Do Redaktora Naczelnego
„Gazety Wyborczej”, Adama Michnika


Andrzej Koraszewski 2014-08-03

Demonstracja w Londynie. Demonstracja poparcia dla Palestyńczyków, dla Hamasu, czy dla wszelkiego terroru i przeciw demokracji?
Demonstracja w Londynie. Demonstracja poparcia dla Palestyńczyków, dla Hamasu, czy dla wszelkiego terroru i przeciw demokracji?

Drogi Adamie,  To mój kolejny list do Ciebie i znów w tej samej sprawie. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tempa, w jakim powraca dziś na świecie brunatna fala. Na ulicach Berlina znów słyszmy okrzyki „Żydzi do gazu”, w Paryżu tysięczne tłumy wrzeszczą „Śmierć Żydom”, w Londynie na podobnej demonstracji zobaczyliśmy plakaty z napisami „Hitler miał rację”. Rozwścieczona tłuszcza atakuje każdego, kto wygląda na Żyda, rozbija okna wystawowe sklepów i restauracji, dewastuje synagogi i cmentarze żydowskie, izraelscy sportowcy są obiektem fizycznych ataków.


Tym atakom tłuszczy towarzyszą coraz częściej wystąpienia polityków najwyższego kalibru i poparcie ze strony dziennikarzy. Żyjemy w osobliwym świecie, w którym dziennikarze tak renomowanych mediów jak BBC potrafią rozsyłać zdjęcia dzieci zabitych w Syrii jako zdjęcia ofiar izraelskiej armii podczas operacji pacyfikowania Hamasu.

 

Dopiero co mieliśmy tu gości z Anglii, trzy światłe i pozbawione jakichkolwiek uprzedzeń kobiety, które pytały, czy Izrael swoim zachowaniem nie wywołuje nienawiści do Żydów? Stałe czytelniczki londyńskiego „Guardiana”, były zdumione dowodami o stopniu tendencyjności ich codziennego źródła informacji.   

 

Po setkach rakiet skierowanych na izraelskie domy, których celem było nie tylko terroryzowanie cywilnej ludności Izraela, ale właśnie sprowokowanie jego reakcji, Izrael po raz kolejny podjął trudną decyzję reakcji militarnej zmierzającej do osłabienia potencjału wroga, prowadzącego nieustające ataki na jego ludność.

 

Ta wojna przeciw Izraelowi jest prowadzona na wielu frontach. Jest to przede wszystkim wojna religijna, a jako wojna religijna jest kontynuacją trwającej od wieków obsesyjnej nienawiści do Żydów. Hamas, podobnie jak Hezbollah, jest religijną organizacją terrorystyczną, która od 2006 roku ma swoje państwo-obóz militarny.

 

Kiedy stwierdzam, że jest to wojna religijna, nie są to moje słowa, to słowa polityków i duchownych Hamasu. Konstytucja Hamasu (tzw. Karta Hamsu) mówi wyraźnie, iż celem tej organizacji nie jest pokój z Izraelem, a jego likwidacja. Wypowiedzi o pragnieniu kolejnej eksterminacji narodu żydowskiego powtarzają się raz za razem. Możemy je lekceważyć, kiedy padają z ust tureckiej gwiazdy popu, nie wolno ich lekceważyć, kiedy padają z ust przywódców gigantycznej bazy militarnej, zbrojonej przez Iran i Katar, a wcześniej przez Syrię i Egipt oraz kilku innych potężnych wrogów Izraela.

 

Kiedy mówię o wielu frontach, mam na myśli nie tylko fakt, że Izrael jest ostrzeliwany również z Libanu i Syrii, że istnieją silne grupy Hamasu na Zachodnim Brzegu, że do tej nękającej wojny włączyło się skrzydło militarne Fatahu, ale mam tu na myśli front bodaj najważniejszy, jakim jest wojna psychologiczna, wojna o umysły, o umysły szarych ludzi, o umysły tych, którzy kształtują opinię publiczną, o umysły polityków.

