Akuszerka i powrót do pytania o dobro i zło


Andrzej Koraszewski 2014-10-11


Przez tysiąclecia dominowało przekonanie, że dobro pochodzi od jakiegoś boga, a zło jest dziełem szatana, co przy wielości bogów i ich lokalnych odmian tworzyło iluzję, że owi bogowie oferują nam moralność Kalego, i co skłaniało filozofów (aż nazbyt często wielbiących tyranów) do twierdzenia, że „piekło to inni”.

Właściwie każdego dnia oglądam jakiś film o zwierzętach, zazwyczaj kilka. Od czasu pojawienia się aparatów cyfrowych liczba tych filmów wzrasta lawinowo i to, co jeszcze w poprzednim pokoleniu było anegdotycznymi opowieściami, które często przyjmowaliśmy z przymrużeniem oka, dziś jest dokumentowane na filmach i zdjęciach, które czasem zapierają dech w piersiach.

 

Konrad Lorenc i David Attenborough to dwóch gigantów, którzy nauczyli nas uważnego przyglądania się zachowaniom zwierząt. Chociaż George Orwell (przy okazji recenzji z książki Londona) narzekał na anglosaski sentymentalizm i nadmierne, jego zdaniem, zainteresowanie  zwierzętami, mam wrażenie, że nauka zawdzięcza temu anglosaskiemu „sentymentalizmowi” nie tylko Charlesa Darwina.

 

Widzimy więcej niż poprzednie pokolenia dzięki rozwojowi techniki filmowej, dzięki łatwości przekazywania zdjęć i filmów za pośrednictwem telewizji i Internetu, dzięki temu, że znacznie mniej ludzi macha od świtu do nocy motykami, a znacznie więcej może poświęcać się temu, co przez stulecia było dostępne tylko dla najbardziej uprzywilejowanych.

 

Powiedzieć, że opowieści o cudach natury dotarły pod strzechy byłoby głupstwem, jako że najpierw zaczęły znikać strzechy, a znacznie później do domów zwykłych ludzi dotarły książki, radia, telewizory, a wreszcie komputery i Internet, teraz (w zamożniejszych regionach świata) w kieszeni niemal każdego dziecka jest jeśli nie aparat fotograficzny, to telefon komórkowy z możliwością robienia zdjęć i nakręcania filmów.

 

Ten nowy, głównie pośredni, kontakt z przyrodą zaczął zmieniać naszą mentalność, mamy nadal powody do narzekań, ale nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo wzrosła wrażliwość na los zwierząt i o ile częściej uświadamiamy sobie, że my sami jesteśmy częścią zwierzęcego świata. Jednym z objawów tej wrażliwości jest coraz bardziej powszechny wegetarianizm, innym mniejsza liczba psów na łańcuchach oraz stokrotnie więcej schronisk dla zwierząt, jeszcze innym (i dla mnie najważniejszym) samo zainteresowanie światem przyrody.

 

Zanim powrócę do mojej fascynacji obserwacjami zachowań zwierząt chciałbym pokazać dwa filmy (Małgorzata dorobiła do nich polskie napisy). Pierwszy z nich nosi tytuł: „Skąd wiemy co jest prawdą”:         


 

Tytuł drugiego filmu jest troszkę mylący: „Jak być szczęśliwym”. Film nie zawiera jednak recepty na szczęście. Nie ma takiej recepty, mówi nam raczej jak rozumieć określenie „sens życia” i jak tego sensu własnego życia próbować szukać.


 

Kluczem do szczęścia, czy też sensu życia wydają się być inni. Oczywiście głównie inni ludzie, ale nie tylko i nie zawsze. Nasze relacje z innymi są głównym (ale zdecydowanie nie jedynym) źródłem i szczęścia i nieszczęścia, i dobra i zła. Warto już w tym miejscu powiedzieć, że powodem istnienia dobra lub zła jest samo życie, nasza zdolność odczuwania bólu i szczęścia oraz możliwość formułowania opinii o prawdziwych bądź wyimaginowanych źródłach bólu i ogólnie pojętego zła.         

 

Przez tysiąclecia dominowało przekonanie, że dobro pochodzi od jakiegoś boga, a zło jest dziełem szatana, co przy wielości bogów i ich lokalnych odmian tworzyło iluzję, że owi bogowie oferują nam moralność Kalego, i co skłaniało filozofów (aż nazbyt często wielbiących tyranów) do twierdzenia, że „piekło to inni”.

 

Dawno dawno temu Leszek Kołakowski napisał filozoficzną rozprawkę pod tytułem : ”Czy diabeł może być zbawiony?” wychodząc od dylematu sformułowanego przez epikurejczyków; skoro zło istnieje na świecie, to sam Bóg musi być albo zły, albo bezsilny, albo zły i bezsilny zarazem. Zważywszy, że zbawienie wymaga istnienia boga-zbawiciela oraz istnienia samego diabła, a w swoich rozważania te dwie istotne kwestie filozof pozostawił odłogiem, zasadność pytania wydawała się od pierwszego wejrzenia uroczą kpiną. Nie było tak jednak, a Kołakowski do końca życia powracał do tego, że życie jest porażką, z czego wyciągał wniosek, że religia jest potrzebna, bo nadaje życiu sens, a jego osobisty kłopot polegał na tym, że w żaden sposób w Boga uwierzyć nie umiał.

