Reformowanie języka zamiast reformowania społeczeństwa


Jerry Coyne 2015-04-13


Do niedawna nie znałem brytyjskiego pisarza Nicka Cohena, ale po przeczytaniu kilku jego artykułów w ciągu ostatnich miesięcy coraz bardziej mi imponuje. Chociaż mówiono mi, że w Wielkiej Brytanii patrzą na niego krzywo za poparcie wojny irackiej (cień Christophera Hitchensa), nie jest to żaden powód, by nie doceniać jego artykułów, w których broni dobrego, staromodnego liberalizmu.

W kwietniowym numerze “Standpoint” Cohen opublikował najlepszy chyba esej o wolności słowa, jaki czytałem od wielu lat, Political correctness is devouring itself[Poprawność polityczna pożera samą siebie]. Nie tylko jest to powtórzenie klasycznych argumentów na rzecz wolności słowa, ale pokazanie, jak zasadę tę gwałtownie podważają ci właśnie ludzie, którzy się za nią kiedyś opowiadali – lewica. Cohen – podobnie jak ja – jest coraz bardziej wyobcowany z lewicy, zachowując pogardę do prawicy, kiedy zasady Oświecenia usuwa się w cień przez politykę tożsamości, mantrę „mowy nienawiści” i inne aspekty poprawności politycznej. Jest to smutna sytuacja, kiedy bardziej zgadzam się z Fox News w sprawie książki Ayaan Hirsi Ali niż z Jonem Stewardem (ale o tym później).


Przeczytajcie sami esej Cohena, tu podam tylko kilka fragmentów.


Cohen wywodzi ponowne pojawienie się zakazów wolności słowa od prób niektórych feministek, by zakazać pornografii bez żadnych dowodów empirycznych, które pokazywałyby jej rzekomą szkodliwość. Następnie powtarza zrozumiałe powody, dla których ludzie czują się „zranieni” obraźliwymi słowami, ale potem  przytacza główną przyczynę, dla której powinniśmy ignorować takie zranione uczucia:

Niewielu współczesnych teoretyków rozumie, że ludzie sprzeciwiają się cenzurze nie dlatego, że szanują słowa mówcy, ale dlatego, że boją się tyranii cenzora. Jest zdumiewające, że z wszystkich ludzi na świecie właśnie uważający się za liberałów depczą zasadę, a nie potrafią odpowiedzieć na oczywiste pytanie: kto ma decydować, co jest obraźliwe?


Jeśli są to przedstawiciele demokracji, to mamy tyranię większości z możliwością dyskryminowania, na przykład, „urażających” homoseksualistów. Jeśli jest to dyktatura, mamy kaprysy rządzącego tyrana lub partii – który niewątpliwie uzna kwestionowanie swojej władzy i ideologii za obraźliwe. Jeśli są to instytucje publiczne lub prywatne, to uznają, że ludzie ujawniający problemy wewnątrz organizacji muszą być zwolnieni za szkodzenie biurokracji, niezależnie od tego, czy powiedzieli prawdę w imię interesu publicznego. Jeśli jest to armia, zatają zdjęcia z tortur z obawy przed wzmocnieniem sympatii dla wroga. Jeśli jest to wywiad, powiedzą, że przecieki o nielegalnych podsłuchach muszą zostać powstrzymane, ponieważ mogą zaszkodzić bezpieczeństwu narodowemu, tak samo jak pornografia może szkodzić kobietom. Dlaczego mają tego dowodzić, skoro liberałowie zapewnili ich teraz, że nie ma potrzeby pokazywania rzeczywistych szkód?

Jest to zdecydowanie Hitchensowskie. Kiedy czytałem to przyszły mi na myśl pewne nurty lewicowego ateizmu, tak zwani „wojownicy sprawiedliwości  społecznej”, których ideą sprawiedliwości społecznej jest obsesyjne przeszukiwanie pism innych ateistów, także nieżyjących, w pogoni za retorycznymi niezręcznościami: 

Polityka tożsamości i żądanie wolności od urażania jej tworzą Hobbesowski świat, w którym każdy może zażądać cenzorowania każdego innego. Nie ma lepszego dowodu na to niż los samych poprawnych politycznie.


