Dlaczego?


Staszek Smuga-Otto 2014-07-19


Minie niebawem równe 70 lat od chwili, gdy 1go sierpnia 1944 roku warszawskie oddziały Armii Krajowej ruszyły do Powstania które, w zamyśle walczących, wyzwolić miało Stolicę Polski spod okrutnej, 5 lat trwającej okupacji niemieckiej.

Początkowy entuzjazm walczących bardzo szybko zderzył się jednak z realiami. Z bałaganem organizacyjnym już od momentu rozlokowywania oddziałów powstańczych; z brakiem broni i amunicji; ale również i wyszkolenia większości walczących. Ogromne straty osobowe powstańczych oddziałów już w pierwszych dniach sierpnia, niezrealizowanie wielu zadań stawianych przez dowódców liniowych, masakry idących do ataku… ta sytuacja pogłębiała się z każdym kolejnym dniem. Warszawa płonęła, a wraz z nią i walczący bohatersko Powstańcy i ludność cywilna. Ta makabra trwała 63 dni.


Po upadku Powstania, z początkiem października 44, niedobitki wojsk powstańczych wymaszerowały do niewoli niemieckiej. A niedobitki cywilnej ludności pognano do obozu w Pruszkowie, a stamtąd „w świat”; czyli tych zdatnych do fizycznej pracy – na roboty do Niemiec, a tych mniej zdatnych – starych, chorych, z małymi dzieciakami – transportami do Auschwitz. Sam, oczyma małego dzieciaka obserwowałem i wciąż pamiętam tę makabrę: wyciąganie nas przez niemieckich żołnierzy z ruin Mokotowa, pędzenie nas poprzez zasłane gruzem i trupami ulice Mokotowa do służewieckich stajni. Tam rabunek resztek zachowanego przez wypędzanych majątku (złote obrączki, medaliki, krzyżyki…) przez żołnierzy Wehrmahtu i rozstrzeliwanie na miejscu, gdy ktoś nie oddał. A stamtąd do obozu w Pruszkowie – kilka tygodni na zimnym i mokrym betonie, czekając na swą kolejkę. Potem ładowanie do wagonów na pruszkowskiej kolejowej rampie – skąd niektórym szczęśliwcom, nam też, udało się uciec od oświęcimskiego wyroku śmierci.


Przez wiele następnych peerelowskich lat, gdy oficjalna komunistyczna propaganda ohydnie pluła na AK, na Powstanie i na Powstańców, gdy nie pozostawiała suchej nitki na londyńskich i krajowych decydentach, nasza – i pewnie większości Polaków – pamięć tamtych 63ch dni była świętą. Nikt nie poważył by się wtedy zadawać niezręcznych pytań o szczegóły podejmowanych w kręgach politycznych czy sztabowych decyzji – bo to szło by ręka w rękę z oficjalną, znienawidzoną propagandą. Wiedzieliśmy przecież, że Powstanie było wielką narodową tragedią, może nawet największą w całej naszej tysiącletniej historii. Znaliśmy też winnego: to Stalin i jego bolszewickie kacapy, co to doszli do warszawskiej Pragi i z satysfakcją obserwowali przez Wisłę agonię ginącego miasta i jego ludności. Czy jednak po Stalinie i bolszewikach można się było spodziewać czegoś innego?


Polskim „londyńskim” ówczesnym politykom znane jednak były fakty masowych mordów w Katyniu, Starobielsku, Ostaszkowie – dokonane przez NKWD na rozkaz tegoż właśnie Stalina. Zarówno generał Anders – wówczas dowodzący II Korpusem, jak i pułkownik Okulicki – świetnie znali i Stalina i jego enkawudzistów. Obaj nie tak znów dawno spędzili sporo czasu w ZSRR, z czego większość na Łubiance i w Lefortowie.


Z biegiem lat zaczęły się więc w naszych głowach rodzić pytania, niektóre z nich stawiano nawet otwarcie w ostatnim 25-cio leciu, gdy imperium upadło i komuna odeszła wreszcie do lamusa.


