Zissel znaczy słodycz


Sarah Honig 2014-11-04

Ostatnie zdjęcie małej Zissel przy Ścianie Zachodniej na krótko zanim została zamordowana
Ostatnie zdjęcie małej Zissel przy Ścianie Zachodniej na krótko zanim została zamordowana

Często to, co zaledwie zasłużyło na wzmianki w mediach światowych, jest (lub powinno być) równie dające do myślenia, jak to, na czym z nieukrywanym zadowoleniem skupiają się gadające głowy.

Ujmująca buzia trzymiesięcznej Chaji Zissel Braun, na przykład, nie figurowała na pierwszych stronach wielkich dzienników i nigdy nie pokazała jej żadna zagraniczna stacja telewizyjna. Została zamordowane (tak samo jak i 22-letnia studentka Karem Yemima Mosquera) w zeszłym tygodniu przez arabskiego terrorystę, który z zamiarem morderstwa wjechał samochodem w tłum pasażerów czekających na przystanku tramwajowym. Dla obserwatorów zagranicznych było to jednak równoznaczne z ugryzieniem człowieka przez psa.


Karem Yemima Mosquera
Karem Yemima Mosquera

Nieciekawe. Byliśmy już na tym filmie. Słyszeliśmy to przedtem. Żydzi jojczą. Kogo to obchodzi?

 

Grupowe myślenie w redakcjach wiadomości nie tylko przesącza się do konformistycznych reporterów w terenie, którzy szybko orientują się, co szefowie chcieliby usłyszeć i czym nie warto sobie zawracać głowy. Sygnały ze szczytów hierarchii dziennikarskiej określają także dla czytelników, widzów i słuchaczy, co stanowi wiadomość, a co jej nie stanowi.

 

Filary mediów układają program wydarzeń bieżących i to oni kształtują świadomość mas. Siłą rzeczy to oni dyktują opinię publiczną. To, co nie przechodzi przez ich selektywny filtr, na zawsze pozostanie wiedzą tajemną – także w czasach portali społecznościowych i Internetu.

 

Okrutny los małej Zissel – której imię w języku jidysz znaczy słodycz i której jeszcze nie wyrżnął się pierwszy ząb – nie będzie omawiany przez większość użytkowników Facebooka ani przez uzależnionych od Twittera. Nic nie zrobi z Zissel  głośnej sprawy w Świecie Wolnych, nawet jej amerykańskie obywatelstwo.



Porwanie i egzekucja z zimna krwią innego obywatela amerykańskiego, nastoletniego ucznia Naftalego Fraenkla, także nie wywołała nadzwyczajnego współczucia w Domu Odważnych.

Czy tylko makabryczne obcinanie głów ściąga uwagę w naszej znieczulonej egzystencji? Ale gdyby tak było, to dlaczego zabrakło znaczącej odrazy międzynarodowej, kiedy bohaterzy palestyńskiego figuranta, Mahmouda Abbasa, niemal całkowicie odcięli główkę trzymiesięcznej Hadas Fogel w 2011 r., po zarżnięciu jej rodziców i jej dwóch braci?



Zdjęcie Hadas, podobnie jak zdjęcie Zissel, także nigdy nie zostało umieszczone na pierwszych stronach ani nie pokazano go w informacjach telewizyjnych poza granicami Izraela. Ona i jej rodzina zginęli w koszmarnej rzezi, ale wspomniano o nich szybko  jako o bezimiennych „osadnikach izraelskich”.

 

Sugerowano niemal, że dostali to, na co zasłużyli, bo przydomek „osadnik” stał się bezlitośnie uwłaczający w odniesieniu do Izraelczyków. Osadnicy, także trzymiesięczni, zasługują na śmierć i przypuszczalnie nie powinni być opłakiwani przez politycznie poprawnych humanistów.

 

Niemniej pośmiertna oziębłość przekracza Zieloną Linię. Europejscy ministrowie spraw zagranicznych i rzecznicy amerykańskiego Departamentu Stanu ograniczają się do pustosłowia, do kilku zdań zdawkowych, wymuszonych wyrazów dezaprobaty, kiedy jakieś żydowskie maluchy zostają umyślnie zamordowane.

 

To nie jest tylko Zissel i Hadas.

 




Innym trzymiesięcznym niemowlęciem był Shmuel Taubenfeld, turysta amerykański. Przyjechał do Jerozolimy z rodzicami i siostrą z New Square, New York, z okazji ślubu w rodzinie. Rodzina Taubenfeldów była w autobusie Egged Nr 2 w drodze powrotnej od Ściany Zachodniej, kiedy zamachowiec-samobójca zdetonował bombę.

 

Mały Shmuel i jego matka należeli do 23 ofiar śmiertelnych, spośród których siedmioro było dziećmi. Nie był jedynym niemowlęciem zabitym w tym zamachu.

