Czy walczyć z wiatrakami?


Andrzej Koraszewski 2015-01-02


Wiatraki don Kichota były ułudą, wrogiem urojonym, przeciwnikiem trudnym jak smok świętego Jerzego. Zawracanie Wisły kijem i walka z wiatrakami osiadły w języku na równych prawach syzyfowej pracy. Don Kichot był żądny chwały, miał jednak pewne trudności z rozpoznaniem wroga. Etos rycerski kazał mu walczyć, by zdobyć nagrodę (tę samą co zawsze). W legendzie o świętym Jerzym historia milczy, czy główny bohater skonsumował nagrodę, czy ocalił dziewicę pro publico bono.

Zawracanie Wisły kijem może sugerować  potrzebę nawodnienia terenów suchych, by osiągnąć lepsze plony, chociaż idiom sugeruje zaledwie niski poziom skuteczności. Wiatraki don Kichota przeszły do języka w podobnym znaczeniu, i tu również nie mówimy o celu, stwierdzamy tylko, że nasze wysiłki skazane są na porażkę. Cel jest wszelako ważny, ponieważ strategia pozyskiwania korzyści seksualnych i strategia nawadniania muszą być  z natury rzeczy różne, aczkolwiek w praktyce może się okazać, że nawodnienie i uzyskanie z pól obfitych plonów może być lepszą strategią pozyskiwania korzyści seksualnych niż poszukiwanie okazji uratowania księżniczki przed apetytem smoka. Taka strategia prawdopodobnie nie zaowocuje pozyskaniem księżniczki, ale lepszy rydz niż nic.


Żyjemy w świecie mitów, więc z dwojga złego wolimy walczyć z wiatrakami niż zawracać Wisłę kijem, gdyż walka z wiatrakami przydaje nam szlachetności, zaś zawracanie Wisły kijem zalatuje ciężką harówą. Intelektualna pornografia wymaga długiego wstępu, więc najpierw wyobrażamy sobie naszą bohaterską szlachetność, a dopiero potem przechodzimy do eksperymentów myślowych z księżniczką w naszym łóżku. Ergo, wiatraki zazwyczaj wygrywają, a co więcej, wyborny narrator opowiadający o swoim uratowaniu wirtualnej dziewicy i to w dodatku pro publico bono, może pozyskać realną partnerkę do własnej konsumpcji. Wszystko wskazuje na to, że na przestrzeni dziejów dobre opowieści czyniły cuda, osobliwie w dziedzinie pozyskiwania korzyści seksualnych.      


Ciekawa sprawa z wodą. W legendzie o świętym Jerzym gniazdo smoka było przy źródle, alternatywnego źródła wody nie było i okoliczna ludność musiała wywabić smoka, żeby zaczerpnąć wody. Dawano mu w tym celu do pożarcia owcę, a kiedy brakowało owiec wabikiem zastępczym była wybrana losowo młoda dziewczyna. Smoki lubią owce i dobrze już rozwinięte dziewczyny. Chłopcy ani dorośli mężczyźni nie wchodzą w rachubę, staruszków smok by nie dotknął. W tym przypadku owiec zabrakło, dziewice były dostępne, kreatywna narracja kazała, by los padł na księżniczkę. Zabójstwo smoka i ratowanie księżniczki okazało się mieć charakter instrumentalny, gdyż bohater był akurat chrześcijaninem i wzbudzając podziw swoją dzielnością sprowadził okoliczną ludność na drogę zbawienia wiecznego.


Świętego Jerzego pamiętamy głównie ze względu na tego smoka, tylko bardzo uparci szukają głębiej, znajdując, że ponoć żył taki człowiek, chociaż nie jest pewne czy urodził się w Anglii czy w Turcji, ale urodził się z matki Żydówki, która owdowiawszy została syjonistką i osadniczką w Palestynie.  Mały święty Jerzy wychował się jako osadnik na terenach okupowanych, będąc młodzieńcem zaciągnął się do rzymskich legionów, gdzie odznaczył się dzielnością i w pewnym momencie był nawet w straży przybocznej Dioklecjana, kiedy ten odwiedzał Nikomedię. W 303 roku Dioklecjan wydał edykt zezwalający na prześladowania chrześcijan, a zezwolenie władz na prześladowanie jakiejś grupy budzi nieodmiennie niekłamaną radość tej części ludności, która do tej grupy nie należy. Jako legionista święty Jerzy musiał jednak prześladować służbowo, a ponieważ był już sam chrześcijaninem, więc robił to niechętnie, a w końcu całkiem się zbuntował, co zostało potraktowane jako odmowa wykonania polecenia służbowego  i zakończyło się torturami i męczeńską śmiercią. (Grób świętego Jerzego znajduje się w Izraelu w  mieście Lod, nieopodal lotniska Ben Guriona, Ben Gurion urodził się w Polsce, więc mamy tu również polskie akcenty.) 


Grób św. Jerzego w mieście Lod w Izraelu.
Grób św. Jerzego w mieście Lod w Izraelu.