Znamy już od pewnego czasu postanowienia konferencji w Teheranie i w Jałcie, gdzie los powojennego państwa polskiego został przesądzony. Domyślali (?) się ich wtedy również i polscy politycy w Londynie. By jednak jakoś odwrócić bieg historii, zaplanowali akcję „Burza”. W ich pierwotnym zamyśle AK-owskie oddziały na terenach, gdzie wkraczała Armia Czerwona miały wyprzedzająco rozpoczynać oswobodzanie ważnych ośrodków miejskich, współpracować w tym z wkraczającymi oddziałami bolszewików, ujawniać się sowieckiemu dowództwu i – pełniąc rolę gospodarzy – witać je na oswobodzonych terenach jako gości. Pierwsze doświadczenia nie były jednak najlepsze: Sowieci wkraczali, przejmowali oswobodzone obiekty, aresztowali oficerów AK, a żołnierzy wcielali przymusowo do wojsk Berlinga, bądź – tych mniej pokornych – rozstrzeliwali lub słali na Syberię. Jednak, pomimo tych „doświadczeń” akcję „Burza” kontynuowano. Dlaczego?…


Akcja „Burza” w swym pierwotnym zamyśle ominąć miała Stolicę. Słano więc z Warszawy na prowincję, w „lasy”, broń i amunicję, bo warszawskim strukturom nie miały się one na wiele przydać. Były nawet zamysły, by uzgodnić z Wehrmahtem (za pośrednictwem Watykanu i dyplomacji szwajcarskiej) status „miasta otwartego” dla Warszawy, czyli wyłączenia jej ze strefy bezpośrednich walk. Zdawano sobie wszak dobrze sprawę, że prowadzenie walk w tak gęsto zaludnionym obszarze – nawet jeśli walki będą zwycięskie – spowoduje ogromne straty i zniszczenia. Zamiary te jednak, dosłownie w ostatniej chwili, uległy zmianie. Dopiero 21go lipca dowódca Armii Krajowej zmienił radykalnie zdanie i zaproponował rządowi londyńskiemu oswobodzenie Warszawy poprzez zbrojną akcję AK przeciw Niemcom. Decyzję tę zatwierdził już następnego dnia Delegat Rządu na Kraj. Skąd więc ta nagła zmiana? Dlaczego?…


Wiemy obecnie, że generał „Bór” miał poważne wątpliwości, że się wahał. I że poddany był w ostatnich dniach lipca silnemu psychicznemu naciskowi trzech wysokich oficerów sztabowych: generała Okulickiego, generała Pełczyńskiego i pułkownika Rzepeckiego – prących do rozpoczęcia zbrojnej akcji w Warszawie. Interesującym przyczynkiem do sprawy jest fakt, iż płk. Okulickiego (generałem został mianowany dopiero co) wysłał do Kraju Wódz Naczelny, generał Sosnkowski z misją…. by akcji zbrojnej w Warszawie zapobiegł! Bo zarówno Sosnkowski jak i Anders byli zdania, że byłaby ona niczym nie uzasadnionym szaleństwam. Generał Sosnkowski jeszcze 29 lipca wypowiedział się na ten temat: „W obecnych warunkach jestem bezwzględnie przeciwny powstaniu powszechnemu, którego sens historyczny musiałby z konieczności wyrazić się w zamianie jednej okupacji na drugą”.Generał Anders wyraził się nawet dobitniej: „…Wywołanie powstania w stolicy to nie tylko głupota, ale wyraźna zbrodnia”. Dlaczego więc, pomimo tragicznych doświadczeń z bolszewikami, pomimo stanowiska Wodza Naczelnego, zmieniono decyzję, wydając Warszawę, jej ludność, jej doborowe kadry inteligencji na pewną śmierć. A jej struktury konspiracyjne na pewne zniszczenie? Przecież chyba jasnym było dla prących do zbrojnej konfrontacji w Warszawie, że jedynym jej beneficjentem będzie Stalin. Dlaczego więc?…


Takie pytania można mnożyć i trzeba szukać na nie odpowiedzi. Pewnie w przyszłości, gdy tajne archiwa sowieckiego NKWD ujrzą światło dzienne, część z nich znajdzie wyjaśnienie.


