Kto traci twarz?


Andrzej Koraszewski 2014-04-10


Daniel Pipes to amerykański historyk, pisarz i komentator polityczny, dyrektor Middle East Forum oraz wydawca "Middle East Quarterly".  Można się spierać z jego poglądami, ale nikt nie kwestionuje jego rzetelności jako historyka. Jakież zdumienie wywołuje fakt, że tak szacowna instytucja jak British Library w Londynie  zablokowała jego stronę, tak więc gdybyś siedząc w tej bibliotece poszukiwał faktów na temat teokratycznych dyktatur na Bliskim Wschodzie, gdyby interesowało cię rozróżnienie między islamem jako religią, a islamizmem jako ruchem politycznym, nie możesz otworzyć strony dostarczającej informacji na te tematy. Wbijając hasło DanielPipes.org otrzymujesz w British Library następujący komunikat:


 

 

 



Jak czytamy w tym komunikacie powodem jest „blokowanie nietolerancji”. Szybki rzut oka na stronę Daniela Pipesa (a nie trzeba do tego znać angielskiego gdyż jest również w języku polskim; rodzice Pipesa urodzili się w Polsce, a on sam ma również polskie obywatelstwo), pozwala się zorientować, że ten autor zajmuje się tropieniem nietolerancji, a nie jej szerzeniem.


British Library, podobnie jak słynna biblioteka amerykańskiego Kongresu, jest instytucją publiczną, sponsorowaną przez brytyjskie ministerstwo kultury i tym samym reprezentującą politykę rządu.


Nieporozumienie? Bezmyślna reakcja na skargi organizacji faktycznie promujących nietolerancję? Czy coraz częściej przenikający administrację brytyjską i brytyjskie media strach przed islamskim terroryzmem?


Daniel Pipes  informując o zablokowaniu jego strony przedstawia długą (i bardzo niekompletną) listę stron dostępnych z komputerów BL, a zajmujących się nie tylko szerzeniem nienawiści, ale i wręcz wzywaniem do mordów.  


Mamy tu stronę Anjema Choudary’ego – otwarcie wychwalającego zamachy z 11 Września i wzywającego muzułmanów brytyjskich do zbrojnych ataków na niemuzułmanów, mamy stronę „ujawniającą oszustwo Holocaustu”, strony popierające Hamas, czy fanatyków muzułmańskich walczących w Syrii, jest dostęp do strony Al-Kaidy.


Tak więc British Library nie zwalcza nietolerancji, nie zajmuje się blokowaniem stron promujących nienawiść, zajmuje się blokowaniem stron ludzi, którzy nietolerancję tropią.       


Ilu użytkowników BL zdobędzie się na wysiłek napisania na wskazany w komunikacie adres: electronic.services@bl.uk? Zapewne bardzo niewielu. Bojownicy o nietolerancję mają znacznie więcej zdecydowania i woli działania. Jest to istotne, ale nie najważniejsze. Znacznie istotniejszy jest strach, lęk przed głośnym przyznaniem się przynajmniej do tego, że się boimy.


O tym fenomenie strachu pisał w połowie lutego brytyjski dziennikarz, Nick Cohen w artykule pt: Twenty five years on from Rushdie we are frightened to say we are scared. Od czasu wydania fatwy wzywającej każdego muzułmanina, który będzie miał po temu okazję, do zabicia Salmana Rushdiego, fatwy wyznaczającej wielką nie tylko niebiańską, ale i doczesną, finansową nagrodę za zamordowanie pisarza, zamordowano dziesiątki dziennikarzy, pisarzy, autorów blogów, naukowców i polityków w krajach muzułmańskich, byliśmy świadkami licznych akcji terrorystycznych na Zachodzie, setki ludzi otrzymywało groźby śmierci i musi być chronionych przez policję.


Nick Cohen przypominając fatwę wzywającą do zamordowania Salmana Rushdiego pisał o mającej miejsce w lutym tego roku sprawie gróźb wysyłanych pod adresem brytyjskiego muzułmanina Maajida Nawaza. Pochodzący z Pakistanu Nawaz był w młodości członkiem organizacji terrorystycznej, a dziś jest założycielem i dyrektorem  Quilliam Foundation, organizacji próbującej przeciwdziałać propagowaniu morderczej nietolerancji wśród muzułmanów.

 

Czym ściągnął na siebie gniew współwyznawców Maajid Nawaz? Otóż przesłał tweetem rysunek Jezusa mówiącego „Hej” i Mahometa odpowiadającego „Jak się masz?”


Wielu naszych czytelników dobrze zna stronę doskonałych satyrycznych rysunków „Jesus and Mo”.


