę tylko i postrzyżoną głowę, a chce cały świat naprawiać według swoich bredni”. List Mikołaja Kopernika do papieża czyta się wspaniale. Miał Kopernik nadzieję, że przekonany pochlebstwami papież zaakceptuje matematyczne dowody nauki o ruchach planet i przed atakami nieuków go osłoni. Albo i nie miał takiej nadziei, bo jak w tym liście do papieża pisze:

„...za niedorzeczny wymysł zapewne poczytają moją teorię ci, którzy wielowiekowym sądem zdanie utwierdzone przyjmują, iż ziemia utwierdzona w przestrzeni nieba jest jakby jej punktem środkowym, ja zaś ponieważ przeciwnie utrzymuję, że ziemia podlega biegowi, długo wahałem się, czy mój wykład dowodzący jej biegu, miałem światu ogłosić, lub też, czy nie lepiej byłoby pójść śladem Pitagorasa i innych uczonych, którzy nie piśmiennie lecz ustnie udzielać zwykli  byli tajemnic filozofii...”.

Gniewa się Kopernik na nieuków, nie pisząc nawet, że chodzi mu o tych, którzy duchową tyranię sprawują, ale fakt, że dedykował swoje dzieło papieżowi, prosząc go o osłonę przed głupcami, mówi wystarczająco dużo.


Ojcowie naszej literatury krytykę zinstytucjonalizowanego Kościoła przeplatali bezlitosną kpiną , Rej drwi z papieża, odpustów, postów i opatów. O mnichach pisze:

„Patrz na te bestyję, patrz na łeb strzyżony,
Patrz-że jakie w nim dziwne znajdziesz zabobony...”

Jan Kochanowski jakoś bez szacunku fraszkę o celibacie strzelił:

„Prawo jest aby kapłan nie mógł pojąć żony;
Tenże nie ma być w żadnym członku uszczerbiony.
Jeśli nie miał mieć żony, mogli go zostawić
Przy uszu, ale jajec lepiej było zbawić.”

Szukał Paweł Hulka-Laskowski słów tych, których czcimy, którym stawiamy pomniki, których imiona służą jako nazwy ulic i placów, ale których rady nieodmiennie puszczano mimo uszu. Nieodmiennie wracało uwielbienie dla mrocznych postaci głoszących fanatyzm i nietolerancję.


Te wypisy dają poczucie ciągłości, poczucie wspólnoty dysydentów, dla których miarą jest drugi człowiek, a ta miara wymaga wyjścia z kruchty i odmowy przyzwolenia na duchowe przywództwo miernot w szamańskich szatach.


Udostępniając te książkę w wersji elektronicznej mam nadzieję, że znajdzie czytelników, zarówno tych, którzy nadal szukają wiary z ludzką twarzą, jak i tych, którzy porzucili religię, ale nie mają ochoty tracić szacunku dla pięknie wierzących, dla dziedzictwa, które jest fundamentem naszego wspólnego humanizmu.


„Pięć wieków herezji” to wypisy skoncentrowane w dużej mierze na krytyce religii, jej cech mrocznych, dzielących, blokujących rozwój i poczucie ludzkiej wspólnoty w państwie. Nie udało mi się dotrzeć do przedwojennego wydania, to jest z 1960 roku, a kilka tekstów nie została zatwierdzonych przez cenzora. Komuniści cenili heretyków, ale nie tych, którzy krytykowali nie to co trzeba. (Jeśli ktoś dysponuje przedwojennym wydaniem byłbym wdzięczny za fotokopię brakujących tekstów.)


Czytając te wypisy nie tylko odkrywamy wspólnotę szukających wiary z ludzką twarzą, ale jest tu kilka tekstów innej, również ponadczasowej wspólnoty. Przed niespełna stu laty, u progu międzywojennej niepodległości,  ksiądz Kazimierz Lutosławski pisał:

„...W stosunku do heretyków, którzy błąd swój z uporem utrzymują i ze szkodą innych dusz wbrew wyjaśnieniom kościoła go szerzą – sprawiedliwość wymagałaby najsurowszych kar; ich grzech jest taką winą, która zasługuje nie tylko na wyłączenie z obcowania wiernych przez wyklęcie, ale i na takie osądzenie, jak inne zbrodnie przeciw bliźniemu i przeciw porządkowi publicznemu...”

Dziś tę siłę nieludzkiej wiary mają niektóry wyznawcy islamu. Na naszym domowym podwórku duchowi pasterze wzywają zaledwie, by sprzeciwiać się prawu chroniącemu przed przemocą.


Heretycy unoszą brwi, dziwiąc się takiemu chwaleniu Boga. Stanisław Obirek porzucił stan kapłański i, jak pisze, o wielkanocnych homiliach biskupów dowiedział się z doniesień prasowych, bo od lat nie chodzi do kościoła.                                                 


Czytał ze zdumieniem o czym z okazji Zmartwychwstania mówili polscy biskupi:

„...abp Józef Michalik  powiedział, że z gender nie wolno dziś dyskutować. To jest ideologia, a nie filozofia. Jeśli masz krytyczne zdanie o tej ideologii, to się wzywa do sądu. Abp Sławoj Leszek Głódź powiedział, że szyderstwem z rodziny są projekty legalizacji prawnych związków jednopłciowych. Biskup Dec mówił o parlamentarzystach hipokrytach, którzy ogłaszają rok 2015 Rokiem Jana Pawła II, a jednocześnie głosują za konwencją antyprzemocową i in vitro.”

Jest tu cała litanii homilii budzących niechęć heretyka szukającego wiary z ludzką twarzą. Obirek czyta słowa biskupów i zastanawia się, gdzie sie w tym wszystkim zgubiło Zmartwychwstanie. A ja oddając w ręce czytelników „Pięć wieków herezji”, mam nadzieję, że ktoś napisze kolejne rozdziały o herezji broniącej przed upodleniem.  


Niewielu dziś kojarzy nazwisko Pawła Hauke-Laskowskiego. Wielu jednak czytało jego doskonały przekład „Przygód dobrego wojaka Szwejka”.