O nadziei w tym i owym


Andrzej Koraszewski 2014-03-27


Przeglądając komentarze do napisanego dawno temu artykułu natrafiłem na pytanie czytelnika: „dlaczego odbieracie ludziom nadzieję?" Ważne pytanie i bardzo osobiste. Czytając takie pytanie skierowane do ateisty domyślamy się, że w pierwszym rzędzie chodzi o życie wieczne, że pisząc o wartościach racjonalizmu oraz sensie ateizmu odmawiamy nadziei na życie po życiu.

To prawda. Racjonalizm to patrzenie prawdzie w oczy, a ateizm to przyznanie, że jak dotąd nie natrafiono na żadne dowody potwierdzające opowieści czy to o 72 dziewicach czekających na prawych samobójców, którzy zabierają ze sobą niewiernych i ich dzieci, czy o innych wersjach obcowania dusz w zaświatach.

 

Nie tylko nie mamy żadnego dowodu na istnienie życia pozagrobowego, ale jak sądzimy mamy ważne powody, aby opierać się pokusie wiary w ułudę. Jeśli żyjemy tylko tu i teraz, warto cenić każdą sekundę tego życia i próbować nadawać sens temu życiu, które mamy. „Życie jest darem" powiadają ludzie głęboko religijni. Zgadzam się i dodaję: jest darem, którego nie można dostać dwa razy.

 

Z ludźmi wierzącymi łączy nas wiele wartości, a przede wszystkim wiara w dobro. Dla ludzi wierzących źródłem dobra jest Bóg, zaś samo dobro jest i przez nich i przez nas nadzwyczaj często definiowane jako życzliwość wobec drugiego człowieka. Współczucie i altruizm będą nagrodzone. Nagrodą dla ateisty jest tylko uśmiech dziecka, chorego, czy starego człowieka, uśmiech sąsiada, życzliwe porozumienie z kimś na drugim końcu świata. Wierzący wierzy, że czeka go coś znacznie lepszego. Obaj mają również chwile zwątpienia, oto człowiek, któremu chcieliśmy pomóc, okazał się lekkomyślny, darowane pieniądze przepił, wydał na hazardowe gry albo na rozmowy telefoniczne, czy wreszcie po prostu okazał się zwykłym naciągaczem. Wierzący nadal wierzy, że za jego dobre intencje czeka go nagroda w niebie, ateista musi zastanawiać się nad pytaniem, co zrobił źle, co powinien zrobić, aby następnym razem jego pomoc była bardziej skuteczna. Nie jest tak zawsze, ale dla wierzących, częściej niż dla ateistów, liczą się głównie dobre chęci, czasem są zgoła ważniejsze niż rzeczywiste efekty naszego działania.

 

Skąd ateista czerpie przekonanie, że to co robi jest słuszne? Jest to niebywale ważne  i często powtarzane przez wierzących pytanie. Możemy je jednak odwrócić. Nawet jeśli dobro  pochodzi od jakiegoś Boga, skąd wierzący wie, czego chce Bóg i jak właściwie Bóg definiuje dobro? Problem polega na tym, że autorytet kapłana, katechizmu, papieża nie zwalnia wierzącego z jego jednostkowej odpowiedzialności. Jedziemy proszę państwa na tym samym wózku samodzielnej odpowiedzialności za własne życie i za własne czyny, odpowiedzialności za samodzielne oceny, o tym co dobre, a co złe. Nadmierna wiara w autorytety łatwo może jednak uszczuplić tę naszą jednostkową odpowiedzialność. „Bóg jest źródłem dobra, a ksiądz wie czego ode mnie oczekuje Bóg." Kiedy przyjmuję takie założenie, źródłem mojej nadziei jest wiara w życie po życiu i zmniejszona odpowiedzialność za własne decyzje. Oddaję się w ręce dobrego pasterza, a on przecież wie, bo zakłada kołnierzyk tyłem do przodu. 

 

Jest tu jeszcze jeden wymiar: mistycyzm jako źródło duchowych uniesień. Uczciwie mówiąc, nie rozumiem dlaczego jakaś tajemnica ma być źródłem ekstazy, a nie wyzwaniem do rozwiązania zagadki? Okrzyk „Eureka" nie był spowodowany uniesieniem z powodu ułudy, a radością z powodu zrozumienia czegoś, co wcześniej stanowiło zagadkę. Pasja racjonalistów jest pasją ludzi próbujących zrozumieć otaczający ich świat.

