Nowotwory są konsekwencją wieku, a nie grzechu


Matt Ridley 2015-01-11


Gdybyśmy mogli zapobiec lub wyleczyć wszystkie odmiany raka, na co wówczas umieralibyśmy? Nowy rok rozpoczął się wojną na słowa o to, czy rak jest głównie kwestią pecha, jak sugeruje nowe badanie z Johns Hopkins School of Medicine, czy też jest to dobry sposób na umieranie w porównaniu do takiej czy innej alternatywy, jak sugeruje dr Richard Smith, były redaktor naczelny British Medical Journal.

W pewnym sensie jest pechem być Brytyjczykiem i zachorować na raka. Jak informował wczoraj“Sunday Times”, współczynnik przeżywalności po diagnozie raka jest w wielkiej Brytanii niższy niż w większości krajów rozwiniętych i w niektórych krajach rozwijających się, co odzwierciedla chroniczne problemy Narodowej Służby Zdrowia z racjonowaniem leczenia przez odwlekanie go. W Japonii współczynnik przeżywalności dla raka płuc i wątroby jest trzykrotnie wyższy niż u nas. 


Rak jest obecnie główną przyczyną śmierci w Wielkiej Brytanii, mimo że przeżywa go coraz więcej ludzi, z których niemal połowa żyje wystarczająco długo, by umrzeć z powodu czegoś innego. Ale czego? Często innego raka.


W świecie zachodnim pokonaliśmy większość przyczyn przedwczesnej śmierci, które zbijały naszych przodków. Wojna, ospa, zabójstwa, odra, szkorbut, zapalenie płuc, gangrena, gruźlica, udar, tyfus, choroby serca i cholera są coraz rzadsze, uderzają znacznie później w życiu lub więcej ludzi zostaje z nich wyleczona niż pięćdziesiąt lub sto lat temu.


Na przykład, śmiertelność mężczyzn z powodu choroby wieńcowej spadła wręcz nieprawdopodobnie, o 80 procent od 1968 r. – dla wszystkich grup wieku. Śmiertelność z powodu udaru dla obu płci zmniejszyła się o połowę przez 20 lat. Rosnąca dominacja raka w tabelach śmiertelności wynika nie z tego, że sytuacja się pogarsza, ale dlatego, że unikamy innych przyczyn śmierci i żyjemy dłużej.  


Warto pamiętać, że niektórzy naukowcy i aktywiści walczący z pestycydami w latach 1960. byli przekonani, że do teraz długość życia znacznie obniży się z powodu raka wywołanego pestycydami i innymi chemikaliami w środowisku.


W latach 1950. Wilhelm Hueper — dyrektor US National Cancer Institute i mentor Rachel Carson, autorki Milczącej wiosny — był tak zaniepokojony pestycydami powodującymi raka, że uważał teorię, iż rak płuc powodowany jest paleniem papierosów za spisek przemysłu chemicznego, by odwrócić uwagę od własnej winy: „Palenie papierosów nie jest głównym czynnikiem powodującym raka płuc”, twierdził uparcie.


W rzeczywistości okazało się, że zanieczyszczenia powodują bardzo mało przypadków raka, a papierosy ogromnie dużo. Poza paleniem jednak większość zachorowań na raka to rzeczywiście pech. Badacze z John Hopkins odkryli, że tkanki, które najczęściej replikują swoje komórki macierzyste, ponoszą największe ryzyko raka: komórki warstwy podstawnej skóry dzielą się w ciągu życia tryliony razy i ryzyko raka jest dla nich milion razy wyższe niż dla komórek kości miednicy, które dokonują około miliona podziałów komórkowych. Losowe błędy kopiowania DNA podczas podziału komórkowego są „głównymi przyczynami raka ogólnie, często ważniejszymi niż zarówno dziedziczenie, jak zewnętrzne czynniki środowiskowe”, mówią badacze amerykańscy.


Badanie nie uniewinnia w pełni stylu życia: rak płuc, skóry i jelita grubego są częstsze niż sugerowałoby to tempo replikacji ich komórek macierzystych. Tak więc dieta i opalanie się mają znaczenie, jak również palenie papierosów. Sugeruje jednak, że nawet gdyby każdy żył w najzdrowszy możliwy sposób, nadal mielibyśmy mnóstwo przypadków raka.


Jonathan Haidt, autor książki pod tytułem The Righteous Mind, pisze, że polityczna lewica zadręcza się w dzisiejszych czasach moralnością pożywienia w ten sam sposób, w jaki prawica zadręcza się moralnością seksu: pomstując na fast food, niezdrową żywność, genetycznie modyfikowaną żywność, tanią żywność, marnowanie żywności. Żadna jednak dieta nie pociąga za sobą takiego ryzyka raka jak papierosy.


