Sprawdzanie moich przywilejów


Tal Fortgang 2014-05-10


Jest taki zwrot, który krąży po kampusach uniwersyteckich, nie wyłączając Princeton, a który grozi odrzuceniem opinii bez względu na ich zawartość i wyłącznie na podstawie tego, kim jest osoba je głosząca. „Sprawdź swoje przywileje” – brzmi to wyraźnie i w ten sposób napominano mnie już kilka razy w tym roku.

Ten zwrot, przekazywany mi przez moralnie lepszych ode mnie, wysyła się równie brawurowo, jak sankcjonowane przez Obamę drony, i ta broń wymierzona jest jak laser skierowany w kierunku mojej bladoróżowej cery, płci męskiej i czelności, jaką okazałem wygłaszając moje opinie. „Sprawdź swoje przywileje” – mówią mi rozkazującym tonem, co zawiera zarówno nakaz rzeczywistego zbadania, jak dostałem się tu, gdzie jestem, jak i upomnieniem, że powinienem czuć się osobiście winny, ponieważ biali mężczyźni pociągają za większość sznurków na świecie.


Nie oskarżam tych, którzy “sprawdzają” mnie i moją perspektywę na świat, o otwarty rasizm, chociaż ten zwrot, który zakłada, że po prostu dlatego, iż przynależę do pewnej grupy etnicznej, powinienem być sądzony wraz z nią kolektywnie, spełnia definicję rasizmu. Potępiam ich jednak za umniejszanie wszystkiego, czego dokonałem osobiście, całej ciężkiej pracy, jaką wykonałem w życiu i za przypisywanie wszystkich owoców nie tym nasionom, które sam zasadziłem, ale jakiemuś niewidzialnemu świętemu - patronowi białych mężczyzn - który układa je przede mną jeszcze zanim przyjdę. Ponadto potępiam ich za przedstawianie samej idei merytokracji jako mitu i oznajmianie, że wszystkimi nami rządzą niewidzialne siły (niektórzy nazwaliby to „piętnem” lub „normami społecznymi”), że naszym narodem kierują spiski rasistowskie i seksistowskie. Zapomnij o swoim wysiłku, „nie zbudowałeś tego”; sprawdź swoje przywileje i zrozum, że nic, co osiągnąłeś, nie jest rzeczywiste.


Nie mogą jednak mówić mi, że wszystko, co zrobiłem w życiu, może być przypisane rasistowskiemu patriarchatowi, który trzymał mnie za rękę przez wszystkie lata edukacji, żeby na koniec zaprowadzić mnie do Princeton. Także to jest nazbyt skrajnym stwierdzeniem. Żeby więc zrozumieć, co mówią, postanowiłem pójść za ich radą. Rzeczywiście sprawdziłem pochodzenie mojego uprzywilejowanego istnienia, żeby czuć empatię z tymi, których historii poniżenia nie mogłem ich zdaniem w żaden sposób zrozumieć. Znalazłem kilka przykładów przywilejów, którymi obdarzona została moja rodzina, i teraz myślę, że lepiej rozumiem tych, którzy zapewniają mnie, że kolor skóry pozwolił mojej rodzinie i mnie samemu na usadowienie się na wygodnym fotelu.


Być może przywilejem, jaki miał mój dziadek i jego brat, była ich ucieczka, gdy byli nastolatkami, po inwazji nazistów na Polskę. Zostawili swoją matkę i pięcioro młodszego rodzeństwa i uciekali aż dotarli do obozu na Syberii, gdzie przez lata byli na ciężkich robotach na dotkliwym mrozie, aż zakończyła się II wojna światowa. Być może przywilejem mojego dziadka było przejęcie na siebie pracy, którą miał wykonywać rabin w obozie, i powiedzenie mu, że przywódca duchowy nie powinien wykonywać ciężkiej roboty, ale powinien zachować całą energię na przekazywanie tradycji żydowskiej tym, którzy mogą przeżyć. Być może było przywilejem dla mojej prababki i jej pięciorga dzieci, których nigdy nie poznałem, że zastrzelono ich nad otwartym grobem na przedmieściach ich rodzinnego miasta. Może jest to mój przywilej.


A może było przywilejem mojej babci, że tydzień za tygodniem szła w marszu śmierci przez polskie lasy w temperaturze poniżej zera, jedna z tych nielicznych, które to przeżyły, po to tylko, by dojść do obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen, gdzie umarłaby, gdyby nie wyzwolenie obozu przez siły alianckie. Wyzwolili ją i pomogli odzyskać zdrowie, kiedy jej waga wynosiła zaledwie 35 kilo.


Być może jest moim przywilejem, że te dwie odporne osoby przybyły do Ameryki bez pieniędzy i nie znając angielskiego, zdobyły obywatelstwo, nauczyły się języka i spotkały się; że mój dziadek otworzył skromny biznes wyplatania koszyków z wikliny, bez niczego poza długimi godzinami pracy i pomysłem oraz żelazną wolą człowieka, którego nigdy nie spotkałem, a który kwitował trudności stwierdzeniem: “Uciekłem Hitlerowi. Jakieś kłopoty w interesach mają mnie zniszczyć?” Być może moim przywilejem jest to, że pracowali wystarczająco ciężko, by wychować czworo dzieci i posłać je do żydowskiej szkoły dziennej, a potem do City College.


