Ksenofobia nigdy
nie kończy się na Żydach


Andrzej Koraszewski 2014-12-05

Proces pokojowy, karykatura z libańskiego dziennika Al-Balad, 28 grudnia 1991(Źródło - Peace: The Arabian Caricature. A study of Ani-Semitic Imagery)

Proces pokojowy, karykatura z libańskiego dziennika Al-Balad, 28 grudnia 1991(Źródło - Peace: The Arabian Caricature. A study of Ani-Semitic Imagery)



Możemy się długo zastanawiać nad pytaniem, dlaczego w tradycji chrześcijańskiej i muzułmańskiej kolejne wybuchy ksenofobicznego obłędu nieodmiennie zaczynają się od Żydów i nigdy się na nich nie kończą. Wszystko jedno czy studiujemy historię inkwizycji, czy historię nazizmu, czy sowieckiego „antysyjonizmu” w obliczu początków rozpadu sowieckiego imperium, czy procesy coraz głębszej zapaści cywilizacyjnej dzisiejszego muzułmańskiego świata, nieodmiennie nienawiść kieruje się najpierw na Żydów, a potem rozochocone kohorty zbirów kierują swoją uwagę na kolejne grupy, które wcześniej albo były obojętne, albo przyklaskiwały, albo wręcz ochoczo brały udział w orgii nienawiści.

Pisano już o tym setki razy, więc kiedy w stercie tekstów do przejrzenia zobaczyłem tytuł  „Zaczyna się od Żydów. Nigdy się na Żydach nie kończy” byłem pewien, że starczy rzut oka i po kilku sekundach przejdę do kolejnej pozycji. Autorka artykułu w Irish Examiner, Einat Wilf, opisuje swoje spotkanie w komforcie waszyngtońskiego hotelu z dawno niewidzianym znajomym. Ona, izraelski polityk, określająca się jako ateistka-syjonistka, była działaczka Partii Pracy, współzałożycielka nowej partii politycznej, była oficerem wywiadu w stopniu kapitana, była posłem do Knessetu, zrobiła doktorat na Harwardzie, dużo publikuje.


Jej rozmówcą jest libański chrześcijanin, o którym nie mamy bliższych danych, ale prawdopodobnie, podobnie jak ona, jest zaledwie gościem w innej rzeczywistości.  


Einat Wilf zaczyna od tego, że w tej rozmowie jej libański kolega powiedział: „tęsknimy do was”. Może dlatego te słowa zatrzymały mnie, że słyszałem i widziałem je w odniesieniu do Żydów w moim kraju i zaciekawiło mnie, jak je rozwinie libański chrześcijanin.

„Wyjaśnił: ‘My, Arabowie Bliskiego Wschodu tęsknimy do was, Żydów’. Uśmiechnęłam się z ironią, a on ciągnął dalej, że teraz jest jasne, iż kiedy sześćdziesiąt lat temu milion bliskowschodnich Żydów wyganiano z krajów, które były ich domem, był to zaledwie cień nadchodzących chmur.


Wyliczał koszmary wzrastającej fali islamistycznego barbarzyństwa, ludobójstwa, czystek etnicznych chrześcijańskich społeczności wszędzie, gdzie wkracza Państwo Islamskie. Podobnie jak wcześniej społeczności żydowskie, społeczności chrześcijańskie znikają z dnia na dzień z miejsc, w których były na długo przed narodzinami islamu i gdzie przetrwały po podbiciu tych krajów przez Arabów.          


Powiedział, że przeraża go myśl o arabskim Bliskim Wschodzie bez mniejszości. Wyraził obawę, że nietolerancja, jaką dziesiątki lat temu kierowano przeciw Żydom, dziś kieruje się przeciw wszystkim mniejszościom; przeciw chrześcijanom, przeciw alawitom, szyitom, aż do sunnitów, którzy nie spełniają obłąkanych standardów muzułmańskiej pobożności wymaganych przez Państwo Islamskie.”    

