Zbiorowe zmartwychwstanie, czyli jednak Halloween


Marcin Kruk 2015-04-09


Idę ci ja przez wieś i coś jest nie tak. Proboszcz bryką pod plebanię zajechał, Michalska mu „niech będzie pochwalony” powiedziała, ale chyba nie usłyszał, bo nawet nie spojrzał. Drzwiami trzasnął, centralny zamek uruchomił, ruszył  energicznym krokiem, sięgając po komórę, nowoczesny taki.

Nie otrząsnąłem się jeszcze po zmartwychwstaniu, bo rodzina przyjechała i dziewczyny zostawiły mnie ze szwagrem i butelką hiszpańskiego wina. Nie przepadam za hiszpańskimi winami, ale to było dobre, a szwagier lekarz, więc miałem do niego sprawę. Znaczy się, od dawna chciałem go zapytać jak reaguje na reklamy z napisem „lekarze jej nienawidzą”. Spojrzał na mnie bez zrozumienia i wzruszył ramionami.


- No, ale czy nie masz ochoty się odreagować - drążyłem – wystąpić do sądu o naruszenie dóbr osobistych.

- Że niby co – zapytał Zbyszek, pogryzając słone paluszki.

- No, że imputują ci nienawiść, podczas gdy ty masz gdzieś ją i pajaca reklamującego jakieś tabletki na platfus.

- A gdzie dobra osobiste – zainteresował się Zbyszek.


Nie byłem tak do końca pewien, a nie chciałem mu mówić, że trochę mu zazdroszczę. Nie ma reklam: „Nauczyciele jej nienawidzą, zdaje wszystkie egzaminy po tygodniu zażywania preparatu doktora Tucia”.


- No jednak – przekonywałem - jesteś poszkodowany, łagodny człowiek, prawie chrześcijanin, chociaż niepraktykujący  i niewierzący, ale urodzony po właściwej stronie, w kulturze, która była fundamentem cywilizacji, która każe nadstawiać drugi policzek, a tu mu wmawiają nienawiść do Innego. W takiej sytuacji twoje dobra osobiste powinny dostawać gęsiej skórki.

- Nie, ja mam ich gdzieś – zdziwił się Zbyszek, wykazując niepojęty dla mnie stoicyzm.      

- No to może zbiorowy pozew o naruszenie zbiorowych dóbr osobistych – zaproponowałem – Może chociaż przeciwko mediom drukowanym i elektronicznym, które publikując te płatne reklamy, zarabiają na insynuowaniu, że grupa zawodowa kogoś nienawidzi, uszczuplając tym samym dobra osobiste grupy zawodowej. Naprawdę was nie boli, że media zarabiają na tym plugastwie?

- Na czymś muszą zarabiać, a oni mają takie skromne kwalifikacje – powiedział Zbyszek z dużą dozą empatii.


Butelka się skończyła, a my nie posunęliśmy się w tych rozważaniach ani o krok. Zbyszek trwał przy twierdzeniu, że jego dobra nie są naruszone, bo byle kretyn nie może ich naruszyć. A mnie chyba trochę to hiszpańskie wino zaszkodziło, bo jeszcze następnego dnia głowa mnie bolała i idąc koło plebanii zastanawiałem się, czy mogłem użyć innego argumentu wykazującego niezbicie, że jego dobra osobiste zostały naruszone i to poważnie.


Tak czy inaczej, proboszcz, który Malinowskiej nie zauważył, mnie zauważył i nawet miałem wrażenie, że jego dobra osobiste są naruszone, bo ja go nie zauważyłem, a już o żadnym „niech będzie pochwalony” nie było mowy. Przyglądał mi się bacznie uruchamiając centralny zamek, a ja go nie widziałem.


Księża go nienawidzą – pomyślałem o sobie skromnie, idąc dalej i zastanawiając się nad pytaniem, czy jestem teraz w gorszym nastroju, czy w lepszym? No i pojawiło się pytanie, czy mogłem naruszyć dobra osobiste proboszcza, a jeśli tak, to w jakim stopniu?


Gdyby tak sto lat temu ksiądz dobrodziej bryczką pod plebanię zajechał, a mieszkaniec parafii by go nie zauważył, to takie naruszenie dóbr osobistych nie uszłoby mu płazem. Czasy inne i proboszcz tylko odreagował się energicznym krokiem i komórką szpanował. Smutne to. Mógłbym księdzu proboszczowi wynagrodzić naruszenie dóbr osobistych i dać ogłoszenie do prasy:




„Sędziowie go nienawidzą – odkrył tajemnicę, że jedząc w odpowiedni sposób chleb i popijając wino może błyskawicznie ferować wyroki i nakładać kary, przywołując tylko jednego, i to wirtualnego świadka.”                                                           



Wielkanoc jest świętem radości, nie powinniśmy dawać płatnych reklam o nienawiści w czas wstawania nieboszczyków z grobu... Jakich nieboszczyków, jeden nieboszczyk i tyle hałasu – pomyślałem i coś mnie zatrzymało . Patrzyłem na nabrzmiałe pąki kasztanów i próbowałem sobie uświadomić źródło niepokoju. Dlaczego użyłem liczby mnogiej? Mateusz! Mateusz pisał (albo Mateusz mówił, a inni pisali, albo Mateuszowi przypisali, ale u Mateusza napisane jak byk):

 „A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu.”

Czyli kupa luda wstała z grobów i biegała po mieście, niby Wielkanoc, a jakiś Halloween.  Tylko dynie dopiero kiełkowały, więc nikt sobie nie robił jaj.