Śmiercionośny dom izraelski uderza ponownie


Daniel Greenfield 2014-09-08


Niewiele jest broni równie śmiercionośnej, jak dom izraelski. Kiedy spotykają się jego cegły z zaprawą murarską, dom – czy jest to jeden ze skromnych parterowych domków na szczytach wzgórz, czy pięciopiętrowy blok mieszkalny z bieżącą wodą zimną i ciepłą – dom staje się dużo bardziej niebezpieczny niż cokolwiek zielonego i świecącego, co wychodzi z irańskiej centryfugi.

Zapomnij o bombie kasetowej i o rozrywających ludzi minach, o gazie trującym, a nawet o wirusach w broni bakteriologicznej. Iran może zatrzymać swoją bombę jądrową. Nie imponuje to nikomu w Europie lub w Waszyngtonie. Ludobójstwo jest pomniejszą sprawą w obliczu tej przerażającej broni współczesnego terroryzmu, jaką jest izraelska czteroosobowa rodzina wprowadzająca się do nowego mieszkania.

Sudan może produkować góry trupów afrykańskich, ale nie może spodziewać się pełnej i niepodzielonej uwagi świata, dopóki nie zrobi czegoś naprawdę oburzającego, takiego jak zbudowanie domu pełnego Żydów. To jednak jest niemożliwe, ponieważ Żydów sudańskich już nie ma, podobnie jak Żydów w Egipcie, Iraku, Syrii i starym, dobrym Afganistanie. Również  szanse, że ludobójca Baszar Assad zdoła dokonać tej sztuki są bardzo mizerne.

Z powodu krótkowzroczności świata muzułmańskiego, który wygnał Żydów z Kairu, Aleppo i Bagdadu do Jerozolimy, ta ostateczna broń w sprawach międzynarodowych jest całkowicie kontrolowana przez państwo żydowskie. Zapasy Żydów w państwie żydowskim powinny bardziej niepokoić społeczność międzynarodową niż jego hipotetyczne zapasy broni jądrowej. Nikogo, poza Izraelem i być może Arabią Saudyjską, nie obchodzi specjalnie bomba irańska. Kiedy jednak Izrael buduje dom, społeczność międzynarodowa drze szaty, zawodzi, grozi odwołaniem swoich ambasadorów i bojkotem izraelskich brzoskwiń.

Gniewni Brytyjczycy w czerwonych kefijach maszerują z gniewnymi plakatami o palestyńskim Holocauście przed żydowskimi sklepami z kosmetykami w Londynie. Zmarginalizowana młodzież francuska z Algierii i Tunezji rzuca kamieniami w synagogi. John Kerry przerywa przemówienie o niebezpieczeństwie globalnego ocieplenia, kiedy sekretarka powiadamia go o jeszcze większym zagrożeniu dla świata: Dawid właśnie wpłacił pierwszą ratę na dwa pokoje z kuchnią w Gvaot.

Możesz pluć na dywany w Białym Domu i ukraść całe złoto ze skarbca w Grecji. Możesz wysadzić w powietrze wszystko, co ci się podoba, i grozić komu chcesz, ale lepiej nie ruszaj młota pneumatycznego w pobliżu wzgórz, z których Balaam próbował bez powodzenia wykląć naród żydowski. Tego co nie udało się staremu mezopotamskiemu czarnoksiężnikowi, próbują jego następcy w Organizacji Narodów Zjednoczonych, wyklinając Izrael przez siedem dni w tygodniu.  

Ktoś mógłby pomyśleć, że ostateczną bronią jest broń jądrowa, ale jak widzimy raz za razem, ostateczną bronią jest młotek i garść gwoździ w żydowskich rękach.

Obama musi dopiero przemyśleć strategię wobec ISIS i nie ma pojęcia, co zrobić z Putinem na Ukrainie, ale zawsze jest strategia ostatecznego rozwiązania dla Izraela, która polega na zniszczeniu tylu domów żydowskich, ile możliwe i wygnaniu żyjących w nich rodzin. 

Każdy ma swoje standardy. Są rzeczy, których nikt z nas nie może znieść. I mimo wszystkich odpowiedzi Miss Ameryki o zakończeniu wojen, głodu oraz jej opinii o ludziach, którzy publicznie noszą szkockie spódniczki, jedną rzeczą przeciwko której wszyscy zgodnie powstaną lub usiądą jest dom izraelski.    

Oznajmienie Chin, że nie będzie demokracji w Hong Kongu, przegrana przez ISIS bitwa z siłami irackimi i dżihadyści okupujący ambasadę USA w Trypolisie były pomniejszymi wiadomościami na dalsze strony, bowiem czołówki gazet zajmował przerażający raport, że Izrael może “zająć” cztery kilometry kwadratowe ziemi pod budowę domów.