Zacząłem pisać ten tekst zastanawiając się nad pytaniem, czy walka z prześladowaniami grup, które władze pozwalają prześladować, należy do czynności, które zakwalifikowalibyśmy jako zawracanie Wisły kijem, czy raczej jako walkę z wiatrakami? Tradycyjnie wybieram wiatraki. Walkę z wiatrakami praktykowałem zawsze bardzo ostrożnie, ponieważ wiatraki są realne i zderzenie z ramieniem wiatraka może zakończyć się śmiercią męczeńską za sprawę, która w obliczu nieuchronnej obecności mitu, może jednak okazać się sprawą wątpliwą.     


Bezpośrednim pretekstem do tych rozważań był komentarz Natana Gurfinkiela, który pod moim artykułem w Studio Opinii  polemizował z uwagą czytelniczki podpisanej An-Ka. Gurfinkel pisał:

@An-Ka

Byłbym ostrożny z klasyfikowaniem jakiejś religii (w tym przypadku islamu) jako nieumiarkowanej z definicji.
W czasach panowania Maurów w Hiszpanii trzy główne zamieszkujące ją społeczności: chrześcijańska, żydowska i muzułmańska, żyły w przykładnej harmonii. Kalifat bagdadzki był ośrodkiem promieniowania nauki i kultury.
To chrześcijaństwo było wówczas religią skrajnie nietolerancyjną i prozelityczną. Wystarczy wspomnieć o wyprawach krzyżowych, inkwizycji, wypędzeniu Żydów z Hiszpanii i wojnach religijnych.
Dziś pałeczkę w tej sztafecie przejął islam i łatwo ulegamy pokusie islamofobii – zbyt łatwo.

Uczciwie mówiąc, jako socjolog, nie mam najmniejszych oporów przed klasyfikowaniem religii jako „nieumiarkowanej z definicji”. Religie monoteistyczne, głoszące prozelityzm, są systemami totalitarnymi, zmierzającymi do podbicia świata. Znamiona braku umiarkowania widzimy w ich pismach świętych, instytucjach i praktykach. Umiarkowanie (samoograniczenie) pojawia się albo w wyniku nacisków wewnętrznych, albo zostaje narzucone przemocą z zewnątrz. (Oświecenie było dla chrześcijaństwa tym, czym parlamentarna socjaldemokracja dla kapitalizmu, zbawieniem od własnego nieumiarkowania.)


Kiedy myślimy o religii Azteków, czy o trudnościach rozmontowania systemu kastowego w Indiach, wolno nam mówić o nieumiarkowaniu religii (nawoływać do umiarkowania i naciskać, by system prawny zmuszał do umiarkowania).


Kiedy widzę słowo Maur, w mojej głowie pojawiają się całe strofy „Konrada Wallenroda” oraz zawarta w tym poemacie pochwała zdrady etosu rycerskiego, czyli użycia broni bakteriologicznej. Poemat naszego wieszcza mógłby być hymnem anarchistów i terrorystów, gloryfikuje bowiem zasadę cel uświęca środki, nawet kiedy będące owymi środkami czyny podłe nie prowadzą do celu i są tylko powodem do szatańskiego śmiechu.


Czy możemy mówić o jakimś okresie harmonii współżycia z mniejszościami religijnymi w społecznościach muzułmańskich?  Wiemy o wkładzie uczonych pochodzenia żydowskiego do nauki arabskiej, z pewnością były okresy kiedy również zwykły człowiek nie żył przez cały czas w lęku. Przyzwolenie na prześladowania bywało zawieszane, głównie przez lokalnych władców, którzy czasem wysyłali wojsko, żeby przywołać do porządku nadmiernie podburzone tłumy.


Znany muzułmański poeta i prawnik, Abu Iszak, pisał o Żydach na krótko przed masakrą Żydów w Granadzie w 1066 r., w której rozwścieczeni muzułmanie zamordowali, jak się ocenia, pięć tysięcy Żydów:

 

Sprowadźcie ich z powrotem w dół, na ich miejsce i
Przywróćcie ich do najbardziej nędznej pozycji.
Dawniej kręcili się wokół nas w łachmanach
Okryci pogardą, upokorzeniem i szyderstwem.
Grzebali w stertach łajna, żeby znaleźć kawałek brudnej szmaty,
By służyła jako całun dla człowieka przy pogrzebie...

Nie uważajcie zabicia ich z zdradę.
Nie, byłoby zdradą pozostawienie ich, by szydzili.

(Martin Gilbert, In Ishmael's House: A History of Jews in Muslim Lands, 2010, Yale University Press, pg. 49. Cytuję za artykułem Michaela Lumisha The Palestinan-Arab national sport)

To jeszcze jest okres rozkwitu muzułmańskiego renesansu i Grenada, podobnie jak Damaszek czy Aleppo, to samo centrum arabskiej kultury, gdzie owa „harmonia” była najbardziej wzorowa.  

