O kradzieży walki ludów tubylczych


Ryan Bellerose 2014-03-30


Kiedy Sonny był małym dzieckiem, zatrzaśnięto mu sprężynę pułapki na myszy na języku za mówienie w języku cree. Musiał godzinami klęczeć na wysuszonych ziarnach ryżu, aż krwawiły mu kolana. Co najmniej przy dwóch okazjach pobito go tak, że był o włos od śmierci i niemal z pewnością był także molestowany seksualnie przez ludzi, którzy zabrali go „dla jego własnego dobra” do szkoły St Henri w Fort Vermillion.

Sonny nie poradził sobie z tymi doświadczeniami. Tłumił je, a kiedy sam został ojcem, maltretował własną rodzinę, był alkoholikiem, bił żonę i dzieci. Pewnego razu wziął swojego sześcioletniego syna i podwiesił go na haku do mięsa na dwie godziny, aż jeden z wujków chłopca przyszedł do domu coś oddać i usłyszał krzyki dziecka, zdjął je z haka i zawiózł do szpitala. Sonny nie uważał jednak, że to, co robi, jest złe – a może uważał i pił, żeby zabić ten cichy głos w głowie, który przypominał mu, że to, co robi jest nie tylko złe, ale karalne.


Sonny był ojcem Merva. Nie nazywam go moim dziadkiem, bo nie myślę o nim jako o dziadku. Merv nie pozwalał Sonny’emu na spędzanie czasu ze mną i nigdy nie mówił o nim jako o moim dziadku – był po prostu ojcem Merva. Nie rozumiałem tego, kiedy byłem mały, bo nie wiedziałem o tym wszystkim, co przecierpiał Merv (dowiedziałem się o tym później od moich ciotek). Nie będę wchodził w szczegóły, bo to nie moja historia, bym ją mógł opowiadać, ale niesłychanie wpłynęło to na moje życie, chociaż Mervowi udało się w znacznej mierze przerwać ten cykl wzajemnego katowania się. Był czasami surowy i bardzo stoicki, ale nigdy nie bił mnie, gdy byłem dzieckiem, poza okazjonalnym klapsem. Dziwne, ale maltretowała mnie moja biała macocha.


Taka jest rzeczywistość dla ludu Metis i dla większości tubylczych Amerykanów w Ameryce północnej: naszą smutna powszechnością jest niemal niepojęte okrucieństwo, które doprowadziło do maltretowania przechodzącego z pokolenia na pokolenie,  do rozpadu rodziny, dysfunkcji społeczności i innych rzeczy, o których trudno mówić. Doprowadziło to mój lud do absurdalnie wysokiego poziomu samobójstw, nieproporcjonalnie wysokiego poziomu wykorzystywania seksualnego, absurdalnej liczby alkoholików i narkomanów i innych rzeczy wynikających z ciągłego maltretowania.


Dlaczego o tym opowiadam? Krótko mówiąc, bo jestem wściekły i czuję, że muszę podzielić się czymś tak bardzo osobistym, ale najpierw musicie zrozumieć, dlaczego jestem tak rozgniewany.


Bez przerwy widzę ludzi roszczących sobie pretensje do wspólnoty losu z moim ludem. Mówią mi: „Mój lud jest taki sam, jak twój”, ale rzeczywistość jest zupełnie inna. Słyszę ludzi mówiących mi: „Doświadczenia mojego ludu są podobne do twoich”, kiedy w rzeczywistości nigdy nawet nie zbliżyli się do tego poziomu marginalizacji i ucisku, który przeżył mój lud.


Kiedy ktoś powołuje się na przeżycia Tubylczych Amerykanów i wygłasza twierdzenia o wspólnocie z nami, jest to dziwnie często robione w celu demonizowania innego kraju. W większości wypadków, z jakimi się spotykam, są to Arabowie i biali, którzy próbują demonizować Izrael, najpierw przez nazywanie ich kolonialistami, a potem przez twierdzenie, że ukradli ziemię, na której zbudowali swoje państwo. Ironia powinna być zupełnie oczywista.


Przez lata studiów dowiedziałem się, że jeśli na całym świecie istnieje jeden naród, który może w uzasadniony sposób powoływać się na wspólnotę losu z nami, to nie są to potomkowie zdobywców z VII wieku. Muzułmańscy Arabowie, którzy dominowali ten region po zdobyciu go, są jak najdalsi od mojego ludu. Nasze braterstwo jest z ludem, który tak niedawno był ofiarą rzeczywistego ludobójstwa, niemniej potrafił zachować integralność kulturową. Tym ludem jest naród żydowski. Nie mówię tego bez namysłu; doszedłem do tego po latach badań, latach rozmawiania i słuchania zarówno tych, którzy przeżyli szkoły z internatem dla „Indian”, jak z tymi, którzy przeżyli Holocaust. Nie jest to porównywanie tragedii ani nie jest to żaden konkurs cierpienia; chodzi tu o empatię i możliwość zrozumienia przez wspólnotę doświadczeń.


Możecie zastanawiać się, dlaczego to twierdzenie o wspólnocie z nami Arabów muzułmańskich, którzy nazywają siebie Palestyńczykami, tak bardzo mnie obraża – w końcu są oni wysiedlonym ludem, czyż nie prawda? Z bardzo wielu powodów jest to dla mnie obrażające, ale najważniejszym jest to, że marginalizuje przeżycia mojego ludu. Podczas gdy miliony spośród mojego ludu zostały zabite, zmuszone do przyjęcia religii, tradycji i języka  ciemiężcy, wsadzane do szkół z internatem, by spełnić te cele i traktowane z pogardą i wyższością za śmiałość zachowywania własnej kultury, Palestyńczycy w żaden sposób nie byli traktowani tak haniebnie przez Izrael.