 

Drogi Adamie,

 

W historii naszego kraju ogromny rozdział stanowi sprawa katyńska, stalinowska zbrodnia ujawniona i wykorzystywana propagandowo przez reżim hitlerowski, aby wzmocnić sympatię świata dla nazistowskiej wojny ze Związkiem Radzieckim. Polscy politycy, polscy dziennikarze znaleźli się wówczas w kleszczach propagandowego łajdactwa. Najpierw domyślali się, a potem mieli w rękach coraz więcej dowodów, że propaganda hitlerowska szermowała prawdą, że ujawniali tę prawdę, żeby osłabić morale zachodniego wroga, podważyć taktyczne sojusze i pozyskać jak najwięcej sympatii zachodniego świata. Przyznanie przez Polaków, że jest to prawda, było dla naszych zachodnich sojuszników wyjątkowo niewygodne. Polacy nie mieli wyboru, byli między młotem instrumentalnie używanej prawdy i kowadłem stalinowskiej zbrodni oraz przerzucenia przez Stalina własnej zbrodni na nazistów, w co Zachód bardzo chciał wierzyć.

 

Wojna psychologiczna jest niemal tak stara jak starcia zbrojne. Dorastaliśmy w czasach „zimnej wojny”, która tylko dla nas była zimna, bo ginęły w tym czasie miliony ludzi. Jednak tam, gdzie parasol nuklearny, zapobiegał bezpośredniemu zbrojnemu konfliktowi między Wschodem i Zachodem, tam toczyła się nieustanna wojna psychologiczna.

 

Osobiście poznałem kiedyś fizyka atomowego i dziennikarza, Serba, który pracując na Zachodzie był agentem sowieckim, a potem agentem CIA. (Na starość został profesorem socjologii i przekazywał studentom wiedzę o działaniu wywiadów). Stevan Dedijer mówiąc, że nie robił tego wszystkiego dla pieniędzy, zapewne mówił prawdę, opowiadał o atmosferze wśród zachodnich naukowców, o głębokim przekonaniu, że amerykański monopol na wiedzę o broni atomowej zagrażał światowemu pokojowi, o stale upiększanym przez media zachodnie obrazie Związku Radzieckiego i o mechanizmach wpływania na media, o zafałszowanym obrazie, który on sam przestał połykać, dopiero kiedy doszło do konfliktu między Stalinem i Tito.

 

Drogi Adamie,

 

Wyrastaliśmy w atmosferze tej wojny psychologicznej i niesłychanie trudno było sobie uświadomić, co jest prawdziwym obrazem świata. Kiedy dorastając zaczęliśmy się buntować, jednym z efektów było pochopne odwracanie znaków prawda/fałsz. Dla wielu z nas wszystkie doniesienia „Prawdy” (i „Trybuny Ludu”) były z definicji fałszem.

 

Ostatnie tygodnie to wydarzenia, które odwróciły uwagę od Syrii i Iraku, od Iranu, Nigerii i Pakistanu. My w Polsce, śledzimy co się dzieje na Ukrainie, ale również dla świata Ukraina w dużej mierze spadła z wokandy, a o Krymie świat zdołał zapomnieć.

 

Dziś oczy świata skierowane są na Gazę, bo tu właśnie jest główny front wojny psychologicznej. Kto z kim walczy? Zdaniem niektórych egipskich analityków rozkazy zmuszenia Izraela do militarnej reakcji wyszły z Kataru, gdzie stacjonuje szef Hamasu, analitycy saudyjscy podejrzewają Iran i Syrię. Inni uważają, że po odsunięciu Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie, w obliczu kłopotów Assada w Syrii, Hamas desperacko szuka poparcia muzułmańskiego świata.

