Nie dla koniny, ani dla bredni


Noru Tsalic 2014-04-29

We wtorek 15 kwietnia palestyński terrorysta uzbrojony w karabin szturmowy AK-47 zajął stanowisko koło drogi 35 i otworzył ogień do osobowych samochodów izraelskich. Zanim uciekł z miejsca przestępstwa, wystrzelił dziesiątki nabojów do samochodów przejeżdżających zaledwie o kilka metrów od niego.

Baruch Mizrahi (lat 47, ojciec pięciorga dzieci) zginął od jednej z tych kul. Jego ciężarna żona Hadas przeżyła, ale z wieloma uszkodzonymi kośćmi i w stanie szoku. Jedno z dzieci tej pary (Almog Mizrahi, lat 9, który był pasażerem drugiego samochodu), był operowany, żeby wydobyć szrapnel z jego ciała.

 

Jak dotąd, doprawdy nic niezwykłego – po prostu kolejny epizod “oporu przeciwko okupacji bez używania przemocy”. Do tego stopnia nic niezwykłego, że BBC (British Broadcasting Corporation)  – ten wzór bezstronności i dokładności – wspomniała tylko o tym na marginesie artykułu o niepowodzeniu negocjacji izraelsko-palestyńskich.

 

Podobnie zrobił tygodnik brytyjski “Economist”. Ale dziennikarz tego renomowanego tygodnika musiał uważać, że informacja o izraelskich ofiarach terroryzmu palestyńskiego – nawet najbardziej marginalnie prezentowana – jest po prostu zbyt dokładna, a może zbyt bezstronna. Tak więc dziennikarz – który podpisuje się inicjałami N.P. – postanowił dodać trochę jadowitego „kontekstu”. Napisał więc, że:

 

“uzbrojony Palestyńczyk strzelał do samochodów na pobliskiej drodze, zarezerwowanej dla osadników, zabijając jednego z nich”.

 

Także tutaj na pierwszy rzut oka nie ma niczego nadzwyczajnego. Udający dziennikarzy propagandyści polityczni notorycznie stosują ten rodzaj haniebnej manipulacji. Pod ich sprawnymi palcami postacie, o których opowiadają, przechodzą dziwną metamorfozę: terroryści, którzy umyślnie i nie przebierając mordują cywilów, zamieniają się w „uzbrojonych ludzi” lub w „bojowników”; kiedy zostaną zatrzymani, zamieniają się w „więźniów politycznych”, których uwolnienie jest konieczne w imię „pokoju” i „praw człowieka”; jeśli chodzi o niewinne ofiary tych „bojowników” – oni (i ich żony i dzieci) stają się bezimiennymi „osadnikami”, winnymi jazdy samochodem po wydzielonych dla nich  drogach. Nie ma niczego nowego w tym wszystkim.

 

Jest jednak jeden problem – Baruch Mizrachi nie był osadnikiem – mieszkał daleko poza liniami rozejmu, które ludzie tacy jak N.P. oszukańczo nazywają „granicami 1967 r.”. Jeśli zaś chodzi o drogę 35, to nie jest ona „zarezerwowana” dla osadników ani dla kogokolwiek innego – jest to droga otwarta dla wszystkich: Żydów i Arabów. (Przynajmniej obecnie; będzie jeszcze kilka ataków palestyńskich „bojowników” zanim Izrael wreszcie zdecyduje, że bezpieczeństwo własnych dzieci jest warte więcej niż czyjaś niewygoda. A ponieważ i tak są oskarżani o „apartheid”…)

 

Nie trzeba dodawać, że oba fakty – o człowieku i o drodze – można było bardzo łatwo sprawdzić. Wystarczyło, by N.P. ruszył swój ciężki tyłek z Orient_House – gdzie tacy „dziennikarze” głównie spędzają swoje żałosne życie korespondenta zagranicznego na Bliskim Wschodzie, czekając, by ich znajomi Palestyńczycy dostarczyli im „wiadomości” – i rzeczywiście sam zebrał informacje.

 

Ale w zbieraniu informacji chodzi o dotarcie do faktów; jednak w tym gatunku „dziennikarstwa” nie chodzi o fakty, ale o przesłanie polityczne. Tak więc w gorącym pragnieniu znalezienia win w izraelskiej ofierze i usprawiedliwienia palestyńskiego „uzbrojonego człowieka”, N.P. napisał kompletną, oczywistą nieprawdę. I na ten fakt zwrócono „Economiście” uwagę. Sławny w świecie tygodnik, po zastanawianiu się przez okrągły tydzień, raczył usunąć jawne kłamstwa z artykułu w wersji on-line (którego zapewne i tak już nikt nie czytał…). Redakcja dodała nawet drobną uwagę na końcu artykułu, stwierdzającą, że:

“Wcześniejsza wersja tego artykułu błądnie [w angielskim oryginale mistakingly] informowała, że droga w Hebronie jest zarezerwowana dla osadników oraz że zaatakowana ofiara była osadnikiem”.