 




Zginął również 11-miesięczny Shmuel Zargari. Zadowoleni z siebie dyplomaci świata, dostarczyciele wiadomości, elokwentni akademicy i inteligencja nie byli oburzeni.

 

Wiele innych niemowląt izraelskich w swoich wózkach dziecięcych zostało zamordowanych przez zamachowców-samobójców.






Sinai Keinan miała rok, kiedy wraz ze swoją babcią stała się celem przy kiosku z lodami w Petach Tikwa w 2002 r. CNN zignorowała rodzinę w żałobie, ale poświęciła czas na antenie na długi, podlizujący się wywiad z dumną matką sprawcy tego horroru.

 





Świętoszkowaci Szwedzi poświęcili wystawę muzealną dla uczczenia Hanadi Jaradat, która wysadziła się w powietrze obok wózka rocznej Noji Zer-Awiw  w restauracji Maxim w Hajfie w 2003 r. Przerwała życie dwudziestu jeden ludziom. Noja zginęła razem ze swoim czteroletnim bratem, rodzicami i babcią – wszyscy z kibucu Jagur.



Nie chodzi tylko o makabryczną fascynację samobójstwami, która wypaczyła opinię międzynarodową. Pięciomiesięczny Jehuda Shoham został zabity w 2001 r., kiedy samochód, w którym jechał, obrzucono kamieniami. Roczny Jonatan Palmer wraz ze swoim ojcem, Asherem, zginęli w podobny sposób, po obrzuceniu kamieniami ich samochodu w 2011 r. O tych morderstwach nie donosiły media zagraniczne.







Czy kamienie są zbyt banalne, by wywołać zainteresowanie? Dziewięciomiesięczną Shalhevet Pass zastrzelił strzelec wyborowy, który celował prosto w jej skroń i bezdusznie pociągnął za spust w 2001 r.



Dwa lata później siedmiomiesięczna Shaked Avraham zginęła w gradzie kul wystrzelonych prosto w okna domu, w którym mieszkała.

 

Nie było żadnego poruszenia w stolicach cywilizowanego świata, na kampusach, w redakcjach wiadomości ani w studiach telewizyjnych.

 

W większości wypadków nikt nawet nie wspomniał o zbrodniach, które kosztowały życie izraelskich niemowląt. Jak gdyby nigdy nie istniały, a kształtujących opinię publiczną społeczności międzynarodowej nie obchodził zanadto fakt, że już ich nie ma.

 

Wymienionym powyżej niemowlętom – a jest to tylko kilka przykładów znacznie większej liczby niemowląt izraelskich skazanych na śmierć przez arabskich podżegaczy terroru – nie udało się wzruszyć redaktorów gazet, ani ich czytelników.

 

Porównaj to z burzą medialną, z jaką spotyka się śmierć dzieci arabskich – oczywiście, tylko te śmierci, o które można obwiniać państwo żydowskie.

 

Kto może zapomnieć cyrk medialny wokół rzekomego zastrzelenia Muhammada al-Dury przez żołnierzy izraelskich w 2000 r.? Od tego czasu definitywnie dowiedziono, że to oskarżenie było zmyślone, prawdopodobnie w ogóle zainscenizowane. Ale oszczerstwo do dziś trzyma się mocno.

 

Podczas gdy trzej izraelscy chłopcy porwani i zamordowani w drodze ze szkoły w czerwcu tego roku zostali niemal natychmiast zapomniani przez świat, twarz Mohammeda Abu Khdeira pozostaje w tej pamięci w sposób niezatarty, mimo że zabił go niezrównoważony osobnik, który został zatrzymany i gruntownie napiętnowany przez Izraelczyków, nie zaś traktowany jak znakomitość.

 

Jednak na obszarach palestyńskich mordercy wszystkich wymienionych wyżej niemowląt izraelskich są wyniesieni do szeregów wzorów osobowych i bohaterów narodowych. Nie jest to jedynie upodobanie Hamasu. Szkoły, meczety i media Abbasa z pasją wielbią tych morderców niemowląt. 

 

Żadne dziecko nie może dorosnąć na kontrolowanym przez Abbasa terytorium bez wyprania mózgu przez codziennie sączony jad nienawiść do Żydów. Dzień za dniem młodociani podopieczni Abbasa słyszą, że Żydzi są podludźmi, nieczystością, potomkami świń i małp, nikczemnymi niewiernymi i zabójcami proroków. Żadne dziecko palestyńskie nie może wyłonić się z takiej nieustającej indoktrynacji z pluralistycznym światopoglądem, liberalizmem i szacunkiem dla tolerancji.