 

Od dłuższego czasu wzrasta napięcie między sunnitami a szyitami, otwarta wojna religijna  jakiej nie widzieliśmy w Europie od stuleci. Kiedy czytamy dziś o zderzeniu cywilizacji można odnieść wrażenie, że kiedyś były klarowne podziały, a teraz wszystko się pomieszało. Nie było klarownych podziałów, a wojna psychologiczna ma na celu maksymalne zakłócenie tych podziałów w szeregach wroga.

 

Świat islamu jest inny od tych totalitaryzmów, które znamy. Ten totalitaryzm dopiero marzy o jednym wodzu, który będzie kalifem całego muzułmańskiego świata. Rozstrzygnięcie sporu o przywództwo wymaga morza krwi. W miejsce idei wspaniałej rasy germańskiej czy pańszczyźnianego internacjonalizmu mamy hasło „islam jest rozwiązaniem”, któremu towarzyszy spór między religijnymi sektami islamu o to, kto bardziej i lepiej nienawidzi Żydów.

 

Saudyjski były admirał, a obecnie pisarz i publicysta,  Umro Al-Amery,  na marginesie obecnej fali nienawiści,  pisze, że slogan „islam jest rozwiązaniem” podnieca wyobraźnię prostych ludzi, ale rozwiązaniem jest sekularyzm i demokracja, bo tylko ona może dać dobrobyt, pokój i swobodę wyznania.

 

Głosy arabskich dysydentów są głosami wołających na puszczy.  Al-Amery wzywa do porzucenia idei wymazania Izraela z mapy i do pokoju z Izraelem. Nawiązując do obecnego konfliktu pisze, że  Hamas jest arogancką organizacją terrorystyczną, która rozprzestrzenia slogany, by rozjuszyć zwykłych ludzi i kupczy krwią dzieci palestyńskich, że nigdy, ani przez jeden dzień, nie interesowało ich dobro mieszkańców Gazy; interesują ich tylko slogany i retoryka.

 

Dziwnie to brzmi w kraju, który wydał miliardy na zbrojenia organizacji terrorystycznych i jest głównym sponsorem wojny psychologicznej prowadzonej nie tylko w wybudowanych na Zachodzie meczetach, do których wysyła się najbardziej krwiożerczych i najbardziej nienawidzących demokracji duchownych, ale który również finansuje całe wydziały na zachodnich uniwersytetach i łoży ogromne sumy na dywersję w mediach. Czy były admirał jest faktycznie dysydentem chcącym świeckiego państwa i demokracji nie tylko dla Arabów tak w ogóle, ale nawet w jego ojczystym królestwie?

 

Nie wiem, ale nie wiem również kim naprawdę są zachodni dziennikarze najbardziej renomowanych mediów zachodnich rozsyłający tweety ze zdjęciami dzieci zabitych w Syrii jako ofiar „izraelskiej agresji”, przemilczający ofiary palestyńskie spowodowane własnymi rakietami, które nie doleciały do celu (którym były domy izraelskich cywilów), czy  odmawiający sprawdzania wiadomości otrzymywanych bezpośrednio z central dowodzenia wojną psychologiczną. 

 

Jeśli idzie o owego admirała, to często publikuję teksty innego Saudyjczyka, byłego kontradmirała marynarki wojennej, który swoje odważne artykuły publikuje w „The Arab News”. W prywatnych listach idzie znacznie dalej. Pamiętasz czasy złagodzonej cenzury, kiedy w wybranych mediach cenzura popuszczała cugli pozwalając sporo powiedzieć? Czy korzystający z tej limitowanej swobody stawali się listkiem figowym dyktatury? Istnieje również arabski drugi obieg. Opowiadanie Zachodowi o naszym drugim obiegu nie było rzeczą łatwą. Opowiadanie Zachodowi o arabskim drugim obiegu wydaje się rzeczą beznadziejną.