Tyle; żadnego przeproszenia; żadnego zażenowanego przyznania się do niedbałości, nie wspominając o dostrzeżeniu  uprzedzeń i złej woli korespondenta. No cóż, chciałbym zwrócić uwagę uczonym redaktorom (LOL!) tygodnika „Economist”, że artykuł nie „mówi” niczego samodzielnie – ani „błądnie”, ani też błędnie; że to ich „dziennikarz” powiedział (a raczej napisał) kalumnię. Jest również całkiem oczywiste, że nie zrobił tego ani „błądnie”, ani błędnie, ale w wyniku automatycznego założenia, podsycanego kombinacją uprzedzeń antyizraelskich i zwykłego, ordynarnego lenistwa.

 

To nie jest uczciwa pomyłka; ale nawet gdyby była, reakcja tygodnika „Economist” zdumiewa brakiem profesjonalizmu. To prawda, wszyscy popełniamy błędy; ale jeśli jesteś – na przykład – inżynierem, nauczycielem, lekarzem lub ekonomistą (w odróżnieniu od „dziennikarza” w tygodniku „Economist”), przeanalizujesz przyczynę błędu; wyciągniesz z niego naukę i upewnisz się, że tego błędu nie powtórzysz. W każdym „normalnym” przedsiębiorstwie są rutynowe procedury ustanowione dla pracujących i zarządzających mające na celu eliminowanie błędów. 

 

No cóż, najwyraźniej nie jest tak w tygodniku “Economist”. Dlaczego??? Czy dziennikarstwo nie jest „normalnym” przedsięwzięciem? Czy dziennikarze nie oczekują, że klienci zapłacą – bezpośrednio lub pośrednio – za ich usługi? Dlaczego więc „Economist” ośmiela się dostarczać usługi, które – raz za razem – charakteryzują się jawnym brakiem profesjonalizmu?

 

Brytyjscy konsumenci byli oburzeni, kiedy odkryli, że produkt sprzedawany jako “wołowina” w rzeczywistości zawierał niewielką domieszkę koniny. Zażądali dochodzenia; zażądali, by w całym łańcuchu, przez który towar przechodzi, na nowo przeanalizowano wszystkie procesy i żądali, by ogłoszono raport, jak przedsiębiorstwa w przyszłości będą unikać powtórzenia takiego błędu. Konina może nie być szkodliwa dla zdrowia, ale nie jest wołowiną.

 

Robimy piekielne awantury, kiedy karmi się nas – z powodu niedbałości dostawcy – niewłaściwym rodzajem mięsa, nawet jeśli nie szkodzi naszym organizmom; dlaczego więc pozwalamy na zatruwanie naszych umysłów przez brednie dostarczane jako „wiadomości” przez nieuczciwych i leniwych „dziennikarzy”?

 

Oczywiście, nie powinniśmy na to pozwalać i w rzeczywistości… nie robimy tego. Większość ludzi posiada zdrowy rozsądek i w obliczu tego rodzaju „dziennikarstwa” reprezentowanego przez N.P. po prostu głosuje nogami. Nakłady i liczby czytelników kurczą się; podobnie jest z reklamami. Wiele mediów – od gazet do stacji telewizyjnych – walczy, by przetrwać. W 2013 r. amerykańskie gazety straciły ponad miliard dolarów dochodu w stosunku do 2012 r. Co gorsza, dzięki „dziennikarzom” takim, jak N.P., cały zawód wpada w coraz gorszą niesławę: trzech na czterech Amerykanów uważa, że dziennikarze „próbują ukrywać swoje błędy, zamiast przyznać się do nich”; tylko jeden na pięciu Brytyjczyków ufa, że dziennikarze mówią prawdę.



Oparte na badaniu opinii publicznej Pew Research, 2011 r.

Jak głosi rozpowszechniony mit, wszystko to jest winą Internetu, który pozwala ludziom na szybki dostęp do darmowej informacji. No cóż, z pewnością trudno jest – nie, niemożliwe jest – konkurowanie z informacją, która jest dostępna bezpłatnie on line. Ale prawdziwi dziennikarze nie na tym polu powinni konkurować. Zawsze będą ludzie skłonni zapłacić za uczciwą, wiarygodną, godną zaufania informację; ale nie będzie rynku dla tego rodzaju niechlujnego i zatrutego nonsensu, jakim kupczą N.P.-owie tego świata. Jeśli chodzi o staromodne instytucje, które ich zatrudniają, to wkrótce znikną one – niezależnie od tego, jak marnie płacą swoim pseudo-dziennikarzom.

 

Bowiem my, zwykli Kowalscy, nie damy karmić się koniną przez Tesco; ani bredniami przez tygodnik „Economist”.

 

No horse meat and no bull shit either

Politically - incorrect Politics, 26 kwietnia 2014

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Noru Tsalic

Izraelski bloger, obecnie pracuje w Wielkiej Brytanii.