 

Pytając czy diabeł może być zbawiony, Kołakowski pisał:   

 

„Dwie komplementarne wzajem myśli należą do rdzenia kultury chrześcijańskiej: że ludzkość od chwili przyjścia Chrystusa jest zasadniczo zbawiona i że po wygnaniu z raju każdy człowiek zasadniczo zasługuje na potępienie, jeśli pomijamy łaskę i mamy na względzie jego czysto naturalny status; obie te myśli trzeba rozważać łącznie, aby przeciwdziałać już to dziarskiemu optymizmowi, już to rozpaczy, które wynikłyby z każdej z nich z oddzielna ujętych.”

 

Raju nie było, zbawiciel nie był zbawicielem, kultura chrześcijańska jest oparta na fałszywych założeniach, a ów dziarski optymizm i czarna rozpacz to uporczywe poszukiwanie odpowiedzi na źle postawione pytanie. Kończąc swoje kazanie filozof pisał:

 

„Ludzie potrzebują chrześcijaństwa, które pomoże im wyjść poza bezpośrednie naciski życia, które ukaże im nieuniknione granice losu ludzkiego i uzdolni do zgody na nie, chrześcijaństwa, które uczy ich tej oto prostej prawdy, że jest nie tylko jutro, ale także pojutrze i że różnica między sukcesem a porażką rzadko jest wyraźna. Potrzebna nam jest żywa tradycja myśli socjalistycznej, która odwołuje się wyłącznie do sił ludzkich, gdy głosi tradycyjne wartości sprawiedliwości i wolności.”

 

Czterdzieści lat po napisaniu tego tekstu Leszek Kołakowski debatował o nim z Adamem Bonieckim  i czytając zapis tej rozmowy miałem nieodparte wrażenie, że potrzeba ideału zabija rozsądek. Tkwiąc jeszcze w swojej socjalistycznej utopii Kołakowski wydawał się nadal szukać porządkującego i nadrzędnego, czy może raczej zewnętrznego wobec naszego subiektywizmu sensu życia, a nie znajdując go dotarł do ponurego wniosku, że życie jest porażką.

 

Tymczasem życie po prostu jest. Koniec kropka. Mamy problem z zagospodarowaniem nieznanej kwoty dni świadomego życia, która nam przypadnie. Rozważając możliwość rozsądnego zagospodarowania tej nieznanej kwoty dni, pytamy, do czego się odwołać. Młody Kołakowski pisał o odwołaniu się wyłącznie do sił ludzkich i jak diabeł z pudełka wyskoczyła mu myśl socjalistyczna. W dyskusji z Adamem Bonieckim mówił:

 

„Wierzę - i nie jestem odosobniony w tej wierze - że dobro i zło nie są wynikiem arbitralnej konwencji, ale są realnymi jakościami ludzkiego świata. Istnieje zatem osobny rodzaj intuicji.


Rozumiem jednak tych, którzy dają wiarę tradycyjnym regułom empiryzmu, w szczególności biorącego swój początek od Davida Hume'a. Można tak myśleć, należy jednak pamiętać, że wówczas nic nie jest prawdą w znaczeniu tradycyjnym. Tenże David Hume, który przecież, jak sam mówił, szukał prawdy do końca i nie cofał się przed wypowiadaniem sądów, które mogą się wydawać niejednemu z nas dziwne, paradoksalne i niepokojące, został w końcu z pustymi rękoma w swoim poszukiwaniu.”


Wynik sporu o to, czy dobro i zło są czy nie są wynikami arbitralnej konwencji, uzależniony jest oczywiście od definicji dobra i zła. Jednak badania wykazują, że we wszystkich kulturach jednostki interpretują je dość podobnie w odniesieniu do siebie i swojej grupy, zmienia się tylko interpretacja granic, interpretacja kogo wolno krzywdzić, czyj ból jest bez znaczenia, czyja śmierć jest raczej dobrem niż złem.