Arabski rozmówca izraelskiej polityk powtórzył prawdę znaną od stuleci, której świat nie potrafi się nauczyć, że ataki obłędnej ksenofobii zaczynają się niemal zawsze od Żydów i nigdy się na nich nie kończą. Fala nienawiści i morderczego barbarzyństwa pochłonąwszy Żydów szuka zawsze kolejnych ofiar. „Nienawiść do Żydów to opowieść o nienawidzących, a nie o nienawidzonych.” 


Kwestia żydowska – pisze Einat Wilf – kiedy wybuchła w Europie w XIX wieku, tak naprawdę nie była kwestią żydowską, była „kwestią europejską”, poszukiwaniem  nowej tożsamości. Europa odnalazła swoją nową twarz na gruzach państw i w popiołach spalonych Żydów, cudem nie grzebiąc przy tej okazji całej europejskiej cywilizacji.   


Dzisiejsze kolejne europejskie tsunami nienawiści i nietolerancji wobec Żydów, jakkolwiek maskowane, prowadzi ponownie do pytania o chorobę Europy, a nie o to, co złego jest z Żydami.  


Dokładnie to samo możemy powiedzieć o arabskim świecie, arabska nienawiść do Żydów i syjonizmu jest zaledwie wyrazem totalnego zagubienia w kwestii arabskiej i muzułmańskiej tożsamości. „Podobnie jak Europejczycy wcześniej (a prawdopodobnie również i dziś), arabski świat szuka swojej tożsamości, swojej ideologii i swoich lojalności depcząc najpierw Żydów, a teraz inne mniejszości.” 


Przerwałem lekturę tego artykułu, żeby zaakceptować (bądź usunąć nienadające się do zaakceptowania) komentarze do „Listów". Czytelnik Lengyel, który często i ze znajomością rzeczy komentuje teksty naukowe, tym razem pod artykułem Jerrego Coyne’a o dymorfizmie płciowym wpisał lakoniczną uwagę, że przezwyciężenie ksenofobii to próżny trud - można ją tylko oszukać. Nie była to uwaga od rzeczy, jako że dymorfizm płciowy związany jest w dużej mierze z brutalną konkurencją między samcami o dostęp do samic. Zastanawiając się jednak, jak to jest z tą naszą biologiczną skłonnością do ksenofobii i technikami jej oszukiwania, myśli automatycznie kierują się do Hobbesa i jego koncepcji umowy społecznej,  której treścią jest zrzeczenie się części naszej suwerenności w zamian za bezpieczeństwo. W „Lewiatanie” ta umowa jest teoretycznym modelem, który w rzeczywistości przybierał  postać skomplikowanych sojuszy obejmujących część społeczeństwa i skierowanych przeciwko innym częściom. Bazowe formy tych koalicji obserwujemy wśród zwierząt, szczególnie wśród małp naczelnych. Wiele wskazuje na to, że polityka jest starsza niż nasz gatunek.


Również wśród szympansów obserwujemy przywództwo oparte na nagiej sile i nieustannym terrorze i przywódców łagodzących waśnie, czasem surowo karzących awanturników. Mamy liczne opisy konfliktów wewnątrz stada jak i krwawych antagonizmów między sąsiadującymi stadami. Czasami stado może być w stanie ciągłego terroru ze strony agresywnego samca alfa i jego kompanów, a czasami obserwujemy względny spokój z niewielką ilością gwałtownych konfliktów. Teza, że w ludzkich społeczeństwach ksenofobia jest zawsze obecna, jest prawdziwa, pytanie jak treść umowy interpretuje suweren i jak opłaca sojusze z tymi, którzy podtrzymują i chronią jego władzę. W polityce prawo do siania terroru jest walutą. Jest to waluta groźna, gdyż władca sam często pada ofiarą, ale skuteczna, gdyż odwołuje się do biologicznych morderczych instynktów, co pozwala na utrzymanie terroru nawet ze stosunkowo nieliczną kadrą sojuszników.