Dla tych, którzy nie znają tych rysunków mała próbka:



Podczas dyskusyjnego programu BBC kilku studentów na widowni miało na sobie koszulki z Jesus and Mo. Dziennikarze BBC wpadli w panikę, a muzułmanin napisał na tweeterze: “To nie jest obraźliwe & jestem pewien, że Bóg jest dość wielki, by nie poczuć się tym zagrożony”.


To bluźnierstwo zostało natychmiast wychwycone, Nawaz otrzymał liczne groźby śmierci, które policja traktuje b. poważnie.  


Brytyjska prasa dość obszernie pisała o rocznicy fatwy wzywającej do zamordowania Salmana Rushdiego, ale świeże groźby były dla niej zbyt przerażające i dziennikarze woleli je przemilczeć.

 

Koszulki z Jesus and Mo były już wcześniej przedmiotem kontrowersji, bo na osławionej London School of Economics z jarmarku studentów wyrzucono stoisko z takimi koszulkami oraz osoby, które je nosiły.  Wówczas telewizja Chanel 4 przeprowadziła wywiad z autorem tych rysunków, ale pokazując rysunek widniejący na takiej koszulce, na wszelki wypadek zaczernili twarz Mo.

 

Możemy się zastanawiać,  czy twarz utracił Mahomet, czy brytyjscy dziennikarze, czy British Library walczy z nietolerancją, czy z tymi, którzy nietolerancje tropią, czy jest to tylko strach, czy jest to strach zinternalizowany, strach, który zmienia przerażenie w aktywną walkę z tymi, którym terroryzm zagraża?

 

Jak pisze Nick Cohen, strach może być uzasadniony, ale jest rzeczą uczciwą przyznanie się, że się boimy. Kiedy tchórzostwo zmienia się w odwagę prześladowania tych, których nie lubią gangsterzy, terror odniósł ostateczne zwycięstwo.

 

Z czasem coraz trudniej odróżnić, gdzie mamy do czynienia ze skutecznym terrorem, ze strachem, który każe potępiać zbyt głośne oddychanie, a gdzie z pasją rewolucjonistów idących ramię w ramię z islamskimi terrorystami, odróżnić, gdzie jest strach przed mordercami, a gdzie gotowość do mordowania?

 

Pozornie mało znaczące fakty, takie jak zablokowanie strony Daniela Pipesa przez British Library, wyrzucenie z terenu uczelni studentów w koszulkach z satyrycznymi rysunkami, wycofanie się ONZ z przygotowywanej przez trzy lata wystawy, czy (najnowszy przykład), odwołania przyznania doktoratu honoris causa Ayaan Hirsi Ali przez jeden z uniwersytetów amerykańskich, bo studenci protestowali, zlewają się w dominujący wzór zachowań mediów, polityków, władz uczelni i mas wypowiadających się mniej lub bardziej anonimowo w Internecie.  

 

To nie Mahomet traci twarz, kiedy go zamalowują robiący w portki dziennikarze, to my tracimy twarz, kiedy nie protestujemy przeciw skuteczności tego terroru. Kiedy kroki instytucji takich jak British Library nie wywołują w nas chęci działania, może to oznaczać, że uważamy, iż sprawa jest tak błaha, że nam się po prostu nie chce. Ale protestując w równie lub bardziej  błahej sprawie, ale na innym polu, powinniśmy sobie uświadomić, że terror dosięga nas również i że zaczynamy tracić twarz.    


P.S. Otrzymaliśmy właśnie następującą odpowiedź z British Library:

Thanks for your message. The websites you mention (including meforum.organd
danielpipes.org) were blocked in error by the filtering software on our
public wifi and have now been unblocked - apologies for the mistake.

We have tweeted<https://twitter.com/BLpressoffice/status/453595538836189184>
Daniel
Pipes and our Electronic Services team has been in touch with his webmaster
to confirm the unblocking of the sites.

As Mr Pipes mentions in his piece, we have had issues
previously<https://pressandpolicy.bl.uk/Press-Releases/Web-filtering-on-the-British-Library-s-WiFi-service-64e.aspx>with
the filtering software, which is why the Electronic Services email address
is included on the "site blocked" notification page, so that users can
highlight wrongly-categorised sites.

Best regards
Frances Lill
Electronic Services

Prawdopodobnie pani Frances Lill oszczędnie posługuje się prawdą. Prawdopodobnie British Library została zalana mailami. Nie mamy dokładnych informacji na ten temat, ale wiemy, że wielu naszych przyjacił wysłało maile. Wiemy również, że podobne reakcje były na decyzję  rektora Brandeis University, który otrzymał setki listów protestacyjnych. To działa. Warto reagować.