Barbarzyńcy u bram


Andrzej Koraszewski 2014-09-23

Zdjęcie z demonstracji w Petersburgu.
Zdjęcie z demonstracji w Petersburgu.

Petro Poroszenko mówi, że ma nadzieję, że pakiet ustaw o specjalnym statusie Donbasu złagodził konflikt. Doniesienia są pełne sprzeczności, wiele wskazuje na to, że separatyści nie przestrzegają zawieszenia broni, nic nie wskazuje na to, że separatyści to tylko separatyści.

NYT publikuje artykuł o zabitych żołnierzach rosyjskich, których ciała wracają do ich miejsc zamieszkania i grzebane są nocą, ukradkiem na obrzeżach cmentarzy.        

 

Sierżant Wladislaw A. Barakow miał 21 lat, był czołgistą, zginął 24 sierpnia. Rodzina dostała wiadomość, że zginął podczas ćwiczeń. W czasach Internetu takie kłamstwa mają krótsze nogi niż dawniej, żołnierze informują na swoich stronach Facebooka o śmierci kolegów. Informacje znikają, ale już pojawiły się strony, na których publikowane są ponownie, dane są kompletowane i uzupełniane informacjami od rodzin.



Tysiące protestujących przeciwko wojnie wyszły w niedzielę 21 września 2014 na ulice Moskwy, Petersburga i innych miast. Czy mogą okazać się czynnikiem hamującym zapędy Putina? To zależy od determinacji ekipy Putina i od determinacji mieszkańców wielkich miast.

 

Dzień wcześniej, w sobotę, Rada Federacji, wyższa izba parlamentu Rosji, zezwoliła na użycie Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej na terytorium Ukrainy. Zwrócił się o to prezydent Władimir Putin, uzasadniając prośbę zagrożeniem życia obywateli FR, diaspory rosyjskiej i żołnierzy armii rosyjskiej na Krymie.              

 

Reportaż w NYT koncentruje się na śmierci sierżanta Barakowa, we wsi ludzie boją się mówić, tu nie widać gniewu, raczej rezygnację i pogodzenie z losem.

 

Nasze bliskie sąsiedztwo już jest areną wojenną, pytanie czy ogień będzie się rozszerzał.

Czy większym zagrożeniem dla świata okaże się jednak Bliski Wschód i Afryka? Czy możliwy jest wybuch krwawych konfliktów na obszarach byłego ZSRR i równoczesne nasilenie się działań wojennych poza Irakiem i Syrią?

 

Słabość reakcji na aneksję Krymu i zwycięstwa ISIS w Iraku i Syrii mają ogromny potencjał psychologiczny. Nie tylko Rosja marzy o odzyskaniu statusu imperium. Turcy od dłuższego czasu karmieni są nadziejami na powrót utraconej wielkości.    

 

3 sierpnia w Internecie pojawiło się wystąpienie ówczesnego premiera, a dziś już prezydenta Turcji podczas jego kampanii prezydenckiej. Retoryka tego wystąpienia nie pozostawiała wiele wątpliwości. O Izraelu Recep Tayyip Erdoğan mówił:

„... najpierw zamienili Imperium Osmańskie w trupa i pocięli go na kawałki, a potem straszliwe potworności zaczęły się dla Palestyny i Palestyńczyków. Krok za krokiem, centymetr za centymetrem, byli wyganiani, zabijani i uciskani. Palestyńczyków obdarto z możliwości życia na własnej ziemi [...]100 lat temu wycofaliśmy naszych żołnierzy z Szudżaijja [z Gazy], ale nie wycofaliśmy naszych serc. Jeśli połowa naszego serca jest w Stambule, bądźcie pewni, że druga połowa nadal jest w Gazie”.

Przywódca państwa członkowskiego NATO mógł tak prowadzić swoją kampanię wyborczą nie tylko dlatego, że taka retoryka dawała wiele głosów, ale nie stanowiła również najmniejszego zagrożenia dla stosunków politycznych Turcji z krajami demokratycznymi.


