O rzekomym wojującym, fundamentalistycznym, ateizmie


Jerry Coyne 2014-09-15


Często zastanawiałem się, dlaczego ateiści, także ci liberalni, często atakują “wojujący” ateizm, a równocześnie ignorują perfidię religii. Nie jest przecież tak, że ateizm jest zagrożeniem dla dobrostanu mieszkańców świata, ateiści nie zabijają ludzi ani nie mówią im, co maja jeść, jak i kiedy mają uprawiać seks, ani nie grożą innym potępieniem po śmierci.

Niemniej w niektórych kręgach liberalnego dziennikarstwa – myślę tu o takich dziennikach jak  „Guardian” i „New York Times” – powtarzają się absurdalne twierdzenia o ateistach, że przypominają fundamentalistów religijnych, przy równoczesnym ignorowaniu zagrożeń ze strony islamu i katolicyzmu – a nawet lubią oskarżać krytyków islamu o „islamofobię”. W „Guardianie” Andrew Brown jest jednym z tego typu ateistów z ich nieodłącznym: „tak, ale...”, którzy wydają się nie mieć nic innego do roboty poza obrzucaniem błotem ludzi takich jak Richard Dawkins, podczas gdy ISIS obcina głowy jego kolegom po fachu.


Dzisiaj jednak Nick Cohen, pisząc w “Guardianie”, dał wspaniałą ripostę temu całemu towarzystwu  piszącemu o “wojujących, fundamentalistycznych, ateistach” w eseju zatytułowanym “The phantom of militant atheism” [Urojone zagrożenie wojującym ateizmem]. Jest to świetnie napisany i błyskotliwy tekst. I chociaż zarówno wielu innych,  jak i ja sam prezentowałem wcześniej te same argumenty, moim zdaniem nigdy nie zostały one połączone w tak ciekawy sposób. (Dziękuję czytelnikom, którzy przysłali mi link.)


Pozwólcie, że zacytuje kilka akapitów. Oto początek:


Moja rodzina wybrała się w zeszłym tygodniu do centrum Londynu. Po ich wyjściu zacząłem sprawdzać wiadomości w Internecie, czy nie ma informacji o jakichś zamachach bombowych. Oczywiście było to z mojej strony absurdalne i paranoiczne. Racjonalnie rzecz biorąc, wiem, że jest znacznie bardziej prawdopodobne, iż zabije cię nieuważny kierowca samochodu niż terrorysta. Od czasu wojny w Iraku wiem także, że „zagrożenia” przedstawiane przez służby wywiadowcze, mogą być dziełem wyobraźni. Wiem jednak, podobnie jak wszyscy inni, że jeśli wybucha bomba, nikt nie dojdzie do wniosku, że to jakiś „wojujący ateista” zaatakował swój kraj. Nikt nie powie: „Zastanawiam się, czy ktoś nie pociągnął za daleko tego argumentu o urojonym bogu”. Albo: „Ateiści powinni wiedzieć, że agresywne słowa prowadzą do agresywnych czynów”.


Policja nie wysyła tajnych agentów do stowarzyszeń sceptyków i parlament nie uchwala nadzwyczajnych praw do zwalczania ateistycznej przemocy. Muzułmańscy fanatycy grożą europejskim muzułmanom śmiercią, jeśli porzucą swoją wiarę, ale nie zaatakuje ich żaden ateista za to, że nadal wierzą w swojego boga. Nikt nie uważa, że gdziekolwiek na Zachodzie ateiści grożą życiu swoich współobywateli.


Niemniej wśród tych, którzy uchodzą za inteligencję, modna jest równoważność moralna. Po jednej stronie jest wojująca religia, a po drugiej wojujący ateizm. Nie mamy obowiązku dokonywania wyboru. W rzeczywistości powinniśmy wręcz poświęcić energię na atakowanie raczej ateizmu niż religii.

Oraz to (koniecznie kliknijcie na link o tej „moralnej równoważności”):


Klimat intelektualny, który obecnie jest tak dominujący, że można wybaczyć przeoczenie jego dziwaczności, wzmacnia manię prześladowczą. Na lewicy i na prawicy, w BBC, na uniwersytetach i w podobno poważnej prasie, ataki na ateizm i „agresywny sekularyzm” traktowane są jako rzecz oczywista. Kiedy intelektualiści są wyjątkowo prymitywni (a ja nie cofam się przed używaniem słowa prymitywny) i piszą o moralnej równoważności, twierdzą w efekcie, że zachowania ateistów i humanistów odzwierciedlają zachowania wyznawców religijnych.


Ponieważ zbiór ateistów łączy zaledwie wspólna niezdolność do wiary w boga lub w zestaw bogów, taki argument sprowadza się do krytyki mniejszości ateistów, którzy uznali, że wraz z 9/11, nacjonalizmem hindusów i autentycznie wojującymi nurtami chrześcijaństwa oraz judaizmu czasy wymagają od nas zrezygnowania z uprzejmości.