 

Drogi Adamie,

 

Natan Szaranski, kiedy jeszcze był radzieckim dysydentem, stwierdził kiedyś, że zachodni dziennikarze nie rozumieją czerwonej linii oddzielającej społeczeństwa wolne od społeczeństw terroru, że tworzą świat postawiony na głowie, w którym uznaje się dyktatora za wiarygodnego partnera rozmów pokojowych. Kiedy radziccy dysydenci próbowali przebić się z informacjami o gnębiącej ich świat dyktaturze, zachodni miłośnicy pokoju organizowali wiece pod batutą agentów KGB. „Głębokie pragnienie pokoju – pisał Szaranski – zmienia je w broń tyranii”.     

 

Przypominający słowa Szaranskiego brytyjski dziennikarz cytuje słowa kierowcy z Gazy, który, upewniając się,  że  nikt nie zdradzi jego nazwiska, powiedział zachodniemu dziennikarzowi: 

 

“Wszyscy tutaj nienawidzą Hamasu. Ale zanadto boją się, by powiedzieć to publicznie. Nasza żywność pochodzi z Izraela, ale w zamian dajemy im rakiety”.

 

Nie muszę Cię przekonywać, że ten kierowca był wyjątkowy, bo terror sięga tak głęboko, że ludzie w końcu zaczynają wierzyć, w to co władza każe im mówić.

 

Drogi Adamie,

 

Nie lubię określenia „zderzenie cywilizacji”, definicje stron są zbyt trudne do określenia. Od czasów wojny między Atenami i Spartą trwa starcie między wolnością i terrorem. Dziś głównymi ofiarami politycznego islamu są muzułmanie i te muzułmańskie ofiary liczą się już w milionach. Jednym z celów wojny psychologicznej jest odwrócenie uwagi od tych ofiar i prezentacja siejących terror jako pięknych bojowników o wolność.       

 

Drogi Adamie,

 

Powodem, dla którego zdecydowałem się, aby ponownie napisać do Ciebie list była lektura wywiadu zamieszczonego 30 lipca w wiadomościach gazety.pl,: Kiedy ginie tysięczny Palestyńczyk nikogo to nie obchodzi . Wywiad przeprowadzał Michał Fal, którego nazwisko nic mi nie mówi, z Alą Qandil, korespondentką Polskiej Agencji Prasowej, na Bliskim Wschodzie, wieloletnią działaczką „propalestyńskich” organizacji.

 

Michał Fal zaczyna swój wywiad od stwierdzenia: „Im więcej osób ginie, tym mniej jest wiary, że powrót do sytuacji sprzed wojny jest jakimkolwiek rozwiązaniem”. Mógłby się ktoś spodziewać, że chodzi mu o sytuację, w której ludność Izraela była pod obstrzałem, a Izrael nie odpowiadał, ale Ala Qandil natychmiast wyjaśnia: „Nie ma zgody na to, żeby wrócić do życia w więzieniu pod gołym niebem”.

 

Dziennikarz występujący w imieniu „Gazety Wyborczej” próbuje się ostrożnie dowiedzieć, czy Palestyńczycy popierają działania Hamasu i odrzucenie czasowego humanitarnego rozejmu z Izraelem?

 

Ala Qandil, odpowiada, że to nie jest prawda, że Hamas postawił własne warunki rozejmu, a głównym punktem dziesięcioletniego rozejmu było zdjęcie blokady. Dziennikarz,  mógł albo zapytać o pozostałe  9 punktów, albo pozostać przy samej blokadzie i poruszyć kwestie jej przyczyn, a więc ostrzeliwania ludności izraelskiej przez Hamas od dnia przejęcia władzy, zbrojenia Hamasu przez Egipt, Syrię, Iran, Katar i innych, w celu utworzenia z niej bazy militarnych ataków na Izrael, kartę Hamasu deklarującą wojnę do ostatniego Żyda. Dobrze wychowany dziennikarz reprezentujący „Gazetę Wyborczą”, w odpowiedzi na informację, że Hamas postawił warunki dziesięcioletniego rozejmu z głównym punktem w postaci zniesienia blokady, zainteresował się dlaczego dziesięcioletniego.  Przedstawicielka Polskiej Agencji Prasowej ani na  moment nie ukrywa, że jest również przedstawicielką Hamasu, czyli palestyńskiego ludu widzianego oczyma jego uzbrojonych przywódców.