Hobbes pojawia się ze swoją ideą umowy społecznej po długim okresie anarchii, wojen religijnych, kiedy koncepcja stojącego nad prawem i tworzącego prawo absolutnego suwerena musiała wydawać się błogosławieństwem i racjonalnym przeciwstawieniem świata, w którym hordy odmiennie wierzących usprawiedliwiały swoje prawo do mordowania prawem bożym. Rekrutacja i mobilizacja siepaczy nieodmiennie znajdowała podbudowę w nienawiści do Żydów. Katolicki papież, Luter czy Kalwin nie mogli zrezygnować z tak dobrego i wypróbowanego  narzędzia. Po krótkiej i bardzo względnej (jeśli idzie o natężenie prześladowań) przerwie widzieliśmy jak kolejne poszukiwanie tożsamości owocowało eksplozją ksenofobii zaczynającej się ponownie od starannie podsycanej nienawiści do Żydów. Lengyel ma rację, ksenofobia jest zawsze obecna i suweren może ją tłumić lub wykorzystywać.  


Systemy totalitarne XX wieku zaczynały się od siejących terror małych grupek, które (przynajmniej początkowo) wydawały się być śmiesznie słabe w porównaniu do państwowych sił policji i armii. Ideologia nazizmu i komunizmu różniły się zasadniczo, łączyła je atrakcja morderczego terroru  i zapowiedź tworzenia nowego ładu opartego na przemocy. Bezwzględność wobec wrogów ludu/narodu wpisana była w obydwa systemy od samego początku. Fakt, że antysemityzm był centralnym filarem otwarcie ksenofobicznego nazizmu skłaniał wielu do plasowania swoich nadziei w obiecującym internacjonalizm i braterstwo komunizmie. Obecność tak wielu Żydów we współtworzeniu komunistycznej utopii nie była przypadkowa. Tu wzór się załamał i kolej na Żydów przyszła w późniejszym czasie.    


Zanim powrócę do artykułu w „Irish Examiner” warto spojrzeć na dzisiejszy świat islamu oczyma uczestników obłąkanej wojny o królestwo boże na ziemi. Od dziesiątków lat we wszystkich krajach sunnickiego islamu jednym z głównych aktorów na tamtej scenie jest Bractwo Muzułmańskie. Bractwo będące rówieśnikiem niemieckiego nazizmu, czerpało z niego wzory, przetwarzając ksenofobię narodową na ksenofobię religijną. Niemiecki nazizm miał wyciągnąć Niemcy zarówno z problemów Wielkiej Depresji, jak i (a może przede wszystkim) z upokorzenia po przegranej wojnie. Bractwo Muzułmańskie szukało ideologii pozwalającej na przełamanie zapaści cywilizacyjnej w stosunku do reszty świata, jak i (a  może przede wszystkim) na uporanie się z upokorzeniem,  jakim był rozpad muzułmańskiego imperium i utrata prestiżu w świecie. Słowo kalifat obecne było w tej ideologii od pierwszych manifestów pierwszego przywódcy Bractwa.


Kilka dni temu  nauczyciel akademicki, działacz i publicysta Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie, Hilmi Al-Qa'oud, pisał o stosunku BM do Państwa Islamskiego i kalifatu.  W artykule opublikowanym na łamach Ikhwanonline.com z 24 listopada 2014 stwierdzał m. in.:  



„Określenie ‘kalifat islamski’ jest anatemą dla elity lojalnej wobec tyrańskich władców i ciemiężących rządów w całym świecie islamskim. Te rządy stanowczo żądają, by ich media, system edukacyjny i aparaty kulturalne… demonizowały kalifat islamski, dyskredytowały go, oczerniały i publikowały fatwy ‘butów tyranii’ [czytaj: duchownych akceptujących rząd] zakazujące ustanowienie kalifatu i twierdzące, że kalifat jest ciężkim grzechem i synonimem morderstwa, tyranii i zacofania.”
(Źródło: MEMRI, Specjalny Komunikat 5895, z 1 grudnia 2014)