Jednoznaczne zapowiedzi zniszczenia Izraela i dalszego zbrojenia organizacji terrorystycznych tak palestyńskich, jak i libańskich nie stanowi również najmniejszego problemu dla ożywionych amerykańsko-irańskich kontaktów dyplomatycznych.    


Czy istnieje tu jakiś wspólny mianownik? Wykształcony w Stanach Zjednoczonych libański dziennikarz kierujący waszyngtońskim biurem Al-Arabija, Hishamm Melhem, w artykule „Barbarzyńcy u bram” pisze:



Cywilizacji arabskiej, jaką znaliśmy, właściwie już nie ma. Świat arabski jest dzisiaj bardziej pełen przemocy, niestabilny, rozczłonkowany i napędzany ekstremizmem – ekstremizmem, tych, którzy rządzą, i tych, którzy są w opozycji – niż kiedykolwiek od czasu upadku Imperium Osmańskiego stulecie temu. Każda nadzieja nowoczesnej historii arabskiej została zdradzona. Obietnica politycznego wzmocnienia, powrót polityki, przywrócenie godności człowieka, co zapowiadał wybuch powstań arabskich w swoich pierwszych dniach – wszystko to ustąpiło miejsca wojnom domowym, podziałom etnicznym, sekciarskim i regionalnym oraz umocnieniu absolutyzmu, zarówno w jego militarnych, jak atawistycznych postaciach. Z wątpliwym wyjątkiem przestarzałych monarchii i emiratów w Zatoce – które chwilowo opierają się fali przypływowej chaosu – i, być może, Tunezji, nie pozostała w świecie arabskim żadna rozpoznawalna prawowitość.

 

Czy jest jakąkolwiek niespodzianką, że – tak jak robactwo zajmuje zrujnowane miasto – potomkami tej zniszczonej przez samą siebie cywilizacji są dziś nihilistyczne zbiry z Państwa Islamskiego?  Nie ma nikogo innego, kto posprzątałby ten niesłychany bałagan, jaki my, Arabowie, zrobiliśmy z naszego świata, poza Ameryką i krajami Zachodu?

 

Żaden paradygmat ani pojedyncza teoria nie mogą wyjaśnić, co poszło nie tak w świecie arabskim w ciągu ostatniego stulecia. Nie ma oczywistego zestawu przyczyn tego kolosalnego niepowodzenia wszystkich ideologii i ruchów politycznych, jakie przeszły przez region arabski: nacjonalizm arabski w rodzajach Baas i Nassera; rozmaite ruchy islamistyczne; socjalizm arabski; państwo rentier i pazerne monopole, zostawiając za sobą szereg zrujnowanych społeczeństw. Żadna pojedyncza teoria nie potrafi wyjaśnić marginalizacji Egiptu, który był centrum politycznym i kulturalnym arabskiego Wschodu. Widzieliśmy tam krótki i burzliwy eksperyment ze zmianą polityczną i powrót do rządów armii.

 

Ani też koncepcja “prastarych nienawiści sekciarskich” nie wystarcza do wyjaśnienia przerażającej rzeczywistości, że wzdłuż frontu, który rozciąga się od Basry u wejścia do Zatoki Perskiej, do Bejrutu nad Morzem Śródziemnym widzimy nieustanne upuszczanie krwi między sunnitami i szyitami – publiczny przejaw epickiej walki geopolitycznej o władzę i kontrolę. Irańskie, szyickie marzenie o potędze przeciw sunnickim Saudom i ich marionetkom.

 

Nie ma jednego pełnego wyjaśnienia dla tego gobelinu horrorów w Syrii i Iraku, gdzie przez ostatnich pięć lat zginęło ponad ćwierć miliona ludzi, gdzie słynne miasta, takie jak Aleppo, Homs i Mosul zostały nawiedzone przez nowoczesny terror broni chemicznej Assada i brutalną przemoc Państwa Islamskiego. Jak mogła Syria rozedrzeć się na części i stać się – jak Hiszpania w latach 1930. – areną, na której muzułmanie na nowo walczą w swojej odwiecznej wojnie domowej? Wojna prowadzona przez reżim syryjski przeciwko cywilom w opozycji połączyła użycie pocisków Scud, przeciwpiechotnych bomb beczkowych ze średniowieczną taktyką przeciwko miastom i osiedlom, taką jak oblężenie i zagłodzenie. Po raz pierwszy od czasów I wojny światowej Syryjczycy umierają z niedożywienia i głodu.

