Ognisko


Marcin Kruk 2014-08-21


W święto Najświętszej Maryi Panny dzieciaki postanowiły, że mam zajęty wieczór, bo one urządzają w moim ogrodzie ognisko. Piątka łapserdaków pojawiła się koło siódmej, zastukały do drzwi i prosiły o jakąś gazetę na podpałkę. Zapytałem czy może być „Wyborcza”. Odpowiedzieli, że im wszystko jedno i powiedzieli, żebym przyszedł z żoną i synem za dziesięć minut. Żona z synem byli u teściów, więc miałem spokojne dziesięć minut na dokończenie korespondencji z Waldkiem, który to Waldek prosił mnie o kilka porad w sprawie nauczycielskiego sumienia, ponieważ miał wątpliwości, czy nauczyciel powinien posiadać sumienie, czy wręcz przeciwnie, a jeśli tak, to czy nie powinien go zostawiać w domu przed wyjściem do pracy.

Zaprojektował nawet znaczek: „Jestem nauczycielem bez katolickiego sumienia”. Wyrażał jednak wątpliwości, czy uda się go spopularyzować. W chwilach wolnych od innych zajęć Waldek jest fascynatem nauczania przez Internet z pomocą tutorów. Jego konik powrócił w liście, ponieważ zastanawiał się, czy angielskie słowo „tutor” mogłoby się przyjąć, czy też trzeba szukać czegoś innego. Narzekał, że opiekun brzmi fatalnie, e-nauczyciel prowokacyjnie, kusił go guwernant, ale sprawdzał w Internecie i wyszło mu, że męska forma wykluczona, żeńska mu sie podobała, bo w ten sposób nareszcie chłopskie dzieci miałyby guwernantki, ale teraz słowo chłop wychodzi z użycia i cały dowcip na nic.


Na poważnie zastanawiał się, czy zdoła się opanować kiedy jakaś pokraka zaproponuje mu rozmowę wstępną o klauzuli sumienia nauczycieli. Sporządziłem szybki samouczek samoobrony, zaczynający się przy każdej zasłonie od „przepraszam, ale”. Dalej następowały zwody związane nie tyle z kierunkiem ataku, który wydaje się być niezmienny, co z głębią niedoboru inteligencji osoby inicjującej taką rozmowę. Klasyka wydawała mi się tu stosunkowo najlepsza – Franek przyjeżdża i wszyscy musimy się przygotować. Odchodzimy pospiesznie, zostawiając osobę atakującą z jego/jej myślami na temat tego, jaki Franek, kiedy przyjeżdża i jak się przygotować?


Waldek ma w domu na biurku podkładkę do myszy z napisem: Jak zająć Polaka-katolika przez cały dzień – sprawdź na odwrocie. Sprawdziłem. Druga strona jest identyczna i jak zapewnia Waldek, nasza katechetka miałaby pracę na cały tydzień.


Z zadumy wyrwało mnie pukanie do drzwi. Stukał Mirek, więc powiedziałem, że przyjdę za chwilę, tylko dokończę pisanie listu, ale jeśli chcą mi zrobić przysługę, to mogą wyciąć tuję pod oknem, bo uschła i trzeba ją usunąć, a jak jest ognisko, to się ją od razu spali. Mirek powiedział, że się zrobi, poprosił o narzędzia, a ja wróciłem do komputera, żeby dokończyć list do Waldka.


Okno było uchylone, więc po chwili usłyszałem ich głosy. Najpierw spierali się, czy tuję likwidować po kawałku, czy od razu próbować podciąć pień. Doszli do wniosku, że lepiej usunąć najpierw drobne gałęzie i kazali dziewczynom obrobić ją sekatorami. Mirek i Sławek przyglądali się z boku, trzymając w ręku piłę,  jako dowód rzeczowy, że ostatecznie najważniejsza robota będzie wykonana przez nich.


Dziewczyny psioczyły, że to świństwo kłuje, ale dzielnie obcinały co się dało, starannie układając gałązki na kupkę.


- Widziałem wczoraj Pana Boga – powiedział Mirek, co mnie oczywiście zaintrygowało i zamiast pisać list zacząłem podsłuchiwać.


- Gdzie – zapytał Sławek, a ton jego głosu zdradzał, że gdyby Mirek zobaczył jakiś ciekawy model motocykla, to jego entuzjazm były większy.


Mirek odpowiedział, że Pan Bóg jechał na rowerze na Słowackiego, więc Mirek zapytał czy na góralu, czy na zwykłym.


- Na zwykłym – odpowiedział Mirek – taki stary damski rower, na jakim jeździ moja babcia.


- Moja babcia już nie jeździ na rowerze, bo ma kłopoty z kolanem – powiedział Sławek i zapytał - Co z tym Panem Bogiem – a ja zastanawiałem się, czy to improwizacja, czy jakieś zaplanowane łajdactwo. Podejrzewałem drażnienie Zuzanny, która przykleiła się do tej paczki, ale, jeśli dobrze oceniałem sytuację, nadal poddawana była okrutnym testom na wytrzymałość.


- Pojechał – odpowiedział Mirek – w kierunku Biedronki, ale nie widziałem, czy wszedł do sklepu, czy pojechał dalej.


Dziewczyny udawały, że nie słyszą i cięły dalej.  Dotarły jednak do grubszych gałęzi i Kaśka powiedziała, że teraz one będą stały z piłą, a oni mają wziąć sekatory.  Kaśka z Majką przejęły opiekę nad piłą, a chłopcy najwyraźniej chcieli pokazać swoją wyższość nad żeńskim gatunkiem i obaj równocześnie podjęli próby obcinania nazbyt grubych gałęzi. Majka stwierdziła, że Pan Bóg tchnął w tuję duszę twardą i że nawet tak prosta czynność jak obcinanie gałęzi wymaga inteligencji.