Arabowie nazywający siebie Palestyńczykami nie tylko przyjęli rolę kolonizatorów/okupantów, ale przyjęli ją z radością. Nie byli zmuszani do przyjęcia języka arabskiego, nie byli zmuszani do przechodzenia na religię, która nie była ich religią. Nie ma żadnych szkół z internatem, zmuszających ich do utrzymania tego obcego języka, obcej religii i nieznanych tradycji. Robią to z wyboru. Trzy razy oferowano im własne państwo i trzy razy odmówili. Jest w sposób oczywisty obraźliwe porównywanie tego do historii mojego narodu, szczególnie ludu Metis, który walczył w dwóch powstaniach i został wygnany po raz trzeci ze swoich domów. Arabowie, którzy nazywają się Palestyńczykami, dostają pieniądze i broń od Iranu i innych pomocników terroryzmu. Zachęcano ich do zabijania cywilów – mówią o oporze, ale w rzeczywistości są pionkami walczącymi w wojnie przeciwko Izraelowi jako marionetki arabskiego świata. Nie są bojownikami o wolność, ponieważ walczą przeciwko jedynemu naprawdę wolnemu krajowi w regionie. Nie wierzycie mi? Spróbujcie zbudować kościół lub synagogę w Autonomii Palestyńskiej.


Chyba też przegapiłem ludobójstwo, jakiemu zostali poddani, głównie dlatego, że zawsze uczono mnie, iż wynikiem ludobójstwa jest śmierć wielu ludzi, że olbrzymie zmniejszenie populacji jest cechą charakterystyczną próby zniszczenia narodu. Nie zaś eksplozja populacyjna, której wynikiem jest skok z 750 tysięcy ludzi do 6 milionów, gdzie potomkowie osób wysiedlonych nazywają się – bez cienia ironii – uchodźcami. Być może mam ograniczoną wiedzę, bo mogę porównać tę historię tylko z historią każdego ludobójstwa dokonanego w zapisanej historii ludzkości – a kiedy to robię, standardowa narracja Palestyńczyków rozpada się.


Kraj, w którym żyję, ma wspaniałą reputację, ale – choć nie jest państwem apartheidu, ma do niego niebezpiecznie blisko, bo ma odrębne reguły dla mieszkających tutaj ludzi; jest jeden zestaw reguł dla ludów tubylczych lub Pierwszych Narodów, a inne dla wszystkich pozostałych. W Kanadzie nie ma rzeczywistej reprezentacji ludów tubylczych w naszym rządzie i żadnych Indian w parlamencie, w odróżnieniu od Izraela, który ma arabskich członków Knessetu. Powiedzcie mi więc, dlaczego mam pozwolić na demonizację jedynego na świecie tubylczego państwa rządzonego przez swój tubylczy lud w ojczyźnie ich przodków przez podpieranie się doświadczeniami mojego ludu? Nie wolno dopuścić, by takie absurdalne twierdzenia przeciwko Izraelowi pozostawały bez głosu sprzeciwu.


A jednak… jestem bez przerwy nagabywany przez białych ludzi, Arabów i od czasu do czasu jakichś Indian, którzy powtarzają lewicowe memy potępiające Izrael i powołujące się na naszą sytuację z fałszywymi porównaniami. Mogę zrozumieć, kiedy robią to biali, ponieważ zawsze byli kolonizatorami; mogę zrozumieć, kiedy robią to Arabowie, ponieważ zawsze byli kolonizatorami. Po prostu nie mogę znieść, kiedy przekonują do udziału w tym kogoś pochodzącego z ludów tubylczych, bowiem my powinniśmy studiować i rozumieć historię, zanim staniemy po jakiejś stronie w tej dyskusji. Nie chcę, by ktoś zmieniał stronę, bo „Ryan tak powiedział”. Chcę, by zmienili stronę, bo po zbadaniu historii i faktów uważam, że powinni zobaczyć, że mam rację i zgodzić się ze mną.


Nie jest w porządku odbieranie komuś historii; nie jest w porządku zawłaszczanie i marginalizowanie ich bólu – a to właśnie robią Arabowie, którzy mówią o wspólnocie losu z nami. Kiedy rozmawiam o naszych doświadczeniach z Żydami, to jest tam prawdziwa empatia, nie zaś udawane współczucie; rzeczywiście jest to rozmowa o naszych wspólnych doświadczeniach.


Nie chcemy i nie zaakceptujemy tej palestyńskiej solidarności z przyczepioną ceną zdrady innego tubylczego narodu. Często cytują moje słowa: „Nie możesz zostać tubylcem przez podbój ludów tubylczych i nic, co czyni zdobywca, nie może odebrać statusu ludu tubylczego; można z niego zrezygnować dobrowolnie, ale nie można odebrać go siłą”. Ci, którzy twierdzą inaczej, muszą to wziąć pod uwagę, bo ten argument stosuje się do wszystkich ludów tubylczych, włącznie z ludem żydowskim. Może to nie być popularny pogląd, ale jest to absolutna prawda i kiedy chodzi o prawa ludów tubylczych, zawsze będę je w pełni popierał.


On the the theft of indigenous struggles

The Times of Israel, 23 marca 2014

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Ryan Bellerose

Kanadyjski działacz na rzecz praw Indian, studiował również historię Bliskiego Wschodu i rozpoczął ruch przeciwstawiania się kłamliwemu porównywaniu sytuacji amerykańskich Indian i Palestyńczyków.