Sporadyczny dogmatyzm, który pojawił się w reakcji na wzrost religijnego fanatyzmu, rzekomo czyni ateizm „tym samym co religia”. Nie jest to oskarżenie, które bym rzucał, gdybym chciał bronić religii. Kiedy ludzie mówią o dziesiątkach ruchów politycznych i kulturowych, od monetaryzmu do marksizmu, że ich zwolennicy traktują swoją sprawę „jak religię”, nigdy nie chodzi im o powiedzenie komplementu. Chodzi im o tępe posłuszeństwo wyższemu autorytetowi i uparte przywiązanie do dogmatu, jakimi odznaczają się wyznawcy kultów religijnych.


Andrew Brown nie będzie lubił tego linku! Tak się szczęśliwie składa, że “Albatross” także zawiera nieco uwag o ironicznych komentarzach religiantów i “wierzących w wiarę”, którzy twierdzą, że nauka jest podobna do religii, ponieważ rzekomo polega na wierze.


Podoba mi się także odpowiedź tym wszystkim, którzy mówią, że ateiści (lub kraje, które są w znacznej mierze ateistyczne, jak Szwecja) są moralne tylko dzięki swojemu “chrześcijańskiemu dziedzictwu”:


Tymczasem tracę rachubę i cierpliwość wobec apologetów, którzy mówią, że bez religii nie byłoby żadnej moralności. Powtarzanie tego w poważnej prasie i w BBC jest równie szokujące jak przygnębiające. Minęło niemal 150 lat od momentu, kiedy w 1867 r., Matthew Arnold słyszał „melancholijny, przeciągły ryk wycofującego się” morza wiary na Dover Beach. Czy pisarze religijni sugerują, że wiktoriańska Wielka Brytania była bardziej moralnym krajem w takich sprawach jak traktowanie kobiet, stosunek do homoseksualistów i ubogich?


Niewielu ośmiela się twierdzić, że niemoralność wzrosła, kiedy załamała się religijność. Zamiast tego mówią, że moralność każdego człowieka, niezależnie od tego, czy jest religijny, czy nie, jest zakorzeniona w naszej wspólnej kulturze chrześcijańskiej, lub naszej wspólnej kulturze judeo-chrześcijańskiej, albo, jak powiedział mi oponent podczas debaty w ubiegłym roku, w naszej wspólnej kulturze judeo-chrześcijańsko-islamskiej. Zapomnij, jeśli potrafisz, że istnieje wiele niemoralnej kultury religijnej, z czego nie najmniejszą jest gotowość wzajemnego wyrzynania się, i rozważ to, że jeśli twierdzisz, iż każdy jest religijny, to znaczy, że nikt nie jest religijny; religia zostaje wówczas ogołocona ze znaczenia i staje się tylko niewyraźnym dziedzictwem kulturowym, jak jazda samochodem po lewej stronie lub odpalanie sztucznych ogni 5 listopada. 


To jest naprawdę bardzo wyraźne przedstawienie tego sporu.


Trudno, zacytuję resztę (ale nie wszystko), kiedy Cohen dobiera się do tego, co pewien czytelnik nazywa “argumentem małego człowieka”:


Złą wiarę apologetów religijnych najlepiej widać w ich teologicznej pustce. Przewertuj ich teksty, a trudno będzie ci znaleźć jeden uczciwy argument, jaki rozpoznaliby prawdziwi wierzący z wcześniejszych epok: musisz odrzucić ateizm, by zbawić swoją duszę. Z mojego doświadczenia intelektualnego Londynu widzę, że ci, którzy krzyczą najgłośniej przeciwko wojującemu ateizmowi, sami nie wierzą. Wiara nie jest dla ludzi naszego pokroju. Potrzebujemy jej dla utrzymania dyscypliny w niższych klasach i dla utrzymania tubylców w stanie szczęśliwości.


Od 9/11 zachodni intelektualiści mieli wybór. Mogli przeciwstawić się wojującej religii, zdemaskować jej teksty, potępić jej doktryny i znaleźć argumenty, by przekonać młodych mężczyzn brytyjskich, by nie jechali do Syrii zarzynać „heretyków”. Ale przecież fanatycy religijni mogliby się zemścić. W tej sytuacji wybrali bezpieczną opcję atakowania urojonego zagrożenia wojujących ateistów, którzy nigdy by im nie zrobili krzywdy. Pozostawiając na boku wszelkie zastrzeżenia filozoficzne i moralne, są oni najokropniejszymi tchórzami.


Myślę, że Nick mówi o tobie, Andrew Brown. . .


Chciałbym być autorem tego tekstu. Jest niemal orwellowski w swej otwartości i jasności.


A wonderful attack on the “militant fundamentalist atheism” trope

Why Evolution Is True, 8 września 2014

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Jerry A. Coyne

Profesor na wydziale ekologii i ewolucji University of Chicago, jego książka "Why Evolution is True" (Polskie wydanie: "Ewolucja jest faktem", Prószyński i Ska, 2009r.) została przełożona na kilkanaście języków, a przez Richarda Dawkinsa jest oceniana jako najlepsza książka o ewolucji.  Jerry Coyne jest jednym z najlepszych na świecie specjalistów od specjacji, rozdzielania się gatunków.  Jest wielkim miłośnikiem kotów i osobistym przyjacielem redaktor naczelnej.