Ta ostatnia uwaga musiała wywołać u Sławka reakcję emocjonalną, bo zwiększył swój wysiłek i złamał sekator. Zaklął szpetnie i na chwilę ucichli. Domyśliłem się, że spojrzeli podejrzliwie na uchylone okno, uświadamiając sobie niebezpieczeństwo podsłuchów.


Kolejna uwaga Kaśki całkowicie potwierdziła moje podejrzenia – bo powiedziała Sławkowi, żeby nie wyrażał się jak minister.


Postanowiłem przerwać podsłuchiwanie, które uważam za rzecz sprzeczną z dekalogiem, chociaż jeśli wierzyć księżom, to Pan Bóg od blisko pięciu tysięcy lat niczym innym się nie zajmuje. Musiał się nasłuchać od ulepienia Adama dziesiątków miliardów niestworzonych historii.


Wyszedłem. Sławek mnie poinformował, że sekator się złamał, na co mu powiedziałem, że nie takie rzeczy się już łamały, a ten sekator zasłużył już na emeryturę, tylko nie wiem w którym filarze. Sądziłem, że mówię nad ich głowami, ale Majka mnie zapytała, czy jestem w OFE. Odpowiedziałem, że ZUS mnie pociąga siłą inercji. I znów mnie ta gospodarska córka zaskoczyła, bo zapytała, czy nie chce mi się zastanawiać, czy odstrasza mnie wizja kontaktów z biurokracją? Nie powinienem się właściwie dziwić, bo rodzice Majki to ludzie prości z przyczyn losowych, ale rozumu im nie brakuje i swoje dzieciaki wyposażyli genetycznie ponad stan majątkowy.


Odpowiedziałem, że lenistwo jest kluczem do zrozumienia ludzkiej kultury, na początku nie chciało się ludziom chodzić po drzewach, więc stanęli na tylnych łapach i zrywali owoce stojąc na nogach. Potem była konkurencja między lenistwem skłaniającym do zwalania ciężkiej roboty na kobiety, na dzieci, a potem na niewolników i lenistwem skłaniającym do wymyślania narzędzi pozwalających na unikanie zbędnego wysiłku. Zuzanna przestała strzyc uschniętą tuję, która już wyglądała  jakby właśnie wyszła od lokalnego fryzjera. Powiedziała, że teraz chyba można ją podciąć od dołu, chyba, żeby spróbować wykopać ją razem z korzeniami. To ostatnie wykluczyłem, mówiąc, że tuje mają korzenie jak baobaby i że zmarnowalibyśmy na to cały wieczór. W tej sytuacji Mirek odebrał dziewczynom piłę i najpierw zgrabnie obciął gałąź, na której Sławek połamał sekator, po obcięciu dwóch kolejnych przeszkód zabrali się z Mirkiem za piłowanie głównego pnia, a my zabraliśmy stertę obciętych gałęzi i przenieśliśmy je koło paleniska. Wszystko było już przygotowane, dzieciaki przyniosły jakieś kiełbasy, które czekały na ogrodowym stoliku, usiedliśmy na krzesłach i patrzyliśmy z satysfakcją na wysiłki chłopców.


Zapytałem Zuzy czy gdzieś wyjeżdżała tego lata. Powiedziała, że była przez tydzień u ciotki w Gdańsku i dodała, że kąpała się w morzu. Zapytałem czy umie pływać. Pokręciła głową. Majka pochwaliła się, że była w Londynie, pojechała do brata, który pracuje w Anglii od dwóch lat. Kaśka robiła chłopakom zdjęcia telefonem. Zuza zapytała czy może już podpalić ognisko.  Chłopcy z triumfem podnieśli odcięty krzak i taszczyli go w naszą stronę. Zuza ponownie spojrzała na mnie, a ja kiwnąłem głową. Gazeta zaczęła się palić, a suche igliwie z gałązek tui natychmiast buchnęło płomieniem. Zuza odsunęła się troszkę, ale nadal klęcząc wpatrywała się w ogień.


Wczoraj czytałem „Obroty rzeczy” Mirona Białoszewskiego, teraz zastanawiałem się, czy są rzeczy, o których będę z nimi umiał rozmawiać przy ognisku. Sumienie nie pozwalało mi nawiązać do podsłuchanych wygłupów i do tego, jak trudne bywają relacje między ludźmi.


Liczyłem na Kaśkę, która wciągnęła Zuzę do swojej paczki. Chłopcy ułożyli krzak na ognisku i płomienie strzeliły pod niebo. Patrzyliśmy przed siebie w ciszy. Lubię zapach dymu z ogniska, przypomina mi dzieciństwo, pieczone w popiele kartofle i mojego psa, który zjadał pieczone łupiny.


Dojrzewanie bywa paskudnym okresem, z cudownymi chwilami. Opowiedziałem jak w dzieciństwie lubiłem palić ognisko w ogródku moich dziadków i powiedziałem, że im zazdroszczę. Spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. Kiedy powiedziałem, że jak byłem w ich wieku moim jedynym przyjacielem był  mój pies, Kaśka zapytała – dlaczego.


Odpowiedziałem, że nie wiem, że tak czasem jest i że lubię lubić ludzi, bo to pozwala lekceważyć, tych których nie lubię.


- A nas pan lubi – zapytała Majka zaczepnie.


Odpowiedziałem – zgadnij i dodałem, że mam strasznie dużo pracy, więc chyba ich zostawię przy ognisku i wrócę do komputera. Nie wiedziałem czy ich nie urażę, ale miałem wrażenie, że ich świat beze mnie będzie ciekawszy. Wróciłem do listu do Waldka i do problemu nauczycielskiej klauzuli sumienia.