Zły, Brzydki i Głupi


Noru Tsalic 2014-03-12

Wepchnięci w defensywę niektórzy obrońcy Izraela czują się zmuszeni do zaczynania od: “Izrael można krytykować tak samo, jak każdy inny kraj”. No cóż, ja uważam, że nie można.

Nie krytykuje się bowiem żadnego innego kraju. Jak można krytykować kraj? Jak można rzucać oskarżenia na cały naród? “Krytyka Izraela jest uprawniona” – mówią niektórzy. Nie, nie jest. Nie można zasadnie krytykować kraju lub narodu – ten rodzaj generalizacji jest szczytem bigoterii.


Oczywiście można (i powinno się) krytykować dyktatorskie rządy – nie reprezentują one narodu; można (i powinno się) analizować działania demokratycznych rządów – i poddawać je krytyce, jeśli jest po temu powód. Nie „krytykuje” się jednak Syrii; krytykuje się reżim Assada. Nie krytykuje się Włoch, chociaż można słusznie krytykować aktualny rząd.

 

„Krytycy Izraela” jednak są często dokładnie tym, co sugeruje ta nazwa: krytykami kraju i narodu. To prawda, bardziej „wyrafinowani” spośród nich zrozumieli, że nie wygląda to zbyt dobrze; często mówią więc o „Netanjahu” lub „prawicowym rządzie Izraela”. Są to jednak tylko eufemizmy: nie trzeba kopać głęboko, żeby zobaczyć, iż ci „krytycy” nie są przeciwko temu lub tamtemu rządowi, że ich celem są wszystkie rządy izraelskie – lewicowe, prawicowe i centrowe.

 

Oczywiście można krytykować pana Netanjahu, tak samo jak można krytykować premiera brytyjskiego Camerona i prezydenta francuskiego Hollande. Jeśli jednak dokopujesz  wszystkim rządom izraelskim, od Ben Guriona do Szamira, od Goldy Meir do Ehuda Baraka – to kim jesteś, jak nie ekstremistą?

 

Izrael jest jedynym krajem, który jest w ten sposób krytykowany. I jego krytycy dzielą się na trzy kategorie: 



Logo Kampanii Solidarności z Palestyną nie pozostawia wątpliwości, o jakiej „Palestynie” mówią.

 

Pierwszą są “nienawistnicy” – tacy jak “Electronic Intifada” i Kampania Solidarności z Palestyną. Nie cierpią Izraela do tego stopnia, że nie chcą lub nie potrafią ukryć swojej nienawiści. Łatwo jest usunąć cienką warstewkę oszustwa, której mogą się czepiać – i ujawnić nagą prawdę: oni po prostu chcą, żeby Izrael zniknął z mapy świata.

 

 

Stanowisko drugiej kategorii jest bardziej złożone – widzą oni siebie jako “iusticiaria” (wymiar sprawiedliwości). Twierdzą, że nie nienawidzą Izraela za to „czym jest” (państwem Żydów), ale za to, „co robi”. Problem (poza generalizacją) polega na tym, że podczas gdy zwalczają Izrael (lub „[wszelki] rząd izraelski”), mają bardzo niewiele do powiedzenia na temat krajów/rządów, które „robią” te same rzeczy – a także dużo, dużo gorsze.

 

Na przykład, mogą oni z oburzeniem wskazywać na „osiedla izraelskie na Zachodnim Brzegu” i wzywać do bojkotu i sankcji przeciwko nim lub przeciwko Izraelowi jako całości.

 

Nie wzywają jednak do podobnego bojkotu chińskich osiedli w Tybecie, tureckich osadników na Cyprze, marokańskich osadników na Saharze Zachodniej itd. Ani też nie zwalczają apartheidu płci w Arabii Saudyjskiej, prześladowań Bahajów w Iranie lub chronicznych pogwałceń praw człowieka w całym świecie arabskim i gdzie indziej. Nawet jeśli uzna się ich oskarżenia przeciwko Izraelowi, jest jasne, że „iusticiaria” nie walczą z przestępstwem, ale z jednym konkretnym krajem. A to stanowi o różnicy między „sprawiedliwością” i „prześladowaniem”.


Trzecia kategoria jest chyba jeszcze bardziej interesująca. Są oni “miłośnikami”. Twierdzą oni – a kimże jestem, by im nie wierzyć? – że krytykują Izrael “z miłości”. Istotnie, kochają go tak bardzo, że po prostu nie mogą znieść, kiedy widzą, że robi coś, co nie jest absolutnie doskonałe; chcą, by był „światłem dla narodów”.

 

Co więc jest w tym złego? No cóż, właściwie nic – jak długo jest to „w granicach rozsądku”. Widzicie, mam syna – i naprawdę, naprawdę go kocham. Mimo tego, że często nie spełnia moich oczekiwań – na ogół, jak sądzę, dlatego, że moje oczekiwania są tak nierealistycznie wygórowane. Czasami krytykuję go – z miłości. To jest w porządku. Gdybym jednak krytykował go bezustannie; gdybym beształ go nie za zawalone egzaminy – ale za to, że nie ma samych szóstek, jakich oczekuję; gdybym wypominał mu jego wady i nigdy nie chwalił jego osiągnięć; a jeśli, na domiar wszystkiego, robiłbym to publicznie, żeby pokazać wszystkim, jak jest cholernie niedoskonały – to byłbym wrednym a nie kochającym rodzicem.

 

Czy to w Izraelu, czy w Diasporze, olbrzymia większość Żydów – około 95% - należy do czwartej kategorii, kategorii popierających Izrael. Nie jest tak, że nie krytykują tego czy innego polityka, danego rządu albo konkretnej głupiej decyzji. Istotnie robią to; w końcu krytykowanie jest żydowskim sportem narodowym. Są jednak także dumni z osiągnięć Izraela; rozumieją jego niesłychanie trudną sytuację. I chociaż ich oczekiwania są podniebne, są gotowi wybaczyć państwu żydowskiemu, że nie jest „światłem dla narodów” przez siedem  dni w tygodniu – oraz dwukrotnie w soboty. To nie jest krytyka kraju. To JEST miłość

 

Co ciekawe, nikła mniejszość żydowskich krytyków Izraela nie należy do jednej z powyższych trzech kategorii – są oni reprezentowani w każdej z nich.

 

Ahmedineżad: “Kto powiedział, że Żydzi są mądrzy? Nie mogę uwierzyć, jak głupie są te błazny z Neturei!' [1]

 



Wśród nienawistników znajdujemy szaleńców religijnych, takich jak Neturei Karta, wraz z ekstremistami ze skrajnej lewicy, takimi jak Israeli Committee Against House Demolitions (ICAHD). Ci pierwsi wyglądają, pachną i mówią jak wyjęci żywcem z XVII wieku; ci drudzy przedstawiają się jak jakiś rodzaj „postępowej” awangardy XXVII wieku. Dzień i noc. Zgadzają się tylko co do jednego – że państwo żydowskie nie powinno istnieć. Neturei Karta uważa, że Bóg chce mieć Żydów rozproszonych i uciskanych aż do czasu, kiedy dołączą do Neturei Karta; dla ICAHD „postęp” oznacza Żydów jako mniejszość w państwie arabskim – albo „jednym państwie” palestyńsko-izraelskim, albo (co, jak mówią, jest bardziej pożądane) w jednym „bycie politycznym” obejmującym także Jordanię, Syrię, Liban i Irak. Do tych dwóch organizacji dołączają w tej niesławnej kategorii tacy ludzie jak Philip Weiss (Mondoweiss), Gilad Atzmon, Richard Falk i kilku skrajnie lewicowych, urodzonych jako Żydzi bojówkarzy politycznych, przebranych za akademików.


Kto to jest, Fidel Castro? Nie, to jest Jeff Halper z “Israeli Committee Against House Demolitions”.
Kto to jest, Fidel Castro? Nie, to jest Jeff Halper z “Israeli Committee Against House Demolitions”.

Druga kategoria zawiera prawdopodobnie większość członków organizacji takich jak Jews for Justice for Palestine, B’tselem, etc. Ale są to heterogeniczne, „parasolowe” grupy i jest prawdopodobne, że część ich członków przepływa do pozostałych dwóch kategorii.

 

Trzecia kategoria zawiera J-Street, Peace Now, Rabbis for Human Rights i Yachad. Deklarują oni “miłość” do Izraela, uderzając w niego przy każdej okazji i pomagając osłabić jego pozycję negocjacyjną. To jest rzeczywiście „tough love”! Gdybym wylewał taką miłość na buntowniczą głowę mojego syna, powiedziałby (i słusznie): „Wiesz co, tato? Zostaw mnie w spokoju – idź ‘kochać’ kogoś innego!”

 

[1] Ruch skupiający ultraortodoksyjnych Żydów odrzucających syjonizm i protestujących przeciw istnieniu państwa Izrael przed nastaniem przyjściem Mesjasza.  Znani z podejmowania wspólnych akcji protestacyjnych z organizacjami palestyńskimi.

 

The bad, The Ugly and The Stupid

Politically-incorrect Politics, 7 marca 2014

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Noru Tsalic

Izraelski bloger, obecnie pracuje w Wielkiej Brytanii.