W tym samym artykule Michaela Lumisha znajdujemy inny cytat z rzetelnej historycznej pracy o sytuacji Żydów w krajach arabskich. Lumish przytacza fragment książki S. D. Goiteina Jews and Arabs: Their Contacts Through the Ages, o arabskiej tradycji kamienowania Żydów:

 

W minionych czasach – a w odległych miejscach także dzisiaj – było powszechnym zjawiskiem, że muzułmańscy chłopcy obrzucali kamieniami Żydów. Kiedy Turcy podbili Jemen w 1872 r., naczelny rabin Stambułu wyprawił posłannika do Jemenu, żeby dowiedział się, jakie zażalenia mają jemeńscy Żydzi wobec swoich sąsiadów. Wiele mówi to, że pierwszą rzeczą, na jaką poskarżyli się, było nękanie przez chłopców. Kiedy jednak gubernator turecki poprosił zgromadzenie miejscowych notabli, by położyli kres temu utrapieniu, wstał stary doktor prawa muzułmańskiego i wyjaśnił, że rzucanie kamieniami w Żydów jest prastarym obyczajem (po arabsku: Ada) i dlatego zabronienie tego jest bezprawne. 

 

Nawiasem mówiąc, urodzony w 1908 roku brat mojej matki, Zbigniew Jasiński, opisywał mi jak na początku lat 20. w Poznaniu harcerze byli zachęcani do wybijania szyb w żydowskich domach, kiedy opowiedział o tym w domu wybuchła awantura, która, wraz całym łańcuchem innych wydarzeń, prawdopodobnie wiele lat później wpłynęła również i na moje życie. (Stanowcze reakcje nie muszą być zawracaniem w Wisły kijem, ani walką z wiatrakami.) Wracając jednak do owej harmonii; o Majmonidesie mamy znacznie więcej wiarogodnych informacji niż o świętym Jerzym, ale nauczanie Koranu nie ustało ani na moment i słowa o potrzebie nienawiści do niewiernych, a w szczególności do najpodlejszych z podłych, do potomków małp i świń, przekazywane były przez duchownych wszystkich odmian islamu i z pokolenia na pokolenie w rodzinach.


W cytowanym artykule Lumish zastanawia się nad pytaniem, dlaczego palestyńscy chłopcy tak kochają  obrzucanie Żydów kamieniami. Ten artykuł nosi tytuł „Narodowy sport Arabów palestyńskich”. Arabowie w Egipcie, Syrii, Iraku, Arabii Saudyjskiej, Jemenie, Maroko są poszkodowani, gdyż nie ma tam już żadnych Żydów i trwająca XIV wieków tradycja została zniszczona. Odżywa w europejskiej diasporze i coraz częściej słyszymy o incydentach ataków na Żydów w europejskich miastach.


Oczywiście w Europie nie ma mowy o otwartym przyzwoleniu władz na prześladowania. To przyzwolenie jest w pewnym sensie pośrednie, wyrażone w obawie, aby nazwanie rzeczy po imieniu nie zostało uznane za islamofobię. Kiedy lęk przed ściganiem i ukaraniem przestępcy powoduje zawieszenie prawa, mamy do czynienia z pośrednim przyzwoleniem.


Przez dziesięciolecia w wielu krajach katolickich nie ścigano księży za seksualne molestowanie dzieci, przede wszystkim nie dając wiary ofiarom, odmawiając wszczęcia postępowania prokuratorskiego, pozwalając na dalszą pracę z dziećmi księżom karnie przenoszonym przez kurię z parafii do parafii. W pewnym sensie było to przyzwolenie władz na prześladowania dzieci przez kapłanów. Z szacunku dla religii? Z chęci uniknięcia zrażenia politycznego sojusznika? Z obawy przed posądzeniem o jakieś antyreligijne fobie?

 

Nazywanie rzeczy po imieniu było zawsze walką z wiatrakami, piewcy wspaniałych szat cesarza są zawsze w większości. Świeckie państwo ma gwarantować swobodę wyznania, nie może z szacunku dla religii gwarantować swobody popełniania przestępstw, nawet jeśli są one popełniane pod osłoną świątyni, czy z poduszczenia kapłanów. Tę walkę z wiatrakami trzeba prowadzić, nawet jeśli chwilami wydaje się być zawracaniem Wisły kijem. Poecie wydawało się, że święty Jerzy był szczęśliwy, bo z rycerskiego siodła mógł dokładnie ocenić siłę i ruchy smoka. Nie zgadzam się, smoka nie było, a lamenty pana Cogito nie zastąpią przynajmniej próby przeciwstawiania się przyzwoleniu na prześladowania Żydów, chrześcijan, homoseksualistów, czy muzułmanów, jeśli kiedyś byliby prześladowani, jak i tych muzułmanów, którzy faktycznie są straszliwe prześladowani już dziś przez innych muzułmanów.

*Tekst opublikowany pierwotnie w Studio Opinii.