Z ilości doniesień prasowych można by wywnioskować, że Izrael podbił Francję lub Kuwejt zamiast przyznać nieco gruntu wielkości rodzinnej farmy lub rancza pod budowę domów. Gdyby Izrael przyznał dwa tysiące akrów, a kosmici wylądowali w Berkeley, wiadomość o kosmitach zostałaby pogrzebana pod zalewem doniesień o domach, które mogą być zbudowane i w których mogliby zamieszkać pewnego dnia Żydzi.

“Zajęta” ziemia należała do Izraela i nie było wobec niej wcześniejszych roszczeń. Gdyby Katar postanowił sfinansować muzułmański projekt konstrukcyjny na tym miejscu, nikt by się temu nie sprzeciwiał. Dla Żydów jednak są inne reguły. Zawsze były inne reguły dotyczące tego, gdzie Żydom wolno mieszkać. Prawo międzynarodowe jest nowym gettem. Jego ochroniarzami są dyplomaci i BDS.

Departament Stanu oznajmił, że budowanie domów jest “destrukcyjne” dla pokoju. Z drugiej strony, finansowanie terrorystów przez Autonomię Palestyńską nigdy nie wydaje się być destrukcyjne. Decyzja prawna o ziemi podjęta została zgodnie z nadal na tym terenie obowiązującym prawem osmańskim imperium muzułmańskiego. Prawo muzułmańskie jednak ma być stosowane tylko wtedy, kiedy daje przewagę muzułmanom.

Oficjele Białego Domu twierdzili w przeszłości, że Netanjahu “upokorzył” Obamę autoryzując budowanie domów. Rosja może grozić Stanom Zjednoczonym wojną jądrową, a Iran może traktować Obamę jak półgłówka, ale tylko Izraelowi udało się zdobyć oficjalne przyznanie, że „upokorzył” Obamę, nawet tego nie próbując, co dowodzi raz jeszcze, że naród żydowski jest tak utalentowany, iż często osiąga rzeczy, o których inni mogą tylko marzyć (na dodatek Izrael osiąga te sukcesy , nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że to robi).

Teraz, kiedy Netanjahu poszedł na całego przez autoryzowanie budowy nowych domów, media zaczęły ryczeć, że Izrael znowu upokorzył Obamę. Powiadają, że za każdym razem, kiedy dzwon dzwoni, anioł wznosi skrzydła. Ale za każdym razem, kiedy zawyje izraelski młot pneumatyczny, Obama roni łzy z powodu kolejnego, upokarzającego domu izraelskiego.


Według  “New York Times”, który nigdy się nie myli, budowanie domów uniemożliwia pokój. Pokój, któremu w żaden sposób nie przeszkadzają rakiety, ataki terrorystyczne i wypowiadanie wojny, natyka się na tę jedną przeszkodę. Na mocną, nieustępliwą ścianę izraelskiego domu.

Możesz ostrzeliwać domy izraelskie, zbombardować je i włamywać się do nich, żeby zmasakrować żyjących w nich ludzi, ale po tym wszystkim Izrael buduje więcej tych przeklętych domów.

Hamas odpala tysiące rakiet, a Izrael buduje tysiące domów. Izraelskie domy jednak stoją tam, gdzie zostały zbudowane, a rakiety Hamasu mają równą szansę zabicia Gazańczyków, jak podziurawienia dachów w tych nikczemnych domach. W wyścigu zbrojeń między domami i rakietami Izrael wydaje się wygrywać. A to nie jest dobre dla pokoju.

Skoro Izrael ma ten niebezpieczny pomysł, że mogą po prostu nadal budować domy i przetrwać wszystkich tych utalentowanych piromanów, którzy spędzają czas z Koranem po lewej stronie stołu i Podręcznikiem Anarchisty po prawej, jaka jest nadzieja na pokój?

To dlatego nikogo szczególnie nie obchodzą rakiety Hamasu, które w większości zabijają Izraelczyków – na co, zdaniem rozsądnych ludzi w Londynie, Paryżu i Brukseli, sobie i tak zasłużyli – ale piana pokazuje im się na ustach w obliczu izraelskiego domu.

Zabijanie Izraelczyków nigdy nie było przeszkodą dla pokoju. Dwadzieścia lat zabijania Izraelczyków nie odwiodło ani jednego rządu izraelskiego od zasiadania przy stole, by negocjować z terrorystami. Ale rodzina izraelska mieszkająca w domu, zajmuje teren, który będzie im potem trudniej oddać terrorystom, kiedy to aniołowie zadmą w trąby, morze się rozstąpi i 72 dziewice, którym będą towarzyszyć ich unoszący się nad nimi partnerzy – zamachowcy samobójcy, wniosą pokój na złotym półmisku.

To jest stary problem. Zmagał się z nim faraon. To samo robił Hitler. I to robi Hamas. Co robisz, kiedy jest za dużo żywych Żydów. Odpowiedź jest zazwyczaj oczywista.