Jeśli dobro i zło nie są wynikami arbitralnej konwencji, to mamy wybór: albo boskie, nadprzyrodzone pochodzenia dobra i zła, albo ewolucyjne pochodzenie dobra i zła. Jeśli dobro i zło pochodzi od boga, to od którego boga? Jak nam przekazał instrument rozpoznawania dobra i zła i dlaczego ten instrument jest tak pokraczny? (Wracamy tu do owego dylematu sformułowanego przez epikurejczyków.)  Jeśli jednak mamy do czynienia z ewolucyjnym pochodzeniem różnorodności życia, jak również (w efekcie), pojawienia się inteligencji rozumianej jako jednostkowo zróżnicowanej zdolności interpretowania sygnałów z środowiska, a na kolejnym etapie zdolności wykroczenia poza „ja” i empatii, to całe rozważania o raju, grzechu pierworodnym   czy „potrzebie żywej tradycji myśli socjalistycznej” są cokolwiek bez sensu. Potrzeba nam raczej lepszego zrozumienia przyrody i tego, że jesteśmy jej częścią i że możemy świadomie kultywować cnotę tłumienia przemocy i czerpania przyjemności z nieświętych obcowania.


Że nie jest to tak całkowicie mrzonką pokazują badania Stevena Pinkera opisane w jego książce The Better Angels of Our Nature: Why Violence Has Declined. Wbrew naszemu odczuciu, w wydanej przed trzema laty książce Pinker dowodzi, że historia ludzkości jest historią tłumienia wewnątrzgatunkowej przemocy i że jest tej przemocy coraz mniej. Po doświadczeniach XX wieku i początku XXI wieku takie obserwacje są sprzeczne z naszą intuicją, a jednak w stanie dzikości mordowaliśmy się wzajemnie z większym zapałem niż obecnie, chociaż może być tak, że nasza obecna względna powściągliwość nie jest tak całkiem naturalna.


Pytanie o to, czy człowiek jest z natury dobry czy zły, wydaje się być wadliwe. Kiedy zaczynamy rozważać możliwość ewolucyjnego pochodzenia naszych emocji i kiedy zaczynamy burzyć absurdalny mur między nami, a światem zwierzęcym, bez trudu odkrywamy w świecie zwierzęcym obecność cech, które w świecie ludzkim obdarzamy mianem cnót. Odkrywanie empatii w świecie zwierzęcym, współczucia, przyjaźni, pomocy budzi zdumienie, które jak się okazuje jest nie całkiem uzasadnione. Po prostu jak dotąd wiedzieliśmy zbyt mało, wiele rzeczy dopiero odkrywamy i zaczynamy łączyć w jakąś bardziej zrozumiała całość.


Zamysł tego artykułu powstał po lekturze doniesienia o pierwszej w historii obserwacji, kiedy starsza i bardziej doświadczona małpa pomagała małpie pierworódce przy porodzie. Jak w wielu innych sprawach byliśmy absolutnie pewni, że tego rodzaju pomoc jest możliwa tylko wśród ludzi.    



Nasza zdolność do współczucia nie jest tak nadzwyczajna jak nam się wydaje. Tego samego dnia oglądałem film o reakcji pary słoni na upadek słoniątka.   

(Podaję również link do artykułu o tej historii: https://ca.news.yahoo.com/blogs/daily-buzz/baby-elephant-takes-a-tumble-at-zoo-zurich-herd-rushes-190429734.html)



Dwa lata temu próbowałem zebrać to, co swego czasu mówiłem uczniom dobrzyńskiego gimnazjum o tym, czego uczą nas obserwacje zachowań zwierząt. Powstała z tego seria pod tytułem Skąd się wzięło dobro i zło i inne głupie pytania. Kilka dni temu czytelnik napisał:    


„Jestem na etapie zapoznawania się z Pana pracą "Dobro i zło i inne głupie pytania" którą chcę użyć jako lekturę obowiązkową dla moich (i moich znajomych dzieci). Czy ta książka została wydana/opublikowana w wersji papierowej?”

 

Ponieważ Internet umożliwił wklejanie filmów, publikacja tej serii w formie książkowej natrafiła na problemy. Początkowo sądziłem, że uda się opublikować ją w formie DVD, okazało się to technicznie niemożliwe, więc nawet nie przystąpiłem do drugiego etapu (który początkowo wydawał mi się największym problemem) – dotarcia do wszystkich autorów filmów i zdobycia prawa wykorzystania ich pracy w tego rodzaju publikacji. Ostatecznie seria jest dostępna on-line, ale kilka filmów przestało być dostępnych i powinienem je zastąpić innymi (czego nie zrobiłem z braku czasu i braku przekonania, że ktokolwiek do tej serii zagląda.)   

 

Pan Krzysztof odpowiedział na moje wyjaśnienia chyba przesadnym komplementem , pisząc: „Od dawna szukałem takiej pozycji. Moim zdaniem to jest prawdziwa edukacyjna "biblia".

 

Uczciwie mówiąc pisząc tę serię miałem nadzieję, że zainteresuje chociażby niewielkie grono rodziców i nauczycieli, i że wspólnie będziemy to rozwijać dalej. Stało się inaczej, ale małpa-akuszerka, troskliwe słonie i list czytelnika z dalekiej Ameryki przypomniały mi dylemat Leszka Kołakowskiego i przyjemność, jaką mi sprawiało pisanie tej serii o życiu pełnym przyjemności obcowania z innymi.