Autor wyjaśnia, że przeciwnikami kalifatu są wrogowie islamu, którzy chcą sfałszować i wypaczyć islam, taki jakiego ummah (zbiorowość muzułmańska) chce jednogłośnie).  Mógłby ktoś powiedzieć, że autor goni w piętkę, pisząc najpierw o rządach krajów muzułmańskich sprzeciwiających się kalifatowi, a potem twierdząc, że kalifat popierają jednogłośnie wszyscy muzułmanie, mamy tu jednak jak na dłoni przykład wykluczania charakterystyczny dla wszystkich ideologii totalitarnych. Ideolodzy monopolizują szerszą nazwę i przygotowują program czystki zmierzającej do podporządkowania wszystkiego i wszystkich ich ideologii.


Piękno idei kalifatu egipski autor ukazuje nie na przykładzie Państwa Islamskiego, a na przykładzie Unii Europejskiej, która jego zdaniem jest kalifatem krzyżowców. O tym kalifacie pisze:

„Według rozumowania w historii i rozumowania współczesnego kalifat znaczy zgromadzenie się pod jedną flagą w celu osiągnięcia integracji ekonomicznej, politycznej i militarnej. Zachód krzyżowców, po odrzuceniu barbarzyńskiej wrogości między swoimi narodami, potrafił sformułować mechanizmy osiągnięcia porozumienia i pokoju między sobą i osiągnąć postęp naukowy, społeczny i przemysłowy oraz tętniącą życiem działalność między portami, lotniskami i granicami różnych krajów.”

Jak się dowiadujemy, „kalifat muzułmański został obalony przez krzyżowców i Żydów w 1924 roku” i dziś

„...większość muzułmanów i Egipcjan tęskni do stworzenia dużego kalifatu islamskiego, wzorowanego na modelu obecnego [kalifatu] europejskiego, w celu osiągnięcia integracji i obrony przeciwko niekończącemu się spiskowi krzyżowsko-żydowskiemu,  który prowadzi śmiertelne i wyniszczające wojny z nimi, które miażdżą miliony muzułmanów i pozostawiają miliony rannych, owdowiałych lub osieroconych, żeby nie wspomnieć o szkodach finansowych i moralnych”.

Widzimy tu niesłychanie ciekawą gimnastykę, nie ma oczywiście potępienia terroru, mordów, czystek Państwa Islamskiego, jest bardzo ogólna pochwała kalifatu jako idei jedności, a co więcej, jedności rzekomo podobnej do tej, jaką wypracowali Europejczycy, tylko islamskiej. Takiej jedności przeszkadzają krzyżowcy i Żydzi oraz ci, którzy chodzą na żydowskim pasku, czyli w tym przypadku generał Sisi i wszyscy, którzy go popierają (nie można wykluczyć, że jest to więcej niż połowa społeczeństwa, ale tego się nie dowiemy, bo Egipt był, jest i długo jeszcze będzie dyktaturą, w której nie tylko nie ma wolnych wyborów, ale ludzie obawiają się uczciwie deklarować swoje poglądy).          


Żydzi pojawiają się we wszystkich akapitach tego artykułu bądź to jako zagrożenie bezpośrednie islamu, bądź jako  siła manipulująca Zachodem, bądź wreszcie jako tajemnicza siła sprawcza w polityce krajów muzułmańskich. Każdy wróg jest jakoś wiązany z Żydami. Co nawiasem mówiąc jest stałą praktyką wszystkich stron w zwaśnionym muzułmańskim świecie i nie wywołuje pustego śmiechu tylko dlatego, że jest skuteczne. Zakodowana w Koranie, trwająca przez stulecia i prowadzona nowoczesnymi  metodami od lat 30. ubiegłego wieku propaganda nienawiści do Żydów, stanowi dziś w całym świecie muzułmańskim równie ważny instrument polityczny jak antysemityzm w ideologii nazistowskiej.     