Partnerzy Pokojowi Izraela próbowali powrócić do uświęconej tradycją egipskiej koncepcji wrzucenia wszystkich Żydów do morza. Mimo jednak całego korpusu oficerskiego na czasowej „przepustce” z sił Zbrojnych Zjednoczonego Królestwa, dotarli tylko do połowy Jerozolimy, gdzie wysadzili w powietrze wszystkie synagogi i zagarnęli Zachodni Brzeg, czyli, jak to nazywają nie-rdzenni syjonistyczni najeźdźcy bez żadnych korzeni w regionie, Judeę i Samarię.

Dziewiętnaście lat później Partner Pokojowy Izraela wymienił brytyjski korpus oficerski na radziecki korpus oficerski i stracił Jerozolimę, Zachodni Brzeg i Gazę, dowodząc, że jeśli chodzi o zabijanie Żydów, komuniści byli znacznie sprawniejsi, kiedy Żydzi nie odpowiadali ogniem. Od tego czasu świat lub te jego części, które są zaludnione wyłącznie przez dyplomatów i lepszą klasę dziennikarzy, wzywał Izrael, by oddał ziemię nieistniejącemu krajowi, który ma być zaludniony wyłącznie przez terrorystów.

Ten plan pokojowy, który działał równie dobrze, jak zwalczanie ognia benzyną, w żaden sposób nie był zagrożony dwudziestoma latami terroru, ale cały trzęsie się za każdym razem, kiedy izraelski młotek uderza w izraelski gwóźdź. Ponieważ ziemia musi zostać oddana, by można było z niej odpalać rakiety na Izrael, żeby Izrael mógł ją najechać i odebrać, a potem zasiąść do kolejnego procesu pokojowego o zwrócenie ziemi, z której rakiety będą odpalane, która zostanie najechana, która zostanie oddana… za pokój.

Izraelskie domy zaś zagrażają temu cyklowi pokoju i przemocy. Zagrażają mu przez tworzenie “faktów w terenie”, pikantny zwrot, który wydaje się mieć zastosowanie tylko w odniesieniu do domów z Żydami w środku. Domy muzułmańskie w żaden sposób nie tworzą faktów w terenie, mimo że są zbudowane z tych samych materiałów i też zapełnione ludźmi. A może tworzą dobry rodzaj faktów w terenie. Rodzaj wyprzedzający negocjacje, który aprobują zawodowi żniwiarze pokoju.

Trudno jednak powiedzieć, co właściwie aprobują ci żniwiarze pokoju, ponieważ ich argument i ich definicje zmieniają się bez przerwy. Wiedzą tylko jedno z całą pewnością, że są przeciwni domom izraelskim.

Stany Zjednoczone wielokrotnie zapewniały Izrael, że Jerozolima w żaden sposób nie jest zagrożona procesem pokojowym. Sam Joseph Robinette Biden Jr. współsponsorował trzy rezolucje Senatu, stwierdzające, że Jerozolima powinna pozostać niepodzielną stolicą Izraela. Potem, jak wszyscy dobrzy politycy, był straszliwie obrażony, kiedy Izraelczycy wzięli go za słowo.

Obama wygłosił przemówienie wyborcze, w którym oświadczył, że Jerozolima powinna pozostać niepodzielona. Dzień później wyjaśniał, że rozumiał „niepodzielona” w jakimś sensie duchowym, który nie wyklucza podziału fizycznego.

Szef ONZ Ban Ki-Moon zadeklarował, że domy izraelskie są “niemal śmiertelnym ciosem” dla procesu pokojowego. Jest to oczywiście tylko „niemal śmiertelny cios”, ponieważ procesu pokojowego, jak Drakuli, nie można zabić. Domy izraelskie, jak bardzo są przerażające ze swoimi balkonami i marnym ogrzewaniem w zimie, niezupełnie wystarczają, by go zabić.


Jak potwór z filmu-horroru, proces pokojowy zawsze powraca i niezależnie od tego, ile ciosów wymierzy mu dom izraelski, zawsze jest ciąg dalszy, w którym potwór procesu pokojowego znowu prześladuje dom izraelski.

Armia śmiercionośnych domów izraelskich, które mogą zostać zbudowane, wydaje się potężnym straszydłem na stronach „New York Times” i w lamentach publicystów „Guardiana”, ale ich rzeczywisty potencjał ograniczony jest do dania dachu nad głową rodzinom żydowskim i do rozwścieczenia międzynarodowych dyplomatów i tańczących wokół nich lizusów.

Europa jest rozwścieczona, Obama gotuje się, ONZ pobudził się do działania, a gdzieś w Iraku Kalif ISIS ociera tłuszcz z brody i zastanawia się, co mógłby zrobić, by skupić na sobie aż tyle uwagi. Szybko zapisuje kilka myśli na serwetce, ale potem odrzuca je jako zbyt nieprawdopodobne.

Choć mógłby tym zdobyć uwagę świata, mowy nie ma, żeby ISIS mogło zbudować domy dla Żydów w Izraelu.

The deadly Israeli house strikes again

Sultan Knish, 1 września 2014 r.

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Daniel Greenfield


Amerykański pisarz i publicysta, mieszka w Nowym Jorku. Prowadzi stronę internetową Sultan Knish.