 

Nie można w żaden sposób uniewinnić Abbasa z zarzutu nieustannego podżegania do nienawiści. W rzeczywistości ten samozwańczy, „umiarkowany” Abbas właśnie powiedział swojej ludności, że sama obecność Żydów zanieczyszcza Jerozolimę i jej miejsca święte. Ponadto, dla emfazy, nazywał wszystkich Żydów pejoratywną nazwą „osadnicy” i z pełną tolerancją określił ich jako „stado bydła”.    

 

Zabrakło potępienia tego rasistowskiego oszczerstwa z podiów międzynarodowych organizacji i mediów światowych, tak samo, jak zabrakło reakcji na zamordowanie Zissel.

 

Najwyraźniej sumienie świata – jeśli zasługuje na tę nazwę – widzi tylko jedną stronę.

 

Magazynowanie rakiet w szkołach, szpitalach i dzielnicach mieszkalnych Gazy – i odpalanie ich stamtąd – nikogo nie poruszyło w innych krajach. Kiedy zagraniczni korespondenci ujawnili w sierpniu świadectwa z pierwszej ręki o tym, co widzieli, filmowali i fotografowali w Gazie z arsenału Hamasu i ich wyrzutni rakietowych, ten materiał był w znacznej mierze bagatelizowany przez ich szefów.

 

Jest absolutnie zakazane obalanie kaczki dziennikarskiej, że Izrael strzela do cywilów z czystej złośliwości – może dla sadystycznej przyjemności. Średniowieczna histeria antyżydowska o dzieciobójstwie i mordach rytualnych jest przetworzona i podana w opakowaniu z XXI wieku.



Nie jest cool dla zagranicznych komentatorów i polityków przyznanie, że Izrael zrobił, co musiał – i znacznie mniej niż mógłby zrobić i niż zrobiłby jakikolwiek inny kraj w tej trudnej sytuacji.  Nie jest cool przyznanie, że Izrael jedynie starał się zapobiec kolejnym śmiertelnym atakom, jak ten, który zabił Daniela Tragermana z kibucu Nahal Oz (w Izraelu za Zieloną Linią). Ten czteroletni nie-osadnik został zabity 22 sierpnia, kiedy pocisk z moździerza wystrzelony ze szkoły ONZ w Gazie trafił w jego dom.

 

Ale tej wiadomości nie podaje się w światowych mediach. Zdjęcia Daniela nie są publikowane i wyświetlane, a jego tragedia nie znajduje oddźwięku. Dlaczego? Możemy się tylko domyślać.

 

Jest bezspornym faktem, że Daniel i wszystkie inne zamordowane maluchy żydowskie zostały pozbawione szansy na dorosłe życie tylko dlatego, że były Żydami. To był ich jedyny grzech. Nawet malutkiej Zissel – za młodej, by grzeszyć, ale nie za młodej, by zginąć jako grzeszna Żydówka.

 

Mimo tragicznie krótkiej podróży Zissel na tej ziemi, pewne mroczne postaci wolą odwrócić głowę od tej śmierci, jak gdyby jakieś niewyraźne piętno dyskwalifikowało ją jako obiekt współczucia.

 

Może dlatego wszędzie panowała totalna cisza w sprawie demonstracyjnej wizyty wybranego przez Abbasa „premiera”, Ramiego Hamdallaha, do grobu mordercy Zissel – Abdelrahmana Al-Szaludiego – gdzie wylewne hołdy były składane temu mordercy niemowląt. Nikt nigdzie nie pisnął nawet o fakcie, że ruch Fatahu, którego przewodniczącym jest Abbas, oficjalnie wychwalał Al-Szaludiego jako „bohaterskiego męczennika”.

 

Zagraniczni wielbiciele Abbasa nadal będą się do niego przymilać. Sekretarz Stanu John Kerry dziękował właśnie Abbasowi za jego „wytrwałość i partnerstwo”. Lubiąca moralizować prasa całego świata nigdy tego nie kwestionowała.

 

Nie pozwala się rzeczywistości na wchodzenie w drogę interesom realpolitik. Faktom nie wolno zakłócać przesądów.

 

Konkluzja: Abbas nie może zrobić niczego źle. Izrael nie może zrobić niczego dobrze.

 

Lata temu pisarz arabski, z którym prowadziłam debatę na spotkaniu międzynarodowym, oświadczył bezwstydnie, że „nie dba o martwe dzieci żydowskie, bo łotrostwo ich rodziców zarobiło na ich śmierć”.

 

Nic tak niestosownego pewnie nie zostanie powtórzone w uprzejmym społeczeństwie postmodernistycznym, ani w Europie, ani w Ameryce, ale może ciche, atawistyczne echa podobnych uczuć wypływają na powierzchnię zmasowanej świętoszkowatości.

 

 Zissel means sweetie
Jerusalem Post, 31 października 2014
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 




Sarah Honig - izraelska publicystka, pracuje dla "Jerusalem Post" od 1968 roku.