Szukanie odpowiedzi należy się pamięci tych pomordowanych na powstańczych barykadach, tych przysypanych gruzami burzonych kamienic, tych – co święcie wierzyli i ufali swym dowódcom i bohatersko z visami i filipinkami szli do ataku na niemieckie gniazda karabinów maszynowych i na „tygrysy”.
_____________


Tekst został pierwotnie opublikowany na portalu Towarzystwa Kultury Polskiej w Edmonton  

Towarzystwo Kultury Polskiej, 16 lipca 2014


Stanisław Smuga-Otto

Publicysta. Od 30 lat mieszka w Kanadzie.

Od Redakcji


Ten tekst przypomniał mi dziesiątki rozmów z ojcem, rozmów o których nie wypadało mówić głośno, żeby przypadkiem nie wyglądało na to, że zgadzam się z komunistami. Kolejna historia rodzinna: “Tu zęby mamy wilcze i czapki na bakier, tu się Prusakom siedzi na karku okrakiem…” – to Zbigniew Jasiński. brat mojej matki, który walczył w powstaniu i przeżył, a potem trafił do Pruszkowa i do Niemiec. Ojciec major AK, odkomenderowany do akcji “Burza”, patrzący na płonącą Warszawę ze Skolimowa, matka kurier AK (bywało, że z dziecinnym wózkiem, w którym niżej podpisany siedział na bibule). Opinia ojca – decyzja o powstaniu była karygodną zbrodnią podyktowaną logiką “ludzi onanizujących się romantyczną literaturą”. Twierdził, że “ci idioci” czekali na powtórkę 1918 roku i oddawanie broni przez żołnierzy niemieckich. Nie przewidziano ani determinacji Niemców, ani rozmiarów łajdactwa Rosjan. Zbrodnicza, romantyczna głupota skończyła się wykrwawieniem i zniszczeniem miasta.


Czy kryła się tu również zdrada? Nie sądzę. Z wyjątkiem powstania Wielkopolskiego, wszystkie nasze powstania wyglądały podobnie, butów i amunicji miała dostarczyć Matka Boska, a logistyką miał zajmować się Archanioł Gabriel. Czasem głupota jest tak zbrodnicza i tak nieprawdopodobna, że zaczynamy szukać ukrytych mechanizmów zdrady.       


Dorastałem w Poznaniu, w osobliwym miejscu, gdzie z domu do jednego z dwóch przystanków tramwajowych mieliśmy do wyboru cztery ulice Ostroroga, Skarbka, Lubeckiego albo Włodkowica. Ojciec wcześnie zadbał, żebym dobrze wiedział kim byli patroni tych ulic i jak się mają ich życiorysy i działania do głupoty romantyzmu w dziejach naszego kraju. Powstanie listopadowe uważał za równie zbrodnicze jak powstanie warszawskie i podobnie jak powstanie warszawskie motywowane głupotą; troszkę usprawiedliwiał organizatorów powstania listopadowego, bo tam prowodyrami byli oficerowie musztry, a tu ludzie, którzy powinni mieć elementarne pojęcie o strategii wojennej.

W całej naszej historii, ilekroć pojawiała się szansa zbudowania państwa opartego na silnej gospodarce, pojawiali się rownież romantycy w rodzjau Jarosława Kaczyńskiego podrywający narod do wkładania kija w szprychy, ilekroć jedyną szansą przetrwania była praca od podstaw, wbrew działaniom silniejszego wroga, pojawiali się wierzący w cuda, ktorzy dokonywali cudów by zwielokrotnić rozmiary naszych klęsk.        

Andrzej Koraszewski