Ku znacznemu rozczarowaniu bardziej apodyktycznego skrzydła lobby zdrowia publicznego rak w większości nie jest konsekwencją grzechu, a zaledwie konsekwencją długiego życia. Poza inżynierią genetyczną, która wyposażyłaby nas w geny naprawcze DNA wieloryba grenlandzkiego, który żyje przez stulecia, niewiele możemy zrobić, by temu zapobiec.  

 

Sam fakt, że rak jest na ogół przypadkowy, nie znaczy, że jest nieuleczalny. Ale walka z zapobieganiem i leczeniem raka natrafia na potężnego wroga: Charlesa Darwina. Wewnątrz guza komórki z rakowatymi pomyłkami, które pozwalają im rozkwitać, rosną, dzielą się i szerzą i są tymi, które przeżywają kosztem tych, które robią to, co im każą i popełniają samobójstwo.


Stając się bardziej agresywnym, rak dosłownie ewoluuje. Komórki rakowe cały czas przemeblowują swoje genomy na olbrzymią skalę, podnosząc swoją zdolność ewoluowania. Ten genetyczny proces prób i błędów umożliwia guzowi na zbudowanie obrony wobec większości leków. Stąd też tendencja pacjentów na powtórne zapadanie na raka po remisji.


Jeśli wypadki genetyczne akumulują się w tkankach z dzielącymi się komórkami macierzystymi, to im dłużej żyjemy, tym większe jest prawdopodobieństwo, że zachorujemy na raka, niezależnie od tego jak dbamy o styl życia i dietę.


Dostało się Richardowi Smithowi za sugerowanie, że jest to lepszy sposób odejścia niż demencja lub niewydolność narządów, ale on chyba ma rację. Wiele z tego, co dopada nas w dziewiątej i dziesiątej dekadzie życia – jeśli unikniemy raka – to problemy z mózgiem lub wymagające opieki szpitalnej. W domu z „miłością, morfiną i whisky” mówi dr Smith, może być lepiej.


A nawet jeśli uczynimy postępy przeciwko Alzheimerowi i Parkinsonowi i innym przypadłościom mózgu, nie osiągniemy jakiejś słonecznej wyżyny łatwości i wygody umierania.


Mówiłem już wcześniej
w tych felietonach o dziwnym paradoksie, że mimo gwałtownie rosnącej przeciętnej długości życia i gwałtownie rosnącej populacji ludzi starych, liczba ludzi powyżej 115 lat jest dzisiaj niższa niż była 20 lat temu. Kiedy osiągasz 110 urodziny twoje szanse na śmierć szybują w górę o 50 procent rocznie.


Czego byśmy nie zrobili, rak będzie dominował wśród chorób kończących nasze życie. Z pewnością właściwym podejściem jest pędzenie na łeb na szyję z prewencją i leczeniem raka, jak tylko jest to możliwe, szczególnie u ludzi młodych, ale trzeba także przygotować się lepiej niż jesteśmy przygotowani obecnie – i znacznie lepiej niż przygotowana jest amerykańska profesja medyczna – na przyznanie porażki, kiedy jest to niezbędne. Znam ludzi, którzy odważnie odmówili brutalnego leczenia, które miało niewiele szans sukcesu, i poprosili o opiekę paliatywną zamiast tego. W każdym wypadku skłonienie „zbyt ambitnych onkologów”, jak ich nazywa dr Smith, do przyznania, że jest to lepsza droga, było trudniejsze niż powinno było być.

 

Pierwsza publikacja w Times.

 

The inevitability of cancer

Rational Optimist, 7 stycznia 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Matt Ridley

Brytyjski pisarz popularnonaukowy, sympatyk filozofii libertariańskiej. Współzałożyciel i b. prezes International Centre for Life, "parku naukowego” w Newcastle. Zrobił doktorat z zoologii (Uniwersytet Oksfordzki). Przez wiele lat był korespondentem naukowym w "The Economist". Autor książek: The Red Queen: Sex and the Evolution of Human Nature (1994; pol. wyd. Czerwona królowa, 2001, tłum. J.J. Bujarski, A. Milos), The Origins Of Virtue (1997, wyd. pol. O pochodzeniu cnoty, 2000, tłum. M. Koraszewska), Genome (1999; wyd. pol. Genom, 2001, tłum. M. Koraszewska), Nature Via Nurture: Genes, Experience, and What Makes us Human (także jako: The Agile Gene: How Nature Turns on Nurture, 2003), Rational Optimist 2010.