 

Pasja uczonego, dobrego lekarza, nauczyciela, hodowcy, przedsiębiorcy, to jest, moim zdaniem, nadzieja na to, że nie zmarnuję swojego życia na mrzonki, nadzieja na to, że będę lubił to, co robię, że będę to robił dobrze, a inni będą mieli z tego pożytek. Nie jest mi do tego potrzebna ani koncepcja Boga, ani idea duszy, ani jakaś ubóstwiana Tajemnica.

 

Część moich przyjaciół to ludzie głęboko wierzący. Mamy bardzo wiele wspólnych wartości, gdyż moi przyjaciele nie spoczywają na modłach, robią wiele rzeczy ciekawych i dobrych i czasem przy lampce wina zastanawiamy się nad pytaniem, jak bardzo bliscy sobie mogą być ludzie odmiennie patrzący na pochodzenie dobra, inaczej patrzący na śmierć, inaczej, a jednak często dość podobnie rozumiejący to, co nazywamy sensem życia. Czasem się zgadzamy, że nikt z nas nie zdejmie brzemienia odpowiedzialności za własne życie, a kiedy mówię, że dla mnie religia jest wątpliwym przewodnikiem, mam wrażenie, że rozumieją co mówię, chociaż wierzą, że jest inaczej, i rozstajemy się w przyjaźni do następnego spotkania.

 

Racjonalizm, czy wręcz ateizm nie jest próbą odebrania komukolwiek nadziei, jest próbą powiedzenia, że hipoteza Boga nie jest konieczna do tego, aby próbować zrozumieć tajemnice świata, ani do tego, aby zgadzać się, że życie drugiego człowieka jest najwyższą wartością. Wręcz przeciwnie, nadzwyczaj często idea Boga utrudnia patrzenie prawdzie w oczy. Hipoteza Boga była bardzo prowizoryczną, przednaukową formułą wyjaśniania tajemnic przyrody, zaś nadzieja na życie pozagrobowe może mi bardzo utrudnić sensowne wykorzystanie jedynego życia, które mi się przytrafiło.

 

Żyjemy w czasach postępującej laicyzacji (ale i radykalizacji obrońców ułudy), coraz częściej spotykam ludzi określających się jako kulturowy katolik (chrześcijanin, żyd, muzułmanin, itp.). Wydaje mi się, że kryje się za tym przywiązanie do tradycji, ale i niechęć do czerpania nadziei z ułudy.  Przyglądając się tym „zaledwie kulturowym” członkom różnych religijnych wspólnot, bez trudu dostrzegam ich próbę rozluźnienia związków bez dramatycznych rozstań, mam wrażenie, że rezygnują z ułudy, ubierając to w zgrabne słowa.

 

Jest tu jeszcze jeden, równie ważny, a może jeszcze ważniejszy aspekt. „Zaledwie kulturowy” członek wspólnoty wysyła sygnał o zmianie priorytetów.  Nie jest już najpierw katolikiem, a dopiero potem Polakiem, inżynierem, nauczycielem, czy lekarzem, nie jest najpierw katolikiem, a dopiero potem sąsiadem; przynależność wyznaniowa straciła status nadrzędnej tożsamości. Owa „kulturowość” jest informacją o przywiązaniu, a nie o nadrzędności, nadrzędny staje się humanizm, poczucie wspólnoty z innymi ludźmi.

                 

Moje poczucie wspólnoty z kulturowymi katolikami, żydami, muzułmanami, czyni ze mnie kulturowego ateistę, który zupełnie się nie dziwi, że w rozmowach z kulturowymi wyznawcami wspólnot religijnych jakoś nikt nie wspomina o szczegółach życia w raju, ani o egzorcyzmach, ani o urządzeniu piekła. Kulturowi ateiści w rozmowach z kulturowymi członkami wspólnot wyznaniowych znacznie częściej zastanawiają się, co zrobić, by nadzieja na życie po życiu nie prowadziła do skracania życia tu i teraz i mają bardzo mało wspólnego z tymi ateistami, którzy chcieli budować ateistyczne państwo w oparciu o nazbyt do religii podobną ideologię, żądającą tożsamości totalnej, a nie tylko kulturowej.   Ateista, który ma nadzieję na lepszą przyszłość ludzkości po trupach ludzi, też sprzedał duszę diabłu i mierzi jak Natanek.

 

Dlaczego odbieramy ludziom nadzieję? To zależy kto i w czym dostrzega nadzieję. Większy  kłopot z definicją odbierania.