Być może było moim przywilejem to, że mój ojciec uczył się wystarczająco dużo w City College, by zdobyć miejsce wśród najlepszych absolwentów, dostał dobrą pracę i przez 25 lat wstawał długo przed świtem, poświęcając cenny czas, który chciał spędzać z tymi, których cenił najbardziej – żoną i dziećmi – żeby zarobić na życie. Mogę powiedzieć z całą pewnością, że żadne z jego osiągnięć nie polegało na dziedzictwie. Firma produkująca koszyki wiklinowe po prostu nie ma takich wpływów. Czy powiecie teraz, że byliśmy naprawdę uprzywilejowani? Że nas sukces był podarunkiem dobrego urodzenia?


Na tym polega problem z wywoływaniem kogoś do tablicy za “przywileje”, które według waszego założenia definiują jego historię. Nie znacie historii ich walk, przez co mogli przejść, żeby znaleźć się tam, gdzie są. Zakładanie, że skorzystali z „systemu władzy” lub innej wyimaginowanej grupy spiskowej, odmawia im zasługi za wszystko, co zrobili, za rzeczy, o których możecie nie mieć najmniejszego wyobrażenia. Nie wiecie, czyj ojciec zginął, broniąc waszej wolności. Nie wiecie, czyja matka uciekła przed uciskiem. Nie wiecie, kto pokonał swoje demony, a może nadal pokonuje je teraz.


Prawdą jest jednak, że byłem wyjątkowo uprzywilejowany przez całe życie, chociaż nie w sposób, w jaki mówią o tym moi krytycy.


Było zdecydowanie moim przywilejem, że moi dziadkowie przybyli do Ameryki. Po pierwsze, że w ogóle było miejsce, które chciało ich przyjąć z ruin Europy. I po drugie, że było to miejsce, do którego mogli przybyć legalnie, nauczyć się języka i dopasować do społeczeństwa, które w ostatecznym rachunku pozwoliło im rozkwitnąć.


Było ich przywilejem przybycie do kraju, który daje równość wobec prawa wszystkim swoim obywatelom, które nie dba o religię i rasę, ale docenia charakter człowieka.


Było moim przywilejem, że mój dziadek był obdarzony zdecydowaniem i duchem przedsiębiorczości i że miał dosyć szczęścia, by przybyć do miejsca, gdzie mógł zrealizować marzenie o daniu swoim dzieciom życia lepszego od tego, jakie sam miał.


Znacznie jednak ważniejsze dla mnie od tych jego cech było dziedzictwo, jakie starał się przekazać, które stanowi podstawę tego, co krytycy nazywają moim „przywilejem”, ale co w rzeczywistości powinno być wychwalane jako altruizm i poświęcenie. Ci, którzy byli przed nami, cierpieli, żeby dać nam lepsze życie. Kiedy my w podobny sposób poświęcamy się dla naszych potomków przez dbanie o planetę, nazywa się to „ochroną przyrody” i jest oklaskiwane. Kiedy jednak robimy to przez przekazanie własności i zestawu wartości, nazywa się to „przywilejem”. (A kiedy robimy to przez krytykowanie naszego rujnującego długu narodowego, nazywa się nas radykałami z Tea Party.) Takie poświęcenia, wszelkiego rodzaju, nie powinny spotykać się z pogardą, ale z podziwem.


Badania moich przywilejów dały pewne rezultaty. Zrozumiałem, że było przywilejem moich rodziców, a teraz moim, że istnieje coś takiego jak „marzenie amerykańskie”, które jest osiągalne także dla imigranta żydowskiego bez grosza przy duszy.


Jestem uprzywilejowany, że przekazano mi wartości takie jak wiara i edukacja. Moi dziadkowie odgrywali czynną rolę w wykształceniu moich rodziców i moje najwcześniejsze wspomnienia obejmują uczenie się alfabetu hebrajskiego z moim ojcem. Wyjaśniono mi starannie, że edukacja zaczyna się w domu oraz to, że nie można przecenić znaczenia zaangażowania rodziców w edukację ich dzieci – od matematyki do moralności. Nie jest to kwestia białego lub czarnego, mężczyzny lub kobiety ani żadnego innego podziału, ale kwestia wartości, jakie przekazujemy, dziedzictwa, jakie pozostawiamy, które uwiecznia „przywilej”. I nie ma w tym nic złego.


Za każdym sukcesem, dużym lub małym, jest opowieść i nie zawsze jest ona opowiedziana przez płeć lub kolor. Mój wygląd z pewnością nie opowiada całej historii i zakładanie, że robi to i że powinienem za nią przepraszać, jest obraźliwe. Choć nie zrobiłem wszystkiego w moim życiu sam, ktoś poświęcał się, żebym mógł mieć lepsze życie. A to jest dziedzictwo, z którego jestem dumny.


Sprawdziłem moje przywileje. I za nic nie przepraszam.


Checking my privilege character as the basis of privilege

The Princetontory.com, 2 kwietnia 2014

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 

Tal Fortgang

Student pierwszego roku  z New Rochelle, NY. Zamierza poświęcić się albo historii albo studiom politycznym.