W końcowym fragmencie swojego artykułu egipski autor nie owija już pięknej idei kalifatu w bawełnę organizacji w stylu Unii Europejskiej i oddaje honory Państwu Islamskiemu:

„Kalifat islamski stał się ostatnio tematem gorączkowej debaty, po tym, jak organizacja Państwo Islamskie, ISIS, przejęła duże obszary Syrii i Iraku, ogłosiła ustanowienie kalifatu i przeciwstawiła się atakom koalicji krzyżowców i ich arabskich popleczników. Świat niewiele wie o tej organizacji, jej charakterze i jej istocie, bowiem polega wyłącznie na tym, co publikują krzyżowcy, Żydzi i ich arabscy poplecznicy, co jest oczywiście złe. To, co publikują pewne internetowe strony informacyjne, wskazuje, że ta organizacja dąży do pielęgnowania sprawiedliwości społecznej wśród swoich poddanych, że ludzie są z niej zadowoleni, ponieważ broni ich przed morderczymi milicjami szyickimi i irackimi i przed zbirami morderczego tyrana Baszara Al-Assada oraz że ludzie popierają ją i pomagają jej w wojnie przeciwko krzyżowcom i miejscowym tyranom.”

Innymi słowy nie tylko otrzymujemy tu przekaz, że centrala Bractwa Muzułmańskiego popiera Państwo Islamskie, ale również, że nie ma nic przeciwko budowaniu (oczywiście podobnego do Unii Europejskiej) kalifatu poprzez krwawy terror.  


Einat Wilf kończąc swoją opowieść o rozmowie z libańskim chrześcijaninem w waszyngtońskim hotelu, pisze, że jej rozmówca wyraził swoje marzenie o powrocie Żydów do Bejrutu, Aleksandrii, Bagdadu, Damaszku, Allepo, Trypolisu i Casablanki, gdzie mieszkali  od tysiąca lat. Autorka kończy, uśmiechając się ironicznie na to marzenie, że do czasu póki to nie jest możliwe, dzięki bogu jest żydowskie państwo. Nie dodała już, że ponad połowa żydowskich obywateli Izraela to uchodźcy lub potomkowie uchodźców z muzułmańskich  krajów Bliskiego Wschodu, którzy również chcą, żeby Izrael, podobnie jak Polska, Francja, Niemcy i dziesiątki innych, było państwem narodowym, gwarantującym bezpieczne schronienie ludziom własnej narodowości i pełne prawa swoim mniejszościom. Uchodźcy żydowscy z krajów muzułmańskich przestawali być uchodźcami z chwilą, gdy udawało się zabezpieczyć dla nich stałe miejsce zamieszkania i przygotować ich do podjęcia pracy w nowym kraju zamieszkania (tym razem ich własnym). Równocześnie na całym Bliskim Wschodzie Izrael jest jedynym krajem, w którym liczba chrześcijan rośnie, a nie maleje.


Ksenofobia jest prawdopodobnie rzeczywiście zakotwiczona w nas biologicznie i psycholodzy ewolucyjni mogą już dziś sporo na ten temat powiedzieć. Jest łatwym do operowania instrumentem politycznym, który nieodmiennie przynosi tragiczne koszty nie tylko jej ofiarom, ale i tym, którzy sądzą, że jak już wymordują wszystkich swoich wrogów, to nastanie jutrzenka braterstwa i szczęśliwości. Chwilowo znów widzimy odwieczny wzór, ksenofobia zaczyna się od Żydów i wiemy, że nigdy się na nich nie kończy. Zniszczenie państwa Izrael, do czego otwarcie dążą kraje muzułmańskie i na co coraz otwarciej daje przyzwolenie Europa i Ameryka, nie naprawi świata. Nie istnieje problem żydowski, świat ma ponownie problem sam ze sobą i z nawyku wchodzi w stare koleiny.