Odrzyj pozory solidnej ideologii, a zobaczysz sprzeczności. Tendencja nowoczesnej lewicy liberalnej do usprawiedliwiania radykalnego islamu poparta jest politycznie poprawnym przekonaniem, że liberałowie powinni popierać religię uciśnionych. W imię liberalizmu rezygnują z walki z wyznaniem, które jest seksistowskie, rasistowskie, homofobiczne i – w skrajnych postaciach – ludobójcze i totalitarne. Ich polityczna poprawność wywróciła do góry nogami ich liberalne zasady i doprowadziła ich do porzucenia przekonania o równości kobiet i homoseksualistów.


Trudności udawania, że nie ma konfliktów między grupami, są jednak drobnostką w porównaniu z trudnością udawania, że nie ma konfliktów wewnątrz grup. Mój przyjaciel, Michael Ezra, który bada wzrost nieliberalnej inteligencji, mówi, że nieustannie przypomina mu się ostrzeżenie Trockiego o twierdzeniu partii bolszewickiej, że reprezentuje klasę robotniczą. Następuje szybkie staczanie się, powiedział Trocki: „Aparat partii zastępuje partię jako całość; potem Komitet Centralny zastępuje aparat; wreszcie ‘dyktator’ zastępuje Komitet Centralny”. Lub w wypadku feministycznej polityki tożsamości ludzie, którzy krzyczą najgłośniej, zastępują całą grupę.


… Przeszliśmy od zasady, że zakazana może być tylko mowa, która podżega do zbrodni, do zasady, że zakazana może być mowa, która prowadzi do ciężkiej obrazy, do zasady, że mowa, która powoduje zakłopotanie może być zakazana. To już nie jest  nie tyle śliskie, błotniste zbocze, ile strome urwisko.

Cohen pisze o cenzurze i terroryzowaniu wolności słowa przez lewicę: wycofanie doktoratu honoris causa dla Ayaan Hirsi Ali w Brandeis, czarna lista w National Union of Students i tak dalej, i skupia się na epicentrum opozycji wobec wolności słowa na kampusach uniwersyteckich. Tak właśnie jest.


Jest to długi artykuł, ale naprawdę wart przeczytania. Cohen jest odważnym człowiekiem: liberał, który nie waha się przed krytykowaniem ekscesów liberalizmu ani przed powiedzeniem tego, co wielu z nas myśli, ale niechętnie daje temu wyraz. Na końcu swojego  eseju stwierdza:

Mimo kryzysu ruch Occupy zakończył się fiaskiem, a kandydatem lewicy amerykańskiej jest Hillary Clinton, niebudząca zaufania polityk bez żadnych ustalonych przekonań, którą właściwie kupiła Wall Street. A z dzisiejszym cofnięciem się powróciły wszystkie problemy lat 1990. mówienia prywatnym kodem poprawności politycznej, który jest obcy zwykłym wyborcom. Wraz z wycofaniem się przychodzi żałosny nacisk na zreformowanie języka zamiast reformowania społeczeństwa i stare uwodzicielskie urojenie, że można cenzurą załatwić problemy lepszego jutra.


Reszta społeczeństwa też powinna martwić się o przyszłość. Politycy, biurokraci, komisarze policji i liderzy jutrzejszych korporacji są dziś na uniwersytetach, które uczą, że swobodna debata i przekonywanie przy pomocy argumentów są pomysłami tak niebezpiecznymi, że trzeba ich zakazać jako zagrożenie zdrowia i bezpieczeństwa. Jeśli nie postawimy im wyzwania w najbardziej zdecydowany sposób, jaki można sobie wyobrazić, kraj, któremu będą przewodzić jako dorośli, najprawdopodobniej nie będzie wolny.

 h/t: Ken


Reforming language rather than society: a great essay by Nick Cohen on free speech

Why Evolution Is True, 29 marca 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Jerry A. Coyne

Profesor na wydziale ekologii i ewolucji University of Chicago, jego książka "Why Evolution is True" (Polskie wydanie: "Ewolucja jest faktem", Prószyński i Ska, 2009r.) została przełożona na kilkanaście języków, a przez Richarda Dawkinsa jest oceniana jako najlepsza książka o ewolucji.  Jerry Coyne jest jednym z najlepszych na świecie specjalistów od specjacji, rozdzielania się gatunków.  Jest wielkim miłośnikiem kotów i osobistym przyjacielem redaktor naczelnej.