 

Czy zatrudniająca taką korespondentkę Polska Agencja Prasowa zachowuje się w jakikolwiek sposób odmiennie niż inni? No cóż, część prasy kanadyjskiej odmówiła przekazywania wiadomości niektórych światowych agencji prasowych ze względu na ich jaskrawą tendencyjność.

 

W wojnie psychologicznej największym zwycięstwem jest pozyskanie ludzi przyzwoitych dla poparcia kłamstwa. Ala Qandil nie została przedstawiona jako przedstawicielka Hamasu, ale jako bezstronna korespondentka szacownej agencji prasowej. Jej doniesienia, które niezmiennie wyglądają tak jak ten wywiad, są stałym elementem wszystkich ważnych polskich dzienników.

 

Drogi Adamie,

 

W ostatnich latach zaszła poważna zmiana, brunatna fala wlała się do mediów, otwarte poparcie dla dyktatorów głoszących zamiar ludobójstwa przestało być zauważane, stało się normalnością. Orwellowska nowomowa, w której wojna jest pokojem, obrona jest agresją, a terror prezentowany jest jako walka o prawa człowieka, przenika salony polityczne, korytarze ONZ i redakcje wielkich pism.

 

Na ludność w Gazie sypią się pociski izraelskie i pociski Hamasu, tak giną cywile, giną również dzieci, te ofiary to ofiary świadomie i z premedytacją sprowokowanej akcji obronnej, ale i karty atutowe w wojnie psychologicznej, gdzie po raz kolejny w historii media są urzeczone dyktatorami.   

 

Przekłamywanie rzeczywistości przez media nie jest żadną nowością. Poważne media lubią się nawet określać jako „opiniotwórcze”. Kiedyś, u progu mojego dziennikarskiego życia, uczono mnie, że dziennikarz ma dostarczać bezstronnej informacji o faktach, na podstawie których czytelnik może sobie wyrobić własną opinię. Dostaliśmy właśnie dwa teksty tureckiego dziennikarza, których jego redakcja postanowiła nie publikować, gdyż już dostał  wiele gróźb. On chciał, żeby to było opublikowane chociaż po polsku, chociaż na całkowicie niszowej stronie internetowej.

 

Burak Bekdil zatytułował swoją czteroczęściową serię „Przepraszam, że przypominam, ale Golda Meir miała rację”. Z czteroczęściowej serii dwie ostatnie części ukazują się tylko po polsku. Ostatnia kończy się tak:

 

Tytuł tej czteroczęściowej serii miał być mocnym przypomnieniem w dzisiejszych czasach, że Hitler miał rację uważając, że emocje (religijne) są dla wielu, a rozum zarezerwowany jest dla nielicznych. Golda Meir, która była czwartym premierem Izraela, miała całkowicie realistyczną opinię, kiedy powiedziała, że pokój na Bliskim Wschodzie będzie możliwy tylko, „kiedy Arabowie będą kochać swoje dzieci bardziej niż nienawidzić nas”. Teraz myślę, że jej zdanie nie jest pełne: pokój nie nadejdzie nawet wtedy, kiedy Arabowie będą kochać swoje dzieci bardziej niż nienawidzą Żydów; może nadejść dopiero, kiedy będą także kochać własne dzieci bardziej niż nienawidzą „innych” muzułmanów.

 

Publikacja tekstów tureckiego publicysty przypomniała mi, jak wciskałem szwedzkim redakcjom Twoje artykuły, przekonując jak ważny jest głos tych, których dyktatorzy starają się uciszyć. Większość redakcji wolała jednak informować o Polsce w oparciu o doniesienia swoich korespondentów, którzy byli na miejscu i korzystali z oficjalnych źródeł informacji.