 

Historia Iraku przez ostatnich kilka dziesięcioleci jest historią przepowiadanej śmierci. Powolna śmierć zaczęła się od brzemiennej w skutki decyzji Saddama Husajna najechania na Iran we wrześniu 1980 r. Od tego czasu Irakijczycy żyli w czyśćcu, a każdy rok rodził następny. Pośrodku tego zawieszonego chaosu inwazja USA w 2003 r. była tylko katalizatorem, który pozwolił agresywnemu chaosowi na eksplozję.

 

Polaryzacje w Syrii i Iraku – polityczna, sekciarska, etniczna – są tak głębokie, że trudno zobaczyć, jak te ważne niegdyś kraje mogą zostać przywrócone  do stanu funkcjonujących  państw. W Libii 42-letni reżim terroru Muammara Kaddafiego zostawił zdewastowany politycznie kraj i rozbił jego już niepewną jedność. Zbrojne frakcje, które odziedziczyły ten już wyczerpany kraj, ustawiły go na kursie do rozłamu – jak można było przewidzieć – wzdłuż plemiennych i regionalnych linii podziału. Jemen ma wszystkie składniki państwa upadłego: podziały polityczne, sekciarskie, plemienne, północ-południe, na tle pogorszenia sytuacji gospodarczej i wyczerpanych wód gruntowych, co może zamienić go w pierwszy kraj na świecie, któremu zabraknie wody do picia.

Nie wiem co libański autor rozumie przez cywilizację arabską, jak dotąd żaden kraj arabski nawet nie próbował wejść na drogę nowoczesnego rozwoju gospodarczego. Żaden kraj muzułmański, włącznie z Turcją, nie zdołał przebudować swojej struktury społecznej i nie wyszedł poza fasady nowoczesności, które znikają, kiedy tylko wyjeżdżasz poza centralne dzielnice wielkich miast. Żaden kraj muzułmański nie stał się ani ważnym producentem towarów, ani państwem prawa. Eksperyment Mustafy Kemala Atatürka zakończył się tak, jak zakończył się eksperyment Piotra Wielkiego. Nowoczesna Turcja nie wyszła z literackich kawiarni i oficerskich klubów, ani swobody gospodarcze, ani prawo, ani masowa oświata nie dotarły do tureckiej wsi. Fasada nowoczesności okazała się tylko fasadą i trudno się dziwić, że w demokratycznych wyborach zwyciężyła partia polityczna będąca odłamem Bractwa Muzułmańskiego i obiecująca odbudowę imperium osmańskiego, ale nie prawa człowieka.


Rosyjski eksperyment z demokracją kończy się ponownym wejściem w koleiny samodzierżawia. Moskwa i Petersburg mogą zmobilizować tysięczne tłumy protestujących przeciw wojnie i na rzecz demokracji, ale władza nie mogąca dać nadziei mieszkańcom wsi i mniejszych miast daje im w zamian sen o wielkości.


W Istambule, Teheranie, na Kremlu i w wielu innych miejscach ten sen o wielkości po części związany jest z odczuciem, że Pax Americana to dawne dzieje, że żyjemy w czasach, w których z chaosu wyłonią się najsilniejsi i najbardziej bezwzględni. To odczucie, że kraje zachodnie są bezzębnym tygrysem, może się raz jeszcze okazać fałszywe, ale wsłuchując się w głosy polityków trudno się oprzeć wrażeniu, że to ono właśnie wytycza dziś kurs i dyktuje zachowania mniejszych i większych dziedziców minionej chwały.