Żyć z sensem


Marcin Kruk 2014-10-29


O sensie życia mówić sensownie trudno. Podobno wiara daje sens życia. Jest to przekonanie oparte na idei, że istnieje jakiś Bóg, że jest życie wieczne, a to nasze życie tu i teraz jest wyłącznie próbą, szkolnym testem, po którym, jeśli go zdamy, będziemy się cieszyć wiecznymi rozkoszami.

Muzułmanie, bracia młodsi Żydów i chrześcijan, za śmierć dla Allaha, czyli zamordowanie tylu niewiernych ilu się uda, mają jak w banku 72 czarnookie dziewice na głowę, w stanie nieustannej gotowości świadczenia usług seksualnych.

 

Chrześcijańskie niebo wydaje się być mniej sensualne, nastawione raczej na wysoką kulturę, z dużą (by nie powiedzieć nieskończoną) liczbą koncertów muzyki sakralnej i rozkoszy chwalenia Pana.

 

Całodobowa aktywność seksualna, z odnawialnymi dziewicami i z odnawialną energią, w perspektywie wieczności budzi pewien niepokój, ale i myśl o radości śpiewania w kościelnym chórze, która to radość sama w sobie wydaje się wątpliwa, jako czynność trwająca miliardy lat, może zwykłego śmiertelnika przyprawić o rozstrój żołądka. Życie wieczne nie przewiduje potomstwa, chociaż podobno zbawiony będzie miał szanse na widzenia z ziemskimi przodkami i potomkami. Nie mamy jednak informacji czy będziemy mogli rezygnować  ze spotkań z mniej lubianymi członkami rodziny, ani też czy będziemy czasem sekowani przez tych, którzy nie darzyli nas specjalną sympatią. W dążeniu do świętości warto rozważyć negatywne strony świętych obcowania.

 

Okazuje sie, że życie wieczne nie jest opcjonalne, dla wybranych dom publiczny lub kościelny chórek, dla reszty jeszcze bardziej wyrafinowane katusze.

 

Mniemania teologów o życiu wiecznym wydają się niekompletne. Jeśli potępieni czują żar piekielnego ognia, to czy zbawieni odczuwają chłody stratosfery? Czy dziecko wraca czasem z zabawy z rozbitym  kolanem? Czy zadaje dociekliwe pytania, czy rozwija się intelektualnie, co czyta?

 

O sadzeniu drzew w niebie chyba nie ma mowy, niewłaściwa gleba. Drzewa musiałyby rosnąć, próchnieć, umierać i cała zabawa z wiecznością na nic. Wieczność w wyobrażeniach teologów wydaje się być szczęśliwą chwilą zatopioną na stałe w formalinie.

 

O odkrywaniu uroków przemijania świadczy drzewo posadzone w dniu urodzin syna, rozbite kolano wnuczki, gotowość długich miesięcy pracy, żeby obserwować radość małych posiadaczek własnego domu.



Ten domek na zdjęciu przyjaciel budował długo, żeby radość jego małych właścicielek trwała przez lata. Drewno jest wdzięcznym materiałem. W rękach rzeźbiarza drobne detale stają się sztuką, ilustracją rozmów i pierwszych lektur, początkiem przyszłej rozmowy. Domek przy drzewie posadzonym w dniu, w którym urodził się syn, jest zarówno międzygeneracyjnym mostem, jak i pochwałą przemijania. Bez przemijania nie byłoby rozwoju, potłuczonych kolan, dociekliwych pytań i natarczywych żądań, że koniecznie musi być jeszcze karmnik dla ptaków.



 

Wróble, sikorki, wiosną szpak przyleci, może wilga zajrzy, żeby zobaczyć co tutaj serwują. Życie każdego człowieka jest książką, więc w jesieni życia meblujemy pierwsze rozdziały książki życia wnuków.

 

Jeśli słowo jest na początku, to nie jest rozkazem, jest najpierw melodią, opowiadającą o miłości i bezpieczeństwie, potem nazwą rzeczy, określeniem przymiotów, czasownikiem, czasem nieporadnym jak pierwsze kroki, kłopotliwym w odmianach przez osoby i czasy.

 

Życie człowieka jest książką, którą jak rzeźbę w drewnie, wydobywamy z przemijanych, dni, studiując materiał, który czasem jest inspiracją, a czasem opornym przeciwnikiem, który prycha na naszą nazbyt wybujałą wyobraźnię, odmawia posłuszeństwa, zmuszając do rozpoczęcia czegoś od początku. Popełniamy błędy, często karygodne, marnując materiał, robimy poprawki, polerujemy, dochodząc do wniosku, że to, co zrobiliśmy, jest dobre i pozwala na kontynuację.

 

Przy rzeźbieniu radio informuje o świecie. Głód, wojny, bestialstwa, katastrofy w odległych miejscach, wypadki, choroby, blisko. Nieszczęście i zło są zawsze za rogiem, śmiech może się tak łatwo zmienić w rozpacz. Rzeźbiarz mocniej zaciska dłoń na dłucie, dobrze rozumie swojego odległego przodka, który kamienną siekierą rzeźbił opiekuńczego boga, który lepiej lub gorzej strzegłby przed nieszczęściem. Łatwiej pojąć rzeźbiarza niż kapłana, bo szaman, wcześniej czy później zaczynał grać na lękach, wyczyniać oszustwa, ze zwykłej chęci zysku.

 

Lęk był naturalny, chęć zysku również, nienaturalna była wiara w  nieprawdopodobne. Nie strzegła przed złem, strzegła bardzo dobrze, by nic się nie zmieniało i żeby kiesa kapłana była zawsze pełna.     

 

Rzeźbiarz wraca myślami do rzeźbionej ramy, starannymi ruchami nadaje jej kształt, krąży myślami wokół dzieła dawnego przodka z kamienną siekierą, myśli jak pradawny błąd naprawić w rozmowach z wnuczkami, w rozmowach  innymi, których nie może zaprosić na balkon, żeby razem spojrzeć na zachód słońca. Żyć z sensem, to kochać i próbować być mądrym. Miesiące pracy powrócą we wspomnieniach po dziesięcioleciach, jak pamięć książki czytanej w dzieciństwie. A domek może będzie trwał nadal, służąc kolejnej generacji ludzi tak małych, że nie wiedzą jeszcze, iż